- Taki pacjent zdarza się raz na 10 tysięcy. Zastosowaliśmy drastyczne środki, ale chcieliśmy pomóc - twierdzi prof. Filip Rybakowski z poznańskiego szpitala im. Jonschera. Odpowiada tym samym na zarzuty NIK, że 16-latka narażono na niebezpieczeństwo.
Najwyższa Izba Kontroli opublikowała raport nt. stanu psychiatrii dziecięcej. Wskazano w nim na rażące zaniedbania. Opisano m.in. sytuację z poznańskiego szpitala im. Jonschera, gdzie 16-latek przebywał w pasach 63 dni. Sprawę bada prokuratura.
- Rozmawiamy o chłopcu z głęboką niepełnosprawnością intelektualną i płodowym zespołem alkoholowym. Krytykują nas ci, którzy nie znają szczegółów sprawy - mówi prof. Filip Rybakowski, kierownik Kliniki Psychiatrii Dorosłych szpitala im. Jonschera.
Lekarz przyznaje, że szpital "naginał czy wręcz obchodził przepisy", a także stosował "drastyczne środki", ale – jak twierdzi - wyłącznie po to, by pomóc 16-latkowi: - Dostaliśmy zgodę komisji bioetycznej na elektrowstrząsy, jednak poprawa nie nastąpiła.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Najbardziej niebezpieczny narkotyk coraz popularniejszy
Dariusz Faron, Michał Janczura, Wirtualna Polska: Dlaczego w szpitalu im. Jonschera 16-latek spędził w pasach 63 dni?
Mówimy o pacjencie skrajnie agresywnym i autoagresywnym. Gdy nie był unieruchomiony, krzywdził siebie oraz pozostałych pacjentów. Gryzł się, uderzał głową w urządzenia i powierzchnie, bił personel i innych pacjentów głową oraz kończynami, choć nie był w żaden sposób prowokowany. Próbowaliśmy różnych środków, także przymusu bezpośredniego - przytrzymania, podania leków. Niestety, nie przyniosły efektu. Uzasadniam w tej chwili, dlaczego w ogóle był unieruchamiany. Natomiast tutaj jedna ważna uwaga: twierdzenie, że chłopak spędził w pasach 63 dni, jest pewnym przekłamaniem.
Na czym polega?
Sprawę oceniają osoby, które nie znają szczegółów. Rozumiem, że ta liczba świetnie nadaje się na tytuł i działa na wyobraźnię. Dlatego historia zaczęła żyć własnym życiem. Natomiast to nie tak, że pacjent był w pasach 63 dni ciągiem. Przebywał u nas prawie osiem miesięcy. Ktoś po prostu zsumował liczbę dni, w których był unieruchomiony. Staramy się pomagać choremu, mimo że jest to trudne, a ktoś to mocno krytykuje, nie znając sprawy.
NIK twierdzi jednak, że pacjent był unieruchomiony 63 dni bez przerw, i że przebywał w unieruchomieniu 98,6 proc. czasu hospitalizacji. W raporcie podano zatem nieprawdziwe informacje?
Raport opiera się na dokumentacji, która nie zawsze do końca oddaje rzeczywistość. Gdy pacjent był zwalniany z unieruchomienia dla potrzeb karmienia, higieny czy spaceru, dochodziło do kolejnych zachowań agresywnych i autoagresywnych, co powodowało konieczność kolejnego unieruchomienia. W takich sytuacjach należało zakończyć dokumentację dotyczącą danego unieruchomienia i założyć kolejną, a nie robiono tego. Jeśli dalej prowadzona była ta sama dokumentacja, sprawiało to wrażenie ciągłości.
Kiedy dokładnie pacjent przebywał w państwa szpitalu i przez jaki czas był unieruchomiony?
Nie prowadzimy statystyk, ile procent czasu hospitalizacji pacjent spędził w unieruchomieniu. Przyjęliśmy go z DPS-u w listopadzie 2022. Został wypisany do tej samej placówki w czerwcu 2023. Takiego pacjenta wypisujemy, gdy oceniamy, że ośrodek będzie w stanie sam zapewnić mu opiekę. Jego stan się poprawił, więc wrócił do placówki. Nie wiem, jak wygląda obecnie jego sytuacja. Natomiast jestem pełen obaw.
Jak rozumiemy, nie zgadzacie się państwo z zarzutami NIK, że naraziliście pacjenta na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
Taki pacjent zdarza się raz na dziesięć tysięcy albo jeszcze rzadziej. Stosujemy oczywiście unieruchomienia, ale zwykle krótsze i rzadsze. Rozmawiamy o chłopcu z głęboką niepełnosprawnością intelektualną, z płodowym zespołem alkoholowym. Pochodzi z całkowicie zdegenerowanego środowiska. Wcześniej przebywał wyłącznie w placówkach opiekuńczo-wychowawczych, nikt się nim nie interesował.
Stosowaliśmy drastyczne środki. Może one źle wyglądają, ale robiliśmy to przede wszystkim dla dobra pacjenta i innych osób znajdujących się na oddziale. W psychiatrii nie zawsze wybiera się między dobrem i złem. Czasem trzeba wybrać mniejsze zło, innego wyjścia nie ma.
Jakie jeszcze "drastyczne środki" zastosowaliście?
Z racji tego, że leki nie przynosiły oczekiwanych skutków, wystąpiliśmy do komisji bioetycznej o zgodę na elektrowstrząsy. Ten rodzaj leczenia stosuje się w najtrudniejszych przypadkach, rzadko u osób małoletnich. Niestety, choć rozwiązanie często przynosi efekty, tu nie nastąpiła poprawa. Medycyna nie zawsze ma w zanadrzu szybkie i skuteczne metody pomocy.
Według NIK naraziliście pacjenta na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu przez 11-krotne unieruchomienie go bez przebadania. Jak się pan do tego odniesie?
Pacjent po prostu spał. Nikt go nie budził i nie zwalniał z unieruchomienia tylko po to, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Gdybyśmy go wówczas budzili, żeby go zbadać, najprawdopodobniej powodowalibyśmy kolejny epizod agresji czy pobudzenia.
Zgodnie z ustawą o ochronie zdrowia psychicznego, zastosowanie przymusu bezpośredniego lekarz zleca na czas nie dłuższy niż 4 godziny, a później, przy przedłużaniu (maksymalnie o sześć godzin) pacjent musi być zbadany przez psychiatrę. Szpital nie ma tu sobie nic do zarzucenia?
Powtórzę: biorąc pod uwagę stan pacjenta, budzenie go tylko po to, żeby go zbadać, naprawdę było bez sensu. Poza tym chłopak był monitorowany elektronicznie. Zdarzało się, że mimo monitoringu przychodził lekarz i oceniał sytuację.
Jak to możliwe, że pacjent z takimi zaburzeniami leżał na korytarzu, dodatkowo nieoddzielony parawanem? Tak brzmi kolejny zarzut NIK.
Nie jestem w stanie powiedzieć teraz na sto procent, dlaczego w danym momencie tak to mogło wyglądać. Jedynie się domyślam. Niekiedy nie mamy możliwość stosowania monitoringu elektronicznego. Chodzi więc o to, by pacjent był unieruchomiony i jednocześnie, byśmy cały czas mogli go obserwować. Chcieliśmy widzieć, co się dzieje. Ale to były sporadyczne sytuacje, na pewno nie stałe rozwiązanie. Inna sprawa, że i tak nie mieliśmy możliwości całkowitego odizolowania tego pacjenta. Musiałby chyba istnieć osobny ośrodek przeznaczony tylko dla niego.
Taki pacjent powinien mieć zapewnioną osobną salę, dwie osoby do opieki i osobnego terapeutę. Stosowane przez państwa rozwiązanie nie jest łamaniem ustawy o ochronie zdrowia psychicznego?
Nie chcę odpowiadać z sarkazmem, ale najlepiej byłoby, gdyby każdy pacjent psychiatryczny miał swojego terapeutę, lekarza i osoby do opieki. Żebyśmy mieli 120 osób personelu przy 30 pacjentach. Nie chodzi tylko o nasz szpital. To utopijna wizja, której nie jest w stanie zrealizować żaden system opieki zdrowotnej. W skrajnych sytuacjach tę utopijność przepisów widać najlepiej.
Pana zdaniem wszystkie zarzuty NIK są chybione, czy z perspektywy czasu szpital powinien coś zrobić inaczej?
Nie uciekam od odpowiedzialności i nie twierdzę, że robimy wszystko bezbłędnie. Zawsze kierujemy się jednak dobrem pacjenta. Właśnie z tego względu nieraz naginamy przepisy czy wręcz je obchodzimy. Ale celem nigdy nie jest zrobienie krzywdy drugiemu człowiekowi. Trudno mi sobie nawet wyobrazić takie motywy.
Na czym polegało według pana wspomniane "naginanie czy wręcz obchodzenie przepisów"?
Np. na tym, o czym już rozmawialiśmy - nie badaliśmy pacjenta fizykalnie za każdym razem, jeśli spał.
Sprawę bada prokuratura. NIK zawiadomiła też Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej.
Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej umorzył sprawę. Nie można oskarżać kogoś, że naraża drugiego człowieka na niebezpieczeństwo, jeśli ten ktoś tak naprawdę chroni jego i innych. Gdybyśmy tego nie robili, pewnie ktoś wysunąłby zarzut, że mogli ucierpieć pozostali pacjenci.
Kontrolę prowadził też Rzecznik Praw Pacjenta. Nieoficjalnie udało nam się dowiedzieć, że w przypadku chłopca, który łącznie spędził w pasach 63 dni, RPP nie kwestionował unieruchomienia, jednak dopatrzył się nieprawidłowości w prowadzeniu dokumentacji medycznej. Jak pan to skomentuje?
Nie mam w tej chwili wiedzy na ten temat. To się działo jakiś czas temu. Nie jestem w stanie ściśle tego odtworzyć.
W maju 2022 r. o szpitalu im. Jonschera było głośno. Specjaliści pisali w liście do dyrektora: "sytuacja na całodobowych oddziałach psychiatrii dzieci i młodzieży jest dramatyczna". Aktualne?
Sytuacja się poprawiła, tu moja ocena też stoi w kontrze z ustaleniami raportu NIK-u. Nie mówię, że jest dobra, po prostu dostrzegam widoczną poprawę. Mamy trochę mniej pacjentów. Część jest od razu zaopiekowana na pierwszym czy drugim poziomie referencyjności (ośrodki środowiskowej opieki, poradnie zdrowia, ośrodki dzienne, przyp. red.). Nie można więc powiedzieć, że nic się nie zmieniło. Było dramatycznie. Jest dostatecznie. Oczywiście nie można mówić o gigantycznym sukcesie. Musimy działać dalej.
Wasze oddziały w Klinice Psychiatrii Dzieci i Młodzieży oraz w Klinice Psychiatrii Dorosłych, gdzie też znajduje się jeden oddział dziecięcy, nadal są przepełnione?
Tu nastąpiła radykalna poprawa. Kiedyś przy 20 łóżkach mieliśmy 40 pacjentów, teraz jest ich 25. Tak mniej więcej wyglądają liczby. Ale oddziały nadal są przepełnione. Obecnie czas oczekiwania na planowe przyjęcie się skrócił ze względu na wakacje. Stopniowo będzie się jednak wydłużał. W tej chwili wynosi kilka miesięcy.
Skoro sytuacja jest dostateczna, a nie bardzo dobra, jakie są teraz największe problemy szpitala?
Jak wspomniałem, dobrze, że wprowadzono trzy poziomy referencyjności. Natomiast należałoby jeszcze bardziej ograniczyć liczbę hospitalizowanych pacjentów. Skierowanie do szpitala powinno być ostatecznością.
Na koniec wróćmy do zarzutów NIK. Skoro pana zdaniem szpital robił wszystko dla dobra pacjentów, dlaczego kontrolerzy twierdzą, że naraziliście ich na niebezpieczeństwo?
NIK jest instytucją kontrolującą. Kontrolerzy, z którymi się spotkałem, byli zacnymi ludźmi, ale trudno ich podejrzewać o fachową wiedzę w obszarze psychiatrii dziecięcej.
Czyli się nie znają.
Nie oczekuję, żeby się znali. Nie są nie lekarzami czy pielęgniarkami. Patrzą wyłącznie na przepis i jego zastosowanie. Ale pogłębiona interpretacja wydarzenia nie jest pewnie dla nich najbardziej istotna.
Dariusz Faron i Michał Janczura są dziennikarzami Wirtualnej Polski.
Chcesz skontaktować się z autorami? Napisz! dariusz.faron@grupawp.pl; michal.janczura@grupawp.pl