"Cztery pieski u Bożeny". Sąd rozstrzygnie, czy karać aktywistów za ułatwianie migrantom przejścia do Niemiec
Przemytnik z Białorusi instruuje migranta: "W razie kłopotów dzwońcie pod ten numer. Dwie rodziny otrzymały pomoc od tych ludzi, więc wy też otrzymacie, jeśli Bóg pozwoli". "Ci ludzie" to polscy aktywiści. Badając ich sprawę, śledczy trafili na trop grupy zdecydowanie większej i lepiej zorganizowanej.
Wiejska droga na Podlasiu, 20 marca 2022 roku. Podoficer Straży Granicznej kontroluje osobowego volkswagena i subaru. "Co znajduje się pod kocami na tylnych siedzeniach?" - od kilku lat to na pograniczu rutynowe pytanie. "Nic, tylko dzieci" - odpowiada Polka kierująca volkswagenem. Strażnik sprawdza. Odsłania koce i widzi wlepione w siebie sześć par oczu. To migranci. Przewożący ich aktywiści wkrótce staną przed sądem.
Incydent z marca dał jednak początek jeszcze jednemu śledztwu, które nadal trwa. Według służb, dane wydobyte wtedy z pamięci smartfona, znalezionego w jednym z samochodów, wskazują na istnienie bardziej rozbudowanej grupy. Jej celem była nie tylko doraźna pomoc migrantom, ale przerzucanie ich na zachód Europy. Wirtualna Polska poznała szczegóły sprawy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nagroda to pinezka i podziękowania ze Sztokholmu
Eksperci informatyki śledczej oraz analitycy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Straży Granicznej w pamięci smartfona znaleźli zrzut ekranowy mapy Google "z wyrysowaną trasą przez kompleks leśny do miejscowości Pogorzelce". Okazało się, że telefon - według nich - "współpracował" z kontaktami przemytników migrantów na Białorusi oraz z ich klientami. "Współpracował" oznacza, że np. wykonywano z niego połączenia głosowe czy wymieniano dane.
Z wydobytych wiadomości, wynika, że w szczycie kryzysu migracyjnego na polsko-białoruskiej granicy po naszej stronie działała grupa, która sama nazwała siebie "siecią ludzi". Ich celem była pomoc w transporcie migrantów na Zachód. Zapisy rozmów znajdują się w aktach sądu w Hajnówce. Co ważne, migrantom pomagano nie za pieniądze, lecz z pobudek ideologicznych.
"Jaka ma być puenta takiej akcji? - pyta jeden z członków "sieci ludzi".
Odpowiedź: "Dla mnie puentą jest pinezka syryjskiej rodziny ze Sztokholmu z podziękowaniami".
To rzeczywisty kontekst oskarżenia pięciorga aktywistów. Prokuratura w Hajnówce uważa, że dostarczając jedzenie, zapewniając nocleg, pouczając o zachowaniu w razie zatrzymania, a wreszcie podwożąc migrantów w głąb Polski, aktywiści przekroczyli granicę świadczenia pomocy humanitarnej. Było to ułatwienie nielegalnego pobytu cudzoziemcom. Grozi za to do pięciu lat więzienia.
Akt oskarżenia jest zwięzły i dotyczy tylko jednego epizodu, w którym pomoc otrzymała rodzina z Iraku oraz 25-letni Egipcjanin.
Prokuratura chce, aby sąd rozpoznał sprawę, znając analizy zawartości telefonów uczestników incydentu. Jeden z tomów akt zawiera diagramy wykonywanych połączeń (także na Białoruś), miejsc logowania się telefonów przy granicy, zrzuty ekranowe czatów m.in. w języku arabskim.
Analitycy opisują, kto był w "sieci" i jaką pełnił funkcję. Ustalono, że pewną grupę migrantów przewieziono aż do mieszkania w Jaktorowie pod Warszawą. Niektórzy trafili do Londynu, a niejaki Ossama "wyruszył w podróż do Niemiec. Był dobrze zaopatrzony w ubrania i jedzenie" - czytamy w materiałach.
Grupa Granica: natychmiast oczyścić ich z zarzutów
Inaczej sprawę sądową widzi organizacja Grupa Granica (oskarżeni nie są jej członkami). Komentuje, że to "haniebny akt oskarżenia", prześladowanie ludzi niosących pomoc humanitarną. "Domagamy się natychmiastowego oczyszczenia ich z wszelkich zarzutów" - przekazała Grupa Granica w stanowisku opublikowanym na swojej stronie internetowej.
Głos zabrała też Helsińska Fundacja Praw Człowieka: "Udzielanie pomocy humanitarnej nie stanowi przestępstwa. Bezinteresowne udzielenie pomocy osobom będącym w stanie zagrożenia zdrowia lub życia stanowi moralny obowiązek i zasługuje na pochwałę, a nie represję karną".
Daty procesu, który odbędzie się w Hajnówce, jeszcze nie wyznaczono. Sąd będzie musiał rozstrzygnąć, czy działanie aktywistów zasługuje na karę. Możliwych rozstrzygnięć jest kilka. Sąd mógłby wziąć pod uwagę, że aktywiści pomagali bezinteresownie i umorzyć sprawę, czego już domaga się adwokat oskarżonych.
Prokurator Łukasz Janyst z Białegostoku wskazuje w korespondencji z Wirtualną Polską, że sąd ma możliwość nadzwyczajnego złagodzenia kary, a nawet odstąpienia od jej wymierzenia w wyjątkowych wypadkach, gdy sprawca nie osiągnął korzyści majątkowej.
Wpadka "sieci ludzi". Te wiadomości miały być skasowane
Co wiadomo z kolei o "sieci ludzi"? Przykładowe wiadomości wydobyte z telefonu:
"Tak samo, jak poprzednio. Przesyłki wysyła Mila, chodzi o przerzucenie 2 ludzi do Warszawy lub okolic".
"Skąd ma odebrać pieska - szczeniaki?"
"Może ktoś by mógł wywieźć pieska poza strefę trzepania?"
Pytanie: "U Bożeny już wesoło, czyli 4 pieski, szczęśliwa?". Odpowiedź: "Oby dotarli do normalnego świata".
Padają też pytania od migrantów po niemiecku i angielsku: "Pomóż mi. Idę do Niemiec. Proszę" i "Zaczynacie robić wniosek o azyl?". Odpowiada im aktywistka: "Taaak. Jestem tak szczęśliwa z waszego powodu". Na końcu wiadomości stawia czarne serduszko.
Eksperci w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Straży Granicznej rozgryzali historie ze smartfona przez kilka miesięcy. Co znaczy konspiracyjny język? "Piesek" to migrant. "Szczeniaczek" - dziecko cudzoziemca. "Mila" - tak zapisywano kontakt jednej z aktywistek najczęściej pojawiającej się w korespondencji. "Strefa trzepania" - to sieć posterunków i patroli przy granicy z Białorusią.
"Sieć ludzi" uzgodniła, że będzie wywozić obcokrajowców ze strefy przygranicznej, ukrywać w bezpiecznym miejscu i pomagać w przewożeniu na zachód Europy - tłumaczy w raporcie analityk, który odczytywał i interpretował wiadomości oraz połączenia. Jak dotąd żaden z członków "sieci" nie został oskarżony.
Planowali wciągnąć w akcję Niemców
Wiadomości pochodzą m.in. z jesieni 2021 roku. To szczyt kryzysu migracyjnego na polsko-białoruskiej granicy - jeszcze nie ma płotu, a miesięcznie dochodzi do tysięcy prób przejścia granicy. Od początku kryzysu Straż Graniczna zatrzymała 200 kurierów, którzy transportowali migrantów za pieniądze.
Co ważne, aktywiści nie brali za to ani dolarów, ani euro. Robili to z chęci wykonania dobrego uczynku. Według niektórych organizacji, migranci to "osoby uchodźcze", "ludzie w drodze", których należy ugościć. Zdaniem części aktywistów każdy człowiek ma prawo żyć, gdzie chce, a granice państw nie mają znaczenia. Ponadto ludzi idących ku granicom Polski "nie można przepędzać".
Członkowie "sieci" snuli nawet plany o zaangażowaniu niemieckich organizacji oraz polityków, aby ci wymogli na Polsce przejście migrantów z Białorusi - wynika z akt sprawy. W odzyskanych wiadomościach można przeczytać m.in.: "Potrzebny jest wspólny głos kraju tranzytowego i docelowego" i "Skontaktuję się z jakimiś niemieckimi organizacjami. Jakaś wspólna polityka powinna tu nastąpić i to się może spokojnie udać".
Korespondencja pomiędzy "siecią ludzi" miała pozostać na zawsze tajna. Ostrzegali się, że trzeba zainstalować w telefonach aplikację Signal i ustawić automatyczne kasowanie konwersacji. Wówczas wiadomości przepadają np. po kilku dniach i nie da się ich odtworzyć.
Te zasady złamano - telefon z nieskasowanymi wiadomościami oraz listą kontaktów wpadł w ręce wspomnianego już podoficera Straży Granicznej. Tego, który pod Narewką zatrzymał: 39-letniego Peshawę z Iraku, czwórkę jego dzieci, a także Alego, 25-letniego Egipcjanina. Kierowcy volkswagena i subaru (to ich obejmuje akt oskarżenia) początkowo tłumaczyli, że są turystami i podwozili do sklepu przypadkowo napotkanych ludzi. W śledztwie odmówili składania wyjaśnień.
Historia rodziny pana Peshawy. Chcieli do Niemiec, utknęli w Polsce
Jest 15 listopada 2021 roku. Od kilku dni tysiące migrantów gromadzą się po białoruskiej stronie przejścia w Kuźnicy. To tam dochodzi do największej próby przedostania się do Polski nazywanej niekiedy "szturmem Kuźnicy". Zdesperowani cudzoziemcy szarpią druty ogrodzenia, policjantów i żołnierzy obrzucają kamieniami, butelkami i kostką brukową. W drugą stronę leci gaz łzawiący, granaty hukowe i woda z armatek.
Tego dnia, gdzieś po białoruskiej stronie, jest też Peshawa, który z żoną i siódemką dzieci (najmłodsze ma dwa latka), chce przedostać się do Niemiec. Przesłuchiwany później przez Straż Graniczną zeznawał: "Nie mogłem ekonomicznie utrzymać siedmiorga dzieci. Nie miałem domu, nie miałem stałego dochodu. Szukam bezpiecznego życia dla dzieci". Strażnikom przedstawiał się jako przedsiębiorca, zajmujący się pośrednictwem w handlu nieruchomościami. Miał paszport z Irbilu w Iraku.
Ponad miesiąc wcześniej, 23 września 2021 roku cała rodzina wyleciała do Turcji, gdzie przesiadła się w samolot do Mińska. Na granicę polsko-białoruską przyjechali taksówką. Za przerzut do Niemiec Peshawa zapłacił 2 tys. dol. przemytnikowi o imieniu Gailan. To Syryjczyk mieszkający w Niemczech, organizator przerzutu.
Linii zasieków rodzinie nie udało się przekroczyć. "Szturm na Kuźnicę" również nie otworzył przejścia. Na okazję przekroczenia granicy Peshawa z rodziną czekali aż do marca. Zimę spędzili w centrum magazynowym w Bruzgach na Białorusi.
To tam Peshawa spotykał Syryjczyka o imieniu Ragaz, który doradził rodzinie, żeby w razie kłopotów w Polsce dzwonili do aktywistów. Irakijczyk zeznał, że 18 marca 2022 roku to białoruscy funkcjonariusze przecięli graniczne zasieki i wpuścili rodzinę do Polski. Było to w okolicach Narewki. Razem z nimi był Ali, 25-letni bezrobotny Egipcjanin. Pokonali zaledwie kilka kilometrów, gdy zmęczeni musieli zrobić przystanek.
Kłopoty za granicą. Pomoc miała przyjść od Polaków
Tymczasem przemytnik Gailan wysyłał im ponaglające wiadomości: "Panie Peshawa, idźcie jak najszybciej". Transport miał czekać 20 km od granicy w punkcie wskazanym przez przemytnika. 16-letnia córka Peshawy relacjonowała strażnikom, że przemytnik wykluczył możliwość odebrania ich bliżej granicy. Peshawa też wydzwaniał na Białoruś.
"Wysłałem twój numer do osoby narodowości polskiej, która jest moim znajomym. Jeśli pisze do ciebie, to odpowiadaj. To od nas" - przekazał Ragaz z Białorusi. "Dwie rodziny otrzymały pomoc od tych ludzi, więc wy też otrzymacie, Inshallah" [jeśli Bóg pozwoli - red].
21 marca Peshawa odbiera wreszcie wiadomość: "Witam, jesteśmy aktywistami z Polski. Pomagamy za darmo tylko w Polsce. Dajemy wodę, jedzenie, ubranie powerbanki, sim karty. Jak możemy wam pomoc?"
- Zadzwoniliśmy i były to dwie panie. Przyniosły dużo jedzenia i ubrań. Były to miłe kobiety i wzbudzały zaufanie. Nie wiedzieliśmy, co do nas mówią - relacjonowała córka Irakijczyka. Z ustaleń prokuratury wynika, że aktywistki poleciły rodzinie, aby pozostała w jednym miejscu. Ostrzeżono ich, że "w pobliżu są bagna oraz policja z psami". Po noclegu "w oborze" - tak budynek wspomina Irakijka - aktywiści organizują trzy auta do przewiezienia migrantów. Dokąd? To już z korespondencji nie wynika.
Dwa auta, którymi jadą ojciec z czwórką dzieci, zatrzymuje patrol Straży Granicznej. Matce, jadącej trzecim samochodem z pozostałą trójką dzieci, udaje się ominąć kontrolę, ale nie chce, aby byli rozdzieleni. Dlatego żona Peshawy sama zgłasza się na policję, w czym asystuje jej aktywista-prawnik. Rodzina składa wniosek o objęcie międzynarodową ochroną, dzięki czemu do czasu rozpatrzenia sprawy mogą pozostać w Polsce. Trafiają do zamkniętego ośrodka dla cudzoziemców.
Będzie burza w sądzie. Kto miał korzyści?
- Czworgu oskarżonym zarzucono ułatwienie pobytu cudzoziemcom pobytu na terenie Polski wbrew przepisom oraz w celu osiągnięcia korzyści osobistej dla tych osób, poprzez odebranie ich z rejonu granicy polsko-białoruskiej i przewożenie w głąb kraju - wyjaśnia stanowisko oskarżenia prok. Łukasz Janyst, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej z Białegostoku.
Wylicza dalej: - Z kolei piąta oskarżona ułatwiała pobyt cudzoziemcom, dostarczając im pożywienie i odzież oraz instruując ich jak uniknąć zatrzymania przez polskie organy ścigania. Udzieliła im także schronienia oraz przydzielała ich do samochodów, którymi mieli być przewożeni w głąb kraju - tłumaczy.
W Hajnówce z pewnością dojdzie do prawniczego pojedynku. Artykuł 264a KK (mówi o ułatwianiu pobytu) zakłada, że przestępstwo to może być popełnione wyłącznie w celu "osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej". Skąd korzyść, skoro aktywiści pomagali za darmo? Prokuratura uważa, że wprawdzie aktywiści nie byli opłacani, ale korzyść osobistą odnieśli sami migranci.
Adwokat Radosław Baszuk, obrońca oskarżonych, tak odnosi się do sprawy: - Sąd Rejonowy w Hajnówce będzie musiał rozstrzygnąć, czy dostarczenie pożywienia oraz ubrania podczas pobytu w lesie, udzielenie schronienia i odpoczynku oraz przewożenie rodziców z siedmiorgiem dzieci zagrożonych głodem, chłodem i wypchnięciem za graniczny mur – godzi przestępczo w porządek prawny Rzeczypospolitej Polskiej.
- Ustalenia dotyczące pozyskanych danych z telefonów nie przełożyły się na zarzuty i sytuację moich klientów. Nie ma to znaczenia dla sprawy, skupiającej się jednym wątku pomocy irackiej rodzinie - uważa mecenas.
Radosław Baszuk zauważa, że zarzut "przewożenie w głąb kraju" odnosi się do odległości 13 km. Ironizuje, że miejscowość Stare Masiewo (tam mieli przebywać migranci) jest położona nad samą granicą. Wyjechać z niej można tylko "w głąb kraju". Innej drogi nie ma. Pełną treść komentarza adw. Baszuk zamieścił na blogu.
Kim są oskarżeni? To 40-letni Mariusz, bezrobotny, bez dochodu; 25-letnia "Mila" (ma charakterystyczne imię, którego nie podajemy) zatrudniona jako "pracownik logistyczny" w stowarzyszeniu zajmującym się pomocą dla cudzoziemców; 36-letni Marco, bezrobotny Polak, ekonomista z Düsseldorfu (twierdzi, że utrzymuje się z pomocy socjalnej); 35-letnia Jolanta, prawniczka z Łodzi oraz 55-letnia Ewa, jedyna osoba, która mieszka i pracuje przy granicy.
W komunikacie Grupy Granica, która wspiera oskarżonych, znalazły się ich zanonimizowane oświadczenia.
"Trudno było mi uwierzyć, o co jestem oskarżana. Nie sądziłam, że istnieje paragraf, który mówi, że przekazanie drugiej osobie jedzenia, picia (...) jest karalne. A jednak teraz czeka mnie sprawa w sądzie ..." - komentuje jedna z kobiet.
"Ochrona białego i kolonialnego przywileju musi opierać się na odstraszaniu: tych, którzy decydują się na walkę o godne życie poprzez migracje i tych, którzy ich wspierają" - to fragment kolejnego oświadczenia. Autor lub autorka sugeruje w nim, że Europa jest twierdzą, a oskarżenie, że efekt rasistowskiej polityki rządów.
Pan Peshawa znikł. Podziękowań nie będzie
Świadkiem na rozprawie przed sądem w Hajnówce miał być pan Peshawa - wynika z akt sprawy. Raczej nie będzie. Według notatki komendanta placówki SG Irakijczyk nie przedstawił żadnych okoliczności wskazujących, że był prześladowany w swoim kraju. Jeszcze w 2022 roku Urząd do Spraw Cudziemców odmówił mu udzielenia azylu w Polsce.
Peshawa złożył odwołanie, ale nie czekając na werdykt "samowolnie oddalił się z ośrodka i nie powrócił". Dostał się do Niemiec - w styczniu ubiegłego roku z Urzędem do Spraw Cudzoziemców skontaktowały się służby niemieckie, które chciały ustalić, jakie państwo UE jest odpowiedzialne za azyl 9-osobowej rodziny z Iraku.
3 marca 2023 roku Straż Graniczna wydała decyzję zobowiązującą Peshawę i jego bliskich do powrotu do Iraku. Pisma, zakazującego im również wjazdu do Polski przez trzy lata, nie było komu doręczyć.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski