Mamuś, obiecuję, już nie będę ćpać
W wieku 15 lat ważył 44 kilogramy. Podkrążone oczy, łysa głowa, skóra i kości. Jak w ostatnim stadium raka. Tyle że mój syn umierał na własne życzenie.
Oto #HIT2024. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
- Paulina, matka Kamila: Umieściłam własne dziecko w ośrodku zamkniętym. Wytłumaczyłam: robię to, bo cię kocham.
- Joanna, matka Marty: W szpitalu widziałam, jak córka przestaje oddychać. Tego, co wtedy czułam, nie da się opisać słowami.
- Sylwia, matka Anety i Pauliny: O 23:00 dostałam telefon, że mam przyjechać do szpitala. Starsza córka wypadła z okna. Młodsza skoczyła za nią.
- Dr Matuszkiewicz: Wszyscy mówią o fentanylu, a problem leży gdzie indziej. Ostatnio do szpitala trafiły 13-latki po mefedronie. Diler był rok młodszy.
Tekst: Dariusz Faron
Nowoczesny gabinet terapeutyczny w Bydgoszczy. Fotele, niski stolik, w rogu biurko. Na ciemnozielonych ścianach kolorowe obrazy.
Joanna Maciejewska zapada się w fotelu. Pudełko chusteczek przygotowała już wcześniej. Poprawia okulary i luźną białą bluzkę. Na nogach trampki z kolorowymi sznurówkami, jakby podpatrzone od młodych pacjentów. Joanna jest psychoterapeutką, pracuje także z dziećmi.
Jak przystało na psychologa, odpowiada spokojnym, łagodnym tonem.
Do momentu, w którym zaczyna mówić o tamtym sierpniu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
NIEZNAJOMY NUMER
Rok 2022.
Słońce przygrzewa od rana. Całe osiedle szykuje się na pożegnanie wakacji. Joanna porządkuje garaż i czyści turystyczne stoły, które wystawi na bocznej uliczce. Będą muzyka, tańce i malowanie twarzy dla dzieci. Nowa sąsiedzka tradycja. Przyjdzie cała ulica.
Córka Joanny, 17-letnia Marta, jak zwykle długo spała.
Po obiedzie jedzie się spotkać z koleżanką, ale mówi, że zdąży na imprezę. Dzwoni z obcego numeru wieczorem, gdy wszyscy siedzą już za stołami. Zgubiła telefon, wraca tramwajem do domu.
"Wyjdziesz po mnie na Rondo Grunwaldzkie, mamo?".
Chwilę później znowu nieznajomy numer. Tym razem obcy męski głos. Mówi, że Marta przewróciła się na przejściu dla pieszych. Podała numer do mamy, jest przy niej kilkoro przechodniów. Lekko rozbiła głowę.
Kiedy Joanna przyjeżdża na miejsce, córka leży na trawie. Nie jest w stanie usiąść. "Źle się czuję". Spokojnie, karetka już w drodze. Joanna patrzy w poszerzone źrenice córki.
- Wzięłaś coś?
Ecstasy. Koleżanka dała jej w galerii handlowej.
W karetce podłączają ją do aparatury. Prawidłowy tętno spoczynkowe wynosi od 60 do 100 uderzeń na minutę. Marta ma 187. Serce chce wyskoczyć jej z piersi. Joanny też bije coraz szybciej.
"Gorąco mi, mamo".
Na izbie przyjęć jest jeszcze gorzej. Joanna nigdy nie widziała córki w takim stanie. Macha rękami, przekręca się, zrywa rurkę z tlenem. Dają jej leki uspokajające, bo lekarz nie może zszyć głowy.
"Gorąco".
Joanna przykłada do czoła córki nasączone gaziki i lód. Marta ma zaburzenia rytmu serca, wiozą ją na oddział kardiologiczny. Godzinę po przyjęciu traci przytomność. Badania wykryją w organizmie fentanyl, amfetaminę i metamfetaminę.
Za oknem już ciemno. Roztrzęsiona Joanna przy łóżku Marty. Nagle dostrzega, że jej klatka piersiowa podnosi się coraz rzadziej. W uchylonych ustach tworzą się bąble ze śliny.
Chwilę później wypada na korytarz i krzyczy na cały szpital.
Jej córka właśnie przestała oddychać.
12-LETNI DILER. KLIENTKI ROK STARSZE
"Zabił ją fentanyl. Nowe fakty w sprawie zagadkowej śmierci".
"Narkotyk zombie. Nastolatka pierwszą ofiarą".
To kilka tytułów prasowych. Nie o Marcie, tylko o 19-latce z Poznania. Znaleziono ją nieprzytomną w mieszkaniu w połowie listopada 2023. W czerwcu 2024, gdy badania toksykologiczne potwierdzają, że przedawkowała fentanyl, bardzo silny lek opioidowy, piszą o niej największe media w Polsce.
W tym samym czasie media społecznościowe zalewa fala filmików z USA z młodymi ludźmi uzależnionymi od fentanylu, snującymi się po mieście jak zombie. Internauci alarmują, że podobne sceny można już zobaczyć np. w Poznaniu. W dziesiątkach publikacji pada pytanie: czy za chwilę wybuchnie u nas fentanylowa epidemia?
– W tej chwili nic na to nie wskazuje. Zjawisko wykreowały media, na razie nie ma mowy o masowym używaniu. Mamy w Polsce ogromny problem, ale leży on gdzie indziej - mówi dr Eryk Matuszkiewicz, toksykolog kliniczny ze Szpitala Miejskiego im. Franciszka Raszei w Poznaniu.
– Od leków i narkotyków uzależniają się coraz młodsze dzieci. Ostatnio do szpitala trafiły trzynastolatki po mefedronie. Opowiadały później, że na wycieczce szkolnej mało kto nie brał. Diler miał dwanaście lat.
Dr Aneta Górska-Kot, ordynatorka pediatrii Szpitala Dziecięcego im. Bogdanowicza w Warszawie: Problem nasilił się w ostatnich dwóch latach. Leżą u nas 15-latkowie z kilkuletnią (!) historią narkotykową i silnym uzależnieniem od leków. To już nie wyjątek, tylko standard.
- Do mediów trafia zaledwie promil tego, co się dzieje. Gdy ludzie usłyszą, do jakich scen dochodzi z udziałem uzależnionych dzieci, pewnie nie uwierzą.
Ale opowiem.
SERCA
Noc.
Joanna nerwowo chodzi po szpitalnym korytarzu. Mieszanka ulgi i niedowierzania. Ulga, bo reanimacja się udała. Serce Marty znowu zaczęło bić.
Niedowierzanie, bo córka wiele razy mówiła, że narkotyki to już przeszłość. I naprawdę była czysta.
Zawsze dobrze się dogadywały. W pierwszej liceum Joanna szybko zauważyła, że Marta stała się nerwowa, ma wilczy apetyt. Kiedy córka powiedziała, że co jakiś czas bierze ecstasy, nie panikowała. Nastolatka sama chciała skorzystać z pomocy specjalisty. Dostała skierowanie do ośrodka leczenia uzależnień. Czekała na wolne miejsce, chodziła do terapeuty. Po kilku miesiącach wizyty przyniosły efekt.
Marta poprawiła oceny. Wcześniej nie chciała przystępować do matury, ale zmieniła zdanie. Myślała o prawie jazdy. Gdy w czerwcu 2022 wyjechały razem nad jezioro, toczyły negocjacje pełne śmiechu.
- Dasz mi na prawko i kupisz auto? - pytała mamę Marta.
Na prawo jazdy da. Ale na początku może jeździć przecież starym oplem.
Jedna z najlepszych wspólnych chwil. Joanna myślała, że przeżyją jeszcze takich setki. Aż do ciepłego sierpniowego dnia.
Telefon od nieznajomego. Karetka. Szpital. Reanimacja.
Ulga nie trwa długo. Z zamyślenia wyrywa Joannę nagły ruch na korytarzu. Przerażona patrzy, jak lekarze po raz kolejny biegną ze sprzętem do sali.
Marta znowu umiera.
Joanny nie wpuszczają na salę, więc nie wie, co się dzieje za drzwiami. Szybkie ruchy, krótkie komendy. Dwie elektrody na wąskiej klatce piersiowej.
Nic. Jeszcze raz.
Kilka prób. Kilka par oczu wbitych w monitor z parametrami. Aż nagle wszystko zastyga. Serca lekarzy powoli zwalniają, serce Marty nadal bez ruchu. Robi się cicho.
Zgon stwierdzono dziesięć minut po północy.
Trzeba powiedzieć matce.
TRZYKROTNA DAWKA
Karolina zaczęła od marihuany jako dwunastolatka. Wracała na oddział kilka razy po próbach samobójczych. Raz z koleżanką włamują się do oddziałowej apteczki. Wrzucają do buzi garść tabletek, chowają ampułki w majtkach.
W sali pod wpływem leków zaczynają się okaleczać.
– Gdy zobaczyły pielęgniarki, rzuciły się do ucieczki. Mieliśmy na korytarzu pełno krwi. Po zaopatrzeniu przez chirurga zostały unieruchomione – mówi dr Aneta Górska-Kot. – Jeśli chodzi o uzależnienie dzieci, widziałam już chyba wszystko.
Ciemne, lekko kręcone włosy, łagodne spojrzenie. Górska-Kot jest ordynatorką oddziału pediatrii w warszawskim szpitalu im. Bogdanowicza. Praktycznie w każdym tygodniu przyjmuje młodego pacjenta uzależnionego od narkotyków albo leków.
Co to znaczy, że "widziała wszystko"?
Nastolatek pod wpływem wyskakujący przez szpitalne okno.
Uzależniona 16-latka uciekająca z domu, bo to matka nauczyła ją ćpać.
Dzieciak mówiący rodzicom, że idzie po kawę i odbierający towar pod szpitalem.
Najmłodszy pacjent dr Górskiej-Kot miał 11 lat. - Zaczyna się np. od marihuany, potem wchodzi już wszystko: metadon, oksykodon, klonazepam, pseudoefedryna w różnych postaciach. Mamy stałych bywalców. Wracają z objawami odstawiennymi, gdy nie mają już skąd wziąć.
Często początkowo nie ma z dzieckiem kontaktu. Jest w swoim świecie. Czujesz, jakbyś mówiła do ściany. Możesz tylko nawadniać je kroplówką, monitorować stan ogólny i czekać, aż wydali narkotyk.
Bywa, że od razu wpada w szał. Relanium niewiele pomaga. Doktor Górska-Kot znowu wspomina:
Szesnastolatek. Wziął chyba wszystko, co miał pod ręką. Demoluje oddział, bije pielęgniarki. "Sp....lajcie, k...y jedne!". - Ja siedziałam mu na klatce piersiowej, dwie pielęgniarki trzymały ręce, dwie nogi. Dostał trzykrotną dawkę leku wyciszającego, ale to nic nie dało. Ledwo zapięłyśmy go w pasy.
Mijają minuty, a on nadal się szarpie i krzyczy. Nie zdaje sobie sprawy, że mógłby teraz leżeć w kostnicy.
Umiera się bardzo różnie.
Po substancjach psychoaktywnych (np. ecstasy, mefedron) przyspiesza tętno, rośnie ciśnienie. Temperatura dochodzi nawet do 42 stopni. Narkotyk "wyłącza" ci kolejne narządy. Boisz się, bo serce bije nierównym rytmem. Nie oddajesz moczu, bo nerki przestają działać. Płuca radzą sobie coraz gorzej, tak jak mózg. Lekarze mogą tylko patrzeć, jak umierasz.
Po środkach odurzających (np. morfina, oksykodon, metadon) robisz się senny, bełkoczesz. Częstość oddechów zwalnia, serce dostaje za mało tlenu. Czasem wystarczą minuty. Zatrzymanie krążenia. Koniec.
Ale kiedy masz kilkanaście lat i jesteś uzależniony, masz to gdzieś. Jak odstawisz, zaczyna się koszmar. Obolałe ciało drży, cały się pocisz. Zaraz cię rozerwie. Marzysz, żeby znowu wziąć.
Bez względu na konsekwencje.
POD KONTROLĄ
- Tak mi właśnie powiedział: że nie mógł już wytrzymać - mówi dr Górska-Kot.
Olek bierze od piętnastego roku życia. Metadon, oksykodon, klonazepam. Lekarze podejrzewali padaczkę. Przy jego trzecim pobycie na oddziale zorientowali się, że to silne drgawki po lekach. Nie przyznawał się do uzależnienia.
Wysoki brunet, wysportowany, inteligentny. Mama chce go umieścić w ośrodku zamkniętym, ale Olek twierdzi, że może mu skoczyć. Ma prawie 17 lat. Jeśli matka nie uzyska postanowienia sądu, to jej się nie uda - od 16. roku życia jej syn ma prawo współdecydować. Inna sprawa, że na wolne miejsce w takim ośrodku często czeka się miesiącami.
Na początku zamknięty i agresywny. Z czasem otwiera się przed dr Górską-Kot.
Pierwszy raz wziął z ciekawości. Teraz kupuje recepty w sieci od jednego lekarza. Większością handluje, kilka zostawia dla siebie. Można ćpać i jeszcze na tym zarabiać. Układ idealny. Co jakiś czas robi sobie wyzwania – chodzi o to, by wziąć jednorazowo jak najwięcej i przeżyć.
Trzech kolegów już się w ten sposób wykończyło. Tak przynajmniej mówi Olek. Twierdzi, że jego nic złego nie spotka.
Do czasu.
Pewnego dnia leży na szpitalnym łóżku i myśli, że zaraz eksploduje. Objawy odstawienne. Olek czuje, jakby jego ciało rozpadało się na kawałki. Zgłasza pielęgniarkom, że musi iść do toalety.
Próba samobójcza. Gdy go znajdują, jest już siny.
Uratują go w ostatniej chwili. W kwietniu 2024 trafi do ośrodka leczenia uzależnień. Ale doktor Górskiej-Kot powie, że z próby samobójczej nie ma co robić wielkiego halo. Przecież tak naprawdę miał wszystko pod kontrolą.
W sierpniu 2022 w jednej z bydgoskich galerii handlowych Marta, córka Joanny, też kontrolowała sytuację.
Zgon stwierdzono dziesięć minut po północy.
SZYMBORSKA I TACO
Podobno nie da się tego oddać słowami. Joanna spróbuje.
Lekarka wychodzi do ciebie na korytarz i mówi tylko: "bardzo mi przykro, nie żyje". Zatrzymanie krążenia. Ktoś, nie wiesz kto, prowadzi cię do sali, w której leży ciało. Wybuchasz płaczem. Potem siedzisz przy córce, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Patrzysz na nią i milczysz. Co niby mógłbyś jej powiedzieć?
Choć nikt cię nie wypędza, w końcu trzeba wyjść. Nie wiesz nawet, ile czasu tam spędziłaś, jakby wszystko działo się w innym wymiarze. Spuchnięte oczy, wzrok wbity w podłogę. Snujesz się po szpitalu jak cień. Zaczepiasz panią z rejestracji:
- Co ja mam teraz zrobić?
- Bardzo mi przykro... Proszę jechać do domu.
Przytakujesz, ale przecież pytałaś zupełnie o coś innego. Nieważne, gdzie pojedziesz ani co zrobisz. Rodzic żyje przecież głównie po to, żeby dziecko było szczęśliwe. Realizowało pasję, spełniało marzenia. Jeśli nie ma Marty, to co teraz? Jeśli najważniejsza osoba umarła, po co dalej żyć?
Dwa lata po śmierci córki Joanna dalej nie umie odpowiedzieć na te pytania. Tak jak na wiele innych.
- Koleżanka, która dała Marcie narkotyki, sprzedawała je w szkole młodszym dzieciom. Córka zgłosiła to na policję. Dzień przed śmiercią Marty rozmawiały ze sobą na czacie. Marta napisała tej dziewczynie, że "ma to już za sobą". Chodziło jej o uzależnienie. Dlaczego następnego dnia z nią poszła? Czemu wzięła narkotyk?
Joanna wyciąga z torby zieloną teczkę. W środku duża fotografia.
Marta lekko się uśmiecha. Jej policzki robią się wtedy trochę pucołowate. Ciemne włosy do ramion, pojedynczy kosmyk opada na brązowe oczy.
Zdjęcie zrobiono dwa miesiące przed jej śmiercią.
Zostały jeszcze po niej: kilka bluzek, trampki rozmiar 40, plakat ulubionego serialu "Stranger Things", tomiki wierszy Szymborskiej i Poświatowskiej, wszystkie płyty Taco Hemingwaya i Kukona.
Dopiero ostatnio Joanna wystawiła na aukcję podręczniki Marty. Niech ktoś skorzysta.
Wierzy, że jej ból też się jakoś przyda.
- Nie przywrócę już życia córce. Ale może nasza historia uświadomi choć jednemu uzależnionemu dziecku, że wcale nie jest nieśmiertelne. Przecież wielu rodziców nadal walczy.
- Inne dzieci można jeszcze uratować.
WYWIADÓWKA
Luty 2024. Jedna z poznańskich szkół podstawowych. Trwają półroczne wywiadówki.
Jedni rodzice nerwowo kręcą się w ławkach, inni spokojni i dumni jak paw. Wychowawczynie mają krótkie ogłoszenie: - Po zebraniu odbędzie się krótkie spotkanie z jedną z mam. Zachęcamy, żeby jej wysłuchać.
Kobieta już na nich czeka. Stoi na środku świetlicy i słyszy, jak bije jej serce. Wszystkie emocje z ostatnich miesięcy nagle wróciły. Poza tym nie spodziewała się, że przyjdzie kilkadziesiąt osób, które świdrują ją teraz wzrokiem. Głęboki oddech. Pora zaczynać.
- Mam na imię Paulina i jestem matką narkomana. Chcę państwu opowiedzieć swoją historię.
JEDNO PIWKO
Tworzyliśmy zwykły dom i szczęśliwą rodzinę. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Zero awantur, imprez. Kamil i jego młodszy brat nigdy nie widzieli w domu alkoholu ani nawet papierosa. Z mężem jesteśmy razem od 24 lat. Synowie nie sprawiali większych problemów. Uczyli się całkiem nieźle, nie wagarowali.
Zaczyna się, gdy Kamil idzie do liceum. Na rozpoczęciu roku jeden z nowych kolegów rozdaje amfetaminę na szkolnym boisku. Potem idzie już z górki: spanie całymi dniami, spacerowanie po mieszkaniu nocą, wyjścia z kolegami.
- Dziecko, co się dzieje? Unikasz mnie.
- Nic, mamo. Wypiłem jedno piwko.
Przecież widzę, że regularnie coś bierze. Tłumaczę, proszę, błagam. Cisza, jak gdybym nie istniała.
Któregoś dnia przygotowuję w kuchni obiad. Kamil znowu wraca z osiedla naćpany. Kładzie się na stole i bełkocze. "Zawieź mnie do ośrodka". Rzuciłam wszystko w jednej chwili. Telefony do placówek miałam już zapisane. Kilka dni później pojechaliśmy do MONAR-u.
Uciekł po dwóch miesiącach. Dostałam telefon, że mam go odebrać z posterunku policji w Pabianicach. W drodze powrotnej mówił, że nie nadaje się do ośrodka. Zarzekał się na wszystkie świętości: "mamuś, ja już nie będę, obiecuję".
Wróciliśmy do domu. Rozpakował rzeczy.
A następnego dnia poszedł się naćpać.
OSTATNIE STADIUM
Nie wiedziałam już, jak mam o niego walczyć.
Raz zamknęłam drzwi na klucz. Powiedziałam: nie wyjdziesz. Podszedł do mnie, chwycił w pół, chciał przestawić. Ale zaraz nagły zwrot. Biegnie na piętro, wychodzi przez balkon. Cały się trzęsie, ja zresztą też. Przerażona zaczynam go błagać: "nie rób tego!".
Zbiegam na dół i otwieram drzwi, byle nie spadł.
Coraz rzadziej wraca do domu na noc. Wiele razy szukam go po parkach i melinach. Jego koledzy już dobrze mnie znają. Naćpani kłaniają się w pas. "Dobry wieczór pani, Kamil jest tam". Stoję nad nim i mówię:
- Nie odejdę, póki nie wrócisz ze mną do domu.
Patrzy nieobecnym wzrokiem. Znowu zero reakcji. Jestem dla niego matką-duchem.
Raz po jego powrocie jest naprawdę źle. Wziął benzodiazepiny, popił wódką. Powieki opadły na połowę oczu, praktycznie nie kontaktuje. W karetce lekarz pyta: Gdzie jesteś? Jak masz na imię? Jaki jest dzień tygodnia?
Nie wie.
Gdy słyszy, że ma zostać na oddziale toksykologicznym, wpada w furię. Szarpie się, wyrywa wenflony, krzyczy. Musi go trzymać dwóch sanitariuszy. Wyzywa mnie jak nigdy wcześniej.
"Wyp...dalaj stąd, rozumiesz!?"
"Nie chcę cię, k...a, widzieć!".
Zaraz po wyjściu ze szpitala idzie w drugą stronę. Obrażony na cały świat.
Któregoś dnia staję przed nim i patrzę mu w oczy. Ma 15 lat, waży 44 kilogramy. Skóra i kości. Blady, zero mięśni, zapadnięte policzki, podkrążone oczy. Ogolił głowę, bo tak doradziły mu ziomki. Wygląda jak w ostatnim stadium raka. Ale on umiera na własne życzenie.
- A teraz posłuchaj mnie, proszę. Zrobię wszystko, żebyś trafił do ośrodka zamkniętego. Nie dlatego, że cię nie kocham. Wręcz przeciwnie.
Nie pozwolę ci umrzeć.
PROSZĘ O NIC NIE PYTAĆ
Po spotkaniu w szkole przed Pauliną sznurek rodziców. Jedni przytulają ją bez słowa, inni proszą o numer telefonu. Mają ten sam problem. Nie wiedzą, jak sobie poradzić.
Zaczynają dzwonić.
Telefon od jednej z matek: Nastoletni syn wrócił do domu pod wpływem narkotyków. Przewrócił lampę, zrywa tapetę, rzuca krzesłami. Głos w słuchawce się łamie: "pani Paulinko, co ja mam robić?".
Innym Paulina pomaga pisać pisma do sądu z prośbą o przymusowe skierowanie dziecka do ośrodka uzależnień. W tym roku była też na spotkaniu z wiceprezydentem Poznania, dyrektorem MOPR-u i innymi urzędnikami. Towarzyszyło jej kilkoro rodziców.
- Gdyby nie maseczki, urzędnicy zbieraliby szczękę z podłogi. Zza biurka trudno zobaczyć, co przeżywamy. Jak wygląda nasza codzienna walka o dzieci - mówi Paulina. Od początku spotkania roznosi ją energia. Patrzy hardo, jakby zaraz miała się bić o syna z każdym klientem zatłoczonej kawiarni.
Po chwili pokazuje zdjęcia na telefonie.
Pierwsza fotografia: Czternastoletnia dziewczyna z zakrwawioną twarzą. Na imprezie naćpany chłopak wpadł w szał, zaczął ją bić.
Nagranie wideo: nastoletni chłopcy filmują stół pełen tabletek i woreczków. Głos zza kamery mówi, że trzeba przeliczyć, ile mają towaru.
Kolejne zdjęcie: na oko 40-letni mężczyzna obejmuje dwie dziewczyny. Paulina tłumaczy: - To jedna z imprez organizowanych przez handlarzy. Na zdjęciu pan diler. Dziewczyny mają piętnaście lat. Nieraz na takich spędach uprawiają seks, byle dostać trochę kryształu. To nie jest żadne science-fiction. To się po prostu dzieje.
- Dostaję te materiały od rodziców. Jeśli pan nie wierzy, proszę porozmawiać z innymi. Niech sami opowiedzą, z czym się zderzyli.
Sylwia, mama Agaty i Pauliny: Córki wpadły w uzależnienie w wieku 15 i 16 lat. Marihuana i dopalacze. Dwa lata koszmaru. Raz o 23:00 dostaję telefon z policji: "proszę o nic nie pytać, tylko przyjechać do szpitala". Obie były pod wpływem. Agata wypadła z okna. Paulina odruchowo skoczyła za siostrą, żeby ją ratować. Niskie piętro, więc nie odniosły poważnych obrażeń. Ale nie da się opisać, co przeżyłam tamtej nocy.
Leszek, ojciec nastoletniego Maćka, pewnego dnia usłyszał od syna pod wpływem narkotyków, że ma wyciągać pieniądze. - "Jak nie dasz 500 zł, za chwilę popełnię samobójstwo". Nie zamierzał czekać. Na oczach taty i młodszego brata wszedł na ławę.
Ojciec pobiegł po portfel.
LIST
"Myślę, że mój syn umiera. Patrzę na niego i umieram razem z nim. Dlatego błagam państwa o pomoc. Co mam jeszcze zrobić, żeby uratować własne dziecko?".
To fragment listu, który Paulina wysłała do Wydziału Rodzinnego i Nieletnich Sądu Rejonowego w Poznaniu.
- Wcześniej chyba milion razy wysiadałam przed komisariatem. Po chwili wracałam do auta. Nie umiałam donieść na własne dziecko. Aż policjant powiedział, że jeśli tego nie zrobię, będzie tylko gorzej – opowiada Paulina.
Doniosła.
Kamil miał sprawę za posiadanie narkotyków. Został skazany na prace społeczne, ale ćpał dalej. Pismo do sądu było ostatnią deską ratunku. 13 grudnia 2021 przyszło postanowienie o przymusowym umieszczeniu go w zamkniętym ośrodku leczenia uzależnień. Kolejny raz stanęła przed synem.
- Masz dwa wyjścia: albo jedziesz ze mną, albo dotrzesz tam z policją.
- Jadę z wami.
Cała droga w milczeniu. Stary powojenny sierociniec, w oknach kraty, jak w niskobudżetowym horrorze. Paulinie dudni w głowie: jaką jestem matką, skoro oddaje do placówki własnego syna? Walczy, żeby nie wybuchnąć płaczem.
Przy wejściu czeka na nich dyrektor. Rzut oka na Kamila. - Dzisiaj za bardzo nie popracuję z pani synem.
Znowu wziął.
Paulina wychodzi z ośrodka chwiejnym krokiem, ale będzie przyjeżdżać tu regularnie, żeby wesprzeć syna. I zagłuszyć wyrzuty sumienia.
Wreszcie wszystko zaczyna iść ku dobremu.
Z miesiąca na miesiąc Paulina widzi, jak Kamil się zmienia. Powtarza, że naprawdę chce z tym skończyć. Dziesiątki godzin przegadanych z terapeutą, dwa razy tyle rozmów z samym sobą. Kamil pomaga wychowawcom, bierze pod opiekę młodsze dzieciaki. Gdy chcą uciekać, tłucze im do głowy, że nie tędy droga. W ośrodku spędza ponad rok. Wychodzi z niego w czerwcu 2023 jako osiemnastolatek.
Jest czysty.
Paulina powoli uczy się mówić o uzależnieniu syna w czasie przeszłym. Chyba już można.
Kamil właśnie zapisał się do zaocznego liceum. Po zrobieniu prawa jazdy wsiąkł w motoryzację. Może rozmawiać o furach cały dzień. Ostatnio kupił nową kierownicę do swojego czarnego bmw, sam montował światła.
Dał matce słowo, że żadnego syfu już nie weźmie.
Paulina mu wierzy.
MNIEJ NIŻ GODZINA
Jeśli Kamil zmieni zdanie, "syf" leży na wyciągnięcie ręki.
- Mniej niż godzina. Tyle wystarczy, żeby kupić w sieci końską dawkę morfiny - napisał w czerwcu tego roku na platformie X Janusz Cieszyński.
Były minister cyfryzacji i wiceminister zdrowia próbował na dwa sposoby: receptomat i zakup wystawionej już recepty. Pierwszy sposób "zawiódł": podczas konsultacji on-line lekarz odmówił wystawienia recepty ze względu na brak dokumentacji medycznej.
Ale Cieszyński bez problemu znalazł ofertę sprzedaży w internecie. - Szybko ustalamy warunki. Za jedną receptę na śmiertelną dawkę morfiny 800 złotych, za dwie – 1500 [...] Wysyłam blikiem pieniądze. Po chwili mam kod recepty i PESEL pacjenta niezbędne do realizacji.
Państwo zapewnia, że walczy z szeroką dostępnością substancji uzależniających.
Od września resort zdrowia zablokował wystawianie recept m.in. na fentanyl, oksykodon i tramadol przez tzw. receptomaty. Środki odurzające i psychotropy można przepisać tylko podczas wizyty w gabinecie po zbadaniu pacjenta. Wyjątkiem są lekarze POZ wystawiający receptę w ramach kontynuacji leczenia.
Ale problem nie znika. Pokazał to chociażby eksperyment Cieszyńskiego.
- Lekarze handlujący receptami w internecie doskonale wiedzą, że przepisują dzieciom substancje uzależniające. Robią to wyłącznie dla zarobku. To dla mnie najbardziej przykre i przerażające - mówi dr Górska-Kot.
- Możemy rozmawiać o internecie, kontroli szkół, działaniach policji itd. Wiem, że niektórzy rodzice naprawdę robią wszystko, by ratować dzieci. Ale najczęstszym powodem ucieczki dzieci w substancje jest brak relacji rodzinnych.
- Inna sprawa, że dziś tym dzieciom często pozwala się na wszystko. Od najmłodszych lat dyktują rodzicom warunki, rządzą, nie mają żadnych ograniczeń. Gdy byłam młodą dziewczyną, bardzo chciałam coś przeżyć, odwiedzić tysiąc krajów, wszystkiego dotknąć.
- A oni w wieku kilkunastu lat nie marzą już o niczym.
PRÓBA
Marta marzyła. Pod koniec sierpnia minęła druga rocznica jej śmierci.
Joanna spędziła trochę czasu w pokoju córki. Czytała Szymborską i Poświatowską, słuchała piosenek Taco Hemingwaya, jak gdyby dzięki temu przez chwilę mogła być bliżej niej.
- Miałam świetne relacje z kilkoma koleżankami Marty. Byłam później na ich osiemnastkach. Okropnie bolało. Nawet teraz, kiedy widzę w sklepie matkę z córką, zżera mnie zazdrość, że jej dziecko żyje.
Joanna boi się, że jakiś pacjent zapyta podczas wizyty: a pani ma dzieci? Nie wie, co by odpowiedziała. "Mam" już nieaktualne, nawet jeśli myśli o Marcie każdego dnia. "Miałam" chyba nie przejdzie jej przez gardło.
Za to Paulina znowu musi mówić o uzależnieniu syna w czasie teraźniejszym.
Kilka dni temu dostała telefon od jego dziewczyny, że Kamil zamierza popełnić samobójstwo. Znalazły go na osiedlu, zanim stracił przytomność.
Lekarze go uratowali. Paulinie trudno o tym opowiadać.
- Czuję się, jakbym nie żyła. Mam ochotę zasnąć i obudzić się, gdy to wszystko się skończy. Nie wierzę, że zaczynamy od nowa. Ja naprawdę nie mam już sił.
Chwila ciszy w słuchawce. Paulina nagle zmienia ton.
Da radę. Potrzebuje tylko chwili, żeby się posklejać. Ma już nawet plan: kiedy emocje opadną, porozmawia dłużej z synem. Później każdego dnia będzie obok. Z czasem postara się go przekonać, że można funkcjonować bez narkotyków.
I przede wszystkim: że jednak warto żyć.
Może kiedyś znowu jej uwierzy.
***
Dariusz Faron, dziennikarz Wirtualnej Polski
Treść reportażu została skonsultowana z Lucyną Kicińską, członkinią Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego i współautorką broszury "Rekomendacje dotyczące informowania o zachowaniach samobójczych".
Chcesz skontaktować się z autorem? Napisz! dariusz.faron@grupawp.pl