"Mapowanie zwycięzców". Dyrektor szpitala oskarża rząd o "ustawianie" konkursów na środki z KPO
Twierdzę, że zostaliśmy oszukani - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Mariusz Trojanowski, działacz Platformy Obywatelskiej i dyrektor szpitala powiatowego z Aleksandrowa Kujawskiego. Opowiada o nieprawidłowościach w dzieleniu środków z KPO, niespełnionych obietnicach premiera i manipulacjach byłej minister zdrowia.
Konkurs organizowany ze środków Krajowego Planu Odbudowy miał być szansą dla szpitali powiatowych. Prawie 1,5 miliarda złotych miało pozwolić na tworzenie i przekształcanie nierentownych oddziałów w łóżka geriatryczne, stworzenie Zakładów Opiekuńczo-Leczniczych oraz miejsc opieki długoterminowej. Chodziło o przygotowanie szpitali na zmiany demograficzne. W starzejącym się społeczeństwie mniej potrzebnych jest porodówek, więcej łóżek geriatrycznych - rząd Mateusza Morawieckiego, a teraz Donalda Tuska przedstawiał to jako priorytet systemu ochrony zdrowia.
Szpitale mogły występować o grant sięgający nawet 20 milionów. Wytyczne do konkursu opracowano już w 2022 roku za rządów Prawa i Sprawiedliwości. Pieniędzy z KPO jednak wtedy nie było, więc konkurs ogłoszono dopiero w roku 2024, a rozstrzygnięto w 2025.
Zdaniem wielu dyrektorów szpitali konkurs był skrajnie nieuczciwy. Dodatkowe punkty przyznawano za położenie szpitala np. w konkretnym województwie. To sprawiło, że szpitale ze wschodu Polski otrzymały ogromne wsparcie, a te na przykład z woj. lubuskiego czy zachodniopomorskiego nie dostały ani złotówki. Ruszyła fala skarg do sądu administracyjnego i mamy już pierwsze wyroki. Zdaniem sądu wiele decyzji podejmowano z naruszeniem prawa [piszemy o tym TUTAJ].
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ten konkret KO nie przejdzie w 100 dni. Minister dała do zrozumienia
Dyrektor Mariusz Trojanowski jest dyrektorem szpitala w Aleksandrowie Kujawskim. Od 20 lat działa w Platformie Obywatelskiej. Jest szefem lokalnych struktur w powiecie aleksandrowskim. W rozmowie z WP opowiada o swoich wątpliwościach w sprawie podziału środków z KPO, o niespełnionych obietnicach jego partii i tym, że czuje się oszukany przez swój rząd.
Rozmawiamy też o sytuacji małych placówek, które mają na oddziałach mnóstwo starszych osób potrzebujących opieki, a nie leczenia. Dyrektor ocenił też reformę szpitali, którą skonstruowana była już minister zdrowia Izabela Leszczyna. Zmiany mają prowadzić do konsolidacji szpitali powiatowych i dzięki temu przekształcania nierentownych oddziałów.
Michał Janczura i Szymon Jadczak, Wirtualna Polska: Już umawiając się na rozmowę, powiedział pan, że czuje się oszukany przez rząd w związku z tym, co się stało z pieniędzmi z KPO dla szpitali powiatowych. Co pan ma na myśli?
Mariusz Trojanowski, dyrektor szpitala powiatowego w Aleksandrowie Kujawskim, szef lokalnych struktur Platformy Obywatelskiej: Każdy miał nadzieję, że dzięki KPO malutkie szpitale będą się mogły podnieść, że dostaniemy szansę, żeby się choć trochę odbić. Tymczasem to nie był konkurs, tylko pseudokonkurs. Dlatego twierdzę, że zostaliśmy oszukani. Tak to odbieram, nie tylko zresztą ja.
Mówi pan o odczuciach i nadziejach, ale o co konkretnie chodzi?
KPO zostało nam przedstawione jako zbawczy twór, więc do konkursu przygotowywaliśmy się od miesięcy. Gdy zobaczyliśmy jednak pierwsze wyniki, to po prostu dyrektorom wielu szpitali ręce opadły. Od lat się mówiło, że opieka długoterminowa, opieka geriatryczna jest teraz najważniejsza dla całego kraju i w tę stronę powinny iść przekształcenia. Jeżeli jest to tak ważne, to pytam: dlaczego środków nie przesunięto, żeby wszystkie szpitale miały możliwość zrobić coś w tym zakresie? Okazuje się, że połowa Polski dostała całość pieniędzy, a druga połowa nie dostała ich prawie wcale.
Wystartowaliście w konkursie na rozbudowę Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego. Ile dostaliście na ZOL?
Zero.
A jest szansa, że coś jeszcze dostaniecie?
Marna. Na razie wiele pieniędzy na tym straciliśmy. Samo przygotowanie wniosku to jest od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych, ale szpitale wydawały tę kasę, bo słyszały od rządu: róbcie, pieniądze będą. No to działaliśmy. Niektórzy tworzyli też projekty przebudowy, a to są już kwoty liczone w setkach tysięcy złotych i teraz będziemy musieli szukać pieniędzy na realizację. Nie mam pojęcia, gdzie, bo mały szpital nie wyczaruje 20 milionów złotych. Chcę to powiedzieć i będę się tego trzymał: to było mapowanie zwycięzców.
Co to znaczy "mapowanie zwycięzców"?
W konkursie były pytania, na które odpowiedź znał i minister zdrowia, i NFZ. Na przykład: ilu pacjentów przyjęliście? Ilu pacjentów było unikatowych, jakiego rodzaju świadczenia realizowane były w szpitalu i w jakiej ilości? To dla mnie, jako adwokata, powód, żeby móc zasadnie domniemywać, że właśnie w ten sposób robi się mapowanie. Najpierw się typuje zwycięzców, a potem dostosowuje się pod nich konkurs.
Czyli właśnie mówi pan, że konkursy były ustawiane? To poważne oskarżenia w ustach prawnika i dyrektora szpitala.
Takiego słowa mógłbym użyć w cudzysłowie. Podkreślę, że nie oskarżam nikogo o to, że miał z tego jakieś korzyści majątkowe. Natomiast w mojej głowie dojrzewa myśl, że chciało się sprzyjać jednym, a drugim nie.
Na jakiej zasadzie miało się to sprzyjanie odbywać?
Przede wszystkim konkurs był w moim przekonaniu przygotowany nieuczciwie. Faworyzował podmioty, które znajdowały się na określonym terenie, na przykład województwo łódzkie albo śląskie. Jak szpital był na przykład z województwa łódzkiego, to otrzymywał na starcie pięć punktów - takich faworyzowanych województw było osiem. A jak jeszcze szpital mieścił się na terenie gminy miejskiej w konkretnym województwie, to następne pięć punktów. Tymczasem finalnie jeden, czasem dwa punkty decydowały o tym, czy się dostanie pieniądze, czy nie, więc o czym tu dyskutować? Nie mieliśmy żadnych szans.
A dlaczego ministerstwo faworyzowało te osiem województw? Może w Łódzkiem, na Lubelszczyźnie, Podkarpaciu czy na Śląsku są większe potrzeby niż u was?
Nie mam pojęcia, dlaczego do tego doszło i właśnie o to w tym chodzi, że nikt nie jest mi w stanie tego wyjaśnić. Nie znalazłem takiego wyjaśnienia w regulaminie konkursu, a szukałem kartka po kartce. Trybunał Konstytucyjny i Sąd Najwyższy już dawno stwierdziły, że zasada równości nie oznacza, że wszystko musi być równo. Ta zasada oznacza, że jeżeli następuje zróżnicowanie, to musi być to odpowiednio uzasadnione, a to uzasadnienie musi być społecznie akceptowalne. Tutaj uzasadnienia nie ma wcale.
Ministerstwo Zdrowia, jako ogłaszające konkurs, musi to przecież wiedzieć.
Słyszeliśmy różne legendy, bo jeszcze za czasów rządu PiS-u było powiedziane, że takie punkty będą dawane konkretnym województwom. My, dyrektorzy, od razu powiedzieliśmy, że to jest nieuczciwa konkurencja, ale nikt się nie mógł dowiedzieć dlaczego. Nieoficjalnie mówiono, że to jest związane z przyszłymi wyborami i rozkładem głosów na tych konkretnych terenach.
Dobrze, ale pieniędzy przecież nie było przed wyborami. Po nich władza się zmieniła i to ona ogłaszała konkursy. Powiedzmy więcej, ona ostatecznie wpisała te niejasne kryteria i zdecydowała, ile i za co przyzna punktów.
Wybory się odbyły, przyszła nowa pani minister i nie zrobiła z tym kompletnie nic, a przecież wcześniej protestowała, jak my wszyscy. Użyję stwierdzenia, którego użyłem jako adwokat w skardze kasacyjnej, że to się odbyło "za zasłoną niewiedzy". Dziś nie ma nawet, z czym polemizować. Jak jest uzasadnienie, to pan wie, o co chodzi i może powiedzieć: słuchajcie, koń jest wyższy, to wejście musi być wyższe. Krowa jest trochę niższa, to mniejsze. Wtedy można polemizować, a tu jest zasłona niewiedzy.
Adresat tego pytania jest oczywisty. Ministerstwo powinno wytłumaczyć, dlaczego stworzyło takie warunki.
Ale nie odpowiada. Nie rozpisali nawet szczegółowej punktacji za nasz wniosek, a potem zarzucali nam, że w odwołaniu nie odnosimy się do konkretnych zarzutów. Poprosiłem więc o pełną dokumentację konkursu, wnioski innych szpitali. Chcę to porównać i sprawdzić, ale mnie zwodzą.
Jeszcze przed ogłoszeniem konkursu byliśmy umówieni z wiceminister Katarzyną Kacperczyk. Miała przyjechać, byliśmy przygotowani do dyskusji z wojewodami, dyrektorami, starostami. Mieliśmy we wszystkich województwach ustalić konkretnie: jakie mamy potrzeby i dogadać się co, gdzie, w którym szpitalu będzie robione, żeby wszystko było na medal. Wszystko było przygotowane. I nagle telefon, że nic z tego nie będzie. Wiceminister przyjechała do naszego województwa na zaproszenie jednej z posłanek, ale rozmowy z nami na temat konkursu i środków na geriatrię oraz ZOL-e, nie było. Wyszło, jak wyszło.
Co chcieliście za te pieniądze z KPO zrobić? Wnioskowaliście o prawie 20 milionów.
Mamy w tej chwili 33-łóżkowy ZOL. Chcieliśmy postawić dwa piętra z całym zapleczem, żeby wszystkie pokoje spełniały standardy, żeby miały łazienki, żeby personel miał odpowiedni dostęp do łóżek. Chcieliśmy to zwiększyć o 100 proc., czyli podwoić liczbę łóżek. W tym wszystkim niezwykle ważne jest, że przekształciliśmy 27 łóżek z innych oddziałów. Czyli ograniczyliśmy położnictwo i ginekologię oraz pediatrię o 27 miejsc.
A czemu to jest takie ważne? Mieliście na oddziałach miejsca, a nie było pacjentów, to przekształcacie je na miejsca w oddziałach, gdzie potrzeby są większe. To chyba logiczne.
Od początku nam mówiono, że celem konkursu było między innymi to, żeby jak najwięcej przekształcić i my tak zrobiliśmy. Proszę sobie wyobrazić, że dostaliśmy za to jeden punkt, a ten, kto przekształcił trzy łóżka, bo są takie przypadki, dostał pięć punktów. Gdzie logika? Jak składaliśmy wniosek, byłem prawie pewien, że się znajdziemy w czołówce z uwagi na liczbę przekształconych łóżek. Tymczasem dostaliśmy 43 punkty, a pieniądze przyznawali od 51. Przypominam, że niektóre szpitale dostały 10 punktów tylko za to, że są w konkretnym województwie i gminie miejskiej.
A jakie są wasze potrzeby, jeżeli chodzi o seniorów?
Jesteśmy powiatem rolniczym, który ma starzejące się społeczeństwo. Tutaj jest sporo ludzi po pięćdziesiątce czy sześćdziesiątce i masa seniorów. Kolejka na ZOL tak naprawdę, gdyby się jej trzymać idealnie, to jest dwa lata. Wiele osób w tej kolejce dawno umrze, zanim tam dotrze. Jest coraz więcej tych osób. Niestety, nie jesteśmy w stanie dziś ich wszystkich pomieścić. Oczywiście są też inne, prywatne ZOL-e, ale nie każdego stać na to, żeby umieścić swojego rodzica, czy kogoś z rodziny w płatnym ośrodku. To kosztuje masę pieniędzy. My pełnimy taką funkcję usługową. Do nas trafiają ci najubożsi.
To co się dziś dzieje z tymi ludźmi, którzy są w tej długiej kolejce do was?
Mamy internę, na której leży bardzo dużo osób, właśnie starszych. Oni z reguły nie trafiają już do domu. Trzeba szukać dla nich miejsca, ale mamy problem z tym, żeby ich gdzieś przenieść. Ci ludzie już nie mogą wrócić do siebie, dlatego że albo są samotni, albo się nimi nie ma kto opiekować. Nawet jak jest ktoś do pomocy, to często wymagają opieki specjalistycznej. Jeżeli nie ma środków, żeby zatrudniać pielęgniarkę z zewnątrz, to nie dadzą rady. Dla takich ludzi jedyną pomocą są właśnie zakłady opiekuńczo-lecznicze lub oddziały geriatryczne.
Rozumiem, że ci ludzie nie powinni trafić na oddział internistyczny, bo już im tam pomóc nie możecie, ale też nie nadają się do domu, a mimo to zostają?
Tak jest. Oni kończą swoje leczenie. Ze starości nikt nie wyleczy. Muszą trafić do zakładu, który sobie poradzi z tym, żeby ich utrzymać. Trzeba ich umyć, nakarmić, podać leki. Oni nie są w stanie samodzielnie egzystować, więc zostają jakiś czas na oddziale internistycznym. Przecież nie wystawimy człowieka na ulicę. Szukamy, dzwonimy po różnych zakładach, pomagamy rodzinom. Czasem umieszczamy pacjentów w różnych częściach Polski. Niestety, to wszystko jest niewydolne. Na internie mamy 27 łóżek, zwiększyliśmy o 10. Co z tego, jak non stop przebywa na tym oddziale 54, 56 czy nawet 60 pacjentów. Najczęściej to osoby w wieku 70, 80, 90 lat.
Chce mi pan powiedzieć, że 33 dodatkowe łóżka w ZOL-u załatwiłyby sprawę?
To by była kluczowa sprawa, bo uwolniłoby to łóżka na internie, na którą powinni trafiać ludzie z potrzebami typowo internistycznymi. To przekazywanie odbywałoby się drogą naturalną. Trudno o tym rozmawiać, bo trudno jest rozmawiać o odchodzeniu człowieka. Lepiej rozmawiać o porodówkach, bo jest fajnie, kiedy na świat przychodzi dziecko. Wszyscy się cieszą.
Kiedy człowiek odchodzi i przychodzi kres jego życia, to jest to temat bardzo trudny, a niestety na ZOL-ach tak jest, że jak jeden pacjent odchodzi, to po prostu drugi wchodzi na jego miejsce. Z ZOL-u rzadko kto trafi z powrotem do domu. Musimy sobie zdawać z tego sprawę, dlatego chcemy, żeby się to odbywało godnie, bezboleśnie, pod fachową opieką.
Wróćmy do konkursu z KPO. Nie dostaliście pieniędzy i skierował pan sprawę do sądu administracyjnego. Przegraliście w pierwszej instancji. Sąd uznał, że ministerstwo nie musi rozpatrywać waszego odwołania od decyzji.
To była farsa. W tej chwili złożyłem skargę kasacyjną i będę walczył do końca. Co ciekawe, dyrektor innego szpitala, który miał prawie dokładnie taką samą sytuację jak my, też się poskarżył i wygrał, tylko że skład orzekający był inny. W tamtej sprawie sąd w pierwszej instancji nie zostawił na tym konkursie suchej nitki.
Wiemy, że chodzi o szpital z Myślenic. Wrócimy do tego, ale w uzasadnieniu waszego wyroku jest ciekawy fragment dotyczący sprawiedliwości. Sąd stwierdza, że konkurs "nie jest sprawiedliwy, ale tylko w znaczeniu potocznym". Jak pan to rozumie?
Wszyscy mają nadzieję, że mogą uczciwie żyć w tym kraju i być uczciwie traktowani, a oni mi piszą, że co prawda to nie było sprawiedliwe, ale to była tylko niesprawiedliwość rozumiana potocznie. Wytrzymać nie mogę, bo właśnie potoczne rozumienie sprawiedliwości jest najważniejsze, czyli to, co ludzie rozumieją przez sprawiedliwość.
Ale sąd uzasadnia, że ten konkurs, że takie postępowanie ministerstwa, było dyktowane względami ekonomicznymi i demograficznymi i dlatego się broni.
Nie wiem, na jakiej podstawie sąd to stwierdził. Gdyby tak było, to ja bym to przeczytał w regulaminie konkursu, a ja tego nie przeczytałem. Jeśli niesprawiedliwość stwierdza sąd w imieniu państwa polskiego, to powinien z tym coś zrobić. W skardze kasacyjnej domagamy się dogłębnej analizy tego konkursu.
W przypadku szpitala w Myślenicach sąd stwierdził, że decyzja ministerstwa zapadła z naruszeniem prawa, że niektóre działania ministerstwa były nierzetelne, naruszono zasady bezstronności i transparentności. Szpital z Mogilna też wygrał przed WSA. Dla was to coś może zmienić?
Od strony prawnej w zasadzie nie powinno, bo każda sprawa jest traktowana indywidualnie. Ale przecież patrzymy na to też społecznie. To może zmienia o tyle, że nie pozostałem sam na lodzie. To, co podnosiłem, inny sąd zauważył, a ten mój skład niestety nie. Wyrok dotyczący Myślenic dołączę do skargi kasacyjnej.
Natomiast najgorsze jest w tych obu wyrokach, że ani jeden, ani drugi skład się w ogóle nie ustosunkował do najważniejszej rzeczy. Nie odpowiedział, czy została złamana zasada równości. Naczelny Sąd Administracyjny po mojej skardze kasacyjnej będzie musiał na to pytanie odpowiedzieć, a przynajmniej mam nadzieję, że to zrobi.
Jako do polityka Platformy Obywatelskiej przychodzą do pana koledzy dyrektorzy i mówią: słuchaj, rząd nie dowozi w sprawie tego KPO?
Gorzej mówią.
Co?
Mówią do mnie, Mariusz, ty nas przekonywałeś, że jak przyjdzie Platforma, to będziemy normalnie traktowani, że będzie dialog, że będziemy dostawać odpowiedzi na nasze pytania i że nie będzie ktoś z nas robił matołów. Dyrektorzy mi to wytykają i mają pretensje, ale wiedzą, że ja też jestem oszukany. Jestem 20 lat w Platformie i w życiu nie pomyślałem, że minister z Platformy pierwsze 3 miesiące będzie z nami współpracowała, a po 3 miesiącach wejdzie w buty swoich urzędników, podpowiadaczy dziwnych środowisk i ten kontakt się urwie.
Pan, jako działacz Platformy, czuje się rozczarowany tym, co się wydarzyło i jak wygląda reformowanie ochrony zdrowia?
Nazwałbym to znacznie dosadniej.
To znaczy jak?
Ja się czuję w pewien sposób oszukany. To ja protestując, chodziłem po Warszawie z flagą. To ja krzyczałem, to ja namawiałem ludzi, dwukrotnie zresztą, przed wyborami. To ja głosiłem hasła wszystkim moim kolegom, koleżankom dyrektorom, że my słowa dotrzymamy. Dzisiaj się czuję wypluty tak, że się w głowie nie mieści. Byłem na rozmowach z panem premierem, który też obiecywał pewne rzeczy. Nie zrobił w tej sprawie nic. Dał mi nawet wskazanie, żebym otrzymał telefon od jego przybocznego, pana Grabca. Ten na moje SMS-y i telefony nawet nie raczy odpowiedzieć.
Najbardziej czuję się oszukany tym, że obiecaliśmy w 100 konkretach, że wszystkie świadczenia będą nielimitowane i że szpitale zostaną oddłużone, w tym oczywiście również te powiatowe. Dzisiaj, zamiast oddłużenia szpitali mamy manipulacje. Nazywam to jasno po imieniu i chcę, żeby pan to napisał. To nie jest żadna reforma, to jest manipulacja rządzących, to zakładanie kaptura na głowę skazańca, żeby nie widział, jak go zgładzą. Nie boję się tych słów. Zamiast zapłaty za wszystkie świadczenia dostajemy co chwila rozporządzenia, zarządzenia prezesa NFZ-u, które wybierają nam resztę pieniędzy.
Co pan konkretnie nazywa manipulacją?
Wszystko, co dziś widzimy, to nie jest reforma, a likwidacja szpitali powiatowych. Tylko to się dzieje w białych rękawiczkach. Decyzje, które są podejmowane, sprawiają, że te szpitale są w jeszcze gorszej sytuacji. Proszę spojrzeć: minister zapowiada reformy w ochronie zdrowia - przynajmniej poprzednia Izabela Leszczyna. Z reformy całego systemu została tylko reforma szpitali powiatowych.
Minister Leszczyna twierdziła, że to dlatego, że jesteśmy w sytuacji krytycznej. I tu się zgadzamy. Niestety, nie jest powiedziane, dlaczego my w tej sytuacji się znajdujemy. Nikt nie mówi, że się nam nie płaci za nadwykonania, a musimy je robić. Nikt nie mówi, że nie mamy wycenionych procedur na internie czy na chirurgii w taki sposób, żeby przynajmniej to zbilansować. Gdy pacjent ma złamaną rękę, a my będziemy go leczyć na głowę, to nic nie da. Zrośnie się to krzywo i z tego nic nie będzie. I tak ta reforma wygląda dzisiaj. Dodam, że konsolidacja zakładana w uchwalonej ustawie i tak promowana przez stronę rządową, nic nie pomoże bez zasadniczej zmiany wyceny procedur medycznych i uporządkowania adekwatnych do możliwości Państwa zasad wynagradzania pracowników ochrony zdrowia. Cały czas powtarzam, że teza, według której jak się zbierze "czterech żebraków", to powstanie cudownie jeden bogacz, jest dalece fałszywa i chybiona.
Michał Janczura i Szymon Jadczak są dziennikarzami Wirtualnej Polski
Napisz do autorów:
michal.janczura@grupawp.pl
szymon.jadczak@grupawp.pl