"Chcesz kurwa materiał? Chcesz materiał kurwa zajebisty?". I nagle ściąga spodnie i wkłuwa igłę w sczerniałą ranę tuż przy pachwinie. Tam jeszcze ma widoczne żyły. I mówi: "teraz masz zajebisty materiał, lepszego nie zrobisz".
Na szarych majtkach plamy krwi. Na chudziutkim ciele ślady po wkłuciach. Stoi na środku meliny w pustostanie, przebija skórę igłą i mówi, że wygrał ze śmiercią. Bo miał żółtaczkę typu C, ale dostał wyniki od lekarza, że z niej wyzdrowiał.
Nie wyzdrowiał za to z pozapadanych żył i dziury w ciele wielkości pięści dziecka. Takiej, jak z ostrzeżeń na opakowaniach papierosów. Jego kumpel nie wyzdrowiał z wykręconej pod dziwnym kątem nogi. Kolejny kumpel wyzdrowiał najwyraźniej po operacji. Została mu po niej blizna na całej klatce piersiowej. Wzdłuż blizny świeże ściegi wykłute igłą inną niż ta chirurgiczna.
Wokół odrapane ściany, stare meble, stęchlizna, grzyb.
- Napisz, że jak rok później przyszedłem do nich po pisemne zgody na publikację zdjęć w prasie, to od dwóch już nie dostałem, bo umarli. Po roku. Byli ludzie i nie ma.
CHCESZ MATERIAŁ? TO MASZ!
Adrian Nojek najpierw parę razy bunkrował się w samochodzie i patrzył. Grupka mężczyzn pod sklepem na warszawskiej Pradze w sam raz nadawała się na bohaterów zdjęć ulicznych, które robi od dwudziestu lat.
Któregoś dnia po prostu podszedł do nich i zagadał. Nie zrobił żadnego zdjęcia. Gdy ruszyli w swoją stronę, poszedł za nimi.
- Opuszczone budynki zaklejone dechami, z wybitymi szybami. Pukam w te dechy, zza nich: "kurwa, kto tam!?". Pytam: "czy można pana w czerwonej czapce poprosić?" Wychodzi. Ja mówię: "ty, można tam do was wejść, zobaczyć, jak żyjecie i w ogóle?". On coś w ten deseń: "Kurwa, tu nie ma co oglądać, człowieku, bida jest". Ale potem mówi "dobra". I coś, że podobam mu się. I jeszcze: "Przyjdź, będziesz naszym gościem". Mnie najpierw zamurowało, a potem poleciałem po aparat i po skafander. Taki wiesz, kombinezon wojskowy OP1. To był sam początek koronawirusa, był strach, kupiłem. Maska mi tak zaparowała, że strzelałem foty na oślep.
Jak mnie w tej opejedynce zobaczyli, to w szoku byli, niepewni, czy to ja. To tłumaczę, że koronawirus. Wchodzę, patrzę. Jeden śpi, drugi je, inni siedzą, atmosfera ogólnie dosyć przyjazna, choć mnie obserwowali.
Pierwsze zdjęcie, które zrobiłem, to zawartość niezbędnika wysypana na podłodze. Szczoteczka, telefon, słuchawki, drobiazgi jakieś - i plaster, i strzykawka. Na rozgrzewkę zapytałem, czy mogę temu zdjęcie zrobić, zacząłem wypytywać, dlaczego to, tamto, tłumaczyć, co ja w życiu robię - i złapałem kontakt. Pytam wreszcie: "czy mogę wam zdjęcia porobić?" Oni, że dobra, ale w maskach. No i parę takich zrobiłem, a nagle ten w czerwonej czapce - to był, słuchaj, bardzo bystry, inteligentny koleś - pyta:
"Chcesz kurwa materiał? Chcesz materiał kurwa zajebisty?" I nagle ściąga spodnie i wkłuwa igłę w sczerniałą ranę tuż przy pachwinie. Tam jeszcze ma żyły. I mówi: "teraz masz zajebisty materiał, lepszego nie zrobisz".
Jak on się zaczął kłuć, to się rozluźnili. I drugi zaczął się kłuć, ten, co ma na zdjęciach rękę taśmą obklejoną. A potem pokazują mi trzeciego, co na materacu leży. Ten w czerwonej czapce mówi: wstań, pokaż. Gość wstaje, pokazuje - potwornie pokrzywioną nogę. Potem kładzie się i odpływa. Nie wiem, co sobie wstrzyknął. Ale oni biorą też leki zastępcze, jeden pokazywał mi papier na metadon.
Jacek Charmast z Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej tłumaczy, że przyjmowany doustnie pod nadzorem lekarza metadon należy do tej samej grupy co heroina, kodeina czy morfina - jest opioidem. Jednak, zamiast pakować w piekło uzależnienia, pomaga odstawić pozostałe substancje.
Po pierwsze - metadon wydawany przez lekarza jest czysty farmakologicznie. Po drugie - ma dłuższe i mniej euforyczne działanie, czyli możesz brać go rzadziej. Wytwarzane z maku opiaty dają cztery-sześć godzin haju, a potem gwałtowne zejście. Po dobrze dobranej dawce metadonu masz przed sobą co najmniej dobę, w czasie której czujesz się normalnie. Możesz pójść do pracy, zaopiekować się dziećmi. Ogarnąć życie. A może nawet wyzerować.
ZEROWANIE
Marta Gaszyńska dobrze pamięta dzień, w którym wyzerowała.
Najmniejsza buteleczka metadonu, jaką mogła otrzymać w szpitalu, to 5 mililitrów. Tyle, ile mieści się na małej łyżeczce. Pod koniec zerowania z buteleczki brała jedną dziesiątą co dwa-trzy dni, zamiast codziennie wypijać te pięć mililitrów. Sama sobie zmniejszała dawkę poniżej zalecanej. I nagle się okazało, że od dziesięciu dni nie pojechała po metadon. Że od dziesięciu dni go nie brała. Matko jedyna! A przecież dwanaście lat wcześniej, gdy trzeci raz zaczynała program metadonowy, jej buteleczka zawierała 120 mililitrów.
To jest zerowanie. Całkowite odstawienie metadonu bądź innego leku substytucyjnego. Wyzerowany to człowiek, który nie bierze nic. Szczęśliwców takich jak Marta nie ma zbyt wielu.
Szesnaście lat ćpania kompotu, czyli robionej chałupniczo "polskiej heroiny", Marta skończyła w 1999 roku, gdy jej dziećmi zaopiekowała się jej mama, a jej zagroziła utrata praw rodzicielskich. Żeby dostać się na program metadonowy, trzeba pójść do poradni, zarejestrować się, trafić pod opiekę lekarza. Jeśli są miejsca, to chętny może z dnia na dzień zostać przyjęty i zacząć przyjmować metadon. Czasami musi wcześniej przejść detoks.
Marta, po trzech nieskutecznych terapiach w ośrodku zamkniętym i dwóch nieudanych terapiach metadonowych, rozpoczynając trzecią nie marzyła o wyzerowaniu, tylko o odzyskaniu obu dziewczynek. Po latach przegadała z córkami wszystko.
"Wszystko" zaczęło się od tego, że zawalił się świat.
Jak rodzice się rozwodzą, jak nagle równolegle traci się wiele rzeczy, które się kocha, to zaczyna się szukać jakiegoś bezpiecznego kawałka świata. A jak ma się trzynaście lat, to przesiadywanie na Starym Mieście, recytowanie wierszy i granie na gitarze wygląda całkiem obiecująco. W twórcze środowisko malarzy, pisarzy i muzyków PRL-u lat osiemdziesiątych Marta wchodzi "jak w masełko". Szyje swetry i szaliki dla całej paczki. Śpiewa, tańczy zbierając do kapelusza pieniądze, poznaje partnera - przyszłego ojca pierwszej córki, pali papierosy. I próbuje heroiny.
A potem ją robi sama. W wersji polskiej. Marta gotowała kompot szesnaście lat.
KOMPOT
Aby ugotować kompot, wywar z suszu makowego trzeba poddać działaniu różnych dodatkowych odczynników. Przepuszcza się go m.in. przez kationit, czyli drobne kuleczki miodowego koloru, które wyłapują odpowiednie cząsteczki z zupy makowej. Potem ten kationit trzeba wygotować w amoniaku. A potem następują liczne dalsze obróbki, po których z garnka wywaru wychodzi od 50 do 100 ml gotowego do wstrzyknięcia dożylnie płynu.
Amoniak, którego używa się w trakcie produkcji, pachnie bardzo ostro. Rozpuszczalnik też. Ale gotowy, spreparowany kompot ma mdlącą woń, której Marta nie umie opisać. Ma też różną gęstość i siłę działania, bo doświadczony narkoman warzy na swoje potrzeby, a nadwyżkę sprzedaje, dzięki czemu stać go na surowiec - słomę makową - do dalszej produkcji dekoktu.
Marta gotowała sobie taki kompot, żeby się kłuć nie częściej niż dwa razy na dobę.
Brudne igły i strzykawki to rzeczywistość tych narkomanów, którzy żyją na ulicy. Igła Marty musiała być ostra, nowa i świeża, bo jako wieloletnia uzależniona nie miała żył. Musiała wbijać się głęboko, żeby do jakiejś dosięgnąć.
Pierwsze wbijanie igły w żyłę to był strach. Bo przecież to jest kaleczenie ciała, a każdy człowiek boi się igieł. Ale narkotyk działa tak, że strach przed igłą blednie. Jak tu bać się igły, gdy po jej wbiciu świat przestaje boleć? Świeże, czyste igły, słomę makową i odczynniki kupuje się za nadwyżkę kompotu. Tak, Marta przyznaje, że te ponad dwadzieścia lat temu, jako uzależniona narkomanka, sprzedawała.
Tak wyglądała dwie dekady temu scena narkotykowa.
Kompot w Polsce skończył właściwie karierę na początku pierwszej dekady XXI wieku. Dziś według raportów Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii na rynku królują marihuana, amfetamina i dopalacze. Dostępne są też syntetyczne opioidy na receptę, z apteki. Kupowane nielegalnie i nadużywane uzależniają tak samo. Najbardziej popularny jest fentanyl. To bardzo silny lek, nie powstaje w wyniku przetwarzania maku. Sposoby przyjmowania? Różne, może być dożylnie, może być doustnie. Zażywany bez nadzoru lekarza jest po prostu narkotykiem.
Opioidy są tak zwanymi uśmierzaczami, czyli działają odwrotnie, niż na przykład wywołująca nadaktywność kokaina. Pierwsze co się czuje, to niezwykłą lekkość ciała, lekkość głowy. Jeżeli narkotyk podany jest dożylnie, ta lekkość przychodzi błyskawicznie. Jest trochę tak, jakby człowiek był pijany, ale na granicy urwania filmu. Już, już zaczynasz odpływać, ale jeszcze jest fajnie, jest humor. Jesteś rozluźniony, uspokojony.
A potem wiele zależy od twojego metabolizmu. Jeśli metabolizujesz około sześciu godzin, haj będzie krótszy niż u kogoś, u kogo trwa to około godzin dziesięciu.
W pewnym momencie zaczynasz zasypiać. Odpływasz, kiwa ci się głowa, ale jeszcze jest dobrze. Potem możesz zapaść w sen, taki półletarg. Masz zaszklone oczy, zwężone źrenice, bełkotliwą mowę. Jeśli wziąłeś mocną dawkę, twój układ oddechowy zaczyna pracować wolniej. Jeśli przedawkujesz i będzie cię ratować pogotowie, najpierw skoncentrują się na przywróceniu ci oddechu, czyli podadzą Nalokson - odwracający działanie opioidów. Gdy się ockniesz, poczujesz skręt.
SKRĘT
Skręt to słowo dobrze obrazujące głód narkotykowy, bo cię po prostu skręca w środku. Nie tak, jak kiedy przegapiłeś obiad. To raczej nieprzezwyciężone odczucie potwornego głodu, jakbyś nie jadł dwa, trzy dni.
Jeśli nie wkłujesz się dwa, trzy razy na dobę, skręt cię dopadnie.
Jeżeli jesteś akurat w ciągu, a narkotyk przestaje działać, to wszystko zaczyna boleć. Bolą cię stawy i mięśnie, łamie cię w kościach, pocisz się, bardzo się pocisz. Kapie ci z nosa, jesteś poddenerwowany. Robi ci się zimno, chce ci się wymiotować, masz biegunkę. I jeśli cię nie zamkną pod kluczem, to po prostu pójdziesz zdobyć kolejną dawkę.
To nie jest tak, że za każdym razem doprowadzasz się do takiego stanu, żeby paść. Albo żeby trzeba było od razu brać kolejną dawkę. Musisz jeszcze zdobyć na nią kasę, prawda? Jest ten stan pośredni, kiedy jest ci cudownie, jest ci dobrze, ale jeszcze nie przysypiasz, nie odpływasz. Można tak żyć wiele lat.
Marta mówi, że mam koniecznie podkreślić, że w jej przypadku o wyzerowaniu zadecydowały dwie rzeczy. Pierwsza to luksus, jaki ma mało który narkoman: wsparcie rodziny. Jest pewna, że żyje dzięki temu, że jej nie odepchnęli.
- W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych panował stereotyp, że trzeba tego narkomana wyrzucić. Że narkoman musi sięgnąć własnego dna i wtedy się od niego odbije. Większość osób się nie odbijała, niestety.
Drugi klucz do sukcesu Marty to dobrze dobrana dawka metadonu. Bo jeśli na przykład bierzesz za mało, to szukasz, czym by ten niedobór uzupełnić. Jeżeli masz dobrze dobraną dawkę, to działasz, normalnie egzystujesz, często nie myślisz o tym, żeby brać. Niektórzy nigdy nie wyzerują metadonu, ale potrafią na nim funkcjonować. Ale nawet jak dawka jest właściwa, ale nie idzie w parze z terapią, albo nadal żyjesz w tym samym środowisku, wśród tak samo jak ty uzależnionych ludzi, albo jesteś samotny, tak bardzo samotny, na ulicy, bez domu, to pękniesz.
PĘKNIĘCI
Jacek Charmast ma u siebie w stowarzyszeniu Jump ’93 Martę, która nie pękła. Ma też takich, co próbują nie pęknąć i zna też takich, którzy nie dali rady i pękli. Kilku gości z grupy, którą sfotografował Adrian, Jacek też zna.
Patrzy na zdjęcia i mówi, że takie wkłucie koło pachwiny jest szalenie niebezpieczne, bo jak trafisz igłą w jedno konkretne miejsce, to wyłączysz sobie nogę z użycia. A każda infekcja tu będzie niesłychanie groźna.
Jacek wciąż pracuje jako streetworker - od tego zaczynał. W swoim stowarzyszeniu ma dwóch terapeutów, ma też prawnika, który pomaga prostować urzędowe ścieżki zapętlone nałogiem. Skupia się na redukcji szkód - to filozofia terapii, która zakłada, że działać na rzecz przywrócenia narkomana społeczeństwu trzeba zacząć jeszcze w trakcie uzależnienia, a nie dopiero jak będzie czysty.
Przez lata w Polsce na hasło "narkotyki" odzew brzmiał "Monar". Organizacja stworzona przez Marka Kotańskiego to dziś cały system - profilaktyki, leczenia uzależnień, redukcji szkód i stacjonarnych ośrodków terapeutycznych.
Charmast sam w Monarze przepracował wiele lat, dziś podstawą działania jego ośrodka jest kompleksowa pomoc małym grupom uzależnionych, która obejmuje zarówno współpracę z terapeutami, przekonywanie do terapii metadonowej, ale też asystę w stawaniu na nogi - szukanie mieszkań socjalnych, pomoc w porządkowaniu spraw prawnych, urzędowych, sądowych. Tak, aby człowiek wychodzący z uzależnienia jak najszybciej zaczął normalnie funkcjonować w społeczeństwie.
Stowarzyszenie Jump’93, zrzeszone w Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej, zakładała razem z nim i kilkunastoma innymi osobami Marta, wtedy jeszcze na metadonie. Miała pomysł, żeby zacząć życie bez choćby obecności tematu narkotyków, ale jak już stowarzyszenie powstało, to jakoś tak wyszło. Dziś mają dwie grupy podopiecznych.
Przychodzą z bałaganem niepoukładanych emocji. Często bezdomni. Pęknięci. Samotni, wstydzą się siebie i innych. Czasem mają roszczenia: że skoro już tu przyszli, to się należy. Czasem próbują manipulacji: jak się jeden opiekun na coś nie zgodzi, idą do drugiego i nie mówiąc o tej odmowie pytają o to samo. Tak działa ta choroba, bo Marta podkreśla, że to jest choroba.
Jak już zaczną mówić, czego potrzebują, to niemal zawsze zaczynają od dachu nad głową. Jak już go mają, przychodzi kolejne pytanie: z czego żyć. Wtedy trzeba załatwić dokumentację choroby, złożyć podanie o zasiłek, pomóc dotrzeć na komisję wydającą orzeczenia o niepełnosprawności. I mandaty karne pospłacać, w tym pomaga prawnik.
No i trzeba cały czas pracować nad tym, żeby nie przestali brać metadonu. Wyłuskiwać z nich to wszystko, co ich doprowadziło do stanu, w którym się znaleźli. Mieć tolerancję na chwile, gdy pękają. Wylecieć z programu można nie za "dobieranie" czegoś więcej do diety metadonowej. Tylko za agresję.
Marta też wróci czasem do domu, mięchem po ścianie rzuci i obiecuje sobie, że nigdy więcej z którymś albo którąś gadać nie będzie. Ale wykrzyczy i gada dalej.
Pierwsza grupa pod opieką Marty i Jacka mieszka dziś w załatwionym przez stowarzyszenie mieszkaniu readaptacyjnym. Ludzie z drugiej grupy jeszcze na takie mieszkanie muszą czekać, ale - jak zapewnia Marta - programy wychodzenia z bezdomności są podpisane praktycznie ze wszystkimi.
KLIENCI
Jacek nazywa ich klientami, bo klient to jest osoba, która ma swoje prawa - w tym prawo do pewnych usług. Za to on nie ma prawa wymagać od nich tego, żeby np. wyzerowali metadon.
Wyzerować można próbować, kiedy ma się poukładane życie. Oni być może do końca tego życia go nie poukładają. Jak mają szczęście, dostają mieszkanie socjalne, kliteczkę małą, za którą prawie nie muszą płacić, bo dopłaca im miasto. Dostają też zasiłek socjalny w kwocie 600 zł. Ale nikt im nie zaproponuje pracy, bo nie mają żadnych umiejętności, są schorowani, czasem ledwo chodzą, poruszają się o kulach.
Gdyby chcieć stworzyć profil takiej osoby, to tak: był dom, który nie był domem. Byli rodzice, którzy tak naprawdę nie byli rodzicami, tylko wrogami. Było otoczenie, które nie dawało szans na inne życie. Była ulica, na którą można było uciec z wrogiego domu. Było niebezpiecznie, była przestępczość, przemoc i bardzo często alkohol. Zresztą to od alkoholu częściej się zaczynało, a nie od marihuany. Bo jak jesteś pijany, to skręta nie odmówisz. W większości przypadków jak zajarasz, to się dobrze czujesz, więc chcesz więcej. I w końcu docierasz do człowieka, który tym handluje. Ale sprzedaje też różne inne rzeczy i pyta: "a czy nie chciałbyś spróbować czegoś innego?". I ty akurat chcesz.
Jacek podkreśla, że najniebezpieczniejsza sytuacja to taka, gdy ciężko uzależniona osoba zostanie na ulicy sama. Taki narkoman nie zważa na nic, zagraża innym, kradnie po sklepach, rozprowadza narkotyki, zanieczyszcza je. Jest niczym źródło transmisji wirusa - ogniskiem zapalnym, często też zakażonym wirusem HIV. Takich narkomanów najpierw trzeba opanować. Poprawiać ich funkcjonowanie, edukować, doprowadzić do tego, że porzucą najbardziej niebezpieczne sposoby przyjmowania narkotyków.
W Jump’93 od 2015 roku zaczęli zdobywać mieszkania socjalne. Mają już cztery. Co roku jedna osoba z poukładanym życiem trafia do takiego mieszkania socjalnego. W tym momencie mają w takim mieszkaniu pięć osób, wszystkie pracują, wszystkie są w terapii substytucyjnej. Mają kontrakt do lutego. Przez rok za mieszkanie płaci organizacja. Fundusze ma ze środków miasta oraz z Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii, a ostatnio także z funduszy norweskich (fundusz EOG). Po roku domownicy muszą wyprowadzić się na swoje albo sami opłacać dalej to readaptacyjne mieszkanie.
TERAPIA
W ostatnich dwóch dekadach liczne raporty m.in. z Niemiec, Australii czy USA potwierdziły, że dla wielu uzależnionych od opiatów terapia substytucyjna okazała się pomocna. Raporty cytowały wyższe odsetki osób, którym udało się nie brać innych substancji poza metadonem albo radykalnie zredukować częstotliwość ich przyjmowania, wielu pacjentów na terapii substytucyjnej poprawiało swoje zdrowie - lub po prostu unikało śmierci. Terapię substytucyjną zalecają Światowa Organizacja Zdrowia, Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Przestępczości i Narkomanii oraz UNAIDS - jako efektywną w zmniejszaniu liczby iniekcji, zmniejszania ryzyka zakażenia HIV i zachorowania na AIDS.
Polska na tle Europy ma niewielki problem z opioidami. Na 1000 mieszkańców przypada u nas 0,55 tzw. "problemowych" użytkowników. Dla porównania w Wielkiej Brytanii, gdzie problem jest największy, ten wskaźnik wynosi 8,4 osoby na 1000 mieszkańców.
Ranking popularności narkotyków w Polsce według danych KBPN w skrócie wygląda tak: marihuana, długo długo nic, potem dopalacze (i to mniej niż jeszcze parę lat temu), dalej amfetamina, LSD i ecstasy i dopiero potem heroina i inne opioidy, do kontaktu z którymi przyznało się łącznie 2,6% badanych (do kontaktu z marihuaną - 12,1%).
Heroina i amfetamina królowały wśród użytkowników iniekcyjnych, czyli biorących narkotyki za pomocą strzykawki, na początku XXI wieku. Dziś, według danych Centrum Informacji KBPN, "wśród klientów programów wymiany igieł i strzykawek z końca 2018 roku po heroinę sięga ponad co czwarty badany (28%), a po kompot mniej niż co dziesiąty badany".
Tak, skala narkomanii w Polsce jest o wiele mniejsza niż kiedyś. Ale zdjęcia Adriana Nojka pokazują, że takie miejsca, jak pustostany zamieszkane przez narkomanów, wciąż istnieją. Jego fotografie to nie jest obrazek z lat 80. czy 90. XX wieku. To jest Polska, rok 2021, a takie stadia uzależnienia i takie ludzkie tragedie to wciąż nie jest przeszłość. W Polsce wciąż żyje wielu ciężko uzależnionych ludzi potrzebujących pomocy.
Bo te procenty w tak ludnym kraju jak nasz przekładają się jednak na spore liczby. W 2019 r. w ramach programu redukcji szkód w naszym kraju wydano narkomanom ok. 181 tysięcy czystych strzykawek oraz 265 tysięcy igieł, programami objęto 2566 osób. W 2020 r. programy redukcji szkód były prowadzone w dwunastu większych miastach. Działało też 25 programów substytucyjnych, czyli tych opartych na terapii metadonem. Z czego aż pięć w Warszawie. Narkotyki to miejski nałóg, a miejscem, w którym heroina nadal jest popularna wśród użytkowników iniekcyjnych, jest właśnie Warszawa (w Krakowie na przykład "wygrywa" morfina i amfetamina). Według raportu KBPN "problemowych" użytkowników opioidów jest u nas około 15 tys. Leczeniem substytucyjnym w 2020 roku objęto 3170 pacjentów.
Tylko jeden z 25 programów leczenia substytucyjnego jest stacjonarny, czyli połączony z przebywaniem w ośrodku, ale Jacek Charmast zastrzega, żeby nie przeciwstawiać terapii w ośrodkach terapii substytucyjnej, bo to po prostu inna propozycja, inny sposób leczenia, skierowany do ściśle określonej grupy osób - użytkowników opioidów. Każdy z nich, jak zaznacza Jacek, jest inny. A idealna terapia to taka dostosowana do konkretnej osoby, jej sytuacji życiowej i charakteru. Do dziś ma kontakt z ludźmi, którzy przeszli przez jego stowarzyszenie i teraz już nie biorą, nic ich nie wiąże z dawnym życiem. Zostali na metadonie, żyją, pracują. Zerowanie to jest zjawisko marginalne, prawie nie występuje.
"WYBACZAM"
Marta:
- Po przejściu na program metadonowy nagle masz całą dobę w zasadzie dla siebie. Wcześniej cały dzień był wypełniony robieniem narkotyków, braniem narkotyków, zdobywaniem pieniędzy i surowców na narkotyki. Nagle dostajesz metadon i nie wiesz, co masz zrobić z tym całym czasem. I tu wchodzi uzależnienie środowiskowe. Ja na tym etapie piłam dużo alkoholu. Ale byłam nauczona, że jak idę do pracy, to jestem w stu procentach trzeźwa. No i pracowałam w stowarzyszeniu.
Półtora miesiąca temu zmarła przyjaciółka Marty. Znały się od osiemdziesiątego piątego roku. Razem brały, razem różne rzeczy robiły, razem były na programie metadonowym, ona się nie wyzerowała. Zatrzymała się na etapie, który Marcie udało się przejść.
W dniu, gdy rozmawiamy, Marta robi sobie z córkami i wnuczkami babski wieczór halloweenowy. Przebierze się za nawiedzoną narzeczoną w białej peruce. Dziewczyny szykują stroje czarownic i gnijących panien młodych. Będą dobre czary, bo pewnego dnia Marta usłyszała "wybaczam".
Adrian Nojek:
Pamiętaj, napisz, że ci ludzie równie dobrze mogliby robić w życiu cokolwiek. Jakby człowiek siadł z każdym z nich, to byłoby o czym pogadać. Z całą pewnością. Jak ich teraz wspominam, to myślę: szkoda fajnych ludzi. Szkoda, po prostu, fajnych ludzi.
Kilka dni przed publikacją tekstu Adrian dzwoni. Zmarł trzeci z bohaterów zdjęć. Przedawkował. Co? Wszystko. Został pochowany jako NN. Miał dziewczynę. Dzień po jego śmierci popełniła samobójstwo. Powiedział mu to wszystko mężczyzna w czerwonej czapeczce, ten ze zdjęć, którego Adrian po roku odnalazł, by otrzymać pisemną zgodę na publikację wizerunku.
Ma na imię Paweł. Naszego tekstu czytać nie chce, bo po co ma czytać o koszmarze, który przeszedł?
IGŁA
Igła pojawiła się w życiu Pawła w 2009 roku. Miał wtedy ukończone dziewiętnaście lat i jedenaście miesięcy odsiadki. No i 11 miesięcy przerwy w relacji z dziewczyną. Miała czekać. Miało, kurwa, być dobrze. Czekał na tego pierwszego po przerwie buziaka.
Co to są narkotyki wiedział od dwunastego roku życia, kiedy wyjarał pierwszego jointa. I od tego czasu nie było już lepiej.
Czternastoletni Paweł wiedział już, co to kokaina, ecstasy i amfetamina. Heroiny wtedy jeszcze nie brał, bo starsi tłumaczyli: "nie ćpaj heroiny, bo będziesz kurwą, śmieciem, nikt ci ręki nie będzie chciał podać, heroina to jest taki narkotyk, że się go nie tyka, na nim się tylko zarabia pieniądze". Więc tych, co palili herę u niego na klatce, gonił.
Przed więzieniem za kolegów by w ogień skoczył, oni za niego też. Ale jak siedział, zapadła cisza. A kiedy wyszedł z pufy, nie było buziaka od dziewczyny, bo już była z innym chłopem, a Pawłowi pierdolnął łeb i stwierdził, że się zaćpa.
Ale bał się tak za jednym zamachem. Więc na początku tę heroinę zapalił.
Uzależnienie się zajęło dwa tygodnie.
Osz kurwa, nie ma podlejszego stanu niż głód. Ani się wykąpać, ani nic. Cały czas kombinujesz, żeby przypierdolić, żeby było lepiej.
Trzeba dostać w pizdę, tak konkretnie w pizdę, żeby wyjść z hery.
Paweł wyszedł. Jest na metadonie. Teraz dopiero zrobiło się lepiej.
***
Michał Gostkiewicz. Wydawca, redaktor i autor Magazynu Wirtualnej Polski. Wcześniej prowadził serwis WP Opinie, był dziennikarzem magazynu Weekend.Gazeta.pl, portalu Gazeta.pl, "Dziennika" i "Newsweeka". Stypendysta Murrow Program for Journalists (IVLP) Departamentu Stanu USA i Marion Gräfin Dönhoff Stipendium, absolwent Polskiej Szkoły Reportażu.
Adrian Nojek. Fotografuje od 17 roku życia. Wykonuje zdjęcia dla agencji modelingu, testowe, a także zdjęcia dla kampanii reklamowych, sesje celebrytów czy portrety. Ludzie w komentarzach porównują jego styl do Helmuta Newtona. Od zawsze robi też zdjęcia uliczne. Jego prace można zobaczyć m.in. na oficjalnej stronie oraz na Instagramie.