"Robiliśmy wszystko, żeby ratować dziecko". Ciało zabrali w środku nocy. A oni zostali
Reanimowaliśmy z mężem na zmianę. Na filmach zawsze krzyk, a u nas cisza. Uciskam, patrzę na nieprzytomnego Olka i nagle do mnie dociera. Przed chwilą miałam dwóch synów. Teraz mam jednego.
Za ten artykuł Dariusz Faron otrzymał nagrodę Grand Press 2023 w kategorii "Reportaż prasowy/internetowy".
- Magda, mama 19-letniego Olka: Przyjechali w środku nocy, zabrali ciało. Tyle. Nikt nie zapytał, czy potrzebujemy psychologa. Następnego dnia wpisałam w Google: mój syn się zabił, co mam robić?
- Tomek, ojciec: My, rodzice młodych samobójców, jesteśmy niewidzialni. Chowamy się ze swoim bólem i wstydem. Uciekamy przed krzywymi spojrzeniami i poczuciem winy. Dla systemu pomocowego nie istniejemy.
- Aneta, mama 15-letniej Oliwki: Kiedyś córka zapytała, co bym zrobiła, gdyby umarła. Odpowiedziałam, że pękłoby mi serce. Nie pękło. Po jej śmierci długo myślałam, że powinno.
Tekst: Dariusz Faron
Od redakcji: Nad reportażem pracowaliśmy od kilku tygodni. Gdy dotarła do nas informacja o śmierci Mikołaja Filiksa, zastanawialiśmy się, czy powinniśmy go teraz publikować. Zdecydowaliśmy się na to, bo wierzymy, że - na tyle, na ile to w ogóle możliwe - pomoże on Czytelnikom (tak jak pomógł nam) zrozumieć sytuację, w jakiej są rodzice tragicznie zmarłych dzieci.
Rok 2017.
Leniwy sobotni wieczór. Dzień toczy się jak ciężka lokomotywa, ale już niedaleko.
Magda, niska, energiczna brunetka, uwija się kuchni jak mrówka, bo z chłopakami to są trzy światy. Na jednej patelni skwierczą plasterki kiełbasy (Olek nie lubi jajecznicy), na drugiej rozpływa się żółtko (Czarek nie tknie kiełbasy). Tomek jak zwykle oprócz swojej porcji zje to, co zostawią synowie.
W salonie gra telewizor, ale Olo nawet nie spojrzy. Co innego, gdyby leciał film historyczny. W Muzeum Powstania Warszawskiego nie mógł odkleić nosa od wystawy. Kiedy ogląda z ojcem dokumenty o II wojnie światowej, robi za drugiego narratora. Chodząca encyklopedia. Koledzy z liceum mówią na niego Aleksander Wielki.
Przy kolacji Olek opowiada, że jego koleżanka ma fajną mamę. Magda udaje wściekłą. - A ty nie masz?! O mnie tak nigdy nie powiedziałeś!
- Przecież wiesz, że ty jesteś najlepsza.
Niech będzie, że mu wierzy.
Talerze wyczyszczone, piżamy założone, zęby umyte. Chłopcy zasypiają w pokojach. Magda kończy prasować koszule, bo w poniedziałek rozpoczęcie roku szkolnego.
Lokomotywa na stacji końcowej.
TRZYDZIEŚCI UCISKÓW, DWA WDECHY
Trzecia w nocy.
Przekręcasz się na drugi bok. W gardle pustynia. Trzeba wstać po wodę, inaczej nie zaśniesz. Schody, salon, kuchnia. Głowa pracuje na najmniejszych obrotach, więc minie chwila, zanim uświadomisz sobie, że coś nie gra.
Pies szczeka jak szalony. W garażu pali się światło. W okienku cień.
Tomek upuszcza szklankę i rusza do drzwi z walącym sercem. Na schodach Magda. Nie trzeba żadnych słów, wystarczy przerażony wzrok męża: Olek.
Wpadają do garażu. Ich syn leży w piżamie. Nieprzytomny. Nie daje znaku życia. Reanimują na zmianę.
Trzydzieści ucisków. Dwa wdechy.
"Uratujemy go, Tomek...".
Trzydzieści ucisków. Dwa wdechy. Nic.
"Czemu ty nam to zrobiłeś, Olek...".
Do Tomka nie dociera, że reanimuje własne dziecko. Jakby oglądał tę scenę w telewizji, patrzył na siebie z boku. Magda powtarza w myślach: to się nie dzieje naprawdę. Na filmach zawsze płacz i krzyk. Oni pompują w ciszy.
Nagle skrzypnięcie dochodzące z domu.
Tomek uciska, Magda wybiega. W salonie przestraszony Czarek, ich młodszy syn. - Co się dzieje, mamo?
Dwanaście lat. Nie może zobaczyć Olka. Dostrzega strach mamy i czuje, że stało się coś bardzo złego. Magda przyciska do siebie wątłe ciało Czarka.
Po kilku minutach zmiana.
Ona reanimuje, on przy Czarku. Odchodzi na bok, wybiera 112:
- Nazywam się Tomasz Czepirski. Mój syn właśnie popełnił samobójstwo.
TWARZE
Dwa miesiące później.
Magda długo się wahała. Ze Szczytna jedzie do centrum Warszawy godzinę, ale nie w tym problem. Boi się, że po pierwszym zdaniu wybuchnie płaczem. Nawet jeśli nie, i tak będzie masakra. Zawsze jest.
Czarna brama, parter, drzwi jak zwykle otwarte. W małej jasnej sali czeka już kilka kobiet. Papierowy small talk.
Długo jechałaś?
Chłodno dzisiaj.
Może komuś kawy?
Wszystkie twarze różne. Wszystkie takie same. Magda widzi w nich swoje odbicie: podkrążone puste oczy, ból pomieszany ze wstydem. Bo matka samobójcy, tłumaczy, czuje się, jak gdyby miała napisane na czole drukowanymi literami: moje dziecko się zabiło.
Ta pod kaloryferem to Alicja, menedżerka w dużej firmie. Syn, 15 lat.
Czarny żakiet: córka, szesnastolatka.
Szczupła za stołem: czternastoletnia córka. Obok Teresa – siedemnastoletni syn.
Terapeutka zamyka drzwi. Przypomina: mówimy tyle, ile chcemy; nie przerywamy; nie oceniamy. Każdy ma prawo przeżywać żałobę na własny sposób.
Teresa - 160 cm bólu ubranego na czarno - opowiada, jak tęskni za synem. Słychać tylko jej cichy głos, inni zastygli.
Magda myśli, że Tereska mogłaby nie istnieć. Jej historia nie ma znaczenia. Jej ból nie boli. Olek nie żyje. Przepraszam, ale nic mnie teraz nie obchodzi, że Teresa nie ma syna.
Olek. Nie. Żyje.
Teresa kuli się na krześle, jakby przygniatał ją ciężar wypowiadanych coraz wolniej słów.
Za to Alicja trajkocze jak katarynka. Że trzeba żyć dalej, bo on by tak chciał. Że może wybierze się do kina albo na fitness. Magda czuje, jakby kroili ją nożem. Alicja miała jedynaka. Małżeństwo się rozpadło, została sama. A Magda jest w trzecim miesiącu, dziewczyny o tym wiedzą. Jedno dziecko odeszło, drugie zaraz się urodzi. W domu wspierający mąż.
Wybacz, Ala. To nie moja wina.
Chwila ciszy. Terapeutka podnosi głowę, a Magda bierze głęboki oddech.
I znowu jest tamta wrześniowa noc.
PAPIEROSY
Trzydzieści ucisków, dwa wdechy.
Migają niebieskie światła. Pogotowie, chwilę później policja. Ratownicy próbują, ale rodzice już wiedzą.
Magda czuwa w domu przy Czarku. - Zobaczysz, kiedyś znowu będziemy szczęśliwi - powtarza, bo nie ma pojęcia, jak powiedzieć synowi, że jego brat nie żyje.
Tomek odpala przed garażem jednego papierosa za drugim. Ręce trzęsą się tak, że trudno trafić do ust. Zmieszany policjant ucieka wzrokiem. Próbuje pocieszać. - To naprawdę nie państwa wina. Nie mogliście nic zrobić.
Ratownik wychodzi z garażu: zgon.
Tomek ledwo stoi na nogach. Coś ciężkiego coraz mocniej zgniata mu od środka klatkę piersiową.
Znikąd zjawia się szczupła, elegancka brunetka. Robi obchód domu, prosi o telefon Olka, wchodzi na górę do jego pokoju. Prokuratorka. Musi wykluczyć udział osób trzecich.
- Sam sobie przygotował te ubrania? - pyta, patrząc na ciemny garnitur i niebieską koszulę. Chyba tylko po to, żeby nawiązać z Magdą jakikolwiek kontakt.
Miały być na rozpoczęcie roku, będą na pogrzeb.
Każda minuta jak wieczność. W końcu ratownicy wiozą do karetki przykrytego Olka i znikają w ciemności. Policjanci i prokuratorka żegnają się skinieniem. Magda i Tomek siadają za stołem.
Znowu cisza.
Magda: Myśleliśmy, że z pogotowiem i policją zjawi się psycholog albo przynajmniej dostaniemy namiary. A tu nic. Przyjechali. Zabrali Olka. Tyle. Zostaliśmy sami. Następnego dnia z bezradności wpisałam w Google: "moje dziecko się zabiło, gdzie szukać pomocy?". Nic sensownego nie wyskoczyło. Nie mieliśmy pojęcia, co robić.
Tomek: Cieszymy się, że tyle się teraz mówi o problemach psychicznych i próbach samobójczych dzieci i młodzieży. Natomiast my, rodzice samobójców, ciągle jesteśmy niewidzialni. Dla systemu pomocowego nie istniejemy. Wiem, jak to trudne. Ale jeśli chcemy to zmienić, powinniśmy głośno o tym mówić.
Nie tylko nasze dzieci potrzebują pomocy.
RADŹ SOBIE SAM
- Jeśli chodzi o rozwiązania systemowe dla rodzin, ich po prostu nie ma. Działania pomocowe podejmują jedynie organizacje pozarządowe. Na morzu potrzeb jest zaledwie kilka wysp, o których mało kto wie. Nikt przecież nie wyszukuje takich informacji na zapas. Nikt nie przygotowuje się na śmierć bliskiej osoby - mówi Lucyna Kicińska, członkini zarządu Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego oraz Zespołu Roboczego ds. Prewencji Samobójstw i Depresji przy Radzie ds. Zdrowia Publicznego Ministerstwa Zdrowia.
Od suicydologów słyszę, że obszar radzenia sobie ze stratą jest u nas bardzo zaniedbany. Po śmierci bliskiej osoby zwykle musisz liczyć na rodzinę czy sąsiadów. Najpierw jest morze współczucia i pospolite ruszenie. Ktoś kosi ci ogródek, ktoś inny gotuje obiad. Ale potem każdy wraca do swojego świata, trudno mieć pretensje.
Zostajesz sam.
Po zgłoszeniu o śmierci samobójczej z policją zawsze powinien jechać na miejsce zdarzenia psycholog. Pomoc musi trafić do rodziny już w pierwszym momencie. Bo nie wiesz, czy za kilka dni rodzic sam zgłosi się do specjalisty, czy zamknie się w czterech ścianach ze swoim bólem.
Lucyna Kicińska: - Pierwszym krokiem po śmierci samobójczej dziecka powinna być wizyta w ośrodku interwencji kryzysowej. Jeśli w rodzinie są dzieci, należy zgłosić się do ośrodka środowiskowej opieki psychologicznej i psychoterapeutycznej. Mamy ich w Polsce ponad 330. Odbyłam dziesiątki rozmów z rodzicami dzieci w kryzysie samobójczym, po próbach odebrania sobie życia, w ramach działalności w szkole czy na platformie pomocowej Życie Warte Jest Rozmowy. Wie pan, ilu rodziców wiedziało o istnieniu tych ośrodków?
Ani jeden.
ROZPOZNANIE
Aneta, mama 15-letniej Oliwki: - Najgorsze było rozpoznanie zwłok. Do kostnicy weszliśmy z mężem na miękkich nogach. Baliśmy się, w jakim stanie będzie ciało.
Blond włosy, spokojna twarz, rana na czole. To ona.
Nagle całe ciało zaczyna mnie boleć. W klatce piersiowej kłucie, w głowie szum. Jakieś dziwne otępienie.
- Z kostnicy nikt cię nie wygania. Możesz zostać, ile chcesz. Do dzisiaj mam przed oczami twarz córki z tamtego dnia. Prosiłam policjantkę, by pokazała mi zdjęcia z miejsca samobójstwa, ale się nie zgodziła. Jestem jej za to wdzięczna.
Na grupę wsparcia Aneta przyszła tylko raz. Poczuła, że to nie dla niej.
- Największy żal mam do siebie o to, że nie rozumiałam córki. Każdego dnia katuję się pytaniem: co przeoczyłam? Odtwarzam w pamięci wszystkie nasze rozmowy, analizuję każde słowo.
Zabrakło mi cierpliwości. Może gdybym poświęciła jej więcej czasu, Oliwka by żyła?
SKORUPA
Pewny głos, bujne loki, efektowna czarna sukienka. O takich jak Aneta zwykło się mówić, że odnieśli w życiu sukces. Można jej zazdrościć wielu rzeczy:
syna (Mateusz, 27 lat, niesamowicie zdolna bestia);
domu (na przedmieściach, nowoczesny, z gustownie urządzonym salonem);
pracy (dyrektorka w klinice dentystycznej);
samochodu (nowa wiśniowa toyota).
Sam róż. Ale to tylko wierzchnia warstwa obrazu.
W 2011 r. u Anety wykrywają nowotwór piersi. Oliwka ma wtedy dwanaście lat, Mateusz - piętnaście. Trudno im zaakceptować chorobę. Zwłaszcza córce, która się załamuje.
- Umrzesz, mamo – powtarza Oliwka. Miesiąc po informacji o chorobie Anety pierwszy raz się okalecza. Na rękach blizny, w koszu zakrwawione chusteczki. Oliwka nawet tego nie ukrywa. Aneta od razu reaguje – jedzie z córką do psychologa. Diagnoza: borderline, zaburzenia osobowości.
W szkole dzieci są na dwóch biegunach.
Mateusz – przewodniczący klasy, czerwony pasek, wzorowe zachowanie. Oliwka –wszystko musi wykuć na blachę, ledwo przechodzi do następnej klasy. Aneta poświęca córce coraz więcej czasu, żeby nie czuła się gorsza. Konsultuje się z psychologiem, kupuje poradniki.
Jak trafić do własnego dziecka? Jak mówić, żeby młody człowiek słuchał?
- No, matka, jestem pod wrażeniem - mówi Oliwka.
Ale dopiero po trzech latach, w 2014 roku, skorupa wreszcie zaczyna pękać.
Nowe blizny się nie pojawiają.
Kilka razy dziennie rozmawiają w domu i piszą na Messengerze. Oliwka przedstawia mamie nowego chłopaka.
W tamtą środę też jest wszystko w porządku. Córka wprawdzie nie chce iść z klasą do kina, ale Aneta przyznaje rację: "Głupi i głupszy" to faktycznie badziewie. Dopiero wieczorem wybucha kłótnia. Aneta krzyczy, bo Oliwia nie powiedziała jej o szkolnym zebraniu. 15-latka zamyka się w swoim pokoju.
Emocje opadają. Pojednawczy sms: Przyjdziesz na dół, córcia? Pogadamy.
Brak odzewu.
Spokojnie, zwykła kłótnia. Jutro nie będzie tematu. Nieraz już przerabiały ten scenariusz: głośno się kłócą, szybko godzą. Rano Aneta jedzie do lekarza, od którego dowiaduje się, że leczenie przyniosło skutek: po nowotworze nie ma śladu. Ale euforię szybko zastępuje dziwny niepokój. Już jedenasta, a córka się nie odezwała.
"Tu Oliwia. Nie mogę teraz rozmawiać, zostaw wiadomość".
TRĘDOWACI
Wszystko na głowie Tomka.
Po śmierci Olka Magdy nie ma. Zostało tylko jej ciało, które nie wychodzi z pokoju. Od dwóch dni nie miała nic w ustach. "Dlaczego nic mi nie powiedział?".
Cichy, wrażliwy, zamknięty w sobie. Myśleli, że Olek po prostu taki jest. Magda lubiła zapukać do pokoju syna, posiedzieć, pogadać o niczym. Gdy pierwszy raz się okaleczył, zgłosili się do psychiatry. Po diagnozie, kilka miesięcy przed śmiercią Olka, mówili mu: nie bój się, jesteśmy przy tobie, depresję można wyleczyć.
Magda dzwoniła nawet do szpitala psychiatrycznego. Usłyszała, że nie ma miejsc.
Teraz oddzwaniają właśnie z zakładu pogrzebowego. Panie Tomku, trzeba wybrać tę trumnę.
Biała czy brązowa?
Tomek musi jeszcze ogarnąć kwiaty na grób, ustalić wszystko w kościele, podzwonić po rodzinie, jechać na policję po jakiś kwitek. Milion rzeczy do załatwienia, o połowie nie ma pojęcia. Nigdy nie organizował pogrzebu.
Jakoś się do niego doczołgują.
Magda: Dostałam takich skurczy, że myślałam, że poronię. Jak tylko weszliśmy do kapliczki z trumną, dopadłam do Olka. Wyglądał, jakby spał i cały czas okłamywałam się, że zaraz na pewno się obudzi. Ale najtrudniejsze zaczyna się później. Odliczasz do pogrzebu, byle mieć to za sobą, a potem uświadamiasz sobie, że nic się nie zmieniło. Że nie ma już na co czekać.
Mijają tygodnie, a w pokoju Olka wszystko jak w tamten sobotni wieczór. Ulubione szare adidasy stoją w rogu. Na biurku otwarte pudełko ciastek. Koszule wiszą równo w szafie. Pościel jeszcze nieprana, żeby jak najdłużej został jego zapach.
A co, jeśli jednak wróci?
Tomek wieczorem chodzi popłakać do garażu, ale przy Magdzie i Czarku jest jak skała. Jego głowa pracuje na autopilocie. Raz prosi żonę: "wróć do nas, nie daję już rady". Magda patrzy na niego nieobecnym wzrokiem, zero reakcji.
Oboje czują się jak trędowaci.
Tomek: Znajomy z pracy zapytał, czy wiem, co gadają we wsi. Zapytałem go twardo: na co mi to wiedzieć?
Magda: Telefon przestał dzwonić. Pomyślałam w pewnym momencie: gdyby mój syn zginął w wypadku albo umarł na raka, to by się odzywali. Ale skoro Olek odebrał sobie życie, pewnie według znajomych jako rodzice całkowicie zawiedliśmy.
Potrzebowałam czasu, by zrozumieć, dlaczego ludzie się nas bali.
SĄD OSTATECZNY
Tylko sobie wyobraź. Samobójstwo nastolatka.
Od tygodnia w miasteczku nie ma innego tematu. Na pogrzebie jacyś goście pstrykają zdjęcia. Były nawet dwa materiały w ogólnopolskich stacjach. Sąd ostateczny trwa w najlepsze. Trzeba znaleźć winnych.
Sąsiedzi mówią, że podobno ktoś go nie lubił w szkole.
Pani ze sklepiku wie lepiej. Tłumaczy przed kamerą z zamazaną twarzą: dziewczyna go rzuciła. Jak to skąd wie? Od ludzi.
Nowy trop. Miesiąc przed śmiercią samobójca napisał na Facebooku: "czemu mi to robisz?". Dwa smutne emotikony, jakiś mroczny obrazek. Może faktycznie złamane serce? A może ojciec go molestował?
Matka ponoć w depresji.
Kilka dni po pogrzebie mijasz ją przy cmentarzu. Nie ma już jak uciec na drugą stronę. Wzrok wbity w ziemię, telefon przy uchu. Znacie się z widzenia, ale co jej niby masz teraz powiedzieć? Dzień dobry?
Suicydolożka Lucyna Kicińska: - Jako społeczeństwo w ogóle nie jesteśmy przygotowani na śmierć. Nie wiemy, jak się zachować w jej obliczu. Boimy się odezwać do przyjaciółki, która straciła syna. Nakładamy na siebie presję, by powiedzieć coś, co uśmierzy jej ból. A to po prostu niemożliwe. Nie możemy zakończyć jej cierpienia, ale możemy być obok. Ugotować obiad, podwieźć gdzieś, pomilczeć.
- Trudno powiedzieć, na ile stygmatyzuje społeczeństwo, a na ile rodzice, bojąc się tego stygmatu, sami zamykają się ze swoim bólem - dodaje ekspertka biura ds. zapobiegania samobójstwom w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie.
Kicińska kontynuuje: Jakieś wydarzenie może być czynnikiem spustowym popychającym do samobójstwa, ale przyczyny zawsze są złożone. Tymczasem bardzo często zaczyna się w takich sytuacjach medialny lincz. Komentowanie w mediach społecznościowych, plotkowanie o przyczynach, wskazywanie palcem winnych to źle rozumiana wolność słowa i zwykłe krzywdzenie ludzi.
Magda: Po głośnych samobójstwach powstaje w mediach dużo treści, często bez żadnej konsultacji z rodziną. To na pewno nie pomaga. Jak widzę tego typu materiał, od razu przełączam.
Aneta: Mnie proboszcz zapytał przed pogrzebem, czy mam świadomość, że córka zrobiła straszną rzecz. "Grzech śmiertelny przeciw piątemu przykazaniu". Dopytywał, czy mam jakieś dokumenty, że Oliwka chorowała psychicznie. Sugerował, że może pochować ją gdzie indziej. Zamiast wsparcia, dostałam pogardę.
Magda: A u nas było na odwrót. Ksiądz z parafii, zwykle oschły i zamknięty, pogłaskał mnie po głowie i przytulił. Wiadomo, ludzie gadali. Miałam to gdzieś.
SŁUCHAWKI I SZALIK
"Tu Oliwia. Nie mogę teraz rozmawiać, zostaw wiadomość".
Niedługo później telefon od wychowawczyni. - Czy córka jest w domu?
Rano normalnie wyszła z plecakiem, ale do szkoły nie dotarła. Alarm. Rodzice piszą do jej koleżanek. Ruszają w teren.
Altanka, w której czasem siedziała ze znajomymi? Pusto.
Lasek? Ani śladu.
Znane w okolicy ruiny starego domu? Aneta wyobraża sobie, że córka siedzi tam przestraszona, otulona kocem. Modli się, żeby tak było. Ale tata Oliwki dzwoni, że dom też jest pusty.
Po kilku godzinach telefon od znajomej policjantki: jedźcie na komisariat.
Aneta: Od razu powiedzieli, że było w okolicy samobójstwo. Pokazali mi szalik córki i czerwone słuchawki, które dostała od ojca. Wybiegłam bez słowa, zwymiotowałam w łazience. Policjantka ruszyła za mną. Bała się, że sobie coś zrobię.
Następnego dnia wiozą mnie do kostnicy.
Długie blond włosy, spokojna twarz, rana na czole. Oliwia.
Mogę zostać, ile zechcę.
LUSTRO?
Co jest najtrudniejsze?
Aneta, mama Oliwki: Poczucie winy, że nie uratowało się własnego dziecka. Myśl, że coś się przeoczyło. Obwinianie się za źle przeprowadzone rozmowy, za zbyt mało ciepłych słów. Za każdy błąd popełniony w wychowaniu.
Tomek, tata Olka: Uporanie się z poczuciem winy i wyrzutami sumienia, że można było temu zapobiec.
Iga, mama Uli: Zrozumienie, dlaczego do tego doszło i wybaczenie samemu sobie. Widzisz w lustrze osobę nic niewartą, przegraną, bez nadziei na to, że ten stan się zmieni. Trudny był też powrót do żywych. Z tyłu głowy siedziało pytanie, czy mam do tego prawo.
Kaśka, mama Kamila: Powrót do pozostałych dzieci. Przez trzy lata mnie przy nich nie było. Miałam tylko jedną myśl: żeby dołączyć do syna. Obiecałam nawet sobie, że jak jeszcze trochę podrosną, to do niego pójdę. Zostałam, bo wiem, że on by tego chciał.
Ilona, mama Daniela: Akceptacja straty.
Po prostu.
Iga, Kaśka i Ilona nie chcą już wracać do najgorszych chwil.
Ból, który wtedy czujesz, trudno opisać. Młodszy syn raz nie odebrał, a ciebie od razu coś ściska w środku. Druga córka nie odpisuje od dwóch godzin, a tobie od razu w głowie wyje alarm. Co, jeśli znów doszło do najgorszego? Boisz się odebrać telefon i otwierać drzwi.
Lucyna Kicińska: Ważne, by nie blokować emocji. Rodzic ma prawo złościć się na siebie, nauczycieli czy terapeutę. Wściekać się na dziecko, które go zostawiło. To naturalny etap procesu żałoby. Ważne, by później przejść do kolejnego. Jeśli mamy żal, że znajomi przestali się odzywać, może to my moglibyśmy zadzwonić jako pierwsi? Ale trzeba dać sobie czas. I nie zamykać się ze swoim bólem.
BEZA
Od śmierci Olka minęło pięć lat, a Tomek i Magda żyją jak w izolacji. Prawie z nikim się nie widują, dopiero niedawno to sobie uświadomili. Nie wiedzą, jak ktoś zareaguje na ich historię, a nie chcą już dodatkowo cierpieć. - Nie mamy odwagi, żeby zmierzyć się ze światem - mówi Magda.
Ostatnio robiła w gazecie test pt. "Czy jesteś szczęśliwy?". Miała jeden punkt na siedem.
- Niczego nie wynaleźliśmy. Karier nie zrobiliśmy. Ale udało nam się coś dużo ważniejszego: utrzymaliśmy rodzinę. Czytaliśmy, że w takiej sytuacji wiele małżeństw się rozpada. A my przetrwaliśmy.
Pół roku po samobójstwie najstarszego syna Magda urodziła zdrowego Marcela. Dzisiaj ma pięć lat, z buzi cały Olek. A Czarkowi stuknęła dwa tygodnie temu osiemnastka. Obiecywali mu w prezencie samochód i dotrzymali słowa. Impreza też się udała.
Magda zrobiła bezę. Wyszła idealna.
Aneta stanęła na nogi. Jest wdzięczna synowi. Nigdy nie miał pretensji, że po śmierci Oliwki przez kilka miesięcy mamy "nie było". Świetnie wyczuwa, kiedy Aneta ma gorszy okres. Mateusz sam wtedy zagaduje: pogadamy o Oliwce? Oni też jako rodzina przetrwali.
Aneta pozostaje w kontakcie z kilkoma matkami, które straciły dzieci. Nie jest terapeutką, ale wie jak nikt, przez co przechodzą.
Zaniepokojenie. Paniczny strach. Telefon. Komisariat. Kostnica.
W wiadomościach ani słowa o tym, że świat się skończył. Autobusy nadal jeżdżą według rozkładu.
To nic, że boli. Trzeba wybrać trumnę.
Biała czy brązowa?
***
Treść reportażu została skonsultowana z Lucyną Kicińską, członkinią Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego i współautorką broszury "Rekomendacje dotyczące informowania o zachowaniach samobójczych".
Dariusz Faron jest dziennikarzem Wirtualnej Polski
Napisz do autora: dariusz.faron@grupawp.pl