Jeden z krakowskich "zlotów". Potężna luka w prawie - organizatorzy nie ponoszą za to konsekwencji © YouTube

(Nie)śmiertelni. Pojechaliśmy na nocny "wyścig" z bandytami drogowymi

"Wiem, że jesteśmy pojebami. Nikt o zdrowych zmysłach nie jedzie po mieście z prędkością 200 km/h i nie ma to nic wspólnego z bezpieczeństwem. Ale lubię to. A przy siedemdziesięciu na liczniku też mogę przecież kogoś zabić".

Oto #HIT2023. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

  • Uczestniczyliśmy w nocnym ściganiu ulicami Krakowa. Najpierw ze zorganizowaną grupą piratów drogowych, a tydzień później ze specjalnym oddziałem policji.
  • Kamil jeździ na zloty od kilku lat. - Policyjna grupa Speed łapie przede wszystkim gówniarzy szalejących na wiejskich drogach. A nie takich jak my, którzy latają nocą po mieście.
  • Podinsp. Tomasz Jemczura, naczelnik Wydziału Ruchu Drogowego w Krakowie. - Jeśli rzekomo nic im nie robimy, zapraszam tych klientów do gabinetu. Pogadamy o mandatach po kilka tysięcy, które płacą co tydzień.
  • Ludzie organizujący nocne zloty nie ponoszą za to konsekwencji. - Policja ma związane ręce. Organizowania oraz udziału w takim wydarzeniu nie ma w kodeksie karnym. To luka prawna - mówi mec. Paulina Grochowska.

Stopa dociska gaz. Silnik warczy coraz głośniej.

Na liczniku ponad dwieście. Ręce lekko się pocą na skórzanej kierownicy. Pełna koncentracja. Noc. Pusta ulica. Światła miasta migają za boczną szybą. Serce prawie tak głośne, jak konie pod maską. Masz 20 lat. Jedziesz pożyczonym od ojca autem za pół miliona i jesteś królem życia. Lewisem Hamiltonem krakowskich ulic.

Kumpel z fotela pasażera nagrywa komórką. Ujęcie na licznik, zaraz potem na ciebie. Powieka ani drgnie.

210 km/h.

Na tylnej kanapie dwie dziewczyny, równie podekscytowane, co przestraszone. Adrenalina buzuje. Po powrocie do domu zostawisz kluczyki na komodzie (dzięki, tato!), położysz się do łóżka, ale nie zaśniesz przez kilka godzin.

Piękna noc. Obiecujesz sobie, że niedługo ją powtórzycie.

Za tydzień dostaniesz kilka tysięcy złotych mandatu.

A za miesiąc skończysz w czarnym worku.

Obyś zabił tylko siebie.

Czarna rozdaje kody

Piątkowy wieczór. Na zegarku 21.25. Do rozdania kodów pięć minut.

Radio śpiewa, że "można żyć bez powietrza" i najwyraźniej ma rację, bo od rana w Krakowie nie ma czym oddychać. Koszulka lepi się do ciała. Gdyby nie klimatyzacja, chyba byśmy się roztopili i wsiąknęli w tapicerkę.

Stoimy zaraz za stacją benzynową.

Baliśmy się, że wśród sportowych aut za kilkaset tysięcy starszy fiat z silnikiem 1.2 będzie się za bardzo wyróżniać. Kamil radzi, żeby mieć to w dupie. Przyjedzie co najmniej kilkadziesiąt samochodów, nikt nie zwróci na nas uwagi. Wie, co mówi - na nocnych zlotach piratów drogowych pojawia się od lat.

Kilka dni wcześniej, popijając zimnego schweppsa, dał nam instrukcję, jak się wbić. Proste jak drut.

W każdy piątek organizatorzy podają na Instagramie cztery lokalizacje, w których można odebrać kody. Wybieramy stację benzynową przy Rondzie Matecznego, samo centrum miasta. Na parkingu kilka sportowych aut - duże wydechy, sporo przeróbek, pod maską jeszcze więcej koni. Przyjechały po to samo co my.

21:30.

Podchodzimy na pewniaka do nastolatka w stuningowanym golfie i pytamy o kody. Kiwa głową na niską brunetkę przy BMW.

- Następnym razem ciszej – strofuje nas czarna, dając karteczkę z sześcioma cyframi.

Jest dokładnie tak, jak mówił Kamil. W samochodzie wpisujemy kod w specjalnej aplikacji organizatora. Na telefonie wyświetla się mapa ze współrzędnymi.

Tam spotyka się cała grupa.

Po wpisaniu kodu, na aplikacji telefonie wyświetla się mapa ze współrzędnymi "zlotu"
Po wpisaniu kodu, na aplikacji telefonie wyświetla się mapa ze współrzędnymi "zlotu"© Archiwum prywatne

Pakistańskie disco

Długa wąska ulica na obrzeżach. Po obu stronach zaparkowane samochody. Pełen przekrój - obok dogorywającego golfa lśniące renault z szerokim tłumikiem, spoilerem i metalicznymi felgami. Z białego mercedesa za kilkaset tysięcy wysiada czterech nastolatków. Brunetka w jasnym topie próbuje rozkręcić towarzystwo, podrygując do hitu Popka. Puściła sobie z komórki.

"Zakochała się w mulacie Polka za granicą,

Przy nim czuła się jak w Bagdadzie, kochała pakistańskie disco".

Popek trochę gryzie się z techno z samochodu kawałek dalej. Nieważne.

Na środku ulicy facet w czarnej koszulce rozstawia statyw. Będzie nagrywał i robił zdjęcia. A za kilka godzin wrzuci na media społecznościowe, że za nami kolejny zlot "miłośników motoryzacji".

Co chwilę ktoś gazuje albo strzela z tłumika. Średnia wieku "miłośników" - jakieś 20-25 lat.

Kamil tłumaczy:

- W Krakowie jest kilka grup organizujących takie spoty. W ciągu jednej nocy zmienia się lokalizację trzy, cztery razy. Najczęściej po cynku, że jedzie policja. W aplikacji wyświetla się wtedy nowa miejscówka. To głównie duże parkingi przy centrach handlowych.

Na miejscówkach są czasem tzw. ćwiary, czyli ściganie na prostej.

- Podjeżdżasz do jednego z organizatorów, a on szuka ci odpowiedniego przeciwnika. Żeby nie było tak, że masz pod maską 150 koni, a tamten 700. Gość puszcza dwa auta. No i rura! Jedziecie do mety, a potem normalnie się rozjeżdżacie – opowiada Kamil.

– Jeśli ciśniesz prawym pasem, to jeszcze pół biedy. Ale jak jesteś na lewym i wjedzie policja, masz przejebane.

Tym razem "ćwiar" nie będzie. Zarządca drogi postawił tu jakiś czas temu dwa progi zwalniające. Zostało gazowanie, strzelanie z tłumika i nocne gadki przy samochodach.

Nagle robi się ruch.

Wszyscy szybko wsiadają do aut i odjeżdżają z piskiem opon. Policja najprawdopodobniej już jedzie, więc w aplikacji pojawiła się nowa miejscówka.

Kamil: - Przejazd z miejsca na miejsce jest często najciekawszy. To jest właśnie ten moment, w którym zapierdalasz.

Strażacy i policjanci na miejscu śmiertelnego wypadku, do którego doszło w nocy z 14 na 15 lipca 2023 roku przy moście Dębnickim w Krakowie. Zginęło w nim czterech młodych mężczyzn
Strażacy i policjanci na miejscu śmiertelnego wypadku, do którego doszło w nocy z 14 na 15 lipca 2023 roku przy moście Dębnickim w Krakowie. Zginęło w nim czterech młodych mężczyzn© Małopolska Policja

Bezpieczna szybka jazda. Cztery trupy

Koszulka polo, krótkie ciemne włosy, przenikliwy wzrok.

Kamil zgodził się pogadać, bo jesteśmy znajomymi znajomego. Mówi, że gdybyśmy podbili do niego z ulicy, to bez szans. Przez dwa, trzy lata uczestniczył w zlotach non stop. Teraz trochę się uspokoił, bo w domu żona i dziecko. Zaczął brać życie bardziej na poważnie.

Jeżdżenie po Krakowie dwieście na godzinę - a zdarzało się - poważne nie jest.

- Wiem, że jesteśmy pojebami. Nikt o zdrowych zmysłach nie ciśnie z taką prędkością. Nie ma to nic wspólnego z bezpieczeństwem.

- To dlaczego to robisz?

- Żeby się odstresować. Lubię sobie depnąć. A nieraz wieczorem nie ma co robić, idzie się z nudów.

- Sam powiedziałeś, że nie ma to nic wspólnego z bezpieczeństwem. Narażasz innych.

- Na drodze ekspresowej przy prędkości 120 km/h też mogę kogoś zabić. Albo jadąc po mieście 70 km/h. Poza tym jakiś dziadek jest większym zagrożeniem niż osoba, która jedzie bardzo szybko, ale potrafi na czas zareagować.

- Nie boisz się, że się zabijesz?

- Równie dobrze mogę się za chwilę poślizgnąć, uderzyć głową o chodnik i też będzie po mnie.

Kamil za kierownicą czuje się pewnie. Gorzej, gdy jedzie jako pasażer. Poważnego wypadku nigdy nie miał. Ale nieraz przejechali obok drugiego auta na centymetry albo wyrzucało ich z zakrętu i cudem się wyrobili.

Przyprowadził na spotkanie kolegę z nocnych jazd. Motywacja taka sama: lubi przydusić gaz, po prostu. Nie będzie za wiele gadał, woli pokazać.

Podaje nam komórkę i pokazuje film, który zmontował z ekipą. W tle amerykański rap. Na ekranie wnętrze samochodu pędzącego przez Zakopiankę. Ujęcie na licznik - prawie 300 km/h.

Adrenalina. Jeden drobny błąd i cię nie ma.

Kamil i jego kumpel sami przypominają głośny wypadek sprzed kilku tygodni. O trzeciej w nocy sportowe renault wypadło z drogi, uderzyło w słup i dachowało na Bulwarze Czerwieńskim. Zginęło czterech chłopaków od 20 do 24 lat. Kierowca, Patryk P., miał według policji 2,3 promila.

Kamil: - Przyjeżdżał na te nocne zloty. Wszyscy wiedzieli, jak jeździ. Wiecie, co gość miał w swoim opisie w mediach społecznościowych?

"Bezpieczna szybka jazda".

Do dzisiaj na bulwarze palą się znicze.

"Psy! Psy! Zawijamy! Psy!" - tym razem nie pomogło. Policjanci zatrzymują uczestników "zlotu"
"Psy! Psy! Zawijamy! Psy!" - tym razem nie pomogło. Policjanci zatrzymują uczestników "zlotu"© Małopolska Policja

Trzeba się zwijać. Jadą psy

Druga miejscówka.

Parking pod centrum handlowym. Ferajna powoli się zbiera.

Ledwie gasimy silnik, a już trzeba odjeżdżać. Jakiś chłopak w czarnej bluzie biega między samochodami: - Psy! Psy! Zawijamy! Psy!

Znany obrazek: popłoch, trzask zamykanych drzwi, pisk opon. Po chwili warkot silników milknie. Za to robi się niebiesko. Trzy radiowozy spóźniły się dosłownie kilkadziesiąt sekund. Chciały zablokować wyjazdy, ale parking zdążył opustoszeć.

Zabawa jeszcze potrwa.

– Jeśli policja nie złapie cię na gorącym uczynku na łamaniu przepisów, może cię tylko rutynowo skontrolować. Nieraz blokują cały wyjazd z parkingu i trzepią każdego od A do Z. Czekasz w kolejce kilka godzin. Ja wróciłem raz o czwartej nad ranem – opowiada Kamil.

Jak już cię "haltną", czepiają się o wszystko – stan techniczny samochodu, obowiązkowe wyposażenie (tablica rejestracyjna, trójkąt, gaśnica), przeróbki niezgodne z przepisami, np. przyciemniane przednie szyby, opony wystające za błotnik, za głośny wydech.

Kamil jeszcze nie przeżył zlotu bez policji.

- Miejscówki od lat są te same, a kody może zdobyć każdy. Więc to nie jest jakiś wielki wyczyn drogówki, że zawsze są na miejscu - mówi z ironicznym uśmiechem.

Organizatorzy na każdej miejscówce rozstawiają "czujki" - kilku chłopaków w różnych miejscach w promieniu kilku kilometrów od miejsca spotkania. Jak tylko nadjeżdżają "niebiescy", dają cynk.

Kamil nie pamięta, żeby ktoś, kto ma na liczniku pod dwie paczki, uciekał przed policją. Ale zdarzają się inni odklejeńcy. Gówniarz pożyczy furę, przyjeżdża pierwszy raz i driftuje na rondzie w centrum miasta. A policja 20 metrów obok.

Pierwsza w nocy.

Na kolejną miejscówkę – jeszcze jeden parking przy galerii – nie dojeżdżamy. Mijamy sznurek aut ze zlotu zatrzymanych przez kilka radiowozów. Kontrola potrwa co najmniej kilkadziesiąt minut. Nowa lokalizacja w aplikacji już się nie pojawia.

Tym razem policjanci wygrali.

Kamil ma inne zdanie: – Wiecie, na czym polegają działania policyjnej grupy Speed? Łapią przede wszystkim "rajdowców", którzy latają na wiejskiej drodze 90 km/h przy ograniczeniu do siedemdziesięciu. Zatrzyma gówniarza, wypisze mu tysiąc złotych mandatu i się cieszy.

– Zamiast realnie walczyć z takimi pojebami jak my.

Skontrolowane auta odjeżdżają. Na dzisiaj koniec zabawy.

Do zobaczenia za tydzień.

Policjanci kontrolują uczestników "zlotu" na stacji benzynowej. Mandaty - łącznie na 24 tys. złotych, zatrzymane dowody rejestracyjne - 12
Policjanci kontrolują uczestników "zlotu" na stacji benzynowej. Mandaty - łącznie na 24 tys. złotych, zatrzymane dowody rejestracyjne - 12© Małopolska Policja

Kilka dni później. Policjant czeka przy biurze przepustek.

Sami byśmy nie trafili. Kilkadziesiąt metrów prosto, do jednego z kilku budynków rozsianych na terenie komendy. Schodami w górę, jeden skręt, drugi, korytarze wiją się jak labirynt. W końcu docieramy do gabinetu.

Zanim czajnik zagotuje wodę, Naczelnik Wydziału Ruchu Drogowego w Krakowie, podinspektor Tomasz Jemczura, wyciąga z szafy grubą teczkę i siada za biurkiem.

Skoro jego ludzie "nie walczą realnie z wariatami na drogach", chętnie nam coś pokaże. Otwiera teczkę i kartkuje.

Cztery tys. złotych.

Trzy.

Trzy.

Dwa.

Znowu trzy.

To mandaty z piątku, z naszej nocnej jazdy. Łącznie 41 na kwotę ponad 24 tys. złotych. Dwanaście zatrzymanych dowodów rejestracyjnych.

Jemczura robi teatralną przerwę i wyzywająco patrzy. Ciemne oczy, lekki zarost. Typ szeryfa. Po chwili jego donośny głos znowu rozbrzmiewa w gabinecie.

- Jeśli koledzy rajdowcy opowiadają wam, że policja nic im nie robi, zapraszam takich klientów do mnie. Pogadamy sobie, ile płacą co tydzień. W grupie zawsze są mocni. A przy kontroli łagodni jak baranki. Druga sprawa: ktoś, kto twierdzi, że nie ma znaczenia, czy jedzie dwieście, czy siedemdziesiąt, nie ma pojęcia, o czym mówi.

- Czytam te ich fora: "i tak nas wszystkich nie złapiecie!". Wszystkich nie. Ale większość na pewno.

Machnęli, to wystartowałem

Podinspektor lekko wyciąga dłonie w naszą stronę. Jak mówi, obsłużył tymi rękami setki nieboszczyków.

Do policji przyszedł 30 lat temu. Był szeregowym funkcjonariuszem w wydziale drogowym, później kierował "dochodzeniówką", czyli zespołem dochodzeniowo-śledczym. Naczelnikiem drogówki jest od 2017 roku.

- Nie chcę wrzucać wszystkich do jednego worka. Ale to nie są grzeczni chłopcy.

Ściga ich od dwudziestu lat.

- Zaczęło się gdzieś w 2002 r. od motocyklistów. Stu pięćdziesięciu facetów, niektórzy kręcili na mieście ponad dwieście na godzinę. I jak tu wszystkich skontrolować? Taki motocykl w trzy, cztery sekundy rozpędza się do setki. Co piąty kierowca nie miał uprawnień.

Po kilku latach, opowiada Jemczura, motocykliści nieoczekiwanie siedli na tyłku. Zaczęła się zabawa z samochodami. Powstało kilka prężnych grup, niektóre działają do dziś. Na ulicę nad Drwiną, gdzie organizowano "ćwiary", potrafiło zjechać dwieście samochodów. Mieszkańcy bali się dzwonić po policję, dziennikarze nie palili się, żeby robić o tym materiały.

Dzisiaj świadomość jest już dużo większa. Ale problemy te same.

Scenka z tego roku:

Policjanci z grupy Speed robią wjazd na nocny zlot nieoznakowanym samochodem. Pary ścigają się na prostej. Kilkadziesiąt osób w rzędzie. Ruszają kolejne dwa auta.

Jemczura: - Nie zapomnę tego. Kierowcy właśnie skończyli wyścig, podjeżdżamy. Będzie po 1000 zł mandatu. Pierwszy z nich – osiemnastolatek w jakimś trupie. Podchodzę do drugiego, a w nowym BMW 50-letni chłop. Zrobiłem wielkie oczy.

- Panie, co pan tu w ogóle robi?!

- Zobaczyłem z drogi, że jest jakaś impreza, to zajrzałem.

- Człowieku, przecież ten drugi samochód to jest jakiś gruz. Koła jadą, podwozie zostaje. A ty masz nową beemkę.

- Pomachali mi, żebym wystartował. To wystartowałem.

Podinsp. Tomasz Jemczura: "Jeśli koledzy rajdowcy opowiadają wam, że policja nic im nie robi, zapraszam takich klientów do mnie"
Podinsp. Tomasz Jemczura: "Jeśli koledzy rajdowcy opowiadają wam, że policja nic im nie robi, zapraszam takich klientów do mnie"© Małopo

Mistrz prostej na słupie

Najgorsze są małe nieformalne grupki.

- Gdybyście zobaczyli, co ludzie potrafią wyprawiać za kółkiem... Książkę mógłbym napisać. Ostatnio klient wyjechał ze stacji po rozdaniu kodów, na liczniku 250 km/h. Wieczorem, nie w środku nocy. Na takich zlotach prędkość przekracza mniej więcej połowa uczestników - analizuje podinsp. Jemczura.

Sam nazywa ich mistrzami prostej. Bo na prostej nie trzeba wielkich umiejętności. A często już na pierwszym zakręcie widać, że ktoś nie umie jeździć.

Zazwyczaj najgorsze wypadki to mieszanka dwóch czynników: braku świadomości i zbyt dużej wiary we własne umiejętności. Jemczura mógłby podawać przykłady w nieskończoność. Pierwszy z brzegu:

Nastolatek. Prawo jazdy od trzech miesięcy. Pykał toyotą yaris i nagle przesiada się do porsche, trzysta koni mechanicznych. Przyspieszył kilka razy, skończył na słupie.

Porsche rozerwało na pół. Chłopak cudem przeżył.

- Dobrze, że byliście z tymi ludźmi na zlocie. Ale i tak widzieliście może piętnaście procent.

Chcemy zobaczyć więcej. Tym razem z drugiej strony barykady.

Naczelnik przez chwile milczy, tkając w głowie jakiś plan. Przeprasza na chwilę, łapie za telefon i wychodzi. Wraca bardzo szybko.

- Pojeździcie z Adamem z grupy Speed.

Bądźcie o 21:00 pod szlabanem.

"W Krakowie jest kilka grup organizujących takie spoty. W ciągu jednej nocy zmienia się lokalizację trzy, cztery razy"
"W Krakowie jest kilka grup organizujących takie spoty. W ciągu jednej nocy zmienia się lokalizację trzy, cztery razy"© YouTube

Zdejmij go. Leci dwie paczki

Adam i Jacek podjeżdżają punktualnie nieoznakowanym BMW.

Z zewnątrz samochód jak każdy inny. W środku dwie kamery, wyświetlacz i wideorejestrator do mierzenia prędkości. Jeśli ktoś jest kumaty, rozpozna, że to policja. Poza tym ludzie ostrzegają się w mediach społecznościowych, a "beemek" za pół miliona nie ma w Krakowie za wiele. Bywa, że sportowe auto staje na światłach na pasie obok, a kierowca zaczyna machać policjantom.

Speed to specjalistyczne grupy. Pierwsza powstała w 2018 r. w Warszawie, dziś podobne istnieją w całej Polsce. Policjanci Speed są szkoleni lepiej niż normalna drogówka. Przejście do grupy to prestiż.

- Na dwunastogodzinnej zmianie cały czas mamy łączność z dyspozytorem. Ale w zasadzie dostajemy wolną rękę. Polujemy na piratów - opowiada Adam.

Na nocny patrol wyjeżdżają w Krakowie cztery zwykłe radiowozy. Ilu funkcjonariuszy grupy Speed? "Pomidor". Nie wszystkie karty warto odkrywać, tłumaczą policjanci.

Podjeżdżamy na stację, na której rozdawane są kody. Można byłoby wszystkich skontrolować, ale spokojnie czekamy. Adam tłumaczy, że trzeba do tego podejść taktycznie.

- Obserwujemy klientów. Patrzymy, na co sobie pozwalają. Jak mają przerobione auta.

Nagle zgłasza się naczelnik.

- Leć Opolską w kierunku Ikei, facet daje jak wściekły. Puścisz się za nim na drodze ekspresowej. Ale musisz być za pięć minut. On teraz ponad dwie paki leci.

Gaz. Ustawiamy się na wiadukcie nad ekspresówką. Naczelnik cały czas na linii.

- Przy haku holowniczym ma czwarte światło stop. Zgodnie z przepisami powinny być trzy symetrycznie albo cztery w rzędzie. Zwolnili trochę... Dobra, jesteśmy pod wami. Ładuj!

Ładujemy. Po chwili jesteśmy za klientem. Faktycznie mocno spuścił z tonu, ale i tak dostanie po kieszeni. Zaczynamy pomiar.

Adam tłumaczy:

- Wynik na wyświetlaczu to prędkość naszego pojazdu. Musimy utrzymywać równą odległość od mierzonego auta. Nie ma wiązki radarowej. Komputer umieszczony w kole zapasowym "przeczyta" prędkość ze skrzyni biegów i przeliczy średnią ze stu metrów. Na tej podstawie ustalimy, ile leci gość przed nami. Radiowóz, który go zauważył, nie miał urządzenia pomiarowego.

Włączamy światła. Zrównujemy się.

- Dobry wieczór, policja Kraków. Proszę jechać za nami i przygotować się do kontroli.

Na tylnej szybie naklejka grupy organizującej nocne ściganie. To samo logo chłopak ma na koszulce. Na oko nieco ponad dwadzieścia lat.

- Stary znajomy drogówki, jeden ze stałych bywalców rajdów - mówi Adam.

Czekamy w samochodzie, policjanci idą robić swoje.

Prędkość 110 km/h przy ograniczeniu do 90. Niesygnalizowanie skrętu. Przejazd przez pojedynczą ciągłą. Plus stan techniczny pojazdu (czwarte światło stopu, o którym mówił naczelnik).

Łącznie 3,5 tys. zł mandatu.

Policja zabrała dowód rejestracyjny. Dalej nie pojedzie, musi dzwonić po lawetę.

- Auto oczywiście pożyczone od taty. Chłopak wybrał strategię "na przyjaciela", próbował negocjować. Jak mu powiedzieliśmy, że jechał na ekspresówce dwieście na godzinę, poczerwieniał jak burak - śmieje się Adam.

- Mówi mi, że nie zdążył zlikwidować dodatkowego światła stopu. Ta... od roku.

Gdy Adam i Jacek wypisują mandaty, co chwilę mijają nas koledzy zatrzymanego kierowcy. Jeden z nich odsuwa szybę i krzyczy CHWDP.

To też stały motyw.

Adam pamięta, jak raz śpiewali: "policja tu, policja tam, policja chuja zrobi nam". Tamtej nocy on sam nałożył mandatów na 30 tys. złotych. Łącznie z kolegami – na 120 tys.

Dobra, możemy jechać.

Na rondzie Ofiar Katynia sportowe auto na awaryjnych, przed nim nieoznakowany radiowóz grupy Speed. Kolejny upolowany rajdowiec.

Dostał trzy tysiące.

Żona umiera. Mąż na linii

Adama włączono do Speeda cztery lata temu.

W policji pracuje od dziesięciu, od początku w drogówce. Zawsze mu się to podobało. Myślał jeszcze o wojsku, ale znajomi, którzy wcześniej założyli mundur, go nie przekonali. Z perspektywy czasu nie żałuje wyboru. Realizuje się w tej robocie.

– To nie tak, że lubię wypisywać wysokie mandaty. Ale nie ukrywam, jest frajda, gdy bierzesz na celownik cwaniaczka, który sobie pozwala, a orientuje się, kiedy jest po temacie – opowiada.

Wysoki, dobrze zbudowany, krótkie ciemne włosy. Pytać możemy o wszystko, nie na wszystko odpowie. Taka praca.

Kiedy jest taki wypadek jak z Patrykiem P. i mówi o nim cały Kraków, nawet rodzina podpytuje z ciekawości przy stole. Jak to się stało? Jak szybko jechali? Pijani? Nie lubi przynosić roboty do domu. Poza tym opowieści z pracy średnio nadają się do kotleta.

- Pamiętasz swój pierwszy wypadek śmiertelny?

Pamięta.

Kobieta na Podgórzu. Uderzyła w jedyne drzewo, jakie było przy ulicy. Adam z kolegą przyjeżdżają jako pierwsi. Samochód złamany na pół, kobieta zakleszczona w aucie. Z ciała wystaje metalowy słupek, który przebił szybę i wbił się w klatkę piersiową. Na dywaniku telefon, który wypadł jej z ręki. Ktoś ciągle jest na linii.

- Halo?!

Jezu.

Pierwsze pięć sekund – szok. Stoisz na miękkich nogach, nie wiesz, co zrobić. Wreszcie ruszasz, ale i tak niewiele pomożesz. O reanimacji nie ma mowy, bo kobieta jest zakleszczona. Próbujecie tamować krew, ale ciężko idzie.

Halo?! - przerażony męski głos w słuchawce nie daje za wygraną.

Nie teraz. Strażacy rozcinają samochód. Nosze. Karetka.

- Myślicie pewnie, że najgorszy był jej widok? Nie. Najtrudniejszy był zapach. Krew połączona z ładunkiem pirotechnicznym poduszki powietrznej. Niewyobrażalny smród. Nie mogłem się go pozbyć – wspomina Adam.

Samochód złamany. Felga przy kole pękła na pół. Adrenalina powoli opada, oddech się normuje. Uświadamiasz sobie, że nic już nie zależy od ciebie. Przypominasz sobie: głos w słuchawce, telefon nadal tam jest.

Mąż się już rozłączył.

Żona za chwilę umrze w karetce.

Papierosem w radiowóz

Dzwoni naczelnik. Kilkanaście aut zatrzymanych na Lublańskiej. Jechali na kolejną miejscówkę, policjanci zablokowali drogę. Mamy podskoczyć.

Prócz badania alkomatem, sprawdzi się kierowców na narkotyki. Policjanci mają narkotesty na ślinę: marihuana, amfetamina, leki psychotropowe, kokaina.

Teraz to modniejsze od procentów. Zwłaszcza marihuana i amfetamina. Kokaina mniej, bo droższa, argumentuje Adam.

Dzisiejszy zlot organizuje "ulubiona" grupa policjantów ze Speed. Często podczas kontroli utrudniają, jak mogą.

Adam: - Raz na Ptaszyckiego chcieliśmy zaznaczyć swoją obecność. Wjechaliśmy w szpaler aut. Jakiś chłystek rzucił papierosem w oznakowany radiowóz. Kolega, z którym byłem na patrolu, mocno się zagotował. Kazał się zatrzymać i wyłowił gościa z tłumu. Chcieliśmy go zawinąć na bok i wtedy ruszyła cała grupa. Zaczęła się szarpanina. Poleciały w naszą stronę butelki. Wycofaliśmy się, a później mocno ich dojechaliśmy. Ale typ, który rzucił fajką, nam zniknął. Tak to działa - jeden zrobi coś idiotycznego, tłum go broni.

Adam praktycznie powtarza słowa naczelnika - chłystek siada do auta z potężną mocą i włącza mu się "tryb nieśmiertelność". Mocny w gębie, a jak go upolują, płacze i dzwoni do taty.

Dwa lata temu na Pasterniku.

Trwa zlot, policja wjeżdża i blokuje ruch. Jeden chłopak jest szczególnie głośny. "Chuja mi możecie zrobić! Wiecie, ile mam takich audi w garażu?!".

Policjanci nawet nie zdążyli z odpowiedzią. Podchodzi 50-letni facet.

- Chciałbym panów poinformować, że prowadzę wypożyczalnię i jestem właścicielem tego audi. Pojazd został zablokowany.

Wyjmuje jakiś dokument i czyta kierowcy regulamin, a chłopaczek blady. Jazda na drodze ekspresowej z prędkością 230 km/h, kręcenie "bączków" pod centrum handlowym, uszkodzenie ogumienia plus kaucja, która przepada.

Kierowca zapłaci łącznie 9 tys. złotych. Kilka audi w garażu, owszem, będzie miał. Jak sobie pożyczy.

Ale nie tylko piraci drogowi potrafią zaskoczyć. Policjanci też.

Jeszcze raz Adam: - W Brzegach kolega ze służby podjechał beemką na "ćwiary". Tłum ludzi. Ustawił się w rzędzie aut. I normalnie go wypuścili do wyścigu, rozumiecie?

- Przegrał czy wygrał?

- Zapalił niebieskie światła i gościom zrzedły miny.

Dziura w polskim prawie

Policja twierdzi, że doskonale wie, kto odpowiada za nocne wyścigi.

- Na tych ludzi spadają największe kary. Ale trudno jest komuś udowodnić, że zorganizował zlot. Pod kątem prawnym jest to naprawdę słabe - mówi gorzko Adam.

Precyzując: organizatorzy zlotów są karani wyłącznie za wykroczenia, tak jak pozostali. W polskim prawie organizacja takiego wydarzenia nie jest uregulowana.

- Myślicie, że organizator siedzi w najlepszej furze? Guzik prawda. On jest często gdzieś z boku, schowany. I myśli, że jest anonimowy. Wyobraźcie sobie, że ostatnio policjanci stali za jednym drzewem, a organizator za następnym - mówi podinsp. Tomasz Jemczura.

Nagle wstaje z krzesła i pokazuje, jak facet się skradał. - Policjanci myśleli, że się poskładają ze śmiechu. Przecież gość prawie w nich wszedł!

Ale najczęściej nikomu do śmiechu nie jest. Stoisz obok organizatora i nic nie możesz mu zrobić, póki nie złamie przepisów.

- Organizowanie nielegalnych rajdów samochodowych może być rozpatrywane przez pryzmat art. 86 kodeksu wykroczeń. W przepisie tym przewidziano, że za każdy przypadek zagrożenia bezpieczeństwa w ruchu drogowym sprawca podlega karze grzywny. W praktyce jednak wydaje się, że policja ma związane ręce. Pomimo wiedzy, kto jest organizatorem, brak jest skutecznych narzędzi do podejmowania działań zapobiegawczych - mówi mec. Paulina Grochowska.

- Swoistym paradoksem jest, że tak niebezpieczny proceder, jak organizowanie i branie udziału w nielegalnych rajdach nie doczekał się stypizowania w kodeksie karnym. Niewątpliwie mamy do czynienia z luką prawną, wyjątkowo niefortunną wobec faktu, że stawką jest ludzkie życie. Prawo musi nadążać za realiami – dodaje Grochowska.

Tomasz Jemczura przyznaje: – Najlepiej byłoby, gdyby zmieniły się przepisy. Dziś nie ma w ogóle definicji nielegalnych wyścigów. Więc pociągnięcie tych ludzi do odpowiedzialności nie jest proste. Ja prawa nie ustanawiam.

– Kluczem jest podniesienie świadomości. I edukowanie na każdym etapie. Bo nawet jeśli wprowadzimy jeszcze wyższe kary, nie ma żadnej gwarancji, że wszyscy będą przestrzegali przepisów – zaznacza naczelnik krakowskiej drogówki.

Mówiąc o świadomości, ma też na myśli media.

W zeszłym roku wydzwaniał do dziennikarzy, by zainteresować ich tematyką ruchu drogowego. Jak mówi, ubiegły rok był najbezpieczniejszym na krakowskich drogach od lat. Zginęło tylko pięć osób. Wskaźnik śmiertelności wyniósł 0,68. Statystycznie na sto wypadków nie zginął ani jeden człowiek

Nikt nie chciał o tym napisać.

– A gdybym zorganizował konferencję zaraz po wypadku Patryka P. na moście Dębnickim, miałbym czerwony dywan i tłumy jak na Oscarach.

"Kostnica jest czynna całą dobę". Kraków. Znicze w miejscu wypadku, w którym zginęło czterech młodych ludzi
"Kostnica jest czynna całą dobę". Kraków. Znicze w miejscu wypadku, w którym zginęło czterech młodych ludzi© PAP

Adwokaci z tylnego siedzenia

Gdzie się nie obrócisz, niebiesko.

Sznurek aut czeka na kontrolę. Równolegle zaparkowały radiowozy. Na stacji benzynowej tłum gapiów.

Na samym przodzie zielone audi. Kierowca spokojnie przyjmuje mandat. Ale wtedy uruchamia się jego "adwokat" z tylnego siedzenia. Adam mówi, że tacy są najgorsi - myślą, że ich kontrola nie dotyczy.

- Kto panu pozwolił wysiąść? Trwa rutynowa kontrola - mówi twardo policjant.

- Ja panu tej kontroli nie utrudniam.

- Proszę wracać do samochodu.

- To niech mi pan poda na to paragraf!

Kierowca próbuje uspokoić kolegę ("wracaj, proszę cię").

- To idę jeszcze peta wyrzucić, bo mi pan wsadzi mandat za zaśmiecanie.

Pierwsi piraci już po kontroli. Bogatsi o wrażenia, ubożsi o kilka tysięcy. Tłumek pod stacją się rozchodzi. Ile można oglądać sportowe auta i policjantów wypisujących mandaty?

Wracamy do Adama i Jacka, którzy siedzą w radiowozie nad papierkową robotą. Koniec na dziś, towarzystwo rozgonione.

Pojeździmy jeszcze trochę po mieście, niektórzy klienci najbardziej lubią środek nocy.

Na zegarze druga.

Grupa Speed kończy zmianę za dwie godziny.

Kostnica jest czynna całą dobę.

***

Imiona Kamila, Adama i Jacka zostały zmienione.

Dariusz Faron i Paweł Figurski są dziennikarzami Wirtualnej Polski

Chcesz skontaktować się z autorami? Napisz! dariusz.faron@grupawp.pl; pawel.figurski@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP magazyn
piraci drogowispeedprzekroczenie prędkości
Komentarze (864)