Róża, policjantka z Krakowa, walczy o ukraińskie dzieci© Wirtualna Polska | Blanka Bochenek

"Nie pozwolę ich już skrzywdzić". Polska policjantka walczy o ukraińskie dzieci

Dwa lata temu Róża, policjantka z Krakowa, wzięła pod opiekę ukraińskie dzieci uciekające przed wojną. Teraz może je stracić. Konsulat twierdzi, że miejsce 10-letniego Wowy i 6-letniej Eli jest wśród Ukraińców. Nawet jeśli rodzeństwo miałoby trafić do domu dziecka.

  • Róża stała się dla Wowy i Eli rodziną zastępczą po śmierci ich matki. Konsulat walczy, by dzieci przeszły w Polsce pod opiekę Ukraińców.
  • To nie do zaakceptowania. Pójście do nowej rodziny zastępczej będzie dla nich kolejną traumą. A zbyt wiele już wycierpiały - mówi Róża.
  • Wicekonsul Iryna Jaremczuk twierdzi, że najważniejsze jest dobro dzieci i ich prawo do prywatności. Nie chce komentować sprawy.
  • Dr Lewandowska, krajowa konsultantka ds. psychiatrii dziecięcej: jak można w ogóle pomyśleć, by przenieść te dzieci do obcego dla nich miejsca?

Tekst: Dariusz Faron, Paweł Figurski

29 sierpnia w Niepołomicach, 25 km na wschód od Krakowa, ma miejsce napad z bronią w ręku. Zaczyna się kilka minut po siedemnastej, czyli w biały dzień. I to jeszcze w domu policjantki.

Napastnicy – 10-letni Wowa i 6-letnia Ela – zaczaili się w ogrodzie z pistoletami wodnymi. Mimo że się poddajemy, podnosząc ręce, celują z najbliższej odległości i zaśmiewają się w głos. Ostrzał ustaje dopiero, gdy chowamy się w salonie, żeby zjeść biszkopta z galaretką.

Nowoczesny, ładnie urządzony salon ze stołem w centralnej części i aneksem kuchennym. Na lodówce pełno magnesów. Obok wizerunków świętych i przywiezionych z wakacji kolorowych słoni, obrazek plaży z podpisem: "dla mamy". Wowa kupił go na kolonii w Darłówku.

Róża nie ma wątpliwości: dzieci znalazły bezpieczny dom, są tu szczęśliwe.

Dlatego nie potrafi zrozumieć, dlaczego ktoś chce je zabrać.

Gdzie jest mama?

18 sierpnia 2022. Komisariat II Policji w Krakowie.

Róża siedzi za biurkiem w Ogniwie ds. Prewencji Kryminalnej Nieletnich i Patologii. Rano dostaje telefon: zaraz przyprowadzą do niej dwójkę dzieci z interwencji. Są z Ukrainy. Uciekają przed wojną. Ich mama zasłabła na dworcu głównym, karetka zabrała ją do szpitala. Trzeba tymczasowo znaleźć dla nich placówkę opiekuńczo-wychowawczą.

Po chwili w drzwiach staje policjantka z chłopcem i dziewczynką.

- Cześć, jestem Róża. Wasza mama źle się poczuła, więc na razie zostaniecie tutaj.

Dzieci nie mówią po polsku, ale jakoś się dogadują. Krótko ścięty chłopiec to ośmioletni Wowa. Cichy, spokojny, chyba trochę wystraszony. Za to jego siostrze, Eli – drobnej blondynce o niebieskich oczach – nie zamyka się buzia. Po chwili dzieci nurkują w morzu maskotek, których w pokoju nie brakuje. Ela od razu zaprzyjaźnia się z pluszowym konikiem, Wowie najbardziej podoba się duży tygrys.

Po badaniach lekarskich okazuje się, że Ela ma koronawirusa, więc jadą z Wową do szpitala. Tymczasem do Róży spływają kolejne informacje o rodzinie.

Mieszkali we wsi pod Melitopolem w południowo-wschodniej Ukrainie. Gdy teren zajęli Rosjanie, postanowili uciekać. Wowa będzie mówił później o rosyjskim czołgu, który stał dosłownie na ich podwórku, zniszczonych samochodach i ciałach leżących przy drodze.

Kiedy chłopczyk miał 3,5-roku, a Ela były niemowlakiem, zostali adoptowani przez Natalię, nauczycielkę niemieckiego. Jej partner próbował łapać drobne zlecenia na budowach. Po wybuchu wojny Natalia wyruszyła z dziećmi do Francji. Mieli zatrzymać się u jej koleżanki. Wszystko szło zgodnie z planem do dworca w Krakowie, na którym kobieta nieoczekiwanie straciła przytomność.

Poczuła się źle już pod koniec trasy. Mówiła dzieciom, że jej słabo i puchną jej nogi. Nie była w stanie wyjść z autokaru o własnych siłach. Chwilę później już nie kontaktowała. Ktoś zadzwonił na 112. Policjantka, która przyjechała na interwencję, puściła dzieciom bajki na telefonie, żeby nie patrzyły, jak nieprzytomną mamę zabierają na noszach.

Zgodnie z procedurą Róża przygotowuje wniosek o tymczasowe umieszczenie dzieci w placówce opiekuńczo-wychowawczej. Po kilku dniach odwiedza Wowę i Elę w szpitalu. Pamiętają, że to pani policjantka.

Czują się dobrze, ale w kółko dopytują: gdzie jest mama?

Róża za każdym razem odpowiada tak samo: - Na razie to ja się wami zaopiekuję.

Niedługo będzie musiała im powiedzieć, że mama już nie wróci.

Nikt się nie zgłosił

Róża pracuje w policji od dziesięciu lat.

Blond włosy za ramiona, energiczna, lubi żartować. Zawsze ciągnęło ją do służb. Spełnia się w swojej pracy, nawet jeśli w ogniwie ds. nieletnich codziennie zderza się z prawdziwymi dramatami.

Zaniedbywany niemowlak, którego trzeba umieścić w ośrodku.

10-latka jadąca do placówki, bo rodzicom właśnie odebrali prawa do dziecka.

14-letni chłopak, który kogoś pobił, bo kibicuje innej drużynie.

Bez twardej skóry nie wytrzymasz w tej robocie. Ale kiedy Róża dowiaduje się o śmierci matki Wowy i Eli, coś ją w środku ściska. Kobieta miała 47 lat. Lekarze stwierdzili zatrzymanie krążenia. Dzieci zostały same.

– W takiej sytuacji trudno nie zaangażować się emocjonalnie. Kierowałam do placówek wiele dzieci i wiem, jak działa system. Bałam się, że Ela i Wowa zostaną rozdzieleni. Chciałam, żeby cierpiały jak najmniej. To był impuls. Złożyłam wniosek o zostanie ich opiekunem tymczasowym, póki nie zgłosi się ktoś z rodziny – opowiada Róża.

Początkowo myśli, że to kwestia czasu. Myli się.

Okazuje się, że były partner Natalii, matki adopcyjnej dzieci, nie ma do nich praw. Opowiada Róży przez telefon: Natalia adoptowała je tuż po tym, jak się rozwiedli. Pochodzi spoza Ukrainy. Nie ma paszportu, nie może przekroczyć granicy. Cieszy się, że znalazł się w Polsce ktoś, kto chce im pomóc. Róża dowiaduje się ze swoich źródeł, że mężczyzna nadużywał alkoholu, nie ma dachu nad głową.

Opcja numer dwa: brat Natalii, który mieszka w Polsce. Sam zgłosił się na komisariat, żeby odebrać akt zgonu. Nie, on też nie weźmie dzieci. Nawet ich nie zna, niewiele o nich wie. Poza tym, jak tłumaczy, nie ma warunków, żeby je wychowywać.

Babcia, która została pod Melitopolem, jest zbyt wiekowa, żeby przejąć opiekę. Tak przynajmniej stwierdził, według Róży, wicekonsul Ukrainy na jednej z rozpraw.

Ostatecznie nie zgłasza się nikt.

Róża znów nie waha się zbyt długo: dzieci zamieszkają u niej. Nikola, jej 15-letnia córka, jest trochę zaskoczona, ale szybko zaczyna wspierać mamę w jej decyzji. Dadzą sobie radę.

Po tygodniu Róża znowu jest w szpitalu, tym razem, żeby odebrać Wowę i Elę. Dzieci nie są zdziwione, nie zadają wielu pytań. Najwyraźniej uznają, że tak musi być. Że póki mama nie wydobrzeje, zostaną u pani policjantki. Oglądają swój nowy pokój, potem znowu nurkują w zabawkach.

Najgorsze dopiero nadejdzie.

Ela i Wowa podczas zabawy w ogrodzie
Ela i Wowa podczas zabawy w ogrodzie© Wirtualna Polska | BLANKA BOCHENEK
- Te dzieci wycierpiały już bardzo wiele - mówi Róża
- Te dzieci wycierpiały już bardzo wiele - mówi Róża© Wirtualna Polska | BLANKA BOCHENEK

Bajka

Róża zaprasza do domu dwie panie psycholog z polsko-ukraińskiej fundacji Zustricz, które rozmawiały z dziećmi w szpitalu. Jedna z nich opowiada bajkę o chłopcu i dziewczynce. Ich mama odeszła. Odleciała do nieba i została gwiazdką. Ela i Wowa słuchają, nie okazując emocji.

Potem idą na spacer. Po powrocie Wowa mówi do siostry:

- Słyszałaś? Ta pani mówiła, że nasza mama umarła.

- Przecież ona mówiła o innych dzieciach – odpowiada Ela.

Patrzą pytająco na Różę. Ona nie opowiada żadnych bajek. "Tak, wasza mama niestety nie żyje". Wybuch płaczu.

Później jest niewiele lepiej. Ela zamyka się w sobie. Wowa codziennie płacze z tęsknoty za matką. Raz Róża przebudza się w środku nocy i widzi chłopca na balkonie. Wpatruje się w niebo czerwonymi oczami. Pani psycholog mówiła mu przecież, że mama stała się gwiazdą. A niebo jest puste.

Wowa tłumaczy zapłakany: - Więc mamy już nie ma.

Jest za to wojna. Ciał leżących na drodze nie da się wymazać ze wspomnień. Dźwięk syren alarmowych ciągle dudni w uszach.

- Na ból dzieci związany z utratą mamy nałożyła się wojenna trauma. Przez pierwsze tygodnie chodziłam na rzęsach. Ela i Wowa zasypiali około północy, a kilka godzin później budzili się z płaczem. Musiało minąć sporo czasu, zanim znowu poczuli się bezpiecznie. To były dwa lata naprawdę ciężkiej pracy – opowiada Róża.

Ciało Wowy pokrywają małe rany. Lekarz twierdzi, że to efekt traumy i reakcji na silny stres. W szkole ma napady agresji i autoagresji. Zdarza się, że uderza głową o ścianę. Bije innych uczniów. Specjaliści stwierdzą u niego zaburzenia adaptacyjne, zaburzenia więzi i stresowe zaburzenia pourazowe. Podejrzewają też FAS, alkoholowy zespół płodowy. To "spadek" po biologicznej matce.

Ela często się "wyłącza". Przestaje się odzywać, zupełnie nie reaguje na słowa innych. Jak gdyby świat zewnętrzny nie istniał.

Na widok samolotu dzieci biegną w stronę klatki schodowej, żeby schować się przed bombardowaniem. Gdy coś je zdenerwuje, często uciekają pod stół.

Zmartwień nie brakuje, ale dobrych chwil też nie. Z czasem dzieci wysyłają Róży sygnały, że dzięki niej znalazły dom. Niekoniecznie tymczasowy.

Ela zaczyna nazywać ją "mamą". Wowie o to trudniej, ale pewnego dnia w szkole kolega pyta go, kim jest kobieta, która po niego przyszła. Chwilę milczy, a potem mówi: "To moja mama".

- Na początku prosiłam tylko, by nie mówiły do mnie "pani", bo to tworzy dystans. Gdy zaczęły nazywać mnie mamą, wytłumaczyłam, że "jestem mamą, która się nimi opiekuje". Chciałam tylko dać im spokojny, szczęśliwy dom - mówi Róża.

Na początku Wowa opowiadał, że nie ma sensu się uczyć polskiego, bo przecież niedługo wyjadą z Elą do Ukrainy. Teraz chce pojechać do kraju, żeby odwiedzić babcię, ale "tylko na chwilę".

Potem wróci do domu. Czyli do Róży.

Ukraińscy urzędnicy twierdzą jednak, że dom dzieci jest gdzie indziej.

To wasza nowa rodzina

28 listopada 2022 r. Róża składa wniosek o ustanowienie jej rodziną zastępczą. 19 kwietnia 2023 r. oficjalnie zostaje nią do rozstrzygnięcia sprawy dotyczącej stałej opieki nad dziećmi. Odbywa szkolenia dla rodzin zastępczych, uzyskuje kwalifikacje.

Tymczasem do Sądu Rejonowego dla Krakowa Nowej Huty wpływają pierwsze pisma z Konsulatu Generalnego Ukrainy. Według Nacjonalnej Socjalnej Serwisnej Służby Ukrainy dzieci powinny zostać umieszczone w placówce opiekuńczo-wychowawczej -Obwodowym Centrum Psychologiczno-Socjalnym Rehabilitacji Dzieci. Do marca 2022 r. placówka działała w Mirnym, ale po wybuchu wojny przeniosła się z kadrą i wychowankami do ośrodka "Święta Puszcza" w Olsztynie k. Częstochowy.

Na rozprawach wicekonsul Iryna Jaremczuk tłumaczy, że w placówce rozpocznie się procedura adopcyjna dzieci. Róża nie może uwierzyć. Czy w ośrodku, w którym przebywa osiemdziesięcioro dzieci, naprawdę zdaniem urzędników będzie im lepiej niż u niej? - pyta retorycznie na rozprawach.

W lipcu 2024 r. następuje jednak zwrot. Róża informuje sąd, że prokuratura rejonowa w Częstochowie prowadzi śledztwo ws. przemocy w placówce. Dyrektor Slobodian P. jest podejrzany o znęcanie się nad dwójką dzieci. Miał uderzyć i popychać chłopców w wieku 11 i 13 lat. [WIĘCEJ TUTAJ].

Decyzją sądu w sierpniu miało się odbyć spotkanie zapoznawcze dzieci z potencjalnymi nowymi opiekunami. Nie doszło do niego, bo Wowa był wtedy diagnozowany przez specjalistów. Najważniejsze rozstrzygnięcia jeszcze nie zapadły.

- Nawet sobie nie wyobrażam, że miałabym im powiedzieć: musicie teraz iść do nowej rodziny. Poczują się oszukane. Gdyby pojawił się temat adopcji przez rodzinę ukraińską, byłabym gotowa do współpracy. Natomiast zmiana rodziny zastępczej - na ukraińską, mieszkającą tymczasowo w Polsce - to wyłącznie powtórne traumatyzowanie dzieci - mówi Róża.

- Nie mam pojęcia, jak miałoby to pomóc Eli i Wowie. Zostały nam narzucone przepisy, które w żadnym stopniu nie są spójne z dobrem dzieci. Opowiadanie o adopcji dziesięcioletniego chłopca bez wskazania konkretnej rodziny, która się już na to zdecydowała, jest absurdalne. Nie potrafię tego pojąć – dodaje.

- W trakcie jednej z rozpraw poprosiłam o wysłuchanie dzieci przez psychologów - mają dziesięć i sześć lat - wiedzą, czego chcą, jednak usłyszałam, że decyzja nie będzie podejmowana zgodnie z ich wolą, tylko zgodnie z przepisami - opowiada Róża.

- Rozumiem, że wskutek wojny Ukraina straciła bardzo wiele dzieci. Ale mnie interesuje wyłącznie dobro Eli i Wowy – zaznacza Róża.

- A my stworzyliśmy prawdziwą rodzinę.

- Nie pozwolę już skrzywdzić tych dzieci - mówi Róża
- Nie pozwolę już skrzywdzić tych dzieci - mówi Róża© Wirtualna Polska | BLANKA BOCHENEK

Wicekonsul Ukrainy: najważniejsze jest dobro dzieci

Utrata dzieci to dla Ukrainy trudny i bolesny temat.

W czerwcu 2024 tamtejsza prokuratura generalna informowała, że wskutek rosyjskiej inwazji śmierć poniosło co najmniej 550 dzieci, a ponad 1360 zostało rannych. Kyiv Post alarmował natomiast, że według Głównej Dyrekcji Wywiadu Ukrainy (HUR) od początku wojny deportowano do Rosji co najmniej 20 tys.

Oficjalne statystyki zawierają tylko udokumentowane przypadki.

- Szacujemy, że do Rosji przymusowo wywieziono kilkaset tysięcy dzieci. [...] Mamy dane wywiadowcze, a także relacje świadków, że na okupowanych terytoriach trwa przymusowa deportacja. Rosjanie wywożą całe rodziny albo porywają dzieci pod różnymi przykrywkami - mówiła Wirtualnej Polsce w lutym 2023 r. Daria Herasymczuk, pełnomocniczka prezydenta Ukrainy ds. praw dziecka i rehabilitacji dziecięcej.

Tyle że Eli i Wowy nikt nie porwał, a wręcz przeciwnie. W Polsce znalazły schronienie. Dlaczego konsulat chce, by trafiły do ukraińskiej rodziny zastępczej? Jak odniesie się do zarzutu Róży, że to powtórne traumatyzowanie dzieci?

Do konsulatu Ukrainy przesłaliśmy prośbę o spotkanie. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Gdy skontaktowaliśmy się telefonicznie z wicekonsul Iryną Jaremczuk, stwierdziła, że najważniejsze jest dobro dzieci, w tym ich prawo do prywatności. Dlatego odmówiła rozmowy na ich temat.

Krakowski sąd poinformował nas, że sprawa dotycząca nadania trwałej opieki nad dziećmi nadal jest w toku.

- Na dłuższy czas trwania postępowania wpływa fakt, że dzieci są obywatelami Ukrainy. Sąd, kierując się przede wszystkim dobrem dzieci, powinien ustalić między innymi ich sytuację prawną i rodzinną także w kraju ojczystym. Ustalenia takie mogą wymagać nieco więcej czasu niż w przypadku dzieci, które od urodzenia przebywały w Polsce - wyjaśnia sędzia Zbigniew Zgud, rzecznik prasowy ds. cywilnych Sądu Okręgowego w Krakowie.

W przypadku dzieci posiadających obywatelstwo innego państwa sąd musi rozstrzygać m.in. o ewentualnym stosowaniu także prawa obcego i uwzględnieniu decyzji organów tamtego kraju.

Krajowa konsultantka: to łamanie praw dzieci

Dr Aleksandra Lewandowska, krajowa konsultantka ds. psychiatrii dziecięcej, nie ma wątpliwości: dzieci powinny zostać z Różą.

– Jako psychiatra dzieci i młodzieży, pracująca w tym zawodzie 20 lat, nie znajduję żadnych argumentów, które uzasadniałyby stanowisko konsulatu. Nie można kierować się wyłącznie urzędniczym protokołem. Tu chodzi o życie dzieci, które doświadczyły wielu traum – grzmi specjalistka.

– Gdyby nie uważność oraz troska, jaką okazała pani Róża, konsekwencje zdrowotne mogłyby być dla nich o wiele poważniejsze. Dzięki jej zaangażowaniu zaczęły na nowo ufać dorosłym i światu. Jak można w ogóle pomyśleć o przekierowaniu ich do kolejnego, obcego dla nich miejsca? – pyta retorycznie dr Lewandowska.

– Z pełną odpowiedzialnością chcę podkreślić, że prawa tych dzieci są łamane. Ich głos nie jest brany pod uwagę. Nie można zasłaniać się przepisami. Jeśli są one wadliwe i nie respektują praw dziecka, należy pracować nad ich zmianą. To odpowiedzialność i obowiązek nas, dorosłych. A zwłaszcza decydentów – kończy krajowa konsultantka ds. psychiatrii dziecięcej.

Zaraz po przyjeździe do Polski Ela i jej brat Wowa stracili mamę
Zaraz po przyjeździe do Polski Ela i jej brat Wowa stracili mamę© Wirtualna Polska | Archiwum prywatne

Otwarte drzwi

Dzieci jeszcze nie wiedzą o spotkaniu z rodziną zastępczą z Ukrainy.

Róża woli na razie oszczędzić im stresu. Nawet jeśli ich stan się poprawił, nadal niosą na plecach bagaż, którego nie udźwignąłby niejeden dorosły. Przez ostatnie tygodnie Wowa codziennie spędzał kilka godzin na dziennym oddziale klinicznym psychiatrii dzieci i młodzieży Szpitala św. Ludwika w Krakowie.

Odkąd dzieci trafiły do Róży, wiele się zdarzyło, ale jedna rzecz się nie zmienia: starszy brat nadal nie odstępuje siostry na krok.

Na spacerze Ela upiera się, że będzie zjeżdżać z górki na deskorolce. Wowa trochę się o to wkurza, ale jednocześnie troskliwie pokazuje, jak ma usiąść, żeby bezpiecznie dotarła na dół. I tak mocno się denerwuje. A jeśli coś jej się stanie? Chyba by tego nie zniósł.

Na szczęście po kilku zjazdach Ela pasuje. Wszyscy szczęśliwi, drepczą w stronę domu. Ela na rękach Róży, bo trochę opadła z sił, Wowa z deskorolką pod pachą. Mama obiecała, że wieczorem zrobią małego grilla.

To chyba jeden z tych dni, które wydają się całkiem zwyczajne, ale po czasie chętnie wraca się do nich we wspomnieniach.

Na podjeździe Wowa patrzy na Różę ze zdziwieniem: - Czemu zamknęłaś dom?

Tłumaczy mu, że tak trzeba. On nie jest jednak przekonany, bo przecież odkąd tu mieszkają, nic złego się nie stało. Dlatego zostanie przy swoim zdaniu.

Nie ma wojny. Jest mama.

Więc naprawdę nie trzeba było zamykać.

Dariusz Faron i Paweł Figurski są dziennikarzami Wirtualnej Polski

Napisz do autorów: dariusz.faron@grupawp.pl; pawel.figurski@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Wyłączono komentarze

Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.

Redakcja Wirtualnej Polski