Irena i Tadeusz Węgrzykowie © Archiwum prywatne

"Żaden ze mnie bohater". Z żoną wychowali 111 dzieci

Magda Mieśnik

Mieli troje dzieci, gdy zdecydowali, że trzeba pomagać innym. W ciągu 27 lat przyjęli do swojego domu 108 dzieci krzywdzonych, maltretowanych, porzuconych, bez rodziny. - Żaden ze mnie bohater. Szalony byłem. Najbardziej się dziwię, że żona ze mną wytrzymała - mówi Tadeusz Węgrzyk. Razem z żoną Ireną założył jedną z pierwszych w Polsce rodzin zastępczych.

Dom dziecka w Rybniku. Zbliża się Boże Narodzenie.

- Które dziecko sobie wybieracie?

- Nie chcemy wybierać. Może pani podpowie. To będzie nasze pierwsze.

Dyrektorka wskazuje sześcioletnią Sylwię. Dziecko jedzie z Tadeuszem i Ireną Węgrzykami do ich domu. Nie płacze. Jest ciche. Małżeństwo ma już troje biologicznych dzieci. Najmłodszy chłopiec ma pięć lat.

Gdy wieczorem w łazience Sylwia rozbiera się do kąpieli, na plecach widać ślady po cięciach nożem i przypalaniu papierosami.

Dwa miesiące później. Ten sam dom dziecka.

- Musimy ją oddać. Nie nadajemy się.

Sylwia wraca do domu dziecka.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Polska Pełna Pasji. Dorota Polańska opowiada o pracy w ośrodku preadopcyjnym

- To był 1998 rok. Pierwsze dziecko i od razu nasza porażka. Dziewczynka wmówiła naszemu najmłodszemu synowi, że teraz ona zostanie u nas, a on pójdzie do domu dziecka. Nasze dzieci się zbuntowały. Nie chciały jej u nas. Oddaliśmy ją, ale nie mogłem się z tym pogodzić. Męczyłem się. Po kilku miesiącach wzięliśmy kolejne dziecko - mówi Tadeusz.

W ciągu 27 lat przyjęli do swojego domu 108 dzieci.

To moje powołanie

Kilka lat wcześniej Tadeusz trafia do Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu, w którym działał prof. Zbigniew Religa. Konieczna jest operacja. - Po wybudzeniu, gdy dochodziłem do siebie, doświadczyłem czegoś, co teraz nazywam powołaniem. Zrozumiałem, że nie czas na mnie. Mam coś jeszcze do zrobienia. Coś dobrego. Gdy wróciłem do domu, zacząłem szukać, komu mógłbym pomagać - mówi Tadeusz Węgrzyk.

Od lat prenumeruje "Gościa Niedzielnego". Gdy przegląda czasopismo, widzi ogłoszenie: "Szukamy rodzin zastępczych". Nie wie nawet, co to jest. Zapisuje numer. Sprawdza. Pyta. W Rybniku dopiero powstaje ośrodek zajmujący się rodzicielstwem zastępczym. Węgrzykowie słyszą, że jeśli chcą opiekować się dziećmi, muszą przejść szkolenie. Szybko się zapisują i wkrótce otrzymują kwalifikację. Mogą przyjąć do siebie dziecko. Z Sylwią nie wychodzi. Choć wiele ich to uczy.

Pół roku później, po wielu rozmowach z rodziną, Tadeusz wraca do ośrodka:

- Chcemy wziąć dziecko, ale na naszych zasadach.

Proponuje, by także ich biologiczne dzieci przeszły szkolenie i rozmowy z psychologiem. Tadeusz kupuje do domu duży owalny stół. Bez rogów. Wszyscy są przy nim tak samo ważni. Każdy głos ma taką samą moc. Sadza przy nim całą rodzinę i zaczynają rozmawiać. Czy spróbują raz jeszcze? Czy dzieci się zgadzają? Jakie ustalają warunki? Stół stoi w domu Węgrzyków do dziś.

Dzieci się zgadzają, ale nie chcą, by ktoś został w domu na stałe. Dlatego Węgrzykowie decydują, że będą przyjmowali dzieci, które potrzebują schronienia zanim uda się dla nich znaleźć rodzinę adopcyjną.

Gdy zaczynają pod koniec lat 90., nie ma jeszcze szczegółowych przepisów, które regulowałyby funkcjonowanie rodzin zastępczych. Dziś to, co zaczęli robić, określa się mianem zawodowej rodziny zastępczej pełniącej funkcję pogotowia rodzinnego. Trafiają tam dzieci w nagłych przypadkach, gdy ich bezpieczeństwo jest zagrożone. Zgodnie z przepisami, jeden rodzic rezygnuje z pracy zawodowej, by opiekować się dziećmi, za co otrzymuje wynagrodzenie.

W 1998 roku Węgrzykowie zostają pierwszą rodziną zastępczą w Rybniku i prawdopodobnie trzecią w Polsce. Nikt nie myślał wtedy, by takim osobom wypłacać wynagrodzenie. Robią to charytatywnie.

Tadeusz Węgrzyk znów idzie do ośrodka zajmującego się rodzinami zastępczymi.

- Jesteśmy gotowi.

Ania ma siedem lat. Jej opiekunami są dziadek i babcia. Za pieniądze oddają ją obcym mężczyznom. Gdy sprawa wychodzi na jaw, dziewczynka trafia do domu Węgrzyków. Lekarz, który bada dziewczynkę po zabraniu z domu dziadków, informuje, że trzeba zachować duże środki ostrożności z uwagi na ryzyko chorób wenerycznych i wirusa HIV. Na wyniki trzeba czekać miesiąc, a w domu są inne dzieci.

Ania bardzo boi się mężczyzn, więc również Tadeusza. Dopiero po czasie wychodzi na jaw, że tak samo na imię miał jeden z mężczyzn, który ją krzywdził. Dziewczynka ma ogromną traumę. Wymaga pomocy specjalistów. Nie daje się dotknąć. Umyć. Nawet Irena ma ogromny problem, by zdobyć jej zaufanie. Ania ma też duże problemy z zasypianiem. Całą noc w jej pokoju musi być włączone światło.

Podziękowanie dla Ireny od jednego z dzieci
Podziękowanie dla Ireny od jednego z dzieci © Archiwum prywatne

W sądzie toczy się sprawa o odebranie dziadkom prawa do opieki na dziewczynką. Dziadek nie chce do tego dopuścić. Pracuje na budowie. Przyjeżdża koparką pod dom Węgrzyków. Chce rozwalać ogrodzenie, dom. Sąd nie ma wątpliwości - Ania pod opiekę dziadków wrócić nie może. Po kilku miesiącach udaje się znaleźć rodziców adopcyjnych. Otrzymują informacje, przez co dziewczynka przeszła i jakiej pomocy wymaga. Węgrzykowie przekazują im, co pomaga jej się uspokoić, zasnąć. Do tego pakiet zdjęć z czasu, gdy u nich przebywała. Taki album przekazują każdej kolejnej rodzinie adopcyjnej. Dziecko nie może mieć dziury w życiorysie. Zdjęcia są bardzo ważne. Jeśli trafia do nich noworodek prosto ze szpitala, zachowują także jego opaskę z nadgarstka, którą zakłada się na porodówce. Wszystko trafia do nowych rodziców.

- Ania jest już dziś dorosła. Jest piękną kobietą. Ma dobre, szczęśliwe życie. Wiem, bo staram się być na bieżąco z sytuacją wszystkich naszych dzieci - mówi Tadeusz.  

Trauma na zawsze

Telefon z ośrodka.

- Zabraliśmy od dziadków dwóch braci. 5 i 7 lat.

- Bierzemy.

Młodszy bardzo cichy, aż za spokojny. Starszy agresywny. Krzyczy: - Nienawidzę kobiet. Zarżnę je wszystkie.

Dziadkowie zabierali chłopców na ogródki działkowe. Tam urządzali imprezy. Dzieci zamykali w kojcu dla psa, a sami na ich oczach uprawiali seks. Starszy chłopiec miał ogromny uraz do kobiet. Gdy Tadeusz szedł do pracy, Irena chowała wszystkie noże w domu. Bała się, że siedmiolatek coś jej zrobi.

- Załatwię cię - groził. Przeklinał. Wyzywał ją.  

- Zarżnę cię!

Kilka razy rzucił się na Irenę. Próbował ją dusić. Był bardzo silny. W nocy Irena i Tadeusz czuwali na zmianę. Pilnowali, by chłopiec nikomu nie zrobił krzywdy.

W szkole był agresywny wobec nauczycielki. Bardzo źle to znosiła. W końcu trafiła do szpitala. Chłopiec musiał przejść na nauczanie domowe. Młodszy brat świetnie się uczył, ale był bardzo zamknięty w sobie. Milczący.

- Bardzo dużo z nimi rozmawialiśmy. Zwłaszcza ze starszym, gdy miał napady agresji. Sadzaliśmy go, uspokajaliśmy. Gadaliśmy godzinami. Do tego psycholog. Pedagog szkolny. Terapia. Staraliśmy się mu pomóc na wszystkie sposoby. Czasem trauma jest zbyt wielka - mówi Tadeusz.

Irena Węgrzyk z dziećmi, którymi się opiekowała
Irena Węgrzyk z dziećmi, którymi się opiekowała © Archiwum prywatne

Dziadkowie chłopców długo walczyli o ich chłopców. Zgodnie z przepisami mieli prawo do utrzymywania z nimi kontaktu. Po spotkaniu w parku Tadeusz odbiera braci. Wsiadają do samochodu. Od dzieci czuć alkohol.

- Co piliście?

- Dziadkowie dali nam oranżadę.

Drugie spotkanie. Tadeusz obserwuje dziadków z oddali. Gdy widzi, że częstują dzieci napojami, zawiadamia pracowników ośrodka. Badania wykazują, że w napojach jest alkohol. Po wielu miesiącach chłopcy trafiają do adopcji. Młodszy kończy szkołę, ma dobrą pracę. Starszy popadł w problemy z prawem.

Rekordowa jedenastka

Początkowo Węgrzykowie przyjmowali po jednym dziecku. Gdy szło do adopcji, kolejne. Z czasem zaczęli brać rodzeństwa. Gdy była pilna potrzeba, przygarniali trzecie, czwarte...

W najgorętszym okresie opiekowali się w domu trójką swoich dzieci i ośmiorgiem w ramach pogotowia rodzinnego w wieku od noworodka do 14 lat.

- Najwięcej trafiało do nas niemowląt. Inne rodziny zastępcze nie były jeszcze gotowe na ich przyjmowanie. Z maluchami jest najwięcej zachodu. Nocne wstawanie, zmiany pieluszek, karmienie. W pewnym momencie poszedłem do ośrodka i powiedziałem, że nie chcę być rodziną patologiczną. Musimy postawić granicę - mówi Tadeusz. - Ośmioro dzieci to było ogromne obciążenie. Wstawaliśmy z żoną w nocy na zmianę. Nie dosypialiśmy. Ja rano musiałem iść do pracy. Zaczęliśmy nieco ograniczać liczbę dzieci, by nie działać na ich szkodę i każdym się odpowiednio zaopiekować.

Dwa noworodki w łóżeczkach, dwoje dzieci trzeba zaprowadzić do przedszkola. Jedno do zerówki. Kolejne do szkoły. Jak Irena miała to ogarnąć, gdy Tadeusz szedł rano do pracy, a dzieci trzeba było zaprowadzić na inną godzinę do przedszkola i na inną do szkoły? Kiedy przygotować im jedzenie, zmienić pieluchy, posprzątać? Większość dzieci chodzi też do psychologa, na terapię. Potrzebuje częstych wizyt u specjalistów.  

Gdy zabierali dzieci na wakacyjny wyjazd, Węgrzyk robił dwa kursy dużym autem, żeby wszystko przewieźć.

Wybrali się ze wszystkimi dziećmi do lasu. Mija ich małżeństwo z jednym dzieckiem.

- Ty, zobacz, jak ona dała mu sobie tyle dzieci zrobić?!

W pracy też ciągle pytania. Kolega Tadeusza:

- Jak sobie radzicie z tyloma? My mamy dwójkę i nie możemy sobie poradzić.

- Radzimy sobie tak jak wy z dwójką - śmieje się Tadeusz.

- A jak coś przeskrobią? Klapsa chyba czasem trzeba dać.

- Chłopie, to jest zakazane, przecież nie dam się zamknąć.

- Niemożliwe.

Obok żartobliwych sytuacji często zdarzają się niezbyt przyjemne. Węgrzykowie są wytykani palcami. Zwłaszcza przez pierwsze lata. Ludzie nie mają pojęcia o rodzicielstwie zastępczym. Nie mogą uwierzyć, że ktoś za darmo wychowuje cudze dzieci.

- Oni innym dzieciaki odbierają, żeby dla siebie mieć - plotkują.

Raz w środku nocy przyjeżdża policja na sygnale.

- Słucham - otwiera zaspany Tadeusz.

- Chcieliśmy sprawdzić, czy wszystkie dzieci w łóżkach. Nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy - mówi policjant.

Dlatego nigdy nie mieli życia prywatnego. Cały czas ktoś przychodził, dzwonił. Rodziny biologiczne odwiedzały dzieci.

Tadeusz: - Ja to nie wiem, co to jest życie prywatne. Nasz dom był zawsze otwarty. Pełen ludzi. Musieliśmy się podwójnie pilnować, bo ludzka zawiść bywała duża. Baliśmy się, że ktoś doniesie, bo żona lub ja mam urodziny i jedno z nas wypiło lampkę szampana. Mieliśmy z żoną umowę, że jak jest Sylwester albo inna uroczystość, to tylko jedno z nas wypija dwa łyki. I tyle.

Tadeusz Węgrzyk z dziećmi, które trafiły do jego domu
Tadeusz Węgrzyk z dziećmi, które trafiły do jego domu © Archiwum prywatne

Mama i tata są najlepsi

Po zamachach terrorystycznych 11 września 2001 roku w Stanach Zjednoczonych Węgrzykowie przyjęli trójkę rodzeństwa. Jedna matka, trzech ojców. Jeden z arabskimi korzeniami. Dziecko odziedziczyło po nim odcień skóry.

- Wychowujecie ich, żeby potem mogli nas wysadzać - krzyczeli ludzie na ich widok.

Ale to nic w porównaniu z tym, co dzieje się w domu Węgrzyków, gdy przyjeżdża nowe dziecko. Najtrudniejsze są pierwsze godziny. Dziecko płacze, krzyczy. Nie chce jeść. Nie chce spać. Buntuje się. Ale nie ucieka. Żadne dziecko nie uciekło od Węgrzyków.

Tadeusz: - Żeby nie wiem, jak zostało skrzywdzone przez mamę czy tatę, to i tak chce do nich wrócić. Żadna krzywda nie była w stanie sprawić, że przestanie kochać rodziców. Pokaleczone przez nich, pobite, gwałcone, a i tak mama i tata są najlepsi. To jest największy dramat tej sytuacji. Nie da się wytłumaczyć, że u mamy i taty jest źle. Że w innym domu będzie lepiej, bezpiecznie. Dopiero po miesiącach opieki i rozmów dziecko zauważa, że może być inaczej, że nikt nie uderzy, nie krzyknie. Wtedy zaczyna czuć się kochane.

Do Węgrzyków trafia pięciolatek. Zbliża się pora spania.

- Dlaczego wy piwa nie pijecie? Dlaczego u was nie gra głośna muzyka? Nie tańczycie?

- Większość dzieci, która do nas trafiała, była przyzwyczajona do tego, że w nocy jest impreza, picie, a odsypia się w dzień. Dla nich to było nienormalne, że wieczorem jemy kolację, myjemy się i idziemy spać. Bardzo trudno nauczyć dziecko takiego zwykłego rozkładu dnia, gdy ono od urodzenia żyło w świecie, gdzie wszystko stało na głowie - mówi Tadeusz.

Na początku przyjmują dzieci bez wsparcia finansowego. Z czasem zaczynają otrzymywać z ośrodka najpierw małe kwoty, później większe. Jeśli dziecko nie wymaga specjalistycznej opieki, pieniędzy wystarcza. Gorzej, jeśli terapia jest prywatnie, bo na państwową trzeba czekać miesiącami. Wtedy wystarcza na styk, a często trzeba dokładać.

Tadeusz: - Gdy trafiały do nas pierwsze dzieci i ktoś mi mówił, że pomoże im psycholog, nie chciałem tego słuchać. Jak to? Wychowałem troje dzieci, nikt mnie nie będzie uczył, jak to robić. Ale jak posłuchałem tych dzieci, co im zrobiono, jak skrzywdzono, to zacząłem inaczej na to patrzeć. Teraz wiem, że terapia to podstawa. Trauma sama nie zniknie.

Mam dwie mamy

Telefon z ośrodka:

- Jest chłopiec w szpitalu. Prawie trzylatek.

Staś od tygodni mieszka w szpitalnej sali. Sąd rodzinny wydał postanowienie, by umieścić go w rodzinie zastępczej, bo mama nie jest w stanie się nim opiekować. Niezaradna życiowo, nie umie i nie jest w stanie się nim opiekować. Cały czas zmienia miejsce zamieszkania.

Do szpitala przyjeżdża Irena z dyrektorem ośrodka. Staś nie chce z nimi iść. Przywiązał się do pielęgniarek. Boi się obcych ludzi. Namawiają, przekonują. Nie chcą go brać siłą. W końcu do szpitala wpada spóźniony Tadeusz. Gdy Staś go widzi, wskakuje mu na ręce i razem jadą do domu.

Dość szybko znajdują małżeństwo, które chce adoptować chłopca. Sprawa o pozbawienie matki prawa do opieki trwa jednak miesiącami. Przyszli rodzice odwiedzają Stasia w domu Węgrzyków przez dziewięć miesięcy. W końcu zabierają go do siebie.

Gdy Staś zaczyna chodzić do szkoły, w Dniu Matki nauczycielka prosi uczniów, by opowiedzieli o swoich mamach.

- Stasiek, ty to nie masz o kim opowiadać - wyśmiewa chłopca kolega z klasy.

Staś wstaje:

- Ty masz jedną mamę, a ja mam dwie. Jedna mnie urodziła, a druga mnie wychowuje.

Dziś Stanisław ma 25 lat. Niedawno brał ślub. Zaprosił Irenę i Tadeusza. W czasie wesela, gdy przyszedł czas podziękować dla rodziców, wyczytał też Węgrzyków.

- Ja stary chłop, a się popłakałem - mówi Tadeusz.

- Gdyby nie wy, nie byłoby mnie i tego wesela - dziękuje mu Stanisław.

Rodzina jest najważniejsza

Węgrzykowie zawsze uważali, że w pierwszej kolejności trzeba starać się, by dziecko wróciło do rodziny biologicznej. Trafił do nich synek kobiety, którą sąd uznał za nieporadną życiowo. Nie potrafiła opiekować się małym dzieckiem. Było mocno zaniedbane. Bardzo go jednak kochała. Żyła w dużej biedzie. Nie miała pieniędzy, by kupić bilet na autobus, by odwiedzić synka u Węgrzyków. Nawet zimą szła pieszo przez całe miasto, kilkanaście kilometrów, by choć przez chwilę go zobaczyć. Zawsze znalazła grosze, by kupić mu choćby jednego cukierka. W czasie wizyt Irena uczyła kobietę, jak karmić synka, myć, ubierać.

Gdy sąd wezwał Węgrzyków na rozprawę w sprawie odebrania prawa do opieki matce, Tadeusz wstał i zaczął przekonywać sędzię, by dziecko wróciło do domu.

- Panie Węgrzyk. Miałam już gotowy wyrok odbierający matce prawo do opieki, ale po pana słowach muszę go napisać od nowa - mówi sędzia i przyznaje dziecko matce.

Po kilku miesiącach Tadeusz spotyka sędzię.

- Widziałam tego chłopca. Chyba źle zrobiliśmy. Był strasznie zaniedbany, brudny.

- A gdzie go pani widziała?

- Na rynku, z daleka.

- To jak następnym razem pani znajdzie odwagę, by podejść bliżej, zobaczy pani, że on nie jest brudny, tylko ma ciemniejszą skórę, bo mama mu codziennie robi świeży sok z marchwi. Moja żona jej tak doradziła, żeby dostawał witaminy.

Rysunek dziecka, które trafiło do domu Węgrzyków
Rysunek dziecka, które trafiło do domu Węgrzyków © Archiwum prywatne

Czas na emeryturę

Dwa lata temu Węgrzykowie zdecydowali, że wiek i zdrowie nie pozwalają im już na to, by zajmować się tyloma dziećmi. Ostatnie maluchy opuściły ich dom, gdy udało się znaleźć dla nich rodziny adopcyjne. Ich dzieci biologiczne są już dorosłe i założyły własne rodziny. Każde z ponad stu pożegnań było bardzo trudne. Irena za każdym razem bardzo to przeżywała. Tadeuszowi za każdym razem łzy płynęły po twarzy. Gdy żegnali ostatnie dziecko, nie mogli uwierzyć, że w domu taka cisza, że mogą usiąść i nic nie robić. Ale nie są sami.

- Została z nami Patrycja. W tym roku skończyła 18 lat. Trafiła do nas prosto ze szpitala, gdy miała miesiąc. Lekarze dawali jej rok życia. Teraz mówią, że zostały jej może trzy lata. Jest bardzo chora neurologicznie i kardiologicznie. Niedowidząca. Jest z nią bardzo ograniczony kontakt, dlatego właściwie nigdy nie było szans, by ktoś ją adoptował. Jest naszą córką i tak już zostanie - mówi Tadeusz.

Odkąd w domu nie ma już małych dzieci, Irena wreszcie przesypia noce, a Tadeusz zrobił gruntowny remont. Nie ma śladu po łóżeczkach dla niemowląt, ubrankach, zabawkach. Są za to setki zdjęć i rysunków, które zajmują trzy wielkie walizki.

- To nasza historia. Każde z tych dzieci było kochane. Oczywiście, że zdarzały się takie, które nam mocno zalazły za skórę, ale trzeba pamiętać, że one przeżyły horror. Jak czasem o tym myślę, to naprawdę ciężko uwierzyć, co dorośli są w stanie zrobić dzieciom - mówi Tadeusz.

Część dzieci nadal utrzymuje kontakt z Węgrzykami, niektórzy ich odwiedzają. - Mała grupa wróciła do swoich rodzin biologicznych. Zdecydowana większość została adoptowana i ma nowy dom. Niektórzy są już dorośli i założyli własne rodziny. Największa wypłata dla nas była wtedy, gdy dziecko opuszczało nasz dom i mówiło "dziękuję". Wtedy wiedzieliśmy, że dobrze się spisaliśmy, że udało się wyrwać dziecko z ciężkiego życia - mówi Tadeusz. W maju tego roku Irena Węgrzyk za działalność w ramach rodziny zastępczej otrzymała złotą honorową odznaką za zasługi dla województwa śląskiego.

Węgrzykowie organizowali w swoim ogrodzie pikniki dla rodzin zastępczych. Działają także w zespole promocji rodzicielstwa zastępczego w Rybniku. Niestety bardzo ciężko znaleźć ludzi, którzy podjęliby się tego wyzwania.

Tadeusz: - Półtora roku działam w tym zespole. Jeszcze nikogo nie udało nam się namówić. Ludzie teraz zamykają się w swoich pieczarach, domach. Chcą żyć bardzo dostatnio, wygodnie, zamiast dać coś od siebie.

Pracownicy ośrodka cały czas mają pod ręką telefon do Tadeusza. Na wszelki wypadek, gdyby jakieś dziecko wymagało pilnej pomocy.

- Żaden ze mnie bohater. Szalony byłem, wiedziałem, że dobro do mnie wróci. Teraz widzę, że wypełniłem swoje powołanie. Najbardziej się dziwię, że żona w tym wytrzymała. Ciężko z tym zerwać. Irena odwiedza inne pogotowia rodzinne i pomaga przy dzieciach. Nie umiemy przestać.

***

Obecnie rodzina zastępcza zawodowa otrzymuje co miesiąc wynagrodzenie nie niższe niż 4567,40 zł. Rodzinie pełniącej funkcję pogotowia rodzinnego przysługuje nie mniej niż 5663,58 zł. W Polsce na koniec 2024 roku działało 36,5 tysiąca rodzin zastępczych, w których przebywało niemal 60 tysięcy dzieci. 17,5 tysiąca dzieci nie miało domu i wychowywało się m.in. w domach dziecka.

Magda Mieśnik, dziennikarka Wirtualnej Polski

Chcesz się skontaktować z autorką? Napisz: magda.miesnik@grupawp.pl

Wybrane dla Ciebie
Incydent pod biurem PO. Szef MSWiA reaguje
Incydent pod biurem PO. Szef MSWiA reaguje
Strażak potrącił kobietę. Uciekł z miejsca zdarzenia
Strażak potrącił kobietę. Uciekł z miejsca zdarzenia
"Jest pan wolny". Lawina komentarzy po decyzji sądu
"Jest pan wolny". Lawina komentarzy po decyzji sądu
Ukrainiec oskarżany o wysadzenie Nord Stream zabrał głos
Ukrainiec oskarżany o wysadzenie Nord Stream zabrał głos
Atak na rodziców w Jedlni-Letnisko. 63-latek nie żyje, 61-latka w szpitalu
Atak na rodziców w Jedlni-Letnisko. 63-latek nie żyje, 61-latka w szpitalu
Poród na parkingu przed szpitalem. Mama i dziecko czują się dobrze
Poród na parkingu przed szpitalem. Mama i dziecko czują się dobrze
Morze Barentsa. Norweskie myśliwce przechwyciły rosyjski samolot
Morze Barentsa. Norweskie myśliwce przechwyciły rosyjski samolot
Sceny grozy w szpitalu. 19-latka wymachiwała nożem
Sceny grozy w szpitalu. 19-latka wymachiwała nożem
Nie mogą zidentyfikować kierowcy busa. Nowe informacje o wypadku Polaków
Nie mogą zidentyfikować kierowcy busa. Nowe informacje o wypadku Polaków
Ktoś oblał wejście do biura PO. Sprawę bada policja
Ktoś oblał wejście do biura PO. Sprawę bada policja
Atak na dziennikarza RAI. Meloni reaguje
Atak na dziennikarza RAI. Meloni reaguje
"Na czołówkę". Brała udział w wypadku w Austrii, zabrała głos
"Na czołówkę". Brała udział w wypadku w Austrii, zabrała głos