Mówiłem, że nie jestem pedofilem
Nadal zrywam się w środku nocy, żeby sprawdzić, czy w oknie nie ma krat. Zrobili ze mnie potwora. Zakuli w kajdanki, wsadzili do celi. Nie mieści mi się w głowie, że ta historia wydarzyła się naprawdę.
- Ignacy Nawrocki był oskarżony o wykorzystywanie seksualne trójki dzieci. Sąd nie miał jednak wątpliwości: w lipcu 2024 prawomocnie go uniewinnił.
- Wcześniej Nawrocki spędził w areszcie ponad pół roku. - Przeżyłem koszmar. Nie mogę pojąć, dlaczego zabrano mi prawie siedem miesięcy życia
- Dr Hanna Machińska, była zastępczyni RPO: - Jestem wstrząśnięta. Państwo zawiodło w sposób dramatyczny. Skrzywdzono całą rodzinę tego człowieka.
- - To problem systemowy. Areszt tymczasowy stosuje się u nas za często - mówi wiceminister sprawiedliwości Maria Ejchart. I zapowiada zmiany w prawie.
Tekst: Dariusz Faron, Michał Janczura
Do "końca świata" bardziej pasowałaby burza z piorunami. Ale zamiast tego jest piękny lipcowy dzień 2020 roku. Dwadzieścia kilka stopni. Wychodząc rano z domu, założył lekkie lniane spodnie i klapki.
Teraz prowadzą go w kajdankach przez dziedziniec.
Ignacy Nawrocki - 190 cm wzrostu, silny, dobrze zbudowany – wchodzi do aresztu w Zielonej Górze na miękkich nogach. Dźwięk przekręcanego klucza. Pierwsze drzwi, drugie, kolejne. Długi korytarz, po obu stronach cele. W jednym z pomieszczeń strażnicy każą mu się rozebrać, przeszukują ubranie. Dostaje z magazynu "mandżur" - prześcieradło, koc, poszewki.
Mecenas poradził: jeśli ktoś spyta, niech mówi, że jest oskarżony o oszustwo. Ale plan sypie się, zanim Nawrocki dociera do celi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Chłopaki, mamy dwusetę! - wydziera się jeden z aresztantów z miną, jakby trafił szóstkę w totka. "Dwuseta" to artykuł 200 kodeksu karnego. Wykorzystywanie seksualne małoletniego.
Chwilę później inny nowy "znajomy" podbiega do Ignacego i go popycha. Wściekłe spojrzenie pełne pogardy.
- Zobaczysz, co ci tu, kurwa, zrobimy, pedofilu jeden!
Ignacy spuszcza głowę i milczy. Strach ściska mu gardło. Poza tym, co miałby odpowiedzieć? Cztery piętra, kilkudziesięciu facetów. To nic, że aresztanci albo więźniowie z krótkimi wyrokami. Co drugi myśli, że jest następnym Komendą. Co do Nawrockiego nikt nie ma tu wątpliwości.
Pedofil.
- To jak moment, w którym z ciemnej zjeżdżalni wpadasz nagle do wody. Całkowicie tracisz orientację. Nie potrafisz się wynurzyć. Woda zalewa ci oczy - mówi Ignacy.
Zastrzega: realiów tego brudnego, szarego świata nie da się oddać słowami.
Ale spróbuje.
NOWE ŻYCIE
Październik 2024 r. Wrocław. Biuro fundacji "Przystanek Rodzina", zajmującej się pomocą rodzinom zastępczym.
Ignacy Nawrocki i jego żona, Aleksandra, już czekają.
Ona – prawniczka. Krótkie blond włosy, wulkan energii. On - śmieje się, że z zawodu jest dyrektorem. Kończył wydział inżynieryjno-ekonomiczny. W CV kilka firm, stanowiska kierownicze. Doczekali się dwójki dzieci – w sierpniu 2011 r. urodziła się Zuzia, a w maju roku 2014 - Wojtek.
W tym samym okresie Nawroccy spełniają marzenie o życiu na wsi i przeprowadzają się z Wrocławia do Dychowa w woj. lubuskim. Remontują stary poniemiecki dom. Zainspirowani matką Oli, która prowadziła pogotowie rodzinne, decydują, że też będą pomagać dzieciom.
Ola: - Przeszliśmy kurs i w maju 2011 r. zostaliśmy rodziną zastępczą o charakterze pogotowia. Dostaliśmy pierwsze dzieci. Łącznie przez nasz dom przewinęło się ponad trzydzieścioro podopiecznych.
To najczęściej dzieci z traumą. Z dysfunkcyjnych domów, odbierane rodzicom biologicznym. Nieraz przywożone przez policję w środku nocy.
Łatwo nie jest. Ale Ignacy i Ola nie mają wątpliwości: to jest to, co chcą w życiu robić.
TRZY MAŁE TORNADA
W październiku 2017 r. trafiają do nich Kowalscy.
Czteroletni Bartek to blondynek o niebieskich oczach. 2,5-letnia Kaja - pucołowata szatynka. 1-5 roczny Adaś - jasne włosy, też trochę pyzaty. Gdyby ktoś zobaczył ich na zdjęciu - aniołki.
Cała trójka z zaburzeniami rozwoju. Gryzą, kopią, biją się, rzucają w siebie przedmiotami. Rodzice mają ograniczone prawa. Wcześniej dzieci były już w pięciu rodzinach zastępczych. Kolejni opiekunowie szybko rezygnowali.
- Mówimy o dzieciach, które nie kontrolują emocji, nie komunikują własnych potrzeb, nie potrafią samodzielnie jeść - wylicza Ola.
Raz spuszcza je z oka dosłownie na kilka minut. Wpadają do kuchni, wylewają olej, wysypują mąkę. Trzy małe tornada. W gabinecie psychiatry Bartek porywa pieczątkę i stempluje kilka kartek, a potem kradnie lekarzowi stetoskop. Gdy innego dnia Ola bierze go na ręce, tak się cieszy, że zaczyna ją gryźć.
Żadne z dzieci nie umie mówić. Najczęściej krzyczą albo piszczą. Nieraz od rana do wieczora. - Miałam już spore doświadczenie. Ale po przybyciu Kowalskich na początku każdego wieczora płakałam z bezsilności - mówi Ola.
Na szczęście są też dobre chwile.
Nawroccy wykonują z Bartkiem ćwiczenia logopedyczne i pojawiają się efekty. Raz chłopiec przychodzi do sypialni. Ola pyta, czego chce, a on do niej: "kakałko".
Ignacy: - Rozpierała nas duma, że zaczął mówić. Zresztą cała trójka szła do przodu. Poprawiła zachowanie.
Nawroccy nie wiedzieli wtedy, że wkrótce wszystko się skończy.
FAŁSZYWE OSKARŻENIA
Ola: - Po roku Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Krośnie Odrzańskim wysłało do sądu wniosek o odebranie praw rodzicom biologicznym. Wtedy Agata i Jacek Kowalscy stwierdzili, że chcieliby mieć z dziećmi kontakt i będą o nie walczyć. Zaczęli współpracować z asystentem rodziny.
Nawrocka boi się, że podczas wizyt rodzice biologiczni będą mieli jakieś pretensje i zacznie dochodzić do kłótni. A przecież w domu są też inni podopieczni.
Na wniosek Oli sąd ustala, że Kowalscy będą spotykać się z dziećmi w siedzibie PCPR. -Wtedy nasze relacje z PCPR-em, jako organizatorem pieczy, zaczęły się mocno psuć. Instytucja napisała wniosek o zmianę rodziny zastępczej z racji tego, że nie dogadujemy się z rodzicami biologicznymi.
Tymczasem Agata i Jacek Kowalscy składają wniosek o powrót dzieci do ich domu.
W marcu 2019 r. do Nawrockich puka policja. Chcą zobaczyć dzieci i dom. Dostali zawiadomienie, że Ignacy i Ola znęcają się nad Bartkiem, Kają i Adasiem.
Nawroccy są w szoku.
W połowie kwietnia 2019 r. sąd rodzinny powierza opiekę nad dziećmi rodzicom biologicznym w trybie zabezpieczenia. - Zawiadomienie o znęcaniu złożyła asystentka rodziny, której rodzice pokazali zdjęcia siniaków u dzieci. Byliśmy bardzo zaskoczeni, ale nie baliśmy się o siebie. Wiedzieliśmy, że to po prostu nieprawda - mówi Ola.
Biegły, który bada dzieci, nie znajduje żadnych śladów znęcania. Nie ma żadnego świadka potwierdzającego, że wobec Bartka, Kai i Adama stosowano przemoc.
W lipcu 2019 r. śledztwo zostaje umorzone na etapie postępowania.
A niedługo później ojciec biologiczny dzieci, Jacek Kowalski, składa na siebie donos do prokuratury. Pisze:
[...] wraz z Agatą Kowalską złożyłem fałszywe zeznania obciążające Aleksandrę i Ignacego Nawrockich, przez co odebrano im bezpośrednie sprawowanie opieki nad Bartkiem, Kają i Adasiem [...] Chcę wyrazić żal i skruchę za to, co uczyniłem. Głęboko wierzę, że matka dzieci również zrozumie powagę zarzutów wobec opiekunów posiadając świadomość, że są one fałszywe".
Pisze też list do Nawrockich z przeprosinami. Ci oddychają z ulgą. Ale nie wyobrażają sobie dalszej współpracy z PCPR-em w Krośnie Odrzańskim, który - podkreśla Ola - nie okazał im żadnego wsparcia.
W marcu 2020 r. podpisują umowę z MOPS-em w Zielonej Górze. - Dostaliśmy pod opiekę piątkę dzieci. Tamtejsza pani dyrektor od razu służyła pomocą. Nareszcie zaczęliśmy być traktowani nie jak ludzie, którzy stwarzają problemy, tylko je rozwiązują.
Elwira Grzelecka, koordynatorka MOPS-u z Zielonej Góry: - Współpraca układała się wzorowo. Nigdy nie odebraliśmy żadnego niepokojącego sygnału. Pani Ola i pan Ignacy są stworzeni do zajmowania się dziećmi. To po prostu dobrzy ludzie.
- Rodzinie Nawrockich wyrządzono wielką krzywdę. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co przeżyli.
Grzelecka nie mówi o fałszywych oskarżeniach o znęcanie z roku 2019 r. Tylko o tym, co wydarzyło się rok później.
Zobacz także
NIE PRZY DZIECIACH
20 lipca 2020 r.
Słoneczny poranek. Ignacy i Ola pakują coś do samochodu, gdy na ich podwórko wjeżdża szary hyundai. Wysiada z niego dwóch mężczyzn i kobieta. Ignacy od razu zauważa, że ma z boku kaburę. - Będą kłopoty - mówi cicho do Oli.
Pierwsza odzywa się kobieta.
- Pan Ignacy Nawrocki? Proszę oddać żonie pasek, portfel i zegarek, a mnie przekazać telefon komórkowy. Zatrzymujemy pana w związku z podejrzeniem z artykułu 200 kodeksu karnego.
Pani oficer pokazuje Oli nakaz przeszukania, a towarzyszący jej policjanci wyciągają kajdanki. Ignacy dostrzega w oknach kilka par oczu i prosi: "Nie przy dzieciach, pójdę spokojnie". W porządku. Prowadzą go do samochodu.
Gonitwa myśli.
Jego: "Co to jest artykuł dwieście?!"
Jej: "Może w nocy Ignacy spowodował jakiś wypadek? Ale dlaczego jej nie powiedział?"
Wiozą go na przesłuchanie, sadzają za biurkiem. Prokurator: - Wie pan w ogóle, o co pan jest oskarżany?
Nie wie. Słucha i nie wierzy. To na pewno jakaś pomyłka albo ukryta kamera. Żarty kończą się następnego dnia na posiedzeniu aresztowym. Sędzia orzeka: trzy miesiące aresztu.
- Nagle poczułem, jakby spadło mi na głowę coś ciężkiego. Przed oczami ciemno, jakby ktoś wyłączył światło. "Gdzie ja jestem?!". Zaraz potem myśl, że świat właśnie się kończy.
Zakładają mu kajdanki, znowu wsadzają do auta. W transporcie ma towarzysza. Facet pijany jak bela, ledwo siedzi na ławeczce. Raczej nie pogadają. Na szczęście jazda nie trwa długo.
Ogrodzony dziedziniec. Korytarz. Cele. Strażnik otwiera jedną z nich.
Prycza, stolik, umywalka, muszla klozetowa. Tyle.
Szok nie mija, przerażenie rośnie. Ignacemu grozi od ośmiu do dwunastu lat. Zaczyna uświadamiać sobie, że prędko stąd nie wyjdzie. Nie będzie żadnych przeprosin i kwiatów, tylko metalowe łóżko i spacerniak. W głowie dudnią słowa innych aresztantów, kiedy odbierał rzeczy z magazynu.
"Chłopaki, mamy dwusetę!".
"Zobaczysz, co ci zrobimy, pedofilu".
Prędko nie zaśnie. A o 5:30 obudzi go walenie pałką w drzwi.
Witamy w areszcie.
RÓŻOWE BUCIKI
Przypomnijmy:
Od kwietnia 2019 r. Bartek, Kaja i Adaś przebywali decyzją sądu u rodziców biologicznych. Niecały rok później idą do kolejnej rodziny zastępczej. Agata i Jacek Kowalscy nie mieszkają już razem. Sąd uznaje, że matka biologiczna nie radzi sobie z opieką nad dziećmi.
W kwietniu 2020 rodzeństwo trafia do pieczy Natalii Janickiej. Ta zezna:
Raz Kaja pyta ją w łazience, dlaczego nie wchodzi z nimi do wanny jak Ignacy. Pierwsza czerwona lampka.
Innego dnia do Janickiej przychodzi koleżanka, Beata Kmak. Kaja skarży się, że "Bartek znowu wkładał jej ręce w majtki". Gdy Janicka pyta, skąd takie zachowanie, chłopiec ma stwierdzić, że tak robił Ignacy.
To samo Kaja ma opowiadać Beacie Kmak, która na prośbę koleżanki rozmawia z nią w drugim pokoju. Kmak przytacza przed sądem słowa dziewczynki:
- Adaś (najmłodszy brat, przyp. red.) lizał mi cipkę. Ale za to była nagroda, ciociu. Ignacy zamówił mi różowe buciki. A Adamowi zielone!
Tego samego dnia jest na podwieczorek ciasto drożdżowe i mleko. Kaja zaczyna nagle pokazywać, jak polewał ją mlekiem Ignacy. Dziewczynka trzyma przy tym ręce w okolicach krocza – powie sądowi Kmak.
A Natalia Janicka zezna: w basenie Bartek ściągnął majtki, wykonywał ręką ruchy okrężne po przyrodzeniu i powiedział, że tak robił mu Ignacy. Adam też pokazywał na krocze i mówił, że Ignacy go dotykał. Chłopcy krzyczeli, że Ignacy chodził bez majtek.
Agata Kowalska, matka biologiczna dzieci, też ma słyszeć od dzieci o wspólnej kąpieli Kai i Ignacego. Twierdzi: gdy u niej przebywały, dziwnie się zachowywały. Ściągały majtki, biegały nago. Tłumaczyły, że tak bawił się z nimi Ignacy.
Janicka zaznacza dziś w rozmowie z Wirtualną Polską, że nie mogła przecież zbagatelizować takich sygnałów.
W lipcu 2020 opowiada wszystko Katarzynie Latkowskiej, koordynatorce PCPR-u z Krosna Odrzańskiego. Urzędniczka składa doniesienie do prokuratury.
Kilka dni później na podwórko Nawrockich wjedzie cywilny samochód policji.
Ignacy poprosi, by nie skuwać go przy dzieciach.
TY DZISIAJ, CH**JU, NIE JESZ
W areszcie rozkłada kartkę i pisze:
"Dzień dobry moje słońce,
Dzisiaj w końcu to do mnie dotarło. Nasz świat runął. Spalił się 21 lipca o 8:30. Tego bezpiecznego i normalnego świata już nie ma. Zostały popioły i trochę gruzu. Przez miesiąc nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Nie byłem w stanie tego ogarnąć ani uporządkować. Dopiero pod koniec sierpnia przyszły pierwsze refleksje, co się stało i jak to wygląda.
Zaczęło do mnie docierać, że już nigdy nie będzie jak kiedyś. Ale wiem, że damy radę się podnieść i zbudować coś nowego. Uściskaj dzieciaki i powiedz, że bardzo je kocham i tęsknię. Jesteś całym moim światem.
Ignacy".
Nawrocki nie wie jeszcze wówczas, że spędzi w areszcie prawie siedem miesięcy. Że przez ponad pół roku nie zobaczy ani nie usłyszy rodziny. W pandemii jest zakaz odwiedzin. A prokuratura nie zezwala na rozmowy telefoniczne. Zostają listy.
Pisze o codzienności: pobudka, apel, spacerniak, obiad, wieczorny obchód, zamknięcie celi. Pomija to, co najtrudniejsze. Gdyby Ola wiedziała, jak naprawdę wygląda jego pobyt w areszcie, załamałaby się.
On sam boi się, że zwariuje.
Jeden z pierwszych dni. Aresztanci pchają korytarzem wózek z jedzeniem. Teraz kolej na celę Ignacego. Metaliczny brzęk, furta otwarta. Nawrocki robi krok, żeby wziąć talerz.
- Ty dzisiaj, ch**ju, nie jesz.
Innego dnia dostaje jedzenie. Ale po chwili aresztant wywraca przed nim talerz. Cały obiad ląduje na koszuli Ignacego.
- Za kratkami schudłem 35 kilogramów - opowiada.
- Nie jadł pan?
- A zjedliby panowie jedzenie, do którego ktoś wam napluł?
Wieczorem zbiera się do kąpieli, ale widzi przed łazienką kilku "kwadratowych" gości. Jeden wytatuowany od palców u nóg po czubek głowy. Nawrocki robi krok w tył i mówi strażnikowi, że nigdzie się nie wybiera. "Proszę mnie zamknąć z powrotem w celi!".
Odpowiada, zanim zapytamy:
- Nikt mnie w areszcie nie zgwałcił. Ale wyzwiska czy szturchanie było codziennością.
Raz po powrocie ze spacerniaka grupa Ignacego mija się z kilkoma innymi aresztantami na schodach. Nawet nie podnosi głowy, więc nie wie, kto wyprowadza cios. Zatacza się tak, że prawie rozbija głowę o schody. Szybko do niego dociera: niektórzy wracają tu po kilka razy. Traktują areszt jak dom. On jest nikim. Pedofilem, który istnieje po to, żeby go gnoić.
Spędza długie godziny nad książkami. Ale najbardziej czeka na listy z domu.
Każdy przeczyta kilkadziesiąt razy.
"HCIAŁBYM, ŻEBYŚ WRUCIŁ, TATO"
Pisze do niego cała trójka.
Ola:
"Kochany, nie poddawaj się. To kiedyś minie i znowu będziemy razem. A nasze dzieci odzyskają tatę, za którym tak strasznie tęsknią. Przejdziemy przez to i zostawimy to za sobą. Będziemy na ciebie czekać, ile będzie trzeba, bo nadajesz sens naszemu istnieniu. Trzymaj się i pamiętaj - Nawroccy walczą do końca.
Kocham cię".
Zuzia, osiem lat:
"Drogi Tatusiu!
To znów ja, Zuzia. Bardzo za tobą tęsknię. Bardzo bym chciała, żebyśmy te święta spędzili razem. Mama wyśle w środę zdjęcia prezentu ode mnie z okazji waszej 11. rocznicy ślubu. I przy okazji: wszystkiego najlepszego! Mieliśmy ostatnio stłuczkę, ale nic się nie stało, mam tylko stłuczoną łopatkę (prawą). Kocham Cię bardzo i całuję mocno. Zuzia".
Wojtek, pięć lat:
"Hciałbym żebyś wrucił. Koham cie tato".
MAMO, NIE CHCE MI SIĘ ŻYĆ
Ola też nie pisze Ignacemu wszystkiego.
W lipcu 2020 r., po jego zatrzymaniu, zostaje sama. Łącznie ośmioro dzieci trafia do innych piecz. Rodzina zastępcza przestaje istnieć.
Ale nie to jest najgorsze.
- Jako rodzina nigdy nie rozstawaliśmy się na dłużej. Zuzia i Wojtek nie znali rzeczywistości bez ojca. Widziałam, że sobie z tym nie radzą.
Wytłumaczyła im: pewna pani twierdzi, że tata skrzywdził jej dzieci i dlatego został zatrzymany. Nie mogą tego zrozumieć. Płacz, krzyk. "Przecież tata nic nie zrobił!". W klasie koleżanki pytają Zuzię, gdzie zniknął jej tata, a ona nie wie, co odpowiedzieć.
Pewnego dnia odrabia przy stole zadanie do szkoły. Nagle mówi mamie: "Nie chce mi się już żyć. Gdybym nie żyła, nie myślałabym, że taty nie ma". Ola ma ochotę wyć.
Inna scena: policjanci przyjeżdżają do Nawrockich, żeby wręczyć wezwanie na przesłuchanie. Zuzia widzi za oknem radiowóz i staje jak zamrożona. Wstrzymany oddech, wzrok wbity w policyjne auto. Gdy odjeżdżają, wybucha płaczem.
Myślała, że przywieźli z powrotem tatę.
Wojtek zaczyna się jąkać. Miał do tego predyspozycje, ale stres to pogłębia. Rysuje, jak ktoś kogoś morduje. Wszystko czarno-białe z wyjątkiem krwi. Czasem maluje dwie postaci. Mówi mamie, że to "pan prokurator i pan PCPR, którzy zabrali mu tatę".
Ola stara się być silna, ale ledwo się trzyma. Nocami nie może zasnąć. Za dnia kręci jej się w głowie. Stan ciągłego napięcia. Zadręcza się, że skrzywdzili własne dzieci – gdyby nie założyli rodziny zastępczej, nic złego by ich nie spotkało. Najstarszą córkę z pierwszego małżeństwa instruuje, gdzie ma jechać z Zuzią i Wojtkiem, gdyby ją też zatrzymali.
Wie tylko jedno: jej mąż jest niewinny.
Zobacz także
OBCY FACET
W pierwszych dniach po aresztowaniu Nawroccy są przekonani, że wszystko szybko się wyjaśni. Ale mijają tygodnie, a z ich perspektywy w sprawie nic się nie dzieje.
Ignacy: - Nikt mnie nie przesłuchuje, nie przeprowadza ze mną żadnych czynności. Nie wiem nawet, co konkretnie zarzucają mi osoby, które mnie oskarżyły.
Pierwsi świadkowie są przesłuchiwani pod koniec września, dwa miesiące po aresztowaniu. - Usłyszeliśmy, że pani prokurator poszła na urlop - mówi Ola.
W październiku sąd przedłuża Nawrockiemu areszt o trzy miesiące.
W listopadzie Ignacy jedzie do Poznania, by zbadali go biegli. Przebywa tam cały miesiąc. - Wówczas do badań nie doszło, bo jeden z biegłych zachorował. Mąż wrócił do Zielonej Góry. Badania przeszedł dopiero w styczniu. Wtedy sąd jeszcze raz przedłużył mu areszt - opisuje Ola.
Na początku lutego przychodzi informacja, na którą Nawroccy czekają już siódmy miesiąc. Jest zgoda prokuratury, by Ignacy wyszedł za kaucją. Dostanie dozór policyjny, ale będzie na wolności. Na początku nie dowierza.
Żona już w drodze do prokuratury. Pożyczyła od znajomych 10 tys. złotych, bo nie miała pieniędzy na kaucję. Pierwszy raz w życiu przekracza prędkość - jedzie w terenie zabudowanym 80 km/h.
Ola bierze głęboki wdech.
- Wbiegam po schodach i wpadam do poczekalni, w której siedzi mój mąż. 20 lipca 2020 r. zabrano mi silnego, zdrowego faceta. A widzę przed sobą zniszczonego, siwiejącego mężczyznę. Staruszek, zapadnięte policzki, spadające spodnie. Po siedmiu miesiącach nie poznaję jego głosu.
- Czuję się, jakbym miała przed sobą obcego mężczyznę. Jestem przerażona.
Ignacy: - Ściągają mi kajdanki, a ja myślę, że dzieje się coś nierealnego. Emocje, których nie da się opisać.
Mocno się przytulają. Mówią niewiele, jakby zapomnieli słów. W drodze powrotnej Ola dzwoni do Zuzi. Nie mówiła dzieciom, że ojciec wychodzi, bo bała się, że prokurator w ostatniej chwili zmieni decyzję.
- Cześć, wiozę ci tatę.
- Nie żartuj tak mamo, bo zwariuję.
Chwilę później w domu taki pisk radości, że chyba zaraz wylecą szyby. Gdy pierwszy szok mija, Nawroccy na okrągło rozmawiają. Nawet do drugiej w nocy. Potem budzą się o czwartej i znowu gadają.
O wakacjach, na które nie pojechali.
O świętach, których nie było.
O rocznicy ślubu do nadrobienia.
W środku nocy Ignacy wstaje i idzie przez sypialnię. Ola patrzy zaskoczona, a on tłumaczy: chce się nacieszyć, że może złapać za klamkę, otworzyć i zamknąć drzwi.
Ogromna radość, ale nie euforia. Za wiele już przeżyli, by nie zdawać sobie z tego sprawy: to dopiero początek walki.
PROKURATOR: WYKORZYSTYWAŁ SEKSUALNIE I SIĘ ZNĘCAŁ
Na posiedzeniu aresztowym Nawrocki słyszy dodatkowy zarzut. Prokurator twierdzi, że dopuścił się nie tylko molestowania, ale też znęcania.
Na jakiej podstawie?
Z trójką dzieci Kowalskich mieszkał w pokoju Olek. Trafił do Nawrockich w 2013 r. jako trzymiesięczne dziecko ze swoją mamą, 17-letnią wówczas Joanną. Specjaliści zdiagnozowali u niego FAS, płodowy zespół alkoholowy. Był nerwowy, miał problemy z jedzeniem, trudno go było uspokoić. Nawroccy chodzili z nim na rehabilitację.
Chcieli nauczyć Joannę, jak opiekować się dzieckiem. Ale przed osiemnastką dziewczyna powiedziała Oli i Ignacemu, że niedługo się wyprowadzi. I faktycznie - w czerwcu 2014 r. zniknęła. Nie odpowiadała na telefony. Urwała kontakt.
W 2020 r. Joanna zeznaje, że nigdy nie widziała, by Ignacy dotykał jej syna w niewłaściwy sposób. Wobec niej też nie przejawiał takich zachowań.
Ale się nad nimi znęcał.
Opowiada sądowi: Ignacy ją wyzywał. Nie pozwalał jej się uczyć na łóżku i sprawdzał, czy siedzi przy biurku. Raz zrobiła sobie kanapkę, a on zwrócił jej uwagę, że przed chwilą jadła. Wtedy nie miała już ochoty na kolację, poszła spać głodna. Innego dnia Joanna widziała, jak Ignacy potrząsał jej synem, gdy Olek płakał. Nieraz miał pretensje, że niepotrzebnie zmienia mu pieluchy. Poza tym Nawroccy przeszukiwali jej prywatne rzeczy, zabierali telefon komórkowy, czasem nie pozwalali wychodzić z pokoju.
Prokurator stwierdza, że w 2014 r. Nawrocki znęcał się fizycznie i psychicznie nad Joanną i Olkiem.
Ignacy mówi nam to, co powtarzał od samego początku: Nad nikim się nie znęcał. Nie wykorzystywał seksualnie dzieci Kowalskich. Nigdy ich nie dotykał, nie kąpał się z nimi, do niczego ich nie zmuszał.
Sąd nie będzie miał żadnych wątpliwości.
Przyzna mu rację.
WYROK: NIEWINNY
Ogromne znaczenie dla rozstrzygnięcia ma opinia biegłej Agnieszki Felińskiej.
Wskazuje ona na poważne zaburzenia rozwoju Bartka, Kai i Adama Kowalskich. "Wykazują skłonność do zniekształcania własnej relacji, podając informacje zasłyszane lub wymyślone jako własne doświadczenia. Wykazują skrajną podatność na sugestię".
Ich obraz psychologiczny – opisuje dalej biegła - jest niespójny z obrazem dziecka wykorzystanego seksualnie (w tym brak naruszenia granic fizycznych i intymnych, charakterystycznych objawów emocjonalnych).
Dzieci miały opowiadać w pieczy Natalii Janickiej, jak wykorzystywał je Ignacy. Tymczasem, jak zaznacza sąd, cała trójka ma ogromne problemy z mową. Kaja wypowiada pojedyncze słowa. Nie byłaby w stanie opowiedzieć nawet krótkiej historii. Sędzia nie jest w stanie niczego się od nich dowiedzieć ze względu na "rażąco niską jakość zeznań".
"Świadkowie wyraźnie interpretowali pojedyncze słowa dzieci, włączając w to swoje uogólnienia, domysły i emocje" - uzasadni sąd.
Nieścisłości jest dużo więcej. Kaja miała mówić, że Ignacy kąpał się z dziećmi w wannie, a w domu Nawrockich nie ma wanny. "Świadkowie Natalia Janicka i jej znajoma nie byli w stanie wskazać konkretnych opisów zdarzeń od dzieci, za to przekazywali to, co według nich zrozumieli z tych wypowiedzi" - oceni sąd.
Przesłuchuje też innych świadków: kuratorzy zawodowi, którzy współpracowali z rodziną, nie dostrzegli żadnych śladów molestowania ani znęcania. Nie mieli żadnych uwag do funkcjonowania rodziny zastępczej. Karol i Liwia – nastolatkowie przebywający w pieczy Nawrockich w tym samym czasie co Kowalscy i Olek – też nie byli świadkami przemocy. Podobnie jak psycholog współpracujący z rodziną i pracownica MOPS w Gubinie.
Tymczasem mama Olka, Joanna - ta, która oskarżała Ignacego o znęcanie się nad nią i synem, w postępowaniu sądowym zmienia zeznania.
Za pierwszym razem opowiadała o pobycie u Nawrockich w emocjach. Ignacy nigdy jej nie wyzywał, tylko zwracał uwagę. Nie wszczynał awantur. Mogła się spotykać z koleżankami. Początkowo mówiła o znęcaniu, ale z perspektywy osoby dorosłej patrzy na to wszystko inaczej – stosowane przez opiekunów metody wychowawcze być może miały sens.
Sąd zaznaczy w uzasadnieniu wyroku: nawet, gdyby Joanna podtrzymała pierwsze zeznania, nie były one wystarczające do stwierdzenia, że Ignacy znęcał się nad nią i Olkiem. W 2014 r. Nawrocki w jednej sytuacji naruszył nietykalność cielesną chłopca - potrząsał nim, nie mogąc uspokoić płaczącego dziecka. To zdarzenie - podkreśla sąd - nie wyczerpuje jednak znamion przestępstwa znęcania. A karalność czynu się przedawniła.
Sędzia stwierdza jednoznacznie: nie ma mowy o wykorzystywaniu seksualnym dzieci i znęcaniu się nad nimi. W całym materiale dowodowym "nie istnieje żaden wiarygodny dowód", który potwierdzałby winę Nawrockiego. W uzasadnieniu sąd podkreśla, że wobec tego "jedynym możliwym i koniecznym rozstrzygnięciem" jest uniewinnienie.
Wyrok w pierwszej instancji zapada 5 września 2023.
2 lipca 2024 sąd apelacyjny go podtrzymuje.
Ignacy: - To były cztery lata niebytu. Cztery lata życia każdym kolejnym dniem, bez wybiegania w przyszłość. Wychodziłem z sądu, wpatrywałem się w wyrok i pierwszy raz poczułem się wolny. Niosłem przed sobą ten papier przez sto metrów, do samego samochodu. Nie mogłem się napatrzeć.
Ola: - Gdy ogłosili wyrok, poczułam, jakby ubyło mi 30 kg. Pomyślałam: "Jezu, nareszcie ktoś nam uwierzył i stanął po naszej stronie". Wielka ulga.
Ola podkreśla, że jest wyczulona na cierpienie dzieci. Gdyby wiedziała, że mąż je krzywdzi, pierwsza by na niego doniosła. Poza tym tłumaczy: lepiej zbadać dziesięć takich spraw i wydać wyroki uniewinniające, niż przeoczyć jeden przypadek, w którym dziecko faktycznie zostało skrzywdzone.
Nawroccy nie rozumieją za to innej rzeczy:
Dlaczego Ignacy musiał spędzić za kratkami ponad pół roku?
PROKURATURA: NIERAZ CZEKAMY NA OPINIE 1,5 ROKU
- Nie ma w tej sprawie nawet dwóch czy trzech tygodni bezczynności. Widziałam postanowienia, wnioski, zarządzenia. Ta sprawa nie leżała - zapewnia prok. Ewa Antonowicz, rzecznika prasowa Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze i koordynatorka ds. przestępstw seksualnych w okręgu.
Według Antonowicz materiał wymagał wystąpienia o areszt. Tylko dlaczego - pytamy za Nawrockimi - Ignacy musiał spędzić w nim ponad pół roku? Rzeczniczka wyjaśnia, że zarzuty były poważne i wystąpiła obawa matactwa, czyli wpływania na świadków. A przede wszystkim czekano na opinie biegłych.
Prokuratorka potwierdza to, co usłyszeliśmy od Nawrockich: w listopadzie 2020 r. Ignacy miał przejść badania psychiatryczno-seksuologiczne w Poznaniu, ale wszystko się opóźniło ze względu na chorobę jednego z biegłych. Później brakowało opinii psychologa badającego dzieci. Gdy Ignacy wychodził z aresztu, opinii psychiatryczno-seksuologicznej nadal nie sporządzono.
Na wspomnienie o problemach z biegłymi Antonowicz aż się wzdryga.
- Jesteśmy zobligowani do przebadania podejrzanego przez dwóch psychiatrów i jednego seksuologa. Nieraz czekamy na opinie półtora roku. Podejrzani ten czas spędzają w aresztach. A w sprawach o przestępstwa na tle seksualnym opiniuje już tylko jeden ośrodek w kraju - kończy rzeczniczka prokuratury.
"PAŃSTWO ZAWIODŁO W SPOSÓB DRAMATYCZNY"
– Jestem wstrząśnięta i zbulwersowana. Skrzywdzono nie tylko tego człowieka, ale całą jego rodzinę. Państwo zawiodło w sposób dramatyczny – komentuje w rozmowie z Wirtualną Polską dr Hanna Machińska, zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich w latach 2017-2022.
– Negatywne nastawienie instytucji, jaką jest PCPR w Krośnie Odrzańskim, a także brak analitycznego spojrzenia prokuratury doprowadziły do rodzinnej tragedii. Cała sprawa to bardzo negatywny sygnał, jak działa wymiar sprawiedliwości. Niektórzy sędziowie podejmują czasem rutynowe działania, bezrefleksyjnie krzywdząc ludzi - dodaje.
– Jeżeli odbiera się człowiekowi wolność, muszą istnieć ku temu bardzo mocne przesłanki. Przecież pobyt w areszcie to olbrzymia trauma. Nieraz mijają lata, nim ktoś odzyska równowagę psychiczną. Tymczasem dziś panuje przekonanie, że lepiej człowieka zamknąć, a potem się zobaczy. Przecież takich historii jak pana Ignacego jest w Polsce dużo więcej - kończy Machińska.
Zobacz także
MINISTERSTWO SZYKUJE ZMIANY. "TO PROBLEM SYSTEMOWY"
W 2023 r. w tymczasowych aresztach przebywało 8,5 tys. osób.
Wiceminister sprawiedliwości Maria Ejchart zaznacza, że to w Polsce problem systemowy, na co już w 2009 r. zwrócił uwagę Europejski Trybunał Praw Człowieka. Statystycznie 90 proc. wniosków prokuratury o areszt jest uwzględniana przez sąd.
- Za dużo. Aresztu nie traktuje się już jako środka nadzwyczajnego, tylko jako normę, co wypacza całą ideę takiego rozwiązania - mówi Wirtualnej Polsce Ejchart.
Aby zastosować areszt, muszą być spełnione przesłanki ogólne - potrzeba zabezpieczenia prawidłowego toku postępowania i duże prawdopodobieństwo, że podejrzany popełnił przestępstwo - a także co najmniej jedna z tzw. przesłanek szczególnych, na przykład obawa, że podejrzany ucieknie albo dopuści się matactwa.
- Często sądy akceptują wnioski o areszt automatycznie, bez głębszego zbadania sprawy. Są przypadki, gdy postanowienia są wręcz kopiowane z innych spraw. To nie moja opinia. Tak wynika z analizy akt i badań przeprowadzanych m.in. przez Helsińską Fundację Praw Człowieka.
- Kolejnym problemem wymiaru sprawiedliwości jest długie oczekiwanie na opinie biegłych - dodaje wiceminister sprawiedliwości.
I zapowiada zmiany. Przepisy są już gotowe.
Do czasu wydania wyroku w pierwszej instancji areszt podejrzanego będzie mógł trwać maksymalnie 12 miesięcy (obecnie to dwa lata).
- Sąd będzie zobowiązany do zbadania, czy postępowanie toczy się sprawnie. Są przypadki, gdy z aresztowanym przez kilka miesięcy nie jest wykonywana żadna czynność - zaznacza Ejchart.
Jedną z przesłanek do zastosowania aresztu jest surowa kara grożąca podejrzanemu. Ministerstwo chce podnieść próg minimalny od ośmiu do dziesięciu lat. Poza tym surowa kara nie będzie mogła być samoistną przesłanką do zastosowania aresztu. Jednocześnie muszą zachodzić obawy utrudniania postępowania. Jak podkreśla Ejchart, "realne obawy, a nie iluzoryczne".
Kiedy nowe przepisy wejdą w życie? - Trudno mi podać konkretną datę. Jeśli pan prezydent podpisze zmiany, jest to zapewne kwestia przyszłego roku - kończy wiceminister sprawiedliwości.
PODEJRZANI LUDZIE
– Historia państwa Nawrockich to mrożący sygnał dla innych rodzin zastępczych, co się może stać, jeśli trafi się na niesprzyjającą instytucję. Ktoś powinien zbadać kompetencje osób, które współpracowały z nimi w Krośnie Odrzańskim - mówi dr Hanna Machińska.
Nawroccy mają do urzędników ogromny żal. Jak mówią, pracownicy PCPR-u z Krośna Odrzańskiego wydali wyrok, zanim zrobił to sąd. Dowodzą tego ich zeznania.
Kierowniczka zespołu rodzinnej pieczy zastępczej, Anna Rauer i koordynatorka, Katarzyna Latkowska powiedziały sądowi, że ich zdaniem dzieci zostały skrzywdzone przez Ignacego. Psycholog PCPR-u Piotr Bochański - napisał w uzasadnieniu sędzia -podał w toku śledztwa, że nie rozmawiał z dziećmi o sprawie, ale "z doświadczenia zawodowego wie, że opowieść Kai nie jest wytworem wyobraźni i celowej konfabulacji".
Sąd w uzasadnieniu wyroku zwrócił uwagę na negatywne nastawienie całej trójki do Nawrockich. W odniesieniu do Rauer zaznaczył wręcz, że taka postawa "nie przystoi urzędnikowi, który powinien być bezstronny".
Anna Rauer uważa, że to bzdura, a sędzia coś sobie wymyślił. Jej zdaniem Nawroccy to po prostu źli ludzie. Nie chcieli współpracować. I przede wszystkim źle traktowali dzieci.
Na czym to złe traktowanie polegało? Rauer odpowiada, że lista jest długa. Nikt nie mówił o Nawrockich dobrego słowa. Dzieci miały tam fatalne warunki. I były nieszczęśliwe. Chodziły biedne i pochylone wzdłuż płotku. Zresztą od razu zapaliła jej się lampka.
Zastanawiała się, co takiego się wydarzyło, że niestarzy jeszcze ludzie, mieszkający w pięknym Wrocławiu, przyjechali do "małej dziury". Do rozpadającego się niemalże domu.
Rauer uważa, że już samo postępowanie prokuratury jest dla Nawrockich dyskwalifikujące jako rodziny zastępczej.
Inny obraz kreśli szefowa Anny Rauer, dyrektor PCPR w Krośnie, Monika Grek-Piekarska. Jak mówi, były zastrzeżenia wobec Nawrockich, a nawet negatywna ocena ich pracy. Ale jej zdaniem z dokumentacji nie wynika wcale, by dzieci w rodzinie były nieszczęśliwe, warunki lokalowe straszne, a Nawroccy nie nadawali się do bycia rodziną zastępczą.
LOS NA LOTERII
Koordynatorka rodziny zastępczej z MOPS-u w Zielonej Górze, Elwira Grzelecka, nie ma wątpliwości, że Ola i Ignacy nadają do bycia rodziną zastępczą jak mało kto. Nawrockim zaproponowano, by znów opiekowali się dziećmi.
- Od początku było jasne, że jeśli zapadnie wyrok uniewinniający, będziemy chcieli wznowić współpracę. Powiedziałam to już w sądzie: dzieci, które tam trafią, wygrają los na loterii i pewnie nic lepszego ich w życiu nie spotka. Mówię to z pełną odpowiedzialnością - zaznacza Grzelecka.
Według niej, w całej sprawie skrzywdzono nie tylko Nawrockich. Po aresztowaniu Ignacego ośmioro dzieci musiało znaleźć nowy dom. Urzędniczka jest przekonana: wiele z nich nie ma tak dobrej opieki jak u Oli i Ignacego.
Od listopada Nawroccy są rodziną zastępczą dla dwójki dzieci. Czy po telefonie z Zielonej Góry nie mieli wątpliwości co do powrotu?
Ignacy wzdycha głęboko. - To nie dzieci nas skrzywdziły, tylko dorośli.
OKNO
Zawsze myślał, że życie na ogół bywa sprawiedliwe. Masz to, na co zapracowałeś. Dostajesz to, co sam od siebie dałeś. Już się nauczył: czasem to, kim jesteś, przestaje mieć znaczenie. Ważne, kogo widzą w tobie inni.
Mówi z żalem: - Ludzie, którzy wiele razy przedłużają komuś areszt, powinni spędzić tydzień w celi. Niech pan prokurator przekona się, jakie panują tam warunki i jak wygląda tam życie. Człowiek zostaje odarty z godności.
- Kiedy jesteś po tamtej stronie, w głowie zaczyna się koszmar. Tam można zwątpić we wszystko. Ja zwątpiłem w wymiar sprawiedliwości. Wiara w sprawiedliwość legła u mnie w gruzach.
Choć minęło sporo czasu, czasem budzi się w nocy. Podchodzi do okna, żeby sprawdzić, czy nie ma w nim krat. Przyspieszony oddech. Szybki ruch ręką. Ulga. Ale za dnia strach powraca. Co, jeśli ktoś znowu zapuka do jego drzwi? Wsadzi do samochodu. Odwiezie z powrotem do aresztu?
Nie musi sobie tego wyobrażać. Już to przecież przeżył.
Wiesz, że nic nie zrobiłeś, a tymczasem wszyscy patrzą na ciebie z pogardą. Krzyczysz, że jesteś niewinny, ale nikt nie słucha. Może kiedyś ktoś ci uwierzy. Na razie prowadzą cię w kajdankach. Jest piękny słoneczny dzień, a ty myślisz, że świat właśnie się kończy.
Ogrodzony dziedziniec. Korytarz. Cela.
Odgłos zamykanej furty.
*Imiona i nazwiska dzieci, rodziców biologicznych Kowalskich oraz Natalii Janickiej i Beaty Kmak zostały zmienione.
Dariusz Faron i Michał Janczura są dziennikarzami Wirtualnej Polski