"Wielkie narodowe chlanie". Najpierw kieliszek, potem psychiatryk
Pan krzyczy: "Co mi będziesz pierd..., że nie mogę już pić?!". A za dwa dni go reanimuję. Jedna z moich pacjentek miała 24 lata. Wykrwawiła się w pięć minut.
Tekst: Dariusz Faron
- Psychiatria leży w Polsce za granicą zdrowego rozsądku.
System jest przeciążony, brakuje miejsc i wykwalifikowanego personelu. Tymczasem średnio ponad połowa weekendowych przyjęć to ludzie pod wpływem alkoholu albo zespoły abstynencyjne. Zwykle dwa, trzy promile, choć zdarzało się też osiem.
Uczysz się wiele lat, jak leczyć. A potem na dyżurach głównie pomagasz pacjentom trzeźwieć.
Chodź, sam się przekonasz. Jeśli ktoś zapyta, mów, że jesteś stażystą. Tam jest fartuch.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
PIĄTEK. MIESIĄC MIODOWY
Jeden z największych szpitali psychiatrycznych w Polsce. Piątek, 15:00. Idziemy na obchód z doktor Natalią.
Marta trafiła na oddział żeński przedwczoraj. 3,5 promila. Przewlekłe zapalenie trzustki. Wyła z bólu, nie była w stanie się podnieść.
Szczupła brunetka, charakterystyczny rumień na nosie i policzkach - niewydolność wątroby powoduje poszerzanie naczyń. Sucha, zażółcona skóra. Wydęty brzuch – zaczyna się wodobrzusze. Na SOR dostała ataku padaczki. Przegryzła sobie język i miała krwotok w jamie ustnej.
Natalia: - To następstwa alkoholowego zespołu abstynencyjnego. Pełne bingo. Pani odstawiła alkohol po pięcioletnim ciągu.
Rozwinęły się halucynacje. Marta stoi przy oknie i co chwilę zbliża palce do ust, zaciągając się nieistniejącym papierosem. Nie życzy sobie, żeby lekarze "zawracali jej dupę". Gdy tylko widzi Natalię, przykłada do ucha portfel. Będzie z niego dzwonić do brata. Dopóki nie wytrzeźwieje, nie można jej nic podać, bo leki wchodzą w interakcję z alkoholem.
Dwa tygodnie temu wzięła ślub. Zaraz może być jej pogrzeb.
Tymczasem świeżo upieczony mąż czeka przy rejestracji z różami. Głupi uśmieszek nie schodzi mu z twarzy, bo to przecież trochę zabawne, że "Martę zabrali do czubków".
- Kiedy żona wyjdzie?
- Wie pan co? Jest dwadzieścia procent szans, że przeżyje.
- Pani chyba żartuje? - powietrze uchodzi z niego jak z balona.
- Nie żartuję. I nawet nie mogę jej nigdzie przekazać, bo w tym stanie psychicznym nikt jej nie przyjmie.
Szpital w środku lasu. Na psychiatrii nie ma kardiomonitorów, gastroskopii, tomografii. Ani dostępu do chirurga. Tymczasem Marta to tykająca bomba. Najczęstsza przyczyna zgonu pacjentów w tym stanie: pęknięcie naczyń. W przewodzie pokarmowym rozleje się od 1,5 do 2 litrów krwi.
Ostatnio Natalia miała podobny przypadek. Młoda dziewczyna, piła od wielu lat. Upierała się, że nie ma żadnego problemu. Że "to przecież tylko piwo".
Pękły jej żylaki przełyku. Wykrwawiła się w kilka minut.
Zobacz także
I TAK MNIE PRZYJMIECIE
Dyżurka.
Natalia zaparza kawę i uzupełnia dokumentację. Ciemne oczy, kręcone włosy, pewny głos. Kiedy lata temu zaczynała pracę w szpitalu, psychiatria nie była najbardziej obleganym kierunkiem po studiach. Ale chciała to robić. Po prostu. I nie żałuje. Nawet jeśli na każdym dyżurze ma ochotę rwać sobie włosy z głowy.
- Dlaczego tak wielu pacjentów pod wpływem alkoholu trafia do szpitala psychiatrycznego? - pytam.
W ustawie o świadczeniach opieki zdrowotnej nie ma odrębnych reguł postępowania z osobami nietrzeźwymi. Są traktowani jak każdy inny pacjent. Lekarz musi przeprowadzić podstawową diagnostykę, żeby ustalić, czy "życiu bądź zdrowiu nie zagraża niebezpieczeństwo".
Najczęstsza przyczyna przyjęcia uzależnionych: zespół abstynencyjny, czyli stan po przerwanym ciągu alkoholowym. Są różne stopnie nasilenia i objawy, od uczucia lęku, przez halucynacje wzrokowe i słuchowe, po napad padaczkowy. Trzeba ustalić, czy majaczenie wynika ze spożycia alkoholu, czy ma inne podłoże.
Najpierw czekasz, aż pacjent wytrzeźwieje. Możesz mu podać jedynie kroplówkę z krystaloidów, która przyspieszy wydalanie alkoholu. Potem dostanie benzodiazepiny - silne leki przeciwlękowe i przeciwpadaczkowe.
Osobna grupa: pijani z myślami samobójczymi.
Najczęstszy scenariusz: mąż wychyla pół litra i zaczyna krzyczeć, że ze sobą skończy. Przerażona żona dzwoni po pogotowie, które odwozi go do szpitala. Gdy wytrzeźwieje, powie, że to tak po pijaku, że wcale nie chciał się zabijać. Zostanie wypisany, ale pewnie wróci za miesiąc. Często wracają.
Możliwy scenariusz: szpital pęka w szwach, a pan Mirek był tu już kilkanaście razy, nic mu nie dolega. Po prostu jest pijany. Odmawiasz przyjęcia. Ale jeśli tym razem naprawdę odbierze sobie życie, będziesz miał wyrzuty sumienia. I prokuratora na karku, bo nie udzieliłeś mu pomocy.
Pacjenci pod wpływem mogą trafić na izbę wytrzeźwień, ale w okolicy szpitala Natalii nie działa ani jedna. Jeśli ratownik medyczny uzna, że "życiu i zdrowiu pacjenta zagraża niebezpieczeństwo", odwozi go na SOR albo do psychiatryka.
Zobacz także
Natalia: W weekend mam pod sobą kilkuset pacjentów. Ze schizofrenią, chorobą dwubiegunową, ludzi poważnie zaburzonych osobowościowo. Nieraz nie mam dla nich łóżka tylko dlatego, że każdy weekend czy święto to wielkie narodowe chlanie.
- Uzależnienie to też choroba, ci ludzie potrzebują fachowej pomocy. Ale duża część powinna trafiać na izbę wytrzeźwień, nie do szpitala psychiatrycznego.
Ania, rezydentka psychiatrii: System jest dodatkowo obciążony. To brutalne, co powiem, ale w naszym szpitalu mamy nieformalny podział na "prawdziwie chorych" i tych... trochę mniej. Dzisiejszy bilans: dziewięć przyjęć, jedna osoba z zaburzeniami psychicznymi. Reszta to uzależnienia od alkoholu.
Beata, psychiatra: Sześć lat studiów, rok stażu, pięć specjalizacji. Tymczasem, zamiast skupiać się na rozpoznaniu i leczeniu chorób psychicznych, nierzadko boksuję się z pijanymi.
Przychodzi gość, 2,5 promila i ładuje mi prosto w oczy. "Chu...! I tak mnie przyjmiecie". Gdzie tu jest cel terapeutyczny? Jakaś idea? Pan trzeźwieje w szpitalu dwa dni i złe myśli ustępują. Najczęściej po chwili przerwy wraca do chlania.
To po co ja tu tak naprawdę jestem?
JUŻ PO WAS
Marta przeżyje. Gdy jej stan się poprawi, powie lekarce: "Wyciągnęła mnie pani doktor spod kosy". Ale to dopiero za kilka dni. Na razie leży pod kroplówką, która wypłukuje alkohol.
- Lekarz dyżurny, Natalia Kowalska, słucham.
Trzeba iść prędko na izbę. Pan Daniel przyjmowany jest w asyście policji. Trzy promile. Miał przy sobie nóż. Krzyczał, że zabije ojca i siebie. Idzie w pasy. Zostanie w nich, póki nie wytrzeźwieje i nie przestanie być agresywny. Ostatnio jeden pacjent był unieruchomiony przez tydzień. Uparcie powtarzał, że jak tylko go uwolnią, "poucina wszystkim głowy".
Daniel od kilku minut szarpie się w pasach. Natalia sprawdza, czy za bardzo nie krępują rąk i nóg.
- Dzień dobry. Czy coś pana boli?
- Jak coś mi się stanie, to już po was! Słyszysz?!
- A czy coś dolega, przeszkadza?
- Będę rozmawiać z prawnikiem. Nie po to płacę podatki, żeby być traktowany jak śmieć! Słyszeliście, kur..., o konwencjach haskich?!
Natalia porozmawia z nim, jak wytrzeźwieje. Raczej nie o konwencjach. Teraz trzeba lecieć na oddział męski.
Nowak się awanturuje, że chce rozmawiać z lekarzem. Wali pięścią w ścianę, wyzywa pielęgniarki od ku... W szpitalu od kilku miesięcy. Zaburzenia psychiczne połączone z uzależnieniem. Skóra i kości.
Na widok lekarki gwałtownie się podrywa.
- Chcę do domu! Wypisuję się stąd!
- Proszę się uspokoić. Zaraz dostanie pan tabletki. Na razie nie ma szans na wypis.
Tym razem relanium niewiele da. Za godzinę Nowak zaatakuje jedną z pielęgniarek i zostanie unieruchomiony.
Zobacz także
BESTIA
Godzina 22.00.
Na izbie przyjęć małe zbiegowisko. Pielęgniarki, sanitariusze i policjanci słuchają monologu pana Łukasza. Niektórzy chowają twarz w dłoniach, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
Łukasz (dwa promile) bełkocze, że przysłał go Bóg Ojciec, żeby poskromił bestię. Jeśli jej nie unicestwi, wszyscy spłoną zaraz żywym ogniem. Łukasz narodził się przed wiekami, by wypełnić przeznaczenie. Dlaczego nikt nie słucha?! Musi pokonać demona i wyrwać mu ząb życia. Tylko że się napił. Ale jak wytrzeźwieje, to pokona i wyrwie.
To trzeci "Jezus" pod wpływem w tym miesiącu. Też ląduje w pasach.
- Jak się pan trochę uspokoi, to pana oswobodzimy.
- Szefowo, niech mi szefowa poda dłoń. Jam jest twój Bóg, który cię błogosławi.
Tymczasem Daniel jak zacięta płyta, nadal krzyczy obok o konwencjach i prawniku.
Jego też Łukasz błogosławi na sądową walkę ze szpitalem.
ZNACHOR
Najbardziej frustrują stali bywalcy.
Beata: Przykro mi to mówić, ale niektórzy mają swój system. Mieszkam na ulicy, skończyły się pieniądze na alkohol, trochę zimno. No to schowam się do psychiatryka. Mamy np. pana, który był przyjmowany 30 razy. Po alkoholu zawsze deklaruje myśli samobójcze. Ani razu nie podjął leczenia odwykowego, nie zastosował się do zaleceń, nie odwiedził poradni uzależnień. Wraca od kilku lat.
- W szpitalu ciepło, wykąpią, dadzą jeść i leki uspokajające. To niekończąca się historia.
Natalia: A Kaczmarska? Weź, sprawdź w systemie jej przyjęcia.
Beata: 48 razy. Odkąd istnieje elektroniczna dokumentacja.
Natalia: Jak Kaczmarska ma gorszy dzień, dzwoni na pogotowie, że tu i tu, dokładnie w tym momencie się zabija. Raz, będąc pod wpływem, zawiązała sobie sznur wokół kostki, stanęła na ławce i przerzuciła go przez drzewo. Potem zadzwoniła na pogotowie, mając w ręku wypis ze szpitala z poprzedniego razu.
Ale do śmiechu nikomu nie jest. Bo ktoś dziewięć razy trzeźwieje i wychodzi, jak gdyby nigdy nic. A za dziesiątym razem go reanimujesz.
Ania: Pamiętam faceta, który przyjechał pod mocnym wpływem. Długa broda, poklejone włosy. Wyglądał, jakby szykował się na casting do "Znachora". Wątroba w opłakanym stanie, otarł się o śmierć. Tydzień po przyjęciu wchodzi do pokoju lekarskiego i prosi o tabletki na sen. Inny człowiek. Ogolony, spokojny. Trzeźwy.
- Jeśli pan jeszcze raz weźmie wódkę do ust, może pan umrzeć.
- Niech pani nie dramatyzuje. Nic takiego się nie stało.
Inna historia:
Tym razem pani. Zadbane włosy, wyrazisty makijaż, wysokie szpilki. Cztery promile, ledwo stoi na nogach. Zaczęła się awanturować, żeby ją wypuścili, bo przecież jest trzeźwa.
- Żądam...
"Wypisu" krzyknąć już nie zdążyła. Dostała ataku padaczki.
SOBOTA. GDYBANIE
Ciepły sobotni wieczór.
Karetka toczy się ulicami pijanej Warszawy. Jacek jest dziś kierownikiem dyżuru, Przemek kierowcą. Zgłoszenie od dyspozytora: "Mężczyzna pod wpływem alkoholu zgłasza myśli samobójcze".
Jadą.
Duży, ładnie wykończony dom na przedmieściach. W salonie skórzana kanapa i gigantyczny telewizor, na który Jacka będzie stać, gdy wyjeździ na karetce trylion godzin i dorobi drugie tyle na kursach pierwszej pomocy.
Żona spanikowana, czeka przy drzwiach: On chce się zabić!
Mąż spokojnie siedzi w fotelu: absolutnie zabijać się nie będzie.
Ratownicy zdezorientowani. Wzrok znowu na panią. Od jak dawna mąż zgłasza myśli samobójcze?
Od roku. Zawsze, jak się napije.
Korzystali państwo z pomocy specjalisty?
Nie.
Jacek, od kilkunastu godzin na nogach, milion interwencji, dwie reanimacje, w tym jedna śmierć, ma ochotę zamordować tę kobietę. Przemek odwraca głowę i dyskretnie ziewa.
Dyspozytor: Długo wam jeszcze zejdzie? Cztery kilometry od was mam zatrzymanie krążenia. Mężczyzna, 50 lat.
Jacek na odchodne rzuca to co zwykle: "Po wytrzeźwieniu proszę udać się do lekarza specjalisty". Gaz wciśnięty w podłogę, kod pierwszy. Są po kwadransie. To tutaj, ten biały dom. Wpadają przez uchylone drzwi.
Żona numer dwa: siedzi na łóżku, twarz ukryta w dłoniach.
Mąż: Leży nieruchomo w salonie. Nie pił. Nie jest w ciągu. Umiera.
Jacek udrażnia drogi oddechowe, Przemek podpina monitor. Asystolia. Brak aktywności elektrycznej serca. Porozumiewawcze spojrzenie ratowników - nie ma czego zbierać. Zaraz Jacek wpisze w dokumentacji, że "odstąpili od czynności ratunkowych".
Żona obserwuje scenę i już wie. Jęk rozpaczy, który trudno opisać słowami.
Jacek przerabiał to nie raz. Trochę przywykł. Ale tym razem boli. - Przez wizytę u pijanego pana straciliśmy pięć, dziesięć minut. Może gdyby nie on, uratowalibyśmy tego człowieka?
Zaraz przyjedzie lekarz, który stwierdzi zgon. Żona prosi, żeby przykryć ciało narzutą. Głos obojętny, wyprany z emocji.
- Nie mogliście przyjechać wcześniej?
Jacek ma jej ochotę odpowiedzieć, że mogli. Układa sobie ten monolog w głowie:
Wie pani, pan Marian znowu się napił. Wykrzyczał w nerwach, że się zabije. Byliśmy już u niego pięć razy i zawsze kończy się na strachu, no ale sama pani rozumie. Jak pani mąż tutaj umierał, akurat radziliśmy panu Marianowi, żeby po wytrzeźwieniu szedł do poradni. Pewnie i tak nie pójdzie.
Gdyby akurat w ten weekend się nie naje..., może pani mąż by żył.
Ale to, proszę pani, tylko gdybanie.
CHODZENIE PO LINIE
Karetka Jacka to pierwsze ogniwo łańcucha. Pierwsza stacja alkoholowych pielgrzymek do szpitali psychiatrycznych, SOR-ów i wytrzeźwiałek. To on ocenia stan pacjenta i decyduje, do których drzwi zapukać.
Jest ratownikiem medycznym od ośmiu lat. Dobrze zbudowany, energiczny, typ gawędziarza. Nigdy nie chciał siedzieć za biurkiem. A ratowanie życia, nawet jeśli słabo płatne, dostarcza adrenaliny i satysfakcji. Widział już wszystko: ciała w kawałkach, udane reanimacje, nieudane reanimacje, zapłakane matki, dziękujące matki, próby mające swój finał w szpitalu psychiatrycznym i te, które zakończyły się w kostnicy.
Prawie do wszystkiego przywykł. Do pijanych jakoś nie może. Nadal podnoszą mu ciśnienie. Jacek powtarza słowa psychiatrów: alkoholik to pacjent-mina.
Opowiada: pijany mężczyzna chodzi przy ruchliwej drodze i krzyczy, że zaraz wbiegnie pod samochód. Biorą go do karetki, ale się nie uspokaja: - Spierd...! Chcę się zaj...!
- Przecież jak pana zostawię, a pan faktycznie wbiegnie pod auto, to mnie zaraz pokażą w wiadomościach z czarnym paskiem na oczach.
Facet najpierw totalnie zdezorientowany, patrzy tępo i milczy. Po kilku sekundach uśmiech. Teren rozminowany. Ale rzadko kiedy jest miło.
- Raz koledzy dostali zgłoszenie i nawet nie zdążyli wysiąść z karetki. Gość się napił, wszedł na słup elektryczny. Widzieli, jak ląduje na betonie. Reanimowali tylko po to, żeby zgadzało się w papierach.
Wyjazd do pacjenta pod wpływem to chodzenie po linie na wysokości.
- Facet zachlany, ale w mojej ocenie świadomy. Nie zgadza się na badanie, podpisuje odmowę. A za chwilę, dajmy na to, odbierze sobie życie. Nie masz pewności, czy rodzina cię nie pozwie. I jak oceni to sąd - tłumaczy ratownik. - Mało jest zapisów, które w takiej sytuacji stoją za medykiem.
Lekarz w szpitalu psychiatrycznym po przeprowadzeniu podstawowej diagnostyki może odmówić hospitalizacji. Ale wówczas ryzykuje.
Natalia: Wielu z nas po prostu się boi. Pacjent w stanie dużego upojenia to pusta kartka. Nie wiesz o nim nic. Nie dogadasz się z nim, nie znasz jego historii, nie masz dokumentacji ani specjalistycznego sprzętu. Jeśli odmówimy hospitalizacji i coś mu się stanie, zacznie się polowanie na czarownice.
Więc bezpieczniej przyjąć.
Nawet jeśli prosto po wyjściu ze szpitala pójdzie po flaszkę.
NIEDZIELA. DUCHY
Niedziela, 19:00. Koniec długiego weekendu czerwcowego.
Sprawdzamy w systemie: od piątkowego poranka 30 przyjęć. Siedemnaście z nich to nietrzeźwi albo uzależnieni, którzy przerwali ciąg.
Marzena, 24 lata: osiem piw dziennie, zaburzenia lękowe, twierdzi, że ktoś chce ją otruć.
Bartłomiej, 30 lat: Podczas libacji alkoholowej zaatakował ojca. Pije od lat. Nieodwracalne zmiany w mózgu, problemy z wysławianiem się.
Rafał: Przy poprzednim przyjęciu 3 promile, teraz tylko 2,8. Kontynuuje rajd po szpitalach psychiatrycznych.
Aldona: Jeden promil. Wyrzucona z oddziału odwykowego, bo w szpitalu też spożywała. Twierdzi, że wypiła dwa piwa. Na co dzień jest lekarką.
Natalia zabiera mnie na oddział detoksykacyjny.
Kilku pacjentów człapie po korytarzu. Przypominają duchy. Blade twarze, nieobecny wzrok, powolne ruchy. Skuci lekami.
W drzwiach zjawia się Marcin. Na detoksie pierwszy raz. Dwadzieścia kilka lat. Ręce się trzęsą, serce kołacze. Dałaby pani doktor jakieś lekarstwa?
Dałaby.
Równie mocno jak leków Marcin potrzebuje rozmowy. Dlatego siada na krześle w gabinecie i bierze głęboki oddech.
Będzie bolało.
NIECH BOLI
Pracujesz po kilkanaście godzin dziennie. Rozmawiasz z dziesiątkami pacjentów. Przepisujesz setki leków ze świadomością, że nie ma miejsca na błąd. Biegasz od oddziału do oddziału. Nogi już ledwo pracują, głowa tym bardziej. I nagle staje przed tobą pijany, któremu tak naprawdę nic nie jest.
Trudniej być wtedy człowiekiem niż lekarzem.
Opowiada Natalia:
Pracowała wtedy na SOR. Na imprezie facet uderzył głową w szafkę, trzeba szyć. Asystuje jej ratownik-pielęgniarz. Ale przynosi grubsze nici niż te, o które prosiła.
- Pijany jest. Niech go boli.
- A ty się nigdy nie napiłeś?
Pielęgniarz mruczy coś pod nosem i idzie po nowy zestaw. Po chwili prosi pacjenta, żeby przechylił głowę. Ale zamiast na ranę, psika mu płynem dezynfekcyjnym prosto w oczy. Raz, drugi. Nie ma mowy o przypadku.
- Przepraszam za wyrażenie - dosłownie powiedziałam mu, żeby wypierd... Sama wiem, ile siedzi w nas frustracji. I jak tacy ludzie obciążają system. Ale nie możemy karać w ten sposób za uzależnienie, a w tej konkretnej historii - za wypicie dwóch lampek wina.
Jacek: - Nieraz agresja pijanych jest wyłącznie reakcją na nasze zachowanie. Samemu zdarzyło mi się raz wybuchnąć. "Gościu, jak się nachlałeś, to po cholerę dzwonisz?!". Człowiek pod wpływem jest często traktowany jak pacjent drugiej kategorii.
Jacek parafrazuje słowa ratownika z opowieści Natalii: - Nawet jeśli jest pijany, niech go nie boli.
ŚNIADANIE
Gabinet na oddziale detoksykacyjnym.
Marcin mówi cicho, bez emocji, choć przeciąga każde słowo, jakby faktycznie sprawiało mu ból.
Odkąd pamięta, ręka ojca była przyspawana do flaszki. Brzęk szkła, papierosowy dym - innego świata Marcin nie znał i nie poznał. Zanurkował w morzu wódki jako 15-latek. Już się nie wynurzył. Ma za sobą dwie próby samobójcze. Kiedy zgłaszał się na detoks do szpitala psychiatrycznego, ojciec bełkotał, że go popierd.... Że mu tam tylko wypiorą mózg.
Pili zawsze razem. Do odcięcia. Marcin zjadł coś lekkiego na obiad - zwymiotował. Napił się wody – to samo. Więc w menu został głównie alkohol. Na śniadanie: dwie lufy czystej i browary. Obiad i kolacja: podobnie. Średnio litr czystej i dwa czteropaki dziennie.
Trafił tu tydzień temu.
Wypił wieczorem parę piw. O czwartej nad ranem dostał drgawek. Niedługo później zaczęły się halucynacje. Wybiegł z mieszkania, wczołgał się pod samochód. Potem rzucił się do ucieczki. Był przekonany, że ktoś go ściga. Matka z ojcem ledwo go dogonili.
W szpitalu nadal się boi, że "oni" go dopadną. Co chwilę ogląda się za siebie.
Ciężko jest.
Bardzo chciałby przestać pić. Ogarnąć się, założyć rodzinę, znaleźć robotę. Ale musiałby być czysty. A nie wierzy już, że wyjdzie z tego gówna. Nieraz idzie korytarzem i wybucha płaczem. Nie potrafi wyjaśnić dlaczego. Ostatnio znowu myślał, żeby się powiesić.
Teraz, po relanium, trochę lepiej. Ręce powoli przestają się trząść. W jego stanie to już naprawdę dużo.
Mama i siostra dzwonią każdego dnia. Trzymają za Marcina kciuki, starają się podnieść na duchu.
Tata czeka na syna w domu. Samemu pije mu się gorzej.
NARODOWA TRADYCJA
- Julia Pankiewicz, lekarz psychiatra, słucham?
Julia jest rezydentką w jednym z mazowieckich szpitali. Chciała pracować jako lekarka, odkąd pamięta. Dyżury, konferencje, dyskusje w mediach społecznościowych - oddycha psychiatrią 24 godziny na dobę. Tłumaczy: nie ma nic bardziej fascynującego od ludzkiego mózgu.
Dzwoni pani Jola, była pacjentka z poradni. Nie pije od dwóch miesięcy, ale zaraz chyba zacznie. Bo "idzie zwariować". Gdzie się nie obróci, to wóda, wino, piwo. Przy najbliższym markecie wielki baner: promocja ośmiopaków na długi weekend. W telewizji twierdzą, że na "ty" najlepiej przejść przy piwku.
Tam nigdy nie pokazują, jak później czołgasz się do łazienki.
Jak ludzie odsuwają się w tramwaju, żeby nie czuć zapachu przetrawionej wódy.
Jak trzęsiesz się nad ranem w pustym mieszkaniu.
Jak krępują pasy na oddziale psychiatrycznym.
- Dlatego bardziej niż na uzależnionych, którzy masowo do nas trafiają, wkurzam się na otaczającą rzeczywistość - mówi Julia - Na naszą narodową tradycję picia. Gdzie nie spojrzysz, alkohol na każdym kroku.
Wesele? Wiadomo. Stypa? Wypijmy za dusze czyśćcowe. Wigilia? Po jednym do karpia.
- Pamiętam, jak pewien psychiatra zaczął swoje wystąpienie na konferencji od żartu: Jakie jest najpopularniejsze zwierzę w Polsce? Małpka. Już kilka lat temu "Rzeczpospolita" pisała, że dziennie sprzedaje się u nas 3 mln małpek. Z tego milion przed południem.
Wprowadziliśmy w Polsce restrykcje dotyczące reklam papierosów. Zlikwidowaliśmy możliwość palenia w budynkach czy restauracjach. A gdy mówi się o zakazie sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych, mnóstwo ludzi się oburza. "Matko, dlaczego?! Ograniczenie wolności!".
W 2001 r. statystycznie wypijaliśmy na głowę 6,6 litra spirytusu. W 2021 - 20 lat później - już 9,7 litra. Ilość spożywanego alkoholu nadal rośnie. Zamiast ograniczyć jego dostępność, idziemy w drugą stronę. Nie pojmuję tego. Co jest z nami nie tak?
- Połowa narodu zlinczuje cię po tych słowach.
- Niech linczuje.
WYPIS
Poniedziałek.
Marta wychodzi do domu. 3,5 promila przy przyjęciu, zapalenie trzustki, mąż z kwiatami. To ta, która dzwoniła z portfela i paliła niewidzialnego papierosa. W mózgu nieodwracalne zmiany, ale na pierwszy rzut oka wygląda jak nowa.
Markowe buty, elegancki ciemny płaszcz. W życiu byś nie powiedział, że alkoholiczka. Mąż, tym razem bez kwiatów, czeka pod szpitalem. 20 procent na przeżycie? Od początku wiedział, że młoda lekarka panikuje. Marta, owszem, przesadziła, ale nie ma co robić z tego wielkiej historii.
- Dziękuję jeszcze raz, pani doktor – rzuca Marta do Natalii na do widzenia i znika za drzwiami oddziału.
Obie narzucą tego wieczora szaleńcze tempo. Za kilka godzin będą ledwo stały na nogach.
Natalia - pacjent za pacjentem ("Jezu, kolejny?!").
Marta - kieliszek za kieliszkiem ("Jezu, już nie ma?!").
Osiedlowy czynny do 23:00. Natalia ma dyżur całą noc.
Może niedługo znowu się zobaczą.
***
Zmieniłem imiona lekarzy i pacjentów, a także szczegóły pozwalające ich zidentyfikować.
Dariusz Faron, dziennikarz Wirtualnej Polski
Chcesz skontaktować się z autorem? Napisz! dariusz.faron@grupawp.pl