Kamilek został zakatowany pod czułą opieką. "Tłumaczenie prokuratury nie jest racjonalne"
Kamilek był w zainteresowaniu pomocy społecznej, kuratorów sądowych, policji. Nie ma służby, która by o nim nie wiedziała. Tam było ze 20-30 zaangażowanych osób. Ta sprawa się ciągnęła latami. To jest przerażające - mówi Monika Horna-Cieślak. Rzeczniczka Praw Dziecka nie godzi się z decyzją prokuratury, która uznała, że nikt - poprzez zaniedbanie - nie przyczynił się do śmierci dziecka.
Dramat 8-letniego Kamilka wstrząsnął całą Polską. Ojczym posadził dziecko na piecu węglowym i polewał wrzątkiem. Chłopiec zmarł 8 maja 2023 r. Piekło chłopca trwało jednak latami.
Prokuratura Prokuratura Regionalna w Gdańsku ogłosiła dwa dni temu, że umarza śledztwo w sprawie o podejrzenie niedopełnienia obowiązków przez pracowników instytucji publicznych i pomocowych zajmujących się na przestrzeni lat rodziną zakatowanego dziecka.
Powód: "Ustalenia śledztwa w zakresie osób będących funkcjonariuszami publicznymi wykazały, że co do zasady, powierzone im obowiązki wykonywali prawidłowo, a uchybienia były incydentalne".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kamilek zmarł w szpitalu. Ekspert o tym, co zawiodło
Michał Janczura, Dariusz Faron, Wirtualna Polska: Prokuratura Regionalna w Gdańsku umorzyła jedno ze śledztw w sprawie Kamilka. Czy to oznacza, że nikt nie dopuścił się żadnych zaniedbań? Wszystko było w porządku? Wszyscy zrobili, co mogli, żeby to dziecko ochronić?
Monika Horna-Cieślak, Rzeczniczka Praw Dziecka: Jesteśmy w bardzo niepokojącym momencie. Ja tej decyzji prokuratury kompletnie nie rozumiem. Jako rzeczniczka, jako adwokatka, jako osoba zaangażowana w sprawę Kamilka. Gdy spojrzymy na przekazy medialne, kiedy wchodzimy na grupy społecznościowe Kamilka z Częstochowy, to widzimy zdjęcia dziecka, które ma podbite oko, złamaną rękę, ślady przypalania na ciele. To budzi duże wątpliwości: dlaczego organy, które są powołane do ochrony dzieci, tego nie dostrzegły?
Prokuratura mówi, że działały dobrze, a my mamy publiczne dowody (!), że chyba coś wymaga weryfikacji. Na tym etapie prokuratura nie dopatrzyła się, by była jakakolwiek osoba, która może ponieść odpowiedzialność karną. Na szczęście na tę decyzję przysługuje zażalenie. Sąd będzie analizował to umorzenie i z doświadczenia wiem, że wszystko jeszcze może się zmienić.
Co pani zdaniem wymaga weryfikacji?
Sąd Rejonowy będzie musiał przeanalizować cały materiał dowodowy. Będzie musiał się zapoznać z uzasadnieniem prokuratury. Ta twierdzi na przykład, że matka Kamilka "perfekcyjnie" przechytrzyła cały system i ukrywała przemoc, stwarzając pozory idealnego domu.
Mnie taka argumentacja nie przekonuje. To jest standardowa figura matki niekrzywdzącej, szeroko opisana w literaturze. Każda osoba, która pracuje w instytucjach przeciwdziałających przemocy, powinna wiedzieć, jak taka matka może się zachowywać. Jak się wypowiada, co może ukryć. Dlatego prowadzenie takich spraw wymaga wiedzy specjalistycznej. Osoby pracujące w instytucjach pomocowych muszą tę wiedzę mieć, inaczej nie mogłyby być tam zatrudnione. Matka Kamilka to nie jest osoba zdolna "hakować" cały system przez tyle lat. Ona sama wymagała wsparcia i opieki. To osoba całkowicie zagubiona, która ma problemy ze zdrowiem. Takie tłumaczenie prokuratury nie jest racjonalne.
Znaleźli pani zdaniem kozła ofiarnego?
Nie mogę tak tego oceniać, ale wiem, że sprawa musi być zaskarżona i wymaga ponownej weryfikacji. Ale wiem, że matka Kamilka, która jest osobą upośledzoną intelektualnie, skończyła szkołę specjalną, po prostu nie jest w stanie przez wiele lat "perfekcyjnie" zwodzić na manowce całego systemu: pracowników socjalnych, zespołu interdyscyplinarnego, sędziów, kuratorów sądowych, policjantów, i to z dwóch miejscowości - Częstochowy i Olkusza. Takie uzasadnienie jest irracjonalne.
Prokuratura twierdzi, że sędziom, prokuratorowi z Olkusza, policjantom, kuratorom nie można postawić zarzutów, bo nie dopuścili się żadnych istotnych zaniedbań. Czytamy pani korespondencję z Krajową Radą Sądownictwa, w której wylicza pani szereg zaniedbań: sąd w Olkuszu nie wykonał zarządzenia, kurator nie sprawdził treści zawartych w dokumentacji medycznej. Takich zaniedbań była tam cała masa.
Ja od samego początku byłam zaniepokojona. Raport analizujący działanie sądów w tej sprawie powstał błyskawicznie, a ona sama wymaga dogłębnej analizy. To był sygnał alarmowy, że dzieje się coś złego. Bardzo zaniepokoiło nas także to, że sam raport polustracyjny wskazuje na nieprawidłowości, ale wniosek KRS jest taki, że nie można powiedzieć, by ktokolwiek zawinił. Tutaj nie zgadza się stan faktyczny tj. wskazane przez samą KRS nieprawdziwości z wnioskami: wszystko jest dobrze. Jak może być dobrze, skoro są nieprawidłowości?
Teraz z prokuratury dostajemy potwierdzenie, że nikt nie zawinił.
Powtórzę jeszcze raz, o tym zdecyduje sąd, ale w ocenie prokuratury tego się właśnie dowiedzieliśmy. Kiedy zwykłemu obywatelowi, którego spotkamy na ulicy, powiemy, że dziecko wielokrotnie uciekało z domu, że są zdjęcia świadczące, że mogło doświadczać przemocy, to zapyta: "a było pod opieką służb?". To naturalne.
Paradoks polega na tym, że Kamilek był w zainteresowaniu każdej służby. Pomocy społecznej, kuratorów sądowych, policji, która widziała, jak uciekał z domu. Nie ma służby, która by nie wiedziała o tym dziecku. Tam było zaangażowanych pewnie ok. 20-30 osób na przestrzeni lat. Ta sprawa ciągnęła się latami. To jest przerażające.
Czyli wszyscy wiedzieli, ale nikt nie zawinił? Nie boi się pani, że decyzja prokuratury może mieć wpływ na inne tego typu postępowania? O sprawie Kamilka mówiła cała Polska.
Sprawa Kamilka jest sprawą fundamentalną dla tego, jak będziemy podchodzili, i jak będziemy reagować na przemoc wobec dzieci. W pewnym zakresie się udało. Powstała tzw. "ustawa Kamilka". Dostawałam sygnały z różnych instytucji pomocowych, że nie wyrabiają, bo ludzie zaczęli zgłaszać przypadki przemocy wobec dzieci.
Poszedł komunikat: widzisz przemoc wobec dzieci? Reaguj. Boję się, że teraz ten potencjał zostanie zaprzepaszczony. Obywatel musi wiedzieć, że jak zareaguje, to ta pomoc zostanie udzielona. W sprawie Kamilka była reakcja, a dziecko zostało zakatowane. To jaki dajemy sygnał społeczeństwu? Po co to zgłaszać, jeśli nie mamy pewności, że sprawa zostanie właściwie zaopiekowana?
Zanim w grudniu 2023 roku została pani RPD, na wniosek siostry zakatowanego Kamilka, reprezentowała go pani jako adwokatka. Jak pani patrzy na to z dzisiejszej perspektywy?
Reprezentowałam Kamilka od początku jako adwokatka. Jak pierwszy raz w życiu nie dostałam dostępu do akt sprawy, to wiedziałam, że to się tak źle skończy.
Dowiedzieliśmy się, że pełnomocnik Kamilka, który przejął po pani sprawę, dostęp do akt dostali dopiero kilka tygodni temu. Czyli przez kilkanaście miesięcy nikt nie wiedział, co się dzieje w tym postępowaniu?
Zawsze występowałam jako prawniczka, reprezentując interesy dzieci pokrzywdzonych przestępstwem. Prowadziłam bardzo różne sprawy, czasem bardzo drastyczne. Nigdy nie miałam takiej sytuacji, żeby prokuratura odmówiła mi dostępu do akt.
Nie dość, że nie wiedziałam, co się w sprawie Kamilka dzieje, jakie prokuratura będzie podejmować kroki, to jeszcze musiałam kombinować, kto może coś o tej sprawie wiedzieć, żeby móc cokolwiek zrobić. Wiedziałam tyle, ile się pojawiało w mediach. Nie mogłam brać udziału w czynnościach procesowych, ponieważ musiałam o to za każdym razem wnioskować. A nie wiedziałam, o co wnioskować, bo prokuratura nie informowała mnie o tym, kogo i kiedy będzie przesłuchiwać.
Prokuratura to jakoś uzasadniła?
Tłumaczyli, że ja reprezentuję siostrę Kamilka i ona może mataczyć w sprawie. Tylko jak? Sprawa dotyczyła niedopełnienia obowiązków służbowych. Magda [Magdalena Mazurek, przyrodnia siostra Kamilka - red.] nie zna pracowników socjalnych, sędziów, policjantów. To jest osoba dla nich obca. Więc to się nie trzymało całości.
Paradoks polega też na tym, że moje zażalenie na odmowę dostępu do akt sprawy, rozpatrywał sąd w Częstochowie. Czyli ten sąd, wydział karny, decydował o tym, czy mogę mieć wgląd w akta sprawy. W tych aktach były też dokumenty dotyczące tego, w jaki sposób procedował wydział rodzinny sądu... w Częstochowie. To absurd.
Pytaliśmy prokuraturę w Gdańsku czy prawdą jest, że czynności w tej sprawie na ich zlecenie wykonywały organy ścigania z Częstochowy. Prokuratura nie zaprzeczyła. Czyli sprawę przesunięto do Gdańska, żeby potem konkretne czynności wykonywać w Częstochowie. Czy to jest sensowne?
Nie, to nie jest sensowne. Sprawa była przekazana do Gdańska, bo tam był powołany zespół w Prokuraturze Regionalnej. Dostaliśmy więc sygnał, że to są prokuratorzy wyższego szczebla, z większym doświadczeniem procesowym. Pod tym kątem uważałam, że to świetny ruch prokuratury. Potem okazało się jednak, że czynności wykonywali policjanci z Częstochowy. Przesłuchanie Magdy, siostry Kamilka, w którym brałam udział, odbywało się na komendzie w Częstochowie.
Jak to możliwe? Przecież w śledztwie były badane między innymi działania policjantów z różnych komisariatów właśnie w tym mieście?
Dlatego sprawa była oddelegowana do Gdańska, a tu wracamy z czynnościami do Częstochowy. My, już jako biuro Rzeczniczki Praw Dziecka, widząc te nieprawidłowości, wnioskowaliśmy, żeby te czynności odbywały się w innej jednostce, nawet blisko Częstochowy.
Jakie konsekwencje dla całego systemu będzie miała decyzja prokuratury? Oczywiście jeśli utrzyma się w mocy.
Brak zaufania i przekonanie, że walka o ochronę dzieci przed krzywdzeniem, to jest pusty slogan.
Jest pani zaangażowana w te sprawę od dawna. Emocje ciągle są duże, czy z biegiem czasu trochę opadły?
Największe emocje miałam w wieku 20 lat, jak przyszłam do fundacji Dajemy Dzieciom Siłę (dawniej fundacja Dzieci Niczyje). Nie wytrzymałam. Musiałam odejść na półtora roku. Kolejne lata nauczyły mnie niezgody. Ja się nie zgadzam na taki świat i nie chcę żyć w takim świecie.
Od wielu lat jestem pod opieką psychologa, więc umiem nad tym pracować. Każda taka sprawa wywołuje oczywiście emocje, ale to jest złość. Mówiłam to, gdy Kamilek zmarł: co jeszcze musi się stać, żebyśmy się w Polsce obudzili? Ja naprawdę wierzyłam - i ciągle wierzę - że sprawa Kamilka coś zmieni. Jest ustawa, ale ona musi sprawić, że zmieni się to, jak my na przemoc wobec dzieci reagujemy. Procedury wypełniają ludzie, a my się jeszcze nie obudziliśmy i to jest najgorsze.
Czy sprawa Kamilka mogła być krokiem milowym dla polskiego systemu ochrony praw dzieci. Tak jak sprawa Baby P, czy inne w Wielkiej Brytanii?
Zmiany zawsze zachodziły wtedy, gdy jakieś dziecko zmarło. To jest oczywiście okrutne, straszne, że musi umrzeć dziecko, żeby coś się działo. Ale uważam, że sprawa Kamilka jest taką polską sprawą, która powinna zmienić rzeczywistość. Zmieniła rzeczywistość prawną, ale jest jeszcze druga strona tej sytuacji, czyli pokazanie, że jeżeli nie reagujemy na przemoc i krzywdzenie dzieci, to możemy ponieść za to konsekwencje. Wszyscy. Wtedy, kiedy jesteśmy obywatelem, przechodniem, sąsiadem, ale szczególnie kiedy pracujemy w odpowiednich instytucjach i mamy kwalifikacje.
W 2017 roku weszła w życie nowelizacja dot. artykułu 240 kodeksu karnego z przekazem, że jeśli nie będziesz reagował na określone formy przemocy wobec dzieci, to pójdziesz do więzienia. I co z tych przekazów zostało?
Prokuratura stwierdza z jednej strony, że w śledztwie ujawniono, że lekarze, nauczyciele, pracownicy pomocy społecznej mogli nie dopełnić swoich obowiązków, ale tu cytat: osoby te, nie są funkcjonariuszami publicznymi w rozumieniu art. 231 § 1 kk i w tym zakresie, wobec braku odpowiednich przepisów, konieczne było umorzenie śledztwa.
To jest najbardziej szokujące. Nam nie pasuje, że ustalenia stanu faktycznego nie są spójne z logicznym wnioskowaniem. Nieprawidłowość, nieprawidłowość, nieprawidłowość, a na końcu wychodzi wniosek: wszystko jest dobrze. Takie same wrażenie miałam czytając raport polustracyjny KRS z działania sądów w tej sprawie. Zaczynasz mieć wątpliwości czy 2+2 równa się 4.
Pani postrzeganie tej sprawy zmieniło się, gdy objęła pani funkcję rzeczniczki?
Po objęciu urzędu dostałam akta sprawy na biurko. To było dla mnie największą aberracją. Dopiero gdy obejmujesz jakiś urząd, dowiadujesz się, co jest w aktach. Adwokaci - tu mówię o sobie i swoich następcach w tej sprawie - którzy reprezentowali Kamilka po śmierci, i którzy powinni być najbliżej postępowania, nie mieli do tego wglądu. To jest niepokojące.
"Społeczność Kamilka" to kilkadziesiąt tysięcy osób. Jak oni zareagowali na umorzenie śledztwa?
Są źli, zdenerwowani, zdezorientowani. Sporo osób od dawna miało jednak poczucie, że sprawa odpowiedzialności urzędników tak się skończy.
Powiedziała nam pani kiedyś, że jeśli nie wyjaśnimy dogłębnie sprawy Kamilka, to będą kolejne takie dramaty. Obecnie w kontekście decyzji prokuratury, to brzmi jeszcze bardziej dramatycznie.
Podtrzymuję te słowa. O Kamilku słyszała cała Polska. Dziś cała Polska dowiaduje się, że były powiadomione służby, policja, sądy, ale matka "zhakowała" system. Gdybyśmy mówili, że matka po prostu powiedziała coś sąsiadom i uwierzyli, byłabym w stanie zrozumieć. Ale mówimy o osobach, które mają mieć szczególne kompetencje i wiedzę, żeby pomagać dzieciom. Znowu dodajemy 2+2 i wychodzi 6.
Dariusz Faron i Michał Janczura są dziennikarzami Wirtualnej Polski