"Granica została przekroczona". Lekarze ze szpitala psychiatrycznego w Tworkach przerywają milczenie
"Życie i zdrowie naszych pacjentów jest zagrożone. Gdyby nie rażące zaniedbania organizacyjne, być może niektórych zdołalibyśmy uratować". Lekarze rezydenci z Mazowieckiego Specjalistycznego Centrum Zdrowia w Pruszkowie ujawniają nieprawidłowości, do jakich według nich od lat dochodzi w szpitalu.
- Dr Karolina: Trzech, a wcześniej dwóch lekarzy dyżurnych w nocy na kilkuset pacjentów to dramat. I proszenie się o tragedię.
- Dr Marek: Gdy zabrakło testów na grypę i papieru toaletowego, zaciskaliśmy zęby. Ale kiedy zaczęło brakować tlenu, już nam się przelało.
- O wstrząsających kulisach dyżurów w Tworkach opowiedziało nam siedmiu lekarzy. - Nie możemy dłużej milczeć. Chodzi o życie naszych pacjentów.
- Praktyki stosowane podczas dyżurów w szpitalach psychiatrycznych "realnie zagrażają zdrowiu i życiu pacjentów" - ocenia Naczelna Izba Lekarska.
- Dyrekcja odpiera zarzuty lekarzy. - Dobry szpital z dobrą historią i dobrymi pracownikami – odpowiada placówka, pytana o funkcjonowanie i organizację pracy.
Tekst: Dariusz Faron, Michał Janczura
Pierwszy sygnał o bardzo trudnej sytuacji w Tworkach Wirtualna Polska dostaje w lutym 2025. Wówczas lekarze nie chcą jeszcze opowiadać publicznie o szczegółach swojej pracy. Tłumaczą, że toczą się rozmowy z dyrekcją. I że być może wkrótce sytuacja się zmieni.
Tyle że mijają miesiące, a – jak twierdzą – w szpitalu zmienia się niewiele. Stałe jest też poczucie, że organizacja pracy uderza przede wszystkim w pacjentów. Dlatego lekarze uznają, że nie mają już innego wyjścia.
W obawie o swoje bezpieczeństwo proszą o anonimowość. W reportażu zmieniliśmy również niektóre szczegóły dot. pacjentów, tak, aby nie można ich było zidentyfikować.
Alarmujące dane. "Ponad 20 dzieci na dobę"
Pora opowiedzieć, co dzieje się w Tworkach.
Paulina: Od pierwszego dnia pracy wiedziałam, że szpital ma swoje problemy. I byłam w stanie zaakceptować naprawdę wiele. Ale nie kosztem bezpieczeństwa pacjentów i swojego. Istnieje jakaś granica. My już ją przekroczyliśmy. Kilka miesięcy temu na jednym z dyżurów doszło do dwóch reanimacji równocześnie. W efekcie przez około pół godziny ponad 700 pacjentów pozostawało bez opieki lekarza. Sytuacja jest katastrofalna.
Adam: Nie mamy możliwości konsultacji ze specjalistami z innych dziedzin ani dostępu do koniecznego sprzętu. Długo nie było nawet analizatora parametrów krytycznych, który jest absolutną podstawą. Raz zmarł jeden z pacjentów. Dwa dni po zgonie przyszły wyniki z laboratorium: ciężkie zaburzenia elektrolitowe. Gdybyśmy dysponowali wówczas analizatorem, ten człowiek być może miałby szansę przeżyć.
W szpitalu jest kilkanaście oddziałów, głównie ogólnopsychiatrycznych. Na tzw. "sądówki" osoby z zaburzeniami lub chorobami psychicznymi kieruje sąd. Szpital ma też oddział psychogeriatryczny, przyjmujący pacjentów po 60. roku życia, trzy Zakłady Opiekuńczo-Lecznicze i "detoks", czyli oddział detoksykacji alkoholowej.
Marcin: Zimą w zakładzie opiekuńczo-leczniczym przy szpitalu zabrakło tlenu. Jako lekarz dyżurny musiałem wybierać, kto go dostanie, a kto będzie cierpiał i walczył o powietrze. Mówiąc wprost: kto się będzie dusił. Mieliśmy ogromne szczęście, że nikt nie umarł.
Karolina: Od miesięcy alarmujemy dyrekcję o nieprawidłowościach, ale kolejne rozmowy nie niosą za sobą koniecznych zmian. Mamy poczucie, że życie i zdrowie pacjentów jest zagrożone, a nikt prócz nas się tym nie przejmuje. Wielu nie uwierzy, do czego dochodzi w 2025 r. w jednym z największych szpitali psychiatrycznych w Polsce.
Dwie reanimacje
Popołudnie.
Dwóch lekarzy dyżurnych. Do 20.00 mają jeszcze do pomocy dyżurnego wspomagającego. Ponad 700 pacjentów, ogromny teren. Z izby przyjęć do najbardziej oddalonych oddziałów jest blisko kilometr. Drogę można sobie skrócić przez las, z czego w nagłych przypadkach korzystają dyżurni.
Telefon z ZOL-u, czyli Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego, gdzie leżą schorowani pacjenci, nieraz w stanie ciężkim. Nigdy nie wiesz, czy trzeba jedynie przepisać tabletkę na ból głowy, czy właśnie ktoś umiera.
Tym razem to pacjent z nowotworem. Od kilku tygodni stan terminalny. Przebywa w ZOL-u, bo czeka na miejsce w hospicjum. Zaczął gorzej oddychać, pielęgniarki wezwały lekarza. ZOL jest oddalony od oddziału ogólnopsychiatrycznego o kilometr, więc dyżurny jedzie swoim samochodem. Przed budynkiem właśnie staje karetka z izby przyjęć z zespołem interwencyjnym ratowników.
Zatrzymanie krążenia. Pielęgniarki zaczęły reanimację.
Ratownicy przejmują pacjenta, lekarz nadzoruje. Mijają sekundy, a wychudzony, wyniszczony rakiem chory nie daje oznak życia. Nagle telefon dyżurnego znowu wibruje. Dzwoni pielęgniarka z izby przyjęć.
- Reanimacja na innym ZOL-u!
- Ale ja teraz jestem w trakcie reanimacji! – odpowiada lekarz.
- To może jakoś uda się podzielić zespół?
Dzielą. Jeden ratownik i pielęgniarki zostają, reszta pędzi na drugi ZOL. To 500 metrów dalej. Samochód, jedynka, gaz. Drugi dyżurny już jedzie z innej części szpitala.
Mężczyzna zakrztusił się jedzeniem. Upadł. Nie oddycha.
Reanimują. Udaje się wyciągnąć ciało obce z dróg oddechowych specjalnym ssakiem. Uratowany. Teraz trzeba umówić konsultację w innym szpitalu, żeby pulmonolog sprawdził, czy w drogach oddechowych nic nie zostało.
W międzyczasie telefon z "pierwszego" ZOL-u. Pacjent z rakiem zmarł. Lekarz musi wypełnić kartę zgonu i poinformować rodzinę. Tym razem to on łapie za telefon.
Najpierw pierwszy "strzał" ostrzegawczy ("Dzień dobry, jestem lekarzem dyżurnym..."), zaraz potem drugi ("Mam dla państwa przykrą wiadomość"). Dzięki temu mózg ma kilka sekund, żeby przygotować się na najgorsze.
Rodzina przyjmuje informację ze spokojem. Spodziewali się. Smutek i jednocześnie ulga, że bliski już nie cierpi. U lekarzy ten sam zestaw uczuć.
Smutek, bo zmarł człowiek.
Ulga, bo na jednym zgonie mogło się nie skończyć.
Ani jednego lekarza
- Wystarczyły dwie reanimacje równocześnie i przez około pół godziny cały szpital, czyli ponad 700 pacjentów, nie miało dostępu do żadnego lekarza. Gdyby nagle trzeba było np. unieruchomić agresywnego pacjenta albo, co gorsza, u kolejnej osoby doszło do zatrzymania krążenia, nie było dosłownie nikogo. To jest po prostu dramat - mówi członek personelu medycznego szpitala, który był tamtej nocy w pracy.
W notatce służbowej lekarza z opisanego dyżuru pada stwierdzenie, że w związku z sytuacją nie był w stanie udzielić pomocy pacjentom, którzy tego wymagali – np. mężczyźnie z psychozą w unieruchomieniu czy pacjentowi w majaczeniu alkoholowym. Dyżurny wprost stwierdził, że "dochodzi do sytuacji niedopuszczalnych, w których pacjenci są pozostawieni bez opieki".
Lekarz potwierdził nam, że sytuacja z dwiema reanimacjami miała miejsce. Nie chciał jednak opowiadać o zdarzeniu. Ci lekarze z Tworek, którzy zgodzili się na rozmowę, podkreślają jednym głosem: na dyżurach jest nas za mało.
Paulina: Nie powiem agresywnemu pacjentowi, atakującemu pielęgniarki, żeby poczekał na unieruchomienie pół godziny, bo teraz mnie nie ma.
Karolina: Nocami i w weekendy w terenie zostawało z wszystkimi pacjentami dwóch rezydentów. To był standard przyjęty w szpitalu od wielu lat. I nasz największy zarzut do dyrekcji. Od sierpnia w terenie jest trzeci dyżurny, ale nadal nie jest to standard porównywalny do innych dziedzin, gdzie na oddziale jest minimum jeden lekarz.
To nie tylko opinia rezydentów, lecz przede wszystkim Ministerstwa Zdrowia. Formalnie to właśnie resort zdrowia pokrywa koszty ich pracy, aż do czasu zrobienia specjalizacji. Rezydenci chcieli wiedzieć, czy dwóch lekarzy dyżurujących na cały szpital to stan zgodny z programem specjalizacji i przede wszystkim z prawem. Porozumienie Rezydentów zwróciło się do resortu z pytaniem, czy lekarz w trakcie specjalizacji może dyżurować w kilku jednostkach jednocześnie.
Dokument z marca 2025, podpisany przez dyrektora Departamentu Kadr Medycznych Ministerstwa Zdrowia, Mariusza Klenckiego, wprost określa, że rezydenci nie mogą dyżurować na wielu oddziałach jednocześnie.
"Niedopuszczalne jest, aby lekarz rezydent pełnił obowiązkowy dyżur medyczny w ramach specjalizacji w więcej niż jednej komórce organizacyjnej jednostki szkoleniowej w tym samym czasie" - czytamy.
Zaznaczono też, że rezydenci są kierowani do danej jednostki szkoleniowej "w celu szkolenia i realizowania programu szkolenia, a nie łatania braków kadrowych jednostki".
Paulina: Wprowadzenie trzeciego dyżurnego to oczywiście krok w dobrą stronę. Natomiast obecnie na dyżurze mam pod opieką cztery oddziały. To zdecydowanie za dużo, co jasno wynika z pisma ministerstwa.
Marta: Dodatkowa trudność polega na tym, że mamy kilkaset łóżek w oddalonych od siebie budynkach. Jeżeli ktoś nie dysponuje prywatnym autem, musi dystanse pokonywać pieszo. W sytuacjach nagłych dyżurny często decyduje się biec nieoświetloną leśną drogą, żeby skrócić czas przybycia do pacjenta.
Adam: Na jednym z dyżurów w naszym szpitalu było jednocześnie siedem unieruchomień. Niektóre nie są przedłużane, inne ciągną się przez całą noc. A do najdalszego oddziału 15 minut pieszo. Bywają spokojniejsze dyżury. Kiedy jednak sporo się dzieje, odpowiednie zaopiekowanie się pacjentami jest niemożliwe.
Rezydenci podkreślają: nie chodzi jedynie o liczbę dyżurujących, lista zaniedbań jest o wiele dłuższa.
Wróżenie z fusów i modlitwa
Na dyżurze jesteś nie tylko psychiatrą, ale też internistą, neurologiem, kardiologiem albo innym specjalistą, w zależności od potrzeby.
Jacek: Mamy mnóstwo interwencji czysto internistycznych. Udary, zawały, zatrucia, niewydolności krążenia, zapalenia płuc, zapalenia układów moczowych. Lekarz internista jest tylko w ciągu dnia. W dodatku na dyżurze, mimo niepsychiatrycznych stanów zagrożenia zdrowia i życia, nie mamy możliwości uzyskania wyników badań w krótkim czasie.
Adam: Najlepiej byłoby, gdyby w szpitalu dyżurował również internista. Od dawna naciskamy dyrekcję na podpisanie umów z innymi szpitalami, by w razie konieczności lekarze specjaliści z innych dziedzin konsultowali naszych pacjentów. Mimo że takie umowy były podpisywane, nie zawsze to działało.
- Jeśli pacjent ma na moim dyżurze np. zaburzenia rytmu serca, to ja za niego odpowiadam, mimo że w zakresie kardiologii nie mam wiedzy specjalistycznej. Pacjent z zawałem lub udarem niedokrwiennym musi trafić w określonym oknie czasowym na kardiologię lub neurologię. Może mi umrzeć, a ja nieraz kilka godzin wiszę na słuchawce i wydzwaniam do innych szpitali, żeby umówić konsultację.
Karolina: To wada całego systemu, że pacjenta psychiatrycznego w stanie nagłym nikt nie chce przyjąć. To pacjent drugiej kategorii. Proszę wybaczyć, że to powiem, ale nieraz lepiej byłoby go wypisać, posadzić na ławce w parku i zadzwonić na 112. Wtedy byłaby większa szansa, że jakiś oddział specjalistyczny go przyjmie.
Adam opowiada historię z jednego z pierwszych dyżurów.
Tętno rośnie. Ciśnienie spada. Pacjent na granicy wstrząsu. W każdym momencie może dojść do zatrzymania krążenia. Adam trzy godziny dzwoni po innych szpitalach, nikt nie chce przyjąć pacjenta. Niektórzy próbują pomóc telefonicznie. Pytają o podstawowe parametry, które z powodu braku monitora w oddziale trzeba za każdym razem mierzyć ręcznie.
Adam: Brak możliwości wykonania badań i dostępności do podstawowego sprzętu to osobny temat. Nie mamy laboratorium, a na wyniki pilnych badań, które powinniśmy mieć - niektóre w ciągu kilku minut, inne w godzinę - czekamy kilka godzin. Postulowaliśmy o analizator parametrów krytycznych, by maksymalnie skrócić ten czas. Na szczęście od sierpnia analizator jest dostępny.
Karolina: Miałam pacjenta z cechami zawału serca. Dzwonię do szpitala w Grodzisku, a tam pytają:
- Jakie ma troponiny?
- Nie wiem.
- To jak pani będzie wiedziała, proszę dać znać.
- Dostaję wynik po siedmiu godzinach od wystąpienia objawów. Dzwonię i mówię kardiologowi, że sześć godzin temu było tak i tak. "Przywieźcie". Potem cztery godziny czekam na karetkę transportową, bo tylko taką mam. Istniało ryzyko, że na pomoc będzie za późno.
Inna historia z dyżuru. Opowiada Adam.
Pacjent z zaburzeniami świadomości i majaczeniem. Zaburzenia rytmu serca, możliwa hipokaliemia, czyli stan obniżonego potasu. - Nie miałem jak tego sprawdzić, co mogło doprowadzić do tragedii - załamuje ręce Adam.
- Tu akurat wszystko skończyło się szczęśliwie. Natomiast pamiętam, jak inny dyżurny stwierdzał przy mnie zgon pacjenta. Wtedy jeszcze nie było wiadomo, co się dokładnie stało. Dwa dni później telefon z laboratorium zewnętrznego: ciężkie zaburzenia elektrolitowe. Gdybyśmy mieli wówczas analizator parametrów krytycznych, ten pacjent być może miałby szansę przeżyć. Z uwagi na wspomniany brak sprzętu nie było jednak możliwości wykonania odpowiednich badań - tłumaczy lekarz.
Marta: W nagłych przypadkach nie mamy praktycznie żadnych możliwości diagnostycznych. Jest w szpitalu RTG, tomografia komputerowa, rezonans magnetyczny oraz USG, ale z niczego nie możemy korzystać po godzinie 15, bo nie ma technika i osoby, która opisze badanie. To jest leczenie w warunkach polowych.
Kolejna historia z dyżuru.
Lekarz zostaje wezwany do pacjenta z zaburzeniami świadomości. Zaawansowana cukrzyca. Był konsultowany przez internistę, zwiększono mu dawkę insuliny. Okazuje się, że jest bez kontaktu. Poziom cukru dobry, prawidłowa saturacja. Dyżurny nie ma pojęcia, co się dzieje. I nie ma jak tego sprawdzić. Musi przewieźć pacjenta. Telefon do innego szpitala.
- Jakie pacjent ma elektrolity?
- Nie wiem. Nie mamy w szpitalu analizatora.
- A jakie EKG?
- Jeszcze nie wiem. Poprosiłam o sprzęt z izby.
Po drugiej stronie głębokie westchnięcie: - Ale wy dzwonicie ze szpitala, tak?
Paulina: Jesteśmy jednym z największych szpitali psychiatrycznych w Polsce, a nie mamy podstawowych rzeczy. W wielu sytuacjach zostaje nam dosłownie wróżenie z fusów i modlitwa. Podejście dyrekcji jest po prostu niepoważne.
Najpierw skończył się papier toaletowy. Potem tlen
Frustracja lekarzy sączyła się powoli. Aż do momentu - twierdzą - w którym zdali sobie sprawę, że dyrekcja, zamiast starać się im pomóc, na wiele rzeczy przymyka oko i liczy, że wszystko rozejdzie się po kościach.
W grudniu 2024 do lekarzy przyszedł mail z sekretariatu, że dyrektor medyczny prosi o "odstąpienie od rutynowego kierowania pacjentów na EKG przy przyjęciu do oddziałów", wyłączając pacjentów, u których istnieją "bezwzględne wskazania".
"Ograniczenie ilości badań ma na celu optymalizację efektów i kosztów leczenia. Analiza bieżącej sytuacji odnośnie sposobu wykonywania badań wykazała, iż dość często istnieje brak zainteresowania opisanymi wynikami badań przez osoby kierujące. Wyniki nie są odbierane bądź odbierane z dużym opóźnieniem" - tłumaczono.
- Trudno było zrozumieć, z czego tak naprawdę wynika ta decyzja, bo koszt takiego badania jest śmieszny. Leki psychiatryczne mogą zaburzyć pracę serca, więc nasz ordynator stwierdził, że to konieczne w każdym przypadku - zaznacza Paulina.
Według lekarzy absurd gonił absurd. Opowiadają, że w tym samym okresie brakowało na oddziałach testów na grypę. W ZOL-ach jest ok. 180 łóżek, do tego ok. 40 na psychogeriatrii.
Marek: Zdarzało się, że na oddziale gorączkowało pięć osób, a na noc był dostępny jeden test. Ale na tym nie koniec. Kilka dni przed Bożym Narodzeniem na moim oddziale ogólnopsychiatrycznym skończył się papier toaletowy. Złożyliśmy prośbę o zakup. Odpowiedź? "Skończył się przetarg. Będzie po Nowym Roku". Patrzymy w kalendarz: 19 grudnia. Złożyliśmy się jako lekarze i kupiliśmy ten papier, bo przecież pacjent nie będzie się podcierał ręką.
Lekarze długo powtarzali sobie, że jest, jak jest, trzeba się dostosować. Ograniczenie badań EKG? "Cóż, jakoś sobie poradzimy". Za mało testów? "Może niedługo infekcji będzie mniej". Brak papieru toaletowego? "OK, kupimy za swoje".
Marek: Choć frustracja rosła, staraliśmy się dalej robić swoje. Przelało nam się, gdy w szpitalu zabrakło tlenu.
Jeszcze nie uzupełnili
Marek wraca pamięcią do przełomu roku.
Zima, plaga infekcji, oddziały internistyczne przeładowane. Tego dnia pełni swój dyżur m.in. w ZOL-u. Niektórzy pacjenci mają problemy z oddychaniem, spada im saturacja. U jednego do poziomu poniżej 70. Lekarz prosi pielęgniarki o przyniesienie tlenu i, jak relacjonuje, słyszy, że nie ma.
- Jak to nie ma tlenu?!
- Skończył się. Złożyłyśmy zapotrzebowanie, ale jeszcze nie uzupełnili.
Marek opowiada:
- Był jeden pacjent na butli z tlenem, ale przecież go nie odłączę, żeby dać innemu. Panie mówią, że mamy tylko koncentrator. To urządzenie, które pobiera powietrze i oddziela z całej frakcji sam tlen. Pacjent z saturacją 70 powinien leżeć na masce z rezerwuarem z przepływem tlenu mniej więcej 15 litrów na minutę. Na koncentratorze jestem w stanie uzyskać przepływ rzędu 5 litrów, czyli maksymalnie na wąsy tlenowe. Jak założę pacjentowi maskę, to przy tak niskim przepływie może się zacząć dusić.
- Co pan zrobił?
- Pacjent miał założone wąsy. Został oklepany i saturacja podskoczyła do 88. Nadal za mało, ale pojawiła się szansa, że nie umrze. Udało się go uratować. W końcu tlen został uzupełniony, ale to była absolutnie niedopuszczalna sytuacja.
Braki tlenu na przełomie roku potwierdzają inni lekarze.
Karolina: W wielospecjalistycznym szpitalu zwykle jest zewnętrzna instalacja tlenowa rozprowadzona w ścianach. Na psychiatrii pacjenci palą. Nie zawsze da się ich upilnować, a zapłon instalacji tlenowej to zagrożenie wybuchem całego budynku. Natomiast w dobrze prosperującym szpitalu powinna być awaryjna procedura, w której butle są na bieżąco napełniane. U nas wyglądało to inaczej.
Marta: Były sytuacje, że dwie osoby miały niską saturację już z podłączonym tlenem. Wiedzieliśmy, że żaden inny szpital ich nie weźmie. Po pierwsze dlatego, że są ze szpitala psychiatrycznego. Poza tym inne placówki były przepełnione, a nikt nie chce mieć u siebie epidemii grypy. Jak już wspomniano, to problem systemowy. Jeśli dokładnie nie reguluje tego umowa na konsultacje, przekazanie pacjenta psychiatrycznego do innego szpitala jest bardzo trudne.
Najtrudniejszy dyżur w życiu
- To była zimowa sobota. Najtrudniejszy dyżur w moim życiu – zaczyna doktor Marcin.
Lekarz zdający dyżur pokazał mu listę z pacjentami ZOL-u. Już wtedy lekko się przeraził. Niemal każdy w stanie ciężkim stabilnym albo średnio-ciężkim. Pięciu pacjentów wymagających tlenoterapii. I cztery butle.
Co robić?
- Zrozumiałem, że postawiono mnie w sytuacji, w której mam decydować, kto będzie mógł oddychać bez bólu, a kto nie. Pozostawienie kogokolwiek bez tlenu nie było nawet opcją do rozważania. Obdzwoniłem z dziesięć szpitali, żeby rozlokować pacjentów. Wiem, że innego dnia lekarze dyżurni musieli pożyczyć koncentrator tlenu z innego pawilonu. Nieśli go przez las - mówi Marcin.
Teoretycznie odpowiadali z drugim dyżurnym za wszystkich pacjentów szpitala. W praktyce Marcin spędził siedem godzin na ZOL-u z powodu braków tlenu. Tłumaczy: - Nie wybaczyłbym sobie, gdyby ktoś mi się udusił.
Jednej z pacjentek musiał na innym oddziale przedłużyć unieruchomienie. Aby to zrobić, najpierw trzeba zbadać pacjenta co cztery, potem co sześć godzin. Lekarz bał się opuszczać ZOL nawet na chwilę, ale nie miał wyjścia.
Udało się. Tamtego dnia nikt nie umarł. Marcin wracał do domu z ulgą.
I powracającą myślą, że w ogóle nie powinno go tam być.
Winda i prześcieradło
- ZOL-e, psychogeriatria i detoks alkoholowy to formalnie odrębne jednostki. Lekarze rezydenci w ogóle nie powinni tam dyżurować. Nie mają tego w umowie specjalizacyjnej. Jeśli coś by się stało, mieliby na karku prokuratora - mówi dr Grażyna Cebula-Kubat, przewodnicząca Zarządu Krajowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.
Pod koniec ubiegłego roku została zaalarmowana przez lekarzy o sytuacji w Tworkach. W październiku 2024 i pod koniec stycznia 2025 r. odwiedziła szpital. Słuchała relacji lekarzy o realiach pracy, zapoznała się z ich notatkami służbowymi informującymi o nieprawidłowościach.
- Przerażające jest przede wszystkim to, w jakich warunkach odbywają się dyżury. To nie jest nieprawidłowość, tylko bardzo duża patologia. Tam nie ma żadnego bezpieczeństwa dla pacjenta, ale także dla lekarza - mówi Wirtualnej Polsce Cebula-Kubat.
I opowiada historię, która nią wstrząsnęła.
Wieczorem telefon z detoksu do lekarza dyżurnego: jeden z pacjentów zaczął majaczyć. Spadł z łóżka, teraz chodzi po oddziale i szuka niewidzialnego noża. Gdy lekarz przybywa na oddział, zwraca uwagę na innego pacjenta. Ciężko oddycha. Zimne ręce i stopy. Przyspieszona akcja serca. Ciśnienie nieoznaczalne, czyli bardzo niskie. Lekarz już wie: mężczyzna jest we wstrząsie.
Przyczyn może być mnóstwo. Trzeba przewieźć go na internę albo SOR. Szybkie telefony, powrót do sali. Nagle dyżurny zauważa, że pacjent przestał oddychać.
Zatrzymanie krążenia. Udana reanimacja.
Karetka z izby już jedzie. Ale zepsuła się winda. Lekarz dzwoni po zespół interwencyjny z izby przyjęć - kilku ratowników będzie transportować pacjenta na noszach. Kiedy czekają, mężczyzna znowu się "zatrzymuje".
Jeszcze jedna reanimacja, tyle że krótsza. Znowu "wrócił". Więc co może pójść nie tak?
Gdy pacjent leży w sali chorych, lekarz uświadamia sobie, że nie wywiezie go na korytarz. Po tym, jak jeden z pacjentów przewrócił się z łóżkiem, przymocowano je na stałe do podłogi.
Niosą go na prześcieradle. Potem na nosze i schodami w dół, bo winda zepsuta. Wreszcie karetka, inny szpital. Pacjent uratowany. Ogromna ulga. Nie tylko dlatego, że dwa razy wyrwali go śmierci.
Jak wspomniała Cebula-Kubat, lekarz rezydent w ramach dyżuru w ogóle nie powinien przebywać na "detoksie". Dyżurowanie na oddziałach nieobjętych specjalizacją to kolejny przedmiot sporu rezydentów z dyrekcją szpitala.
Marek: Nie chodzi o to, że mi się nie chce, tylko o to, że nie ma mnie wtedy przy innych pacjentach, którzy są pod moją opieką. Dyrektor przedstawił nam swoją opinię prawną, że skoro mamy prawo wykonywania zawodu, możemy dyżurować wszędzie. Owszem, ale nie w ramach umowy na realizację szkolenia specjalizacyjnego.
Karolina: Proszę mi wierzyć - jeśli doszłoby do tragedii w trakcie mojego dyżuru na detoksie czy psychogeriatrii, prokuratora nie obchodziłoby, że to poza programem mojej specjalizacji. "Skoro tak, to dlaczego się pani godziła?".
Tu także rezydenci zwrócili się o opinię do Ministerstwa Zdrowia.
"Realizując pracę w innych komórkach [...] które nie są wskazane w programie szkolenia, lekarz nie zrealizuje programu, co w konsekwencji skutkuje przedłużeniem szkolenia specjalizacyjnego w trybie pozarezydenckim [...]
[...] Co do zasady, nie powinno mieć miejsca kierowanie lekarza rezydenta do innej pracy niż praca zgodna z programem szkolenia. Incydentalnie, w wyjątkowych i uzasadnionych przypadkach, kierownik jednostki może skierować lekarza rezydenta do pracy w miejscu niewskazanym w ramach umowy o szkolenie specjalizacyjne" - czytamy cytowanym już piśmie resortu z marca 2025.
Apel etyczny. "Dyrekcja napluła nam w twarz"
W Tworkach dyżurowanie rezydentów na ZOL-ach, detoksie i psychogeriatrii nie było "incydentem", tylko normą. Dopóki do dyrekcji wpłynęły oświadczenia rezydentów o braku ich zgody na pełnienie dyżurów w miejscach nieobjętych programem specjalizacji. Od sierpnia już tego nie robią.
W ZOL-ach dyżur telefoniczny pełni dyrektor ds. medycznych. Na pozostałe oddziały spoza programu specjalizacji dyrekcja zatrudnia jako dyżurnych lekarzy z zewnątrz. Według informacji dyrektora z lipca, dyżurów całodobowych odmawia dwie trzecie wszystkich lekarzy zatrudnionych w szpitalu.
Latem lekarz naczelny Przemysław Nejno wystosował apel etyczny. Krytykuje w nim lekarzy, którzy odmówili dyżurów na oddziałach nieobjętych programem specjalizacji.
"Dyrekcja, mimo prób dialogu i wdrażania postulowanych przez lekarzy zmian organizacyjnych, stanęła wobec sytuacji krytycznej. W ciągu kilkunastu dni musieliśmy znaleźć lekarzy z zewnątrz, zmodyfikować system dyżurowy, a zakładom opiekuńczo-leczniczym zapewnić jedynie nadzór telefoniczny oraz interwencję przez karetkę systemową - zgodnie z minimum określonym przepisami prawa [...]
Nasz szpital, z jego tradycją, historią i profilem, nie może być miejscem, gdzie formalizm i strach wypiera opiekę, troskę i odpowiedzialność. Wierzę, że razem - Dyrekcja, Komisja Etyczna, lekarze starsi i młodsi - możemy odbudować klimat zawodowej uczciwości. W przeciwnym razie będziemy jedynie instytucją działającą "zgodnie z przepisami" - ale nie zgodnie z sumieniem".
Lekarz naczelny apeluje m.in. o "opracowanie standardu etycznego dyżurowania w strukturach szpitalnych niezależnie od miejsca formalnego szkolenia" i "ustanowienie systemu wyróżnień etycznych z duchem zawodu".
Marcin: Groźba, że przestaniemy dyżurować na oddziałach spoza programu, była naszym krzykiem rozpaczy. Opieramy się na przepisach prawa, przedstawiamy opinię ministerstwa, a dyrekcja idzie w zaparte. Czytając apel etyczny, poczułem się, jakby napluli nam w twarz.
- Pisanie o kształtowaniu postaw etycznych i odwoływanie się do naszego sumienia jest po prostu obrzydliwe. Gdzie było sumienie dyrekcji, gdy prosiliśmy o niezbędny sprzęt? Gdzie jest, gdy krzyczymy, że jest nas za mało? Jak kształtuje się sumienie dyrekcji, gdy z powodów braku tlenu jako lekarz musiałem wybierać, kto ma prawo do oddychania bez bólu?
Karolina: Ja już nie dyżuruję. Coraz częściej zastanawiałam się, kiedy będę przesłuchiwana przez prokuraturę. Sądy nie uznają, że błędy organizacyjne to błędy dyrekcji. Uznają, że skoro lekarz miał świadomość zaniedbań organizacyjnych, nie powinien rozpocząć pracy. To narażanie na niebezpieczeństwo i pacjentów, i siebie.
Adam: Aż uświadamiasz sobie, że jesteś w gorszym stanie psychicznym, niż niektórzy twoi pacjenci.
- Przed dyżurami nie potrafiłem z nerwów zasnąć. Odczuwałem ciągły niepokój i zmęczenie. Po powrocie ze szpitala coraz częściej godzinami siedziałem bezczynnie na kanapie. Do tego doszły zaburzenia pokarmowe. Zrozumiałem, że jeśli chcę ratować innych, muszę najpierw zadbać o siebie.
Naczelna Izba Lekarska: zagrożenie zdrowia i życia pacjentów
Lekarze apelują do dyrekcji o zmiany od wielu miesięcy. W październiku 2024 r. przedstawili na piśmie dziewięć postulatów, m.in. zwiększenie obsady na dyżurach, możliwość konsultacji internistycznych czy zakup niezbędnego sprzętu.
- W grudniu usłyszałem od dyrektora, że sytuacja jest trudna, a postulaty, choć słuszne, dosyć idealistyczne - mówi dr Robert Madejek, zastępca ordynatora oddziału ogólnopsychiatrycznego, przewodniczący oddziału terenowego OZZL w szpitalu i członek Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie.
To on zaalarmował dr Grażynę Cebulę-Kubat, przewodniczącą Zarządu Krajowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.
- Nie dziwię się rezydentom, że boją się o pacjentów i o siebie. O zakup analizatora parametrów krytycznych musieli prosić przez lata. Powinni mieć możliwość wykonania badań laboratoryjnych oraz wszystkich podstawowych badań obrazowych, aby można było odróżnić somatykę od psychiki. Nie mówię już o sytuacjach, gdy trzech lekarzy, nierzadko rezydentów, ma pod sobą kilkuset pacjentów. Przecież to jest jakaś tragedia - mówi poruszona Cebula-Kubat.
Wiceprezes Naczelnej Izby Lekarskiej, Mateusz Kowalczyk, sam jest psychiatrą niedługo po rezydenturze. W rozmowie z WP zaznacza, że patologię systemu widać nie tylko w Tworkach. On rezydenturę robił w Łodzi.
- Każdy po cichu się modlił, żeby na dyżurze nie stało się nic złego. I żeby wszyscy pacjenci dotrwali żywi do rana. Dyżury okupowałem ogromnym stresem, musiałem później dochodzić do siebie.
- Ze względu na braki kadrowe przed każdym dyżurem bałem się, co zrobię, jeśli dojdzie do dwóch zatrzymań krążenia jednocześnie? Słyszałem o podobnych sytuacjach, które kończyły się dramatycznie. Może mieć to dla lekarza konsekwencje prawnie. To patologia - stwierdza Kowalczyk i zapewnia, że będzie wspierał każdą formę protestu przeciwko takim praktykom w szpitalach. Jest przekonany, a cały samorząd stanie murem za tymi, którzy wyrażają swój sprzeciw i dążą do zmian.
Naczelna Izba Lekarska przesłała Wirtualnej Polsce oficjalne stanowisko dotyczące realiów pracy na dyżurach w szpitalach.
Stwierdziła, że jeśli w trakcie dyżuru jeden lekarz ma pod sobą więcej niż jeden oddział, jest to łamanie kodeksu etyki lekarskiej, ustawy, ale przede wszystkim sytuacja "zagrażająca zdrowiu i życiu pacjentów". W piśmie, które otrzymaliśmy, kierownictwo izby wzywa dyrektorów do skończenia z takim praktykami.
O zajęcie stanowiska poprosiliśmy także konsultanta krajowego w dziedzinie psychiatrii, profesora Piotra Gałeckiego. Pytania przesłaliśmy 28 sierpnia, prośbę ponowiliśmy 23 września. Do dziś nie odpowiedział.
"Dobry szpital z dobrą historią i dobrymi pracownikami"
Od lipca 2024 r. Dyrektorem Naczelnym MSCZ w Pruszkowie jest dr Czesław Ducki. Po przesłaniu szpitalowi 22 pytań, kontaktuje się z nami rzecznik prasowy placówki, Rafał Lasota. Kilka dni później wysyła lakoniczne stanowisko szpitala. Część odpowiedzi jest niepełna i wymijająca, zawierają ogólniki i formułki.
Gdy pytamy o liczbę pacjentów, szpital odpisuje jedynie, że "dysponuje 648 łóżkami". Nie podaje, ilu pacjentów realnie przebywa obecnie w MSCZ.
Jak dyrekcja skomentuje słowa lekarzy, że "gdyby nie rażące zaniedbania organizacyjne, być może niektórych zdołalibyśmy uratować"? Rzecznik prasowy przesyła w odpowiedzi formułkę. - Każdy, kto posiada informacje dot. możliwości popełnienia nadużyć lub przestępstwa, jest zobowiązany zgłosić ten fakt do organów ścigania - art. 304 kpk. Z posiadanych wiadomości, żadne zgłoszenie w tym trybie nie wpłynęło.
Jak dyrekcja odniesie się do zarzutu, że lekarzy dyżurnych jest za mało? Rezydenci wprost pisali o tym w notatkach służbowych oraz piśmie do dyrekcji ze swoimi postulatami. - Stan zatrudnienia personelu medycznego jest zgodny z obowiązującymi normami prawnymi na podstawie ustawy o działalności leczniczej - odpowiada rzecznik.
Dlaczego nie może być w szpitalu większej liczby dyżurnych terenowych? Jak obecnie wygląda system dyżurów i jak liczna jest kadra lekarska zapewniająca wtedy opiekę? - Liczba lekarzy dyżurnych jest zmienna i wynosi do ośmiu lekarzy + dwóch lekarzy na dyżurze telefonicznym – odpisuje ogólnie szpital. Co oznacza "do ośmiu lekarzy"? Ilu realnie lekarzy dyżurnych opiekuje się pacjentami? Tego już nie precyzuje. Przypomnijmy: jak tłumaczyli nam rezydenci, do godziny 20:00 mają wsparcie dyżurnych wspomagających (maksymalnie kilku). Później z pacjentami zostawały w terenie dwie osoby (od sierpnia trzy).
Gdy przytaczamy stanowisko Ministerstwa Zdrowia z marca 2025, rzecznik prasowy odpowiada, że "Ministerstwo Zdrowia nie skierowało wzmiankowanego pisma do MSCZ w Pruszkowie". Rzecznik nie wyjaśnia jednak, czy dyrekcja zna to pismo i nie odnosi się do stanowiska resortu, że "niedopuszczalne jest, aby lekarz rezydent pełnił obowiązkowy dyżur medyczny w ramach specjalizacji w więcej niż jednej komórce".
Pytamy o konkretne historie opowiedziane przez lekarzy: gdy doszło do dwóch reanimacji jednocześnie i pozostali pacjenci mieli pozostawać bez opieki, a także o zgon pacjenta z ciężkimi zaburzeniami elektrolitowymi. Przypomnijmy: lekarz dyżurny twierdzi, że gdyby personel miał wówczas do dyspozycji analizator parametrów krytycznych, "pacjent być może miałby szansę przeżyć".
W odpowiedzi szpital prosi o "konkrety i fakty dot. w/w zdarzenia".
MSCZ w Pruszkowie odnosi się do słów lekarzy o kłopotach z umówieniem pacjentów na konsultacje specjalistyczne oraz problemach z szybkim uzyskaniem wyników badań. - MSCZ w Pruszkowie ma podpisane umowy z kilkunastoma podmiotami medycznymi na świadczenie zewnętrznych usług medycznych. MSCZ jest specjalistycznym szpitalem psychiatrycznym. Posiadamy podpisaną umowę z firmą ALAB na świadczenie usług z zakresu diagnostyki laboratoryjnej. Na wyniki pilnych badań czas oczekiwania wynosi 120 min.
- Poza własnymi pracowniami diagnostyki obrazkowej, MSCZ posiada podpisane umowy ze szpitalami ogólnodiagnostycznymi na wykonywanie badań: RTG, CT, MRI w trybie nagłym.
Dlaczego do sierpnia 2025 r. lekarze nie mieli dostępu do analizatora parametrów krytycznych? - Lekarze dyżurni, zasygnalizowali potrzebę posiadania szybkich urządzeń diagnostycznych i urządzenia te zostały niezwłocznie zakupione.
Przypomnijmy: pismo lekarzy z postulatami, m.in. prośbą o zakup analizatora parametrów krytycznych, zostało przedstawione dyrekcji w październiku 2024 r. Co więcej, lekarze twierdzą, że konieczność posiadania takiego sprzętu sygnalizowali od lat.
Rzecznik prasowy twierdzi, że "w szpitalu nie brakowało tlenu" i "nie brakuje środków higieny".
Dlaczego lekarze rezydenci regularnie dyżurowali na ZOL-ach, psychogeriatrii i detoksie, mimo że nie mają tego w umowie specjalizacyjnej i formalnie nie powinno ich tam być? - Lekarze rezydenci posiadają kwalifikacje zawodowe do pełnienia dyżurów zarówno w ZOL-ach, jak i innych komórkach medycznych funkcjonujących na terenie MSCZ Pruszków - odpisuje rzecznik, nie odnosząc się do kwestii przepisów ani faktu, że było to niezgodne z programem specjalizacji.
Dlaczego zdaniem dyrekcji wielu lekarzy odmawia dyżurowania? - Podstawą odmowy pracy w godzinach nocnych są zaświadczenia wystawiane przez lekarzy medycyny pracy. 50 proc. lekarzy rezydentów w MSCZ przestawiło zaświadczenia lekarskie o niezdolności do pracy w godzinach nocnych.
Jak szpital odniesie się do twierdzeń lekarzy, że od października 2024 r. próbowali dojść z dyrekcją do porozumienia, ale biją głową w mur? - Lekarze rezydenci odmówili pełnienia dyżurów w ZOL- ach, Oddziale Medycyny Sądowej, Oddziale Psychogeriatrii i Oddziale Detoksykacyjnym. W związku z tym, dyrekcja, zatrudniła lekarzy zewnętrznych.
Apel etyczny skierowany do lekarzy był zaś "podyktowany troską o dobro pacjentów".
Jak dyrektor ocenia funkcjonowanie i organizację pracy w szpitalu? Z czego jest zadowolony, a co należałoby poprawić? - Dobry szpital z dobrą historią i dobrymi pracownikami – czytamy w odpowiedziach przesłanych przez rzecznika prasowego.
Bramka
Chłodny wieczór.
- Lekarz dyżurny, słucham.
Na jednym z oddziałów pacjent źle się poczuł. Jeszcze nie wiesz, że niedługo będziesz go reanimować. Udaje się go uratować, ale nie ciesz się, to dopiero początek. Specjalista z innego szpitala zgodził się go zbadać, jednak nie ma dostępnej karetki z lekarzem.
Jeśli wyślesz go z samymi ratownikami i coś się stanie, nie wiesz, czy szybciej zniszczą cię wyrzuty sumienia, czy prokurator.
Jeśli pojedziesz z nim, a któryś z pacjentów w Tworkach będzie potrzebował twojej pomocy – tak samo.
Nie masz pojęcia, która "bramka" jest dobra. Kalkulujesz, czując, jak strach podchodzi ci się do gardła. Po chwili decydujesz, że zostajesz. Nie możesz przecież opuszczać miejsca pracy.
Noc jest spokojna, ale nagle dostajesz telefon – u pacjenta, którego reanimowałeś, zaraz po przyjeździe do szpitala numer dwa znów doszło do zatrzymania krążenia. Szybko do ciebie dociera – gdyby "zatrzymał się" chwilę wcześniej i zmarł, to byłby twój koniec. Pytanie, które nigdy nie padło, dźwięczy ci w uszach:
"Dlaczego wysłał pan pacjenta po reanimacji karetką bez lekarza, panie doktorze?".
Przed kolejnym dyżurem zaciskasz zęby. Zagłuszasz swój strach. Nie przyznajesz przed samym sobą, jak bardzo byłeś naiwny. Po studiach myślałeś, że będziesz ratować świat, a zanim się spostrzegłeś, musisz ratować siebie. Miałeś pomagać innym, a sam siedzisz teraz przed gabinetem psychiatry. Szybko poszło, nie sądzisz?
- W czym mogę pomóc? - pyta cię kolega po fachu.
Spuszczasz wzrok. Wstydzisz się powiedzieć, że przed dyżurami nie możesz spać, więc na chwilę zapada cisza. Bierzesz głęboki wdech i znów jest tamten chłodny wieczór. Odbierasz telefon na dyżurce. Pacjent źle się poczuł.
Niedługo dojdzie u niego do zatrzymania krążenia.
Módl się, żebyś zdążył.
Dariusz Faron i Michał Janczura, dziennikarze Wirtualnej Polski
Chcesz się z nami skontaktować? Napisz! dariusz.faron@grupawp.pl, michal.janczura@grupawp.pl