Uwaga!

Ta strona zawiera treści przeznaczone
wyłącznie dla osób dorosłych.

Zdjęcie ilustracyjne© Unsplash | Alexander Krivitskiy

Opowieść zza cienkiej czerwonej linii

Paweł KapustaDariusz Faron

Podeszła do mnie dziewczynka. 12 lat, malutka, dzieciaczek taki. Potargane włosy i za duża bluza. Zadarła głowę i z pełną powagą spytała: "Często rucha pan swoją żonę? Pewnie ma pan wielkiego członka". Nie byłem zaskoczony.

Reportaż Dariusza Farona i Pawła Kapusty zdobył nagrodę Grand Press 2022 w kategorii "Reportaż prasowy/internetowy".

***

- Na dziecięcych oddziałach psychiatrycznych spotkasz każdy możliwy rodzaj problemu i dzieciaki ze wszystkich możliwych środowisk. Chłopcy i dziewczęta, starsi i młodsi, bogaci z domu i od urodzenia tonący w patologii, realnie chorzy, ale i zdrowi, wessani tu przez chory system. Większość podopiecznych byłaby w teorii do wyprowadzenia na prostą, ale psychiatria dziecięca w polskim systemie ochrony zdrowia to absolutny top ludzkiego dramatu i systemowego syfu. To powinien być nasz największy narodowy wyrzut sumienia. Wszyscy jesteśmy winni: społeczeństwo, że na to pozwala, politycy, że nie dążą do naprawy sytuacji. Niestety, nie bez winy są też pracownicy ochrony zdrowia.

- Próbujesz z tym walczyć?

- Próbowałem, ale się poddałem. Po prostu się zwolniłem.

Zapierdolić, zapierdolić

Wlecze się ten dzisiejszy dyżur okrutnie, gruz całego dnia ciąży w kieszeniach pielęgniarskiego fartucha. Bożena, jedna z najbardziej doświadczonych pielęgniarek na oddziale, zerka na zegarek. Za kilka minut siódma, za oknem już ciemno, Jezu, oby do podmianki, jeszcze chwila i tutejsze problemy znów na moment przestaną być moje.

Renata, jej równie doświadczona koleżanka, ma w głowie zapewne podobne myśli.

Kilka razy alarmowały lekarzy: z Maksem, nastoletnim schizofrenikiem, jest coś nie tak - zachowuje się dziwnie, niestandardowo. Od kilku godzin kręci się po oddziale, obserwuje dyżurkę. Tak, jakby tkał w głowie jakiś misterny plan. Kto pracuje tu dłużej, ten awanturę potrafi wyczuć z kilometra.

Lekarze zignorowali zgłoszenia nawet w momencie, gdy w stronę personelu pofrunęły soczyste epitety i groźby. Ot, dobrodziejstwo inwentarza. Ponoć dzień jak każdy inny.

Sytuacja w okamgnieniu robi się jednak dramatyczna. Chłopak rusza w stronę pielęgniarek.

- Zapierdolić! Zapierdolić! – krzyczy.

Na podłodze, przed dyżurką, jest wyrysowana czerwona granica. Pacjenci nie mają prawa jej przekroczyć. Zawsze, gdy ktoś się do niej zbliża, pada komenda: Linia!

- Linia! – wyrzuca z siebie Bożena.

Nic z tego, Maks uderza ją w twarz. Tak mocno, że kobieta traci przytomność. Za chwilę chłopak wyrywa w dyżurce szybę z pleksi, dopada drugą pielęgniarkę i plastikiem próbuje poderżnąć jej gardło.

Pielęgniarek nie ma kto ratować. Od kilku godzin cały oddział jest tylko na ich głowie.

- Zapierdolić!

W Polsce mamy 555 psychiatrów dzieci i młodzieży. Brakuje najmniej dwustu
W Polsce mamy 555 psychiatrów dzieci i młodzieży. Brakuje najmniej dwustu© Unsplash | Eric Ward

Z powołania i wygody

Pielęgniarki, ratownicy, sanitariusze na dziecięcych oddziałach psychiatrycznych znój tego miejsca znają jak mało kto. Pierwsza linia frontu, zero pudru, zawsze w cieniu. I momentami zupełnie inne niż najczęściej słyszane głosy na temat przyczyn degrengolady systemu.

Michała już znacie. To on mówił, że miał dość i rzucił tę robotę. Siedzimy w salonie jego domu niedaleko jednego z największych polskich miast.

Okolice czterdziestki, może i niewysoki, ale szeroki, a narracja wartka i ostra. Na oddział trafił, jak to określa, z przypadku. Stracił robotę, a kumpel-ratownik dał znać, że na etacie sanitariuszy zatrudniają ratowników w szpitalu psychiatrycznym dla dzieci.

Po salonie biegają jego córki, więc gdy mówi o najbardziej drastycznych sytuacjach, ścisza głos. Widać, że temat nie jest mu obojętny, że to nadal duża część jego życia.

– Uwielbiałem tę robotę, ale ile można godzić się z bezradnością? – pyta.

Tyle samo co Michał wytrzymała na oddziale Agata, ratowniczka. Trochę ponad 40 lat na karku, ale gdyby szukać słowa, które by ją najlepiej określiło, pasowałoby: efektowna. Brunetka, włosy luźne, do ramion, bije od niej pewność siebie. Spotykamy się w kawiarence w jednym z miast na północy Polski.

- Rozczaruję cię, ja na oddział psychiatryczny poszłam nie z chęci zmieniania świata, tylko z wygody – rzuca znienacka.

- Z wygody? Na taki oddział?

– Szukali ratowników do pomocy, a mi w grafiku idealnie pasowało złapać dodatkową fuchę na innym oddziale. Kilka lat tak pociągnęłam, ale w końcu miałam dość dziadostwa, krzywdy dzieci i świadomości, że tam sytuacja nigdy się nie zmieni. Nawet mimo tego, jak wiele o tym problemie mówi się ostatnio w mediach – uważa.

No i Ola - wysoka, blond włosy do ramion, ciepła barwa głosu. Jako pielęgniarka pracuje na oddziale od kilkunastu miesięcy. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej szefowa nie owijała w bawełnę, przekaz – w skrócie – cholernie trudna robota. To jej nie przestraszyło. Nawet dziś, po tych kilkunastu miesiącach, wciąż tli się w niej optymizm.

- Lubię tu pracować. Po prostu. Nawet jeśli codziennie zderzam się ze ścianą – mówi.

Stan ciągłego zagrożenia

- Zapierdolić! – wydziera się chłopak, ale nie jest w stanie przeciąć skóry na szyi Renaty. Pleksi to jednak nie to samo co zwykła szyba. Pielęgniarka się wyrywa, próbuje bronić.

- Czego ty chcesz, człowieku?! Czego chcesz ode mnie?! – wrzeszczy rozpaczliwie.

- Klucze! Klucze!

Kobieta ledwo wygrzebuje je z kieszeni fartucha i odrzuca. Napastnik, słysząc ten grzechot, odstępuje, ale w amoku jeszcze przez chwilę nieudolnie siłuje się z zamkiem.

- Tym czarnym otwieraj, czarnym! – podpowiada Renata, byle tylko oddalić niebezpieczeństwo. W tym samym momencie jej koleżanka odzyskuje przytomność.

Agata: - To była jedna z najgłośniejszych sytuacji w ostatnich latach w naszym środowisku. Zaatakowanym dziewczynom cudem udało się zgłosić zdarzenie niepożądane. Zaalarmowano ochronę, policję, przełożonych w szpitalu. Chłopaka złapano na mieście. Założono mu maskę, skuto kajdankami i przyprowadzono na oddział dla dorosłych. Po takim zdarzeniu pacjent nie może wrócić na ten sam oddział. To była straszna sytuacja, ale żeby było jasne, to nie jest norma, takie coś nie dzieje się co drugi dzień.

Sama zagrożona czuła się jednak wielokrotnie. Jak choćby wtedy, gdy wielki, napakowany nastolatek sterroryzował piętro (po wyjściu lekarzy o godzinie 14:30 stumetrowy oddział zostaje pod opieką tylko dwóch osób, bez lekarza w składzie) i zażądał od Agaty kluczy do drzwi wejściowych. Odmówiła, więc rozpędził się i wyszedł z oddziału razem z futryną. Policja szukała go raptem kilkadziesiąt minut.

Michał pamięta wiele podobnych sytuacji. Kiedyś na oddział czterech policjantów przyprowadziło 16-letniego członka "ekipy" piłkarskiego klubu. Pseudokibica. Ledwo byli w stanie go utrzymać. Podrzucili go jak kukułcze jajo i błyskawicznie się ulotnili. Kilka godzin później było już po awanturze: pobił pielęgniarki i uciekł ze szpitala.

- Na dorosłych oddziałach jest przeważnie tak, że gdy ktoś rusza na personel, reszta pacjentów pomaga go powstrzymać. Na dziecięcych, gdy wybucha awantura, młodzi często się wzajemnie nakręcają. Mieliśmy kiedyś grupę: 16-17 lat, byczki, skumplowali się. Z drugiej strony był jeden dzieciak nie do ogarnięcia. Jego wujek się przy nim powiesił, a matka zabiła na jego oczach ojca. Wyglądał jak smerf - duże białe ząbki, uśmiech, blondynek, aniołek. A co nam życie utrudniał na oddziale, to sobie takiego drugiego nie przypominam. Zabierał innym dzieciom różne rzeczy, a później znajdowało się to u niego pod poduszką. Zawsze była z tego awantura. Pewnego razu właśnie coś takiego się zadziało, personel chciał go za to wpiąć w pasy, ale wspomniana starsza grupa się za nim wstawiła. Niewiele brakowało, a doszłoby do krwawej jatki. Najgorsze, że w takich sytuacjach, wieczorem, jesteś na oddziale tylko z jedną osobą z personelu, na przykład pielęgniarką. Jak masz się bronić? – mówi Michał i przyznaje, że właśnie dlatego stosował swoje autorskie metody. Z książek się ich nie da nauczyć.

Agresywny 16-latek wpada w szał, demoluje oddział. Rzuca krzesłami, kopie w drzwi, wyzywa personel. Michał dzwoni po ochronę, ale ta jest kilka budynków dalej. Zanim ktoś przyjdzie z odsieczą, miną wieki. Trzeba działać.

- Zajaramy? – pyta młodego i wyciąga paczkę niebieskich elemów.

Chłopak zdziwiony, ale chętny. Fajek przyjarany, stoją w milczeniu. Dym w płucach, korba w głowie. Kiepują, a ratownik znów zaskakuje.

- Zajaramy jeszcze jednego?

Chwila ciszy.

- Nie, bo się porzygam – pada w końcu szczera odpowiedź.

Chłopak dopiero co był postrachem oddziału, a teraz - łagodny jak baranek. Ratownik chowa fajki do kieszeni i daje cynk, że interwencja ochrony jednak nie będzie potrzebna.

- Weź się młody, kurwa, ogarnij.

- Dobra, kierowniku, już jest spokój.

Michał: - Przyznaję, stosowałem metody spoza oficjalnych broszur, używałem wulgaryzmów. Ale to miało jakiś cel. Często ratowało mi skórę, zapewniało względny spokój. Jak wpadałem do pokoju i ryknąłem: "Co wy kurwa chłopaki tutaj odpierdalacie?!", to stawali na baczność, spuszczali łby i przepraszali. Bo rozumieli, co do nich mówiłem. Komunikowałem się w sposób, który znali.

Agata zwykłych gróźb albo podtekstów po pewnym czasie już nawet nie liczyła, bo to tutaj nagminne. Codzienność. Nigdy się nie zdarzyło, żeby doszło do próby napaści na nią na tle seksualnym.

- Gdybyście jednak czasem posłuchali, co ośmiolatek potrafi powiedzieć do dorosłej kobiety, to by wam uszy zwiędły.

- Na przykład?

- "Ssij dziwko" to najmniejszy kaliber. Większych wam oszczędzę.

Michała to w ogóle nie dziwi.

- Kiedyś podeszła do mnie dziewczynka. 12 lat, malutka, dzieciaczek taki. Potargane włosy i za duża bluza. Zadarła głowę i z pełną powagą spytała: "Często rucha pan swoją żonę? Pewnie ma pan wielkiego członka". Nie byłem zaskoczony tym pytaniem. "Tak, kocham się ze swoją żoną" – odpowiedziałem i odszedłem. Nie dałem się sprowokować.

To była dziewczyna z domu latających sztyletów, rwących potoków wódki i coraz to nowych przyjaciół mamy.

- Dużo się ostatnio mówi o psychiatrii dziecięcej, ale w tym wszystkim całkowicie pomija się, z czym się tam zmagamy jako personel średni, jak wygląda naprawdę życie na oddziale, jakie są zagrożenia i wyzwania, z którymi musimy się mierzyć. Psychiatria to nie tylko psychiatrzy i psycholodzy – mówi Agata.

Pacjenci wymagający największej uwagi lądują na rewersie, czyli pod szczególną obserwacją
Pacjenci wymagający największej uwagi lądują na rewersie, czyli pod szczególną obserwacją© Unsplash | Mario Azzi

Poszewka

Październikowy poranek, zimno. Przeciskasz się przez zapchane autami ulice, jeszcze dwa razy w prawo, kilkadziesiąt metrów i przydusisz hamulec. Przy bramie machniesz strażnikowi specjalną karteczką - to na dowód, że pracujesz na oddziale psychiatrycznym dla dzieci. Zaspany uśmiech w stronę ochroniarza, on zero reakcji.

Budynek jest mało charakterystyczny, klocek z bordowej cegły, wtapia się w otoczenie innych szpitalnych oddziałów. Budownictwo stare, ale w środku nie ma się do czego przyczepić. Niedawno był remont, a WOŚP doposażył oddział.

Wyjmujesz gruby pęk kluczy, bo tu każde drzwi są zamykane. Najpierw: na dół, do szatni w piwnicach. Potem: góra, oddział. Kilka sal, charakterystyczny, długi korytarz i przeszklona dyżurka. Na papierze niby 16 miejsc, ale każdy pacjent to dla szpitala dodatkowe pieniądze, więc stan na dziś: 24.

Pacjenci wymagający największej uwagi lądują na rewersie, czyli pod szczególną obserwacją. Piętnaście metrów kwadratowych. Łososiowe ściany, materac, pościel bez poszewek. Raz daliście z poszewką i piętnastolatek próbował się na niej powiesić. Ledwo odratowaliście. W rogu – obiektyw. Pielęgniarka albo opiekun obserwują pacjenta w dyżurce na monitorze. Jeśli podopieczny chce do toalety, macha do kamery.

Jest jeszcze "akwarium" – wydzielona, przeszklona sala. Trafiają do niej dzieciaki, które zgłaszają personelowi myśli samobójcze.

Siódma z minutami. To będzie długi dzień.

Zaczynasz od podpisania zeszytów, rewersów, listy obecności. Papierkowa robota. Do 7:30 trwa zdawanie raportu. "Nocka" opowiada, co się działo i na co trzeba zwrócić uwagę. Na przykład: kto się podejrzanie zachowuje.

7:30 - budzenie. To moment, w którym realnie startuje orka. Bo, oczywiście, wszyscy śpią w najlepsze i nie chcą wstać. Lecą w twoją stronę kurwy, chuje, szmaty. Prosisz, by zrobili porządek w salach. Nieliczni słuchają, większość ma to gdzieś.

Później zejście do szatni (poza osobami na rewersach) i krótka gimnastyka z terapeutą. Dzieciakom się nie chce, ale perspektywa zdobycia kilku punktów (pacjenci na oddziale za większość czynności są punktowani, a później rozliczani z punktów) jest zbyt kusząca.

8:15 - śniadanie. Kolejne problemy, które są stałymi pozycjami w menu. Na przykład: udawanie różnych czynności seksualnych z pomocą wszystkiego, co jest pod ręką, choćby chleba i parówek. Albo: rzucanie jedzeniem w inne dzieci. Upomnienia nic nie dają.

8:45 - wydawanie leków. Jeśli pacjent chce je wziąć - dostaje tabletki. Patrzysz, czy wszystko połknięte. Niektórzy chowają pod językiem i później albo wypluwają, albo gromadzą i łykają całą garść, żeby mieć korbę. Jeśli nie chce tabletek - zastrzyki. Prosisz wtedy ochronę o pomoc.

9:00 – zależy od dnia. Szkoła, spacery, społeczności lub wizyty lekarskie. Dwa ostatnie punkty często kończą się awanturami – dzieci mają pretensje o przyznaną liczbę punktów albo odwlekające się wypisy.

Za zdobyte punkty dzieci otrzymują nagrody – mogą zjeść coś słodkiego, obejrzeć ulubiony program czy posłuchać muzyki.

Nie ma jeszcze południa, a tobie już huczy w głowie.

W jednym worze

- Kto tak naprawdę trafia na oddziały psychiatryczne dla dzieci? – pytamy.

Opowiadają Agata, Ola i Michał, każde dokłada swoją cegiełkę.

Po pierwsze: choroby. Anoreksje, depresje, dwubiegunówki, schizofrenie, uzależnieni od narkotyków, alkoholu, czasem od seksu. Wbrew pozorom, chorych zdiagnozowanych, nie zawsze jest na oddziale najwięcej.

Po drugie: zaburzenia adaptacyjne. Czyli dzieci niegrzeczne, niepotrafiące się przystosować. Są najczęściej zwożone z młodzieżowych ośrodków wychowawczych albo ośrodków socjoterapii, gdy wychowawcy nie dają już sobie z nimi rady. To dzieciaki bardzo często wywodzące się z takiej patologii, że przeciętnemu człowiekowi trudno to objąć rozumem. Bite, żyjące w odorze alkoholu i szlugów, cieszące się, że będą święta, bo może dostaną w prezencie małą paczkę paprykowych chipsów. To 12-latka oznajmiająca sanitariuszowi, że "w końcu przestaje obciągać". Albo 14-latka opowiadająca, jak "mama odesłała ją do burdelu, gdzie ją ruchali przez dwa lata".

Po trzecie: próby samobójcze i samookaleczenia. Kiedyś na oddział Michała trafiła kilkunastoletnia dziewczyna: calutka pocięta - wszędzie szramy, poza twarzą. Jej rodzice się rozwodzili, ona sobie nie radziła z sytuacją, wzięła nóż i rozorała całe ciało. Znała cztery języki, była niebywale inteligentna, matka prawnik, ojciec biznesmen. Idealne życie, z nieoczekiwanym przystankiem u Michała na piętrze. Kiedyś takich przypadków było mniej, teraz to plaga.

Po czwarte: pacjenci, którzy tu trafili, choć nikt nie wie, dlaczego. Dziewczynka w szkole nie potrafiła opanować płaczu, nauczycielka nie dodzwoniła się do rodziców, wezwała karetkę. Karetka zabrała dziecko do szpitala, a tam przyjęto je na oddział. Inna nastolatka powiedziała matce, że jest lesbijką. Ta nie chciała tego słuchać, rozpętała piekło. Dziecko nie wytrzymało ciśnienia i zarysowało rękę linijką. Nic poważnego, ale mama zaciągnęła córkę do szpitala, a lekarz pod jej naciskiem wpakował ją na oddział psychiatryczny. A że się zarysowało, zamknął ją na rewersie. Stamtąd nie ma wypisu z własnej woli. Dopiero sąd może zdecydować o zwolnieniu.

Agata: – Depresja, schizofrenia, zaburzenia adaptacyjne, ADHD, osoby niedorozwinięte - wszyscy w zetknięciu ze sobą tworzą materiał wybuchowy. Jeden zjada tynk ze ściany, trzech kolejnych się okłada pięściami, kolejny wali głową w drzwi, dwie dziewczynki siedzą przerażone na łóżkach i nie potrafią się odnaleźć. Dorzucając do tego różnicę wieku, płci, przepełnienie oddziału oraz niewystarczający personel, przez taki właśnie miszmasz robi się z oddziału leczniczego ZOO. To mocne słowa, ale wiem, co mówię. Przeżyłam to na własnej skórze.

Agata: "Depresja, schizofrenia, zaburzenia adaptacyjne, ADHD, osoby niedorozwinięte - wszyscy w zetknięciu ze sobą tworzą materiał wybuchowy"
Agata: "Depresja, schizofrenia, zaburzenia adaptacyjne, ADHD, osoby niedorozwinięte - wszyscy w zetknięciu ze sobą tworzą materiał wybuchowy"© Getty Images | Fly_dragonfly

Głębokie cięcie

11:00.

Dzieciaki spokojne. Za spokojne.

Czasem idziesz przez oddział i już wiesz. Nie da się tego wytłumaczyć, to się po prostu czuje - ktoś będzie próbował się zabić. Dlatego chodzisz po salach i obserwujesz. Bierzesz na stronę pacjentki, z którymi masz dobre relacje.

- Jeśli coś się szykuje, błagam was, powiedzcie.

Nic nie widziały, nic nie słyszały. Typujesz więc w myślach:

Kaśka, 15 lat, głęboka depresja. Molestowana przez ojca. Kilka razy się cięła i podduszała. Ostatnio siadła za łóżkiem tak, by nie łapała jej kamera. Zrobiła pętlę z prześcieradła i zacisnęła ją sobie na szyi.

Bartek, 16 lat. Trafił na oddział po tym, jak rzucił się na tory. Ma problem z identyfikacją płciową. Poprosił o jedynkę, boi się wychodzić z pokoju.

Kamila, 14 lat. Tnie się od 11. roku życia. Praktycznie nie ma na jej ciele miejsca bez blizn. Ostatnio często rozdrapuje rany.

Rzucasz w dyżurce:

- Słuchajcie, oczy dookoła głowy. Coś się kroi.

Chwilę później wpada przerażona dziewczyna. "Ona jest cała we krwi!".

Cholera, wiedziałeś. Justyna.

Jest "bumerangiem", czyli jednym z dzieci, które co chwilę wracają na oddział. W wakacje wyszła, ale jej stan psychiczny nadal był zły. Terapeuta napisał w papierach: "myśli samobójcze z chęcią realizacji".

Realizacja właśnie trwa w łazience.

Wbiegasz pierwszy. Biała posadzka w całości pokryta czerwienią. Justyna siedzi we krwi oparta o ścianę i wolno unosi głowę. Głębokie cięcia. Kiedy ją dźwigasz, nawet nie protestuje. W takich chwilach działasz jak automat. Nie analizujesz. Nie czujesz. Jeśli już, to strach, że dziewczyna zaraz "odleci" i się wykrwawi.

Delikatnie chwytasz poranione nadgarstki, żeby zatamować krwawienie.

Dyżurka.

- Dlaczego to zrobiłaś?

Brak reakcji. Zabezpieczasz rany. Zaraz przyjdzie lekarz i będzie szył.

Justyna trafia do sali wyciszeń, a personel musi znaleźć narzędzie. Tym razem nie ma problemu - żyletka leży w łazience. Przemyciła ją na oddział w podeszwie klapka.

Pocięła się drugiego dnia na oddziale. Znaleźli ją w ostatniej chwili.

- W tygodniu mamy średnio cztery próby samobójcze. Nigdy nie odcinałam wisielca, ale zaopatrywanie ran po cięciach to norma. Od razu widzisz, czy ktoś naprawdę chciał się zabić, czy to krzyk o pomoc - mówi Ola. Oddział jest zakontraktowany w NFZ na 30 łóżek, ale leży tu od 45 do 55 dzieci. Niemal codziennie któreś z nich próbuje odebrać sobie życie.

Ola: - To był mój dyżur. Pacjentka zgłosiła, że jej "współlokatorka" gdzieś zniknęła. Znaleźliśmy ją pod prysznicem, powiesiła się na legginsach. Moja koleżanka ją zdjęła i zaczęła masaż serca, a ja zebrałam resztę do świetlicy, bo wieści szybko się rozchodzą. Uratowaliśmy ją.

Agata: - Ubikacja to jedyne niemonitorowane miejsce. Tam zawsze są akcje. Ostatnio pacjentka wzięła bluzę, poszła się dusić. Poza tym w łazienkach są pozrywane kafelki. Dzieciaki to tłuką i próbują się ciąć.

Ola: - O tym się w środowisku otwarcie nie mówi. Ja korzystam z pomocy znajomych psychoterapeutów. Widok zakrwawionych i pociętych dzieci zostaje w głowie na długo. Kiedy na nie patrzę, czuję wręcz fizyczną niemoc. Emocje odpuszczają dopiero po kilku dniach. Po każdym dyżurze kładę córkę i syna, a potem idę na dłuższy spacer.

Dodaje: - Staram się nie przynosić roboty do domu, ale nie da się zmienić trybu za pstryknięciem palca. Myśli się kotłują: Dlaczego ta dziewczyna próbowała się zabić? W jakim jest teraz stanie? Co by było, gdybym pojawiła się trochę później?

- Tego się właśnie boję najbardziej: że któregoś dnia nie zdążę do samobójcy. Mówimy zwierzchnikom, że jest nas za mało, ale nic z tym nie robią. Straszy się nas prokuratorem, a nikt nie słyszy naszego wołania. Dzieciak popełni samobójstwo i ten prokurator mnie spyta:

- A gdzie pani była?

Chleb we włosach

13:00.

- Cześć, będę pomagać ci przy obiedzie.

Michalina patrzy na ciebie nieobecnym wzrokiem. Przerzedzone blond włosy. Pod luźnym podkoszulkiem drobne ciało, którego tak się wstydzi. Anorektyczki bardzo ryją głowę. Są ważone w samej bieliźnie – patrzysz na chude ramiona, wystające kości i masz ochotę wyć. Chcesz pomóc, ale jesteś bezradny.

Przed obiadem personel liczy sztućce: 50 plastikowych noży, 50 plastikowych widelców. To ważne.

Podano do stołu. Michalina ogląda liście sałaty z każdej strony, żeby wybrać najmniejszy. Potem oddziela skórkę, kruszy chleb i je okruszek po okruszku. Łyżka zupy (sam płyn, bez warzyw). A kiedy tylko się odwracasz, wrzuca okruszki do rękawa, wkłada je pod paznokcie, wciera we włosy. Liczy się każda kaloria.

Zaraz cię trafi szlag.

Ale oboje znacie układ sił. Raportujesz lekarzom. Jeśli Michalina nie będzie jeść, schudnie. Będą ją karmić przez rurkę - masakra. Ale kalorie - też masakra. Kiedy prosisz, "zjedz jeszcze trochę", Michalina zaczyna się trząść i płakać.

- Przecież zjadłam połowę jabłka!

Po obiedzie trzeba z nią iść na tzw. odsiadkę – przez godzinę nie może wstać z łóżka. Jeśli na chwilę stracisz ją z oczu, zacznie robić brzuszki, żeby spalić kalorie z okruszków albo ucieknie do toalety i wywoła wymioty.

A tymczasem na stołówce trwa liczenie sztućców. 99. Jednego brakuje.

Dwa dni później będziecie opatrywać w dyżurce 17-latkę.

Potnie się plastikowym nożem.

"Kiedy tylko się odwracasz, wrzuca okruszki do rękawa, wkłada je pod paznokcie, wciera we włosy. Liczy się każda niezjedzona kaloria"
"Kiedy tylko się odwracasz, wrzuca okruszki do rękawa, wkłada je pod paznokcie, wciera we włosy. Liczy się każda niezjedzona kaloria"© Getty Images | Marianne Barcellona

Ruda zaprasza na kawę

Ola wyciąga z torebki pomiętą kartkę z zeszytu. List, który znalazła w szpitalu psychiatrycznym na parapecie. Drobne pismo:

"Do pana białe spodnie, ładny tyłek (przepraszam, nie wiem, jak masz na imię). Wiem, że mogę wydawać się trochę powalona, ale poza tym miejscem jestem całkiem normalna. Chciałam zapytać, czy nie chciałbyś pójść na kawę jakoś pod koniec czerwca? Wiem, że to może brzmieć idiotycznie, ale naprawdę chciałabym się poznać. Fajnie, jakbyś się odezwał".

Ruda

Jedna z głównych zasad personelu brzmi: zero kontaktu fizycznego. Nawet jeśli pacjent zalewa się łzami i prosi, żeby go przytulić. Nieraz wyciąga ręce, a pielęgniarka albo opiekun muszą się odsunąć. Nigdy nie wiadomo, jak ktoś zinterpretuje dotyk.

Korytarzem zawsze lepiej iść we dwójkę i - o ile to możliwe - ustawiać się przodem do kamery.

Pewna dziewczyna złożyła skargę. Leżała na korytarzu, a przechodzący opiekun przypadkowo trącił jej rękę. Stwierdziła, że przekroczył granicę – opowiada Ola.

Kontynuuje: - Przez takie oskarżenia ktoś z nas może stracić pracę. Dlatego, jeśli dzieci je wysuwają pod naszym adresem, dyktuję im paragraf, z którego mogą być rozliczane przed sądem. Zwykle wtedy się wycofują.

– Są nieletni, ale muszą znać konsekwencje swoich słów.

Kwestia "bliskości" jest na oddziale o wiele bardziej rozległa. Agata: - Przez to, że oddział jest mieszany, sytuacja jest naprawdę poważna. Zasada jest taka, że nikt nie może się tu dotykać: chłopcy z dziewczynkami, dziewczyny z dziewczynkami, chłopcy z chłopcami. W praktyce nie da się upilnować wszystkich. Zdarza się, że na nocce musisz ściągać chłopaka z dziewczyny. Albo na odwrót. Sama miałam sytuację, że dziewczyna zakradła się do łóżka jednego chłopaka, a gdy zareagowałam, usłyszałam: "To wszystko dlatego, że byłam molestowana w domu!". Jeśli to prawda, to tragedia tego dziecka, tylko w tym konkretnym momencie nie ma to znaczenia. Gdybym błyskawicznie nie zareagowała, to ja bym poniosła konsekwencje.

Agata: "Różnica wieku, płci, przepełnienie oddziału oraz niewystarczający personel, przez taki właśnie miszmasz robi się z oddziału leczniczego ZOO"
Agata: "Różnica wieku, płci, przepełnienie oddziału oraz niewystarczający personel, przez taki właśnie miszmasz robi się z oddziału leczniczego ZOO"© Getty Images | blanscape

Dlaczego mnie tu zamknęłaś?!

16:00

Jesz w socjalnym odgrzewanego mielonego. Nie ma ustawowej przerwy na obiad. Jeśli znikasz, koleżanki są same, więc zostawiasz uchylone drzwi i nasłuchujesz. Co chwilę wraca myśl: powinienem być gdzie indziej.

Po obiedzie pacjenci na dwie godziny dostają od personelu komórki, żeby zadzwonić do najbliższych. Teoria: rozmowy z rodziną poprawiają im samopoczucie. Praktyka: po telefonach jest istny Meksyk. Jazda bez trzymanki.

"Dlaczego mnie tu zamknęłaś?!".

"Mamusiu, błagam, zabierz mnie stąd!".

Później jedna siedzi skulona pod oknem i płacze, druga rzuca telefonem o ścianę, trzeci kombinuje, jak odebrać sobie życie.

Lidka - stany depresyjne i próby samobójcze, 100 kilo wagi - wali głową w ścianę. Potem kładzie się na ziemi i nie chce wstać. Żeby ją podnieść, potrzebujesz pomocy trójki opiekunów.

- Spierdalajcie!

Zastrzyk na uspokojenie, zaraz zejdzie z niej powietrze. A jeśli nie, pójdzie w pasy. Ale ubezwłasnowolnienie pacjenta to ostateczność. Jedni się wyrywają, inni sami o nie proszą, bo boją się, że coś sobie zrobią. Zazwyczaj pacjent ląduje w pasach maksymalnie na kilka godzin. Personel średni prowadzi obserwację przez monitor, a lekarz na tej podstawie decyduje, czy już wystarczy.

O Lidce trzeba już zapomnieć.

Inna dziewczyna, 17 lat: - Proszę pani, połknęłam żyletkę.

Nie wiesz, czy miała fart, czy właśnie zaczyna się krwotok wewnętrzny. Ściągasz karetkę.

Bardzo podobny efekt jak telefony mają też odwiedziny rodziców. Odbywają się w świetlicy, wcześniej rodzice, rodzeństwo są dokładnie sprawdzani. To dlatego, że – podobnie jak w więzieniu – dochodzi do prób wnoszenia na oddział przedmiotów zabronionych: papierosów, narkotyków, zapalniczek.

Agata: - Najgorsze jest rodzeństwo. Gdy widziałam, że przychodzi brat czy siostra, to wiedziałam, że na sto procent będzie kombinacja.

Michał: - Rodzice przypominają dzieciakom, skąd próbują wyjść albo dlaczego w ogóle trafiły na oddział. Dla dziecka rodzic to po prostu autorytet. I jeśli w domu ma fatalny wpływ na dziecko, to jaki może mieć podczas terapii na oddziale? Po tych wizytach dzieci długo nie mogą wrócić na dobre tory, chcą na przykład wracać do meliny, gdzie mama i tata ładują wódę do odcięcia. Miałem takiego chłopczyka na oddziale, który zawsze po odwiedzinach rodziców rysował ten sam rysunek. Swój dom, czyli pokój, telewizor, trzech wujków i kieliszki na stole.

Już po odwiedzinach. Oliwkę, tę z trójki, trzeba natychmiast przenieść na inną salę. Zgłosiła na dyżurce, że koleżanki ukryły w łazience potłuczoną buteleczkę po lekach. Współlokatorki dodały dwa do dwóch i właśnie zaczyna się awantura. "Ty suko jebana, potniemy cię!". Oliwka rozpadła się na kawałki. Musisz pobyć z nią w dyżurce, żeby ochłonęła.

Teraz migiem na izbę przyjęć.

Matka z córką po próbie samobójczej, dziewczyna nałykała się tabletek. Matka: przerażona, boi się odezwać słowem. A córka się stawia, bo nie będzie zostawała w psychiatryku. Widziała na Netfliksie, jak tu jest. Będą ją co chwilę zapinać w pasy i szprycować lekami.

Głęboki oddech.

Znikające punkty na mapie

- Co jest ważniejszego niż zdrowie psychiczne dzieci? Państwo skapitulowało na najważniejszej płaszczyźnie - mówi Ola.

I przypomina największe problemy polskiej psychiatrii dziecięcej: niedofinansowanie, braki kadrowe, skrajne przepełnienie oddziałów.

Według Centralnego Rejestru Naczelnej Izby Lekarskiej, w Polsce mamy 555 psychiatrów dzieci i młodzieży. Dr Aleksandra Lewandowska, krajowa konsultant psychiatrii dzieci i młodzieży, wyliczała ostatnio w TVN24, że brakuje co najmniej dwustu specjalistów.

Jak mówi nam rzecznik NFZ, Andrzej Troszyński, obecnie w publicznym systemie działa 30 psychiatrycznych oddziałów szpitalnych dla dzieci i młodzieży oraz 46 oddziałów dziennych.

Co chwilę jakiś punkt znika z mapy, a kolejni lekarze składają wypowiedzenia w proteście przeciwko warunkom pracy. W tym roku przestały działać oddziały w Gnieźnie i Konstancinie-Jeziornie (ten drugi wznawia pracę od 1 listopada). Bardzo blisko likwidacji był też oddziały w Olsztynie i Poznaniu – w połowie roku z tamtejszej kliniki odeszli wszyscy specjaliści.

Frustracja rośnie u wszystkich, od lekarzy po pracowników niemedycznych.

Ola: Ja jestem na etacie, mam 5500 brutto. A opiekunowie medyczni zwykle są na śmieciówkach. Latają od jednego szpitala do drugiego. Od dzieci do dorosłych. U nas dostają 25 złotych za godzinę.

Inna kwestia to przygotowanie do pracy z dziećmi. Od kilku lat pielęgniarki mogą zrobić specjalizację z psychiatrii ogólnej. Opiekunowie medyczni nie przechodzą żadnego dodatkowego przeszkolenia.

System zakłada, że jakoś sobie poradzą.

Mieszanka wybuchowa

- Co was najbardziej wkurza? - pytamy.

Agata: - To, co powiem, będzie bardzo niepopularne. I bardzo pod prąd narracji, którą słychać od kilku lat w mediach. Mnie najbardziej irytuje brak współpracy lekarzy i psychologów z personelem średnim. Ograniczony do "dzień dobry" rano i "do widzenia" po południu. Nie umiem powiedzieć, z czego się to bierze. Wyrósł mur, którego nie umiałam przeskoczyć.

Michał: - U nas na oddziale było zatrudnionych czterech psychologów. Ale dowiedziałem się o tym dopiero po roku! Gdyby nie to, że kibel był na środku korytarza i trzeba było przejść obok ich gabinetów, nawet nie wiedziałbym, że są w pracy. Sytuacje mogę mnożyć.

Mieliśmy kiedyś na oddziale dziewczynkę. Miała takie ubarwienie oczu, że wyglądała, jakby była pomalowana. Pani psycholog przechodziła korytarzem, chwyciła ją i zaczęła się wydzierać:

- Musisz się umyć! Tu się nie wolno malować!

Dziewczynka pochodziła z patologii, więc momentalnie wypaliła: - Wypierdalaj, kurwa!

Zaczęła dziecku trzeć oczy.

- Co ty jej robisz?! - spytałem.

- Pomalowała się! - odpowiedziała jak w amoku.

- Gdybyś ją, kurwa, znała, to byś wiedziała, że ona się nie maluje. Ona ma po prostu takie oczy.

Dziewczynka była u nas trzy tygodnie, psycholog chciała się wykazać, i to w najgorszy możliwy sposób.

Jest jeszcze coś, co Michała doprowadzało do szału.

- System punktowy obowiązuje we wszystkich szpitalach. Punkty przyznają psycholodzy. Ale jak oni mogą to zrobić, skoro tych pacjentów praktycznie nie znają? Robią to na bazie tego, co ja wpisałem w swoich raportach. To chore, bo psycholog daje punkty dziecku często na bazie tego, że jakiś członek personelu lubi jakieś dziecko bądź jest do niego uprzedzony. Dzieci, które pochodziły z trudnych środowisk - najbardziej kurwowały, rozrabiały – najczęściej były bezrefleksyjnie karane przez personel. Nie każdy działa w taki sposób, że próbuje się dzieckiem mocniej zainteresować, zrozumieć, z czego wynika jego zachowanie. Czytanie ich według ogólnych norm to podstawowy błąd. A z wygody najczęściej tak się dzieje. Dodatkowo absurd polega na tym, że personel zatrudniany na naszym oddziale nie przechodzi nawet jednego szkolenia wstępnego. Wchodzisz w to z marszu! Przecież takie osoby jak ja powinny być do asysty, podania leków, a nie analizy zachowania dzieci. A to od raportów pielęgniarek, ratowników, osób bez wyszkolenia, zależy później, co psycholog wpisuje w papiery. Nigdy się z tym nie mogłem pogodzić.

Ola mówi, by nie wrzucać wszystkich do jednego worka. Ona na swoim oddziale z lekarzami dogaduje się całkiem nieźle. Tworzą wspólny front w bezskutecznej walce z dyrekcją o zatrudnienie nowych osób.

Ola: Mnie najbardziej wkurza, że szpital psychiatryczny to stereotypowo miejsce jak z horroru. Ten obraz jest po prostu nieprawdziwy. U nas nie ma opiekunów-psychopatów, którzy wiążą cię pasami za nic.

Cała trójka powtarza to, o czym mówi się od dawna: psychiatria dziecięca jest w zapaści.

Jak zaznacza Michał, rejonizacja istnieje tylko na papierze. - Do nas zwożone są dzieciaki z całej Polski. Kraków, Warszawa, Wrocław, Gdańsk, 100, 200, 600 kilometrów od miejsca zamieszkania. Jedyne kryterium to wolne miejsce na oddziale. A rodziców często nie stać, by jeździć tak daleko w odwiedziny.

- Dla mnie psychiatria dziecięca to największa patologia w polskiej ochronie zdrowia. Nie ma większego syfu.

Ola: - Przepełnienie oraz wspomniane braki kadrowe bardzo mocno obniżają jakość naszej pracy. A kryzys postępuje. Ja się na to nie wkurzam, tylko się boję. Brakuje nam podstawowej wyobraźni.

- Ilu dzieciaków nie zdołaliśmy uratować przez wadliwy system? - pyta Ola.

Dźwięk przekręcanego zamka

A teraz sobie wyobraź.

Chłodna październikowa noc, parkujesz przed budynkiem z bordowej cegły. Drżącą dłonią przekręcasz kluczyk. Silnik przestaje warczeć, ale twoja głowa nadal pracuje na najwyższych obrotach: "Naprawdę oddaję własną córkę do psychiatryka?".

Idziecie w milczeniu.

Izba przyjęć. Agata zjawia się znikąd, ale – powiedzmy wprost – zaraz zapomnisz, jak ma na imię, w tej historii jest tylko tłem. Kiedy mówi o zasadach panujących na oddziale, odpowiadasz półsłówkami. Do cholery, kilka godzin temu twoje 15-letnie dziecko próbowało popełnić samobójstwo, na stole w kuchni zostawiło list pożegnalny. Nic innego się teraz nie liczy.

Nie obchodzi cię, że Agata ledwo stoi na nogach.

Że razem z koleżanką ma w tej chwili pod sobą kilkadziesiąt dzieci na oddziale.

Tulisz córkę najmocniej, jak umiesz. Rzucasz banałem:

- Będzie dobrze, zobaczysz. Niedługo przyjadę.

Agacie w tej samej chwili przelatuje przez głowę pewna myśl:

"Ciekawe, czy wie, gdzie oddaje swoją córkę?".

Ty zostajesz, one idą.

Długi korytarz, jarzeniówki. Dźwięk przekręcanego zamka.

Imiona, miejsca i niektóre szczegóły historii, ułatwiające identyfikację bohaterów, zostały zmienione.

Dariusz Faron i Paweł Kapusta są dziennikarzami Wirtualnej Polski

Gdzie szukać pomocy?

Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i chcesz porozmawiać ze specjalistą, zadzwoń pod bezpłatny numer:

  • 116 111 - całodobowy telefon zaufania dla dzieci i młodzieży Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę,
  • 800 70 22 22 - całodobowy telefon dla osób w kryzysie psychicznym,
  • 116 123 - telefon zaufania dla osób dorosłych Polskiego Towarzystwa Psychologicznego,
  • 22 484 88 01 - antydepresyjny telefon zaufania Fundacji ITAKA,
  • 22 484 88 04 - telefon zaufania młodych Fundacji ITAKA,
  • 800 12 12 12 - dziecięcy telefon zaufania Rzecznika Praw Dziecka.

Listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz też tutaj.

Źródło artykułu:WP magazyn
anoreksjadepresjasamobójstwo
Wybrane dla Ciebie
Węgierska pokusa PiS [OPINIA]
Tomasz P. Terlikowski
Komentarze (354)