Dzieci z Michałowa głodują na granicy. "Powinny być dopuszczone do procedur"
Po tym, jak reporterzy Wirtualnej Polski udokumentowali, że grupa Irakijczyków z Usnarza, w tym także dzieci z Michałowa, nadal koczuje w skrajnych warunkach na granicy, polskie władze twierdzą, że nic nie mogą zrobić, bowiem osoby są po białoruskiej stronie. Innego zdania jest Agencja ONZ ds. Uchodźców w Polsce. - Decyzja co do dalszych ich losów jest zależna od polskich władz - mówi WP rzecznik Agencji Rafał Kostrzyński.
- Nasze stanowisko jest niezmienne od początku wybuchu kryzysu na granicy polsko-białoruskiej. Apelowaliśmy do polskich władz o postępowanie zgodne z przyjętymi zobowiązaniami z konwencji genewskiej, Konstytucji i ustawy o udzielaniu statusu uchodźców na terytorium RP. Mówią one o tym, że nawet jeśli ktoś przekroczy w niedozwolonym miejscu granicę, a chce ubiegać się o status uchodźcy, taka osoba powinna być dopuszczona do procedur azylowych - mówi Wirtualnej Polsce Rafał Kostrzyński, rzecznik polskiego przedstawicielstwa UNHCR, agencji ONZ ds. Uchodźców. W jego opinii Białoruś nie jest bezpiecznym krajem dla tych osób.
- Widać to właśnie na przykładzie grupy z Usnarza, która koczuje przy granicy od dwóch miesięcy. Ta grupa nie ma szans powrotu w głąb Białorusi, postarać się tam o azyl czy wrócić do domu. Decyzja co do dalszych ich losów jest zależna od polskich władz. Nie ma żadnego politycznego ani humanitarnego uzasadnienia tolerowania takiej sytuacji. Jeśli wniosek o azyl jest niezasadny wdraża się wówczas procedurę powrotną. Tylko nie w taki sposób jak obecnie, poprzez wypychanie na granicę, tylko w godnych warunkach - twierdzi Rafał Kostrzyński.
Matka z dziećmi zagraża Polsce? "Bezduszność polityków"
W podobnym tonie wypowiada się były szef Straży Granicznej gen. Dominik Tracz.
- Dramatyzm całej sytuacji polega na tym, że to są ludzie, którzy cierpią i umierają na granicy. Rozwiązaniem tej sytuacji jest decyzja polityków, którzy w ostatnich dniach notorycznie się zapętlają. Ich postępowanie jest bezrefleksyjne. A przecież zakładamy, że nasz kraj z poziomu władzy będzie przestrzegał praw człowieka. Niestety, ale ta sytuacja przypomina mi sytuację ze szpitala. Tak jakby ktoś przyszedł chory, a lekarz zapytał, czy ma ubezpieczenie. A jeśli nie ma, to lekarz go nie przyjmie. Na naszych oczach tragedia tych ludzi staje się akceptowalna - uważa były szef Straży Granicznej.
- Nie rozumiem, jak matka z dziećmi może być traktowana jako zagrożenie. Nie rozumiem podejścia, że jeśli ją przyjmiemy i wdrożymy procedurę uchodźczą, to pójdą za nią setki innych matek. Dlaczego nie ma indywidualnego patrzenia na każdą sytuację? Przecież nie można wszystkiego argumentować wojną hybrydową. Jeżeli Polska uważa, że te osoby w jakikolwiek sposób nam zagrażają, to może trzeba w porozumieniu z Unią Europejską wykorzystać mechanizm przesiedlenia, tzw. relokacji - mówi WP gen. Dominik Tracz.
Pytani przez nas o ewentualne podjęcie działań, urzędnicy MSZ odesłali nas do Straży Granicznej. Rzeczniczka Straży Granicznej Anna Michalska w rozmowie z WP zapewnia, że jeżeli grupa znajdzie się po stronie polskiej, funkcjonariusze SG natychmiast wyślą do miejsca pobytu migrantów. Tyle że Irakijczycy - według ustaleń WP - znajdują się przy granicy, ale na terenie Białorusi.
- Wszystkim osobom, które czekają na pomoc w Polsce, jest ona udzielana. Straż Graniczna przyjmuje wnioski o objęcie ochroną międzynarodową w Polsce od wszystkich osób, które deklarują chęć ubiegania się o taką ochroną. Nie mamy możliwości zweryfikowania, kto znajduje się po stronie białoruskiej - informuje WP Anna Michalska ze Straży Granicznej.
O zupełnie innym podejściu polskich pograniczników mówił nam Faruq Khalaf Hasan, który wraz z dziećmi koczuje teraz pod polską granicą.
- Jest tu z nami 10 dzieci i 20 starszych kobiet. Nie możemy zawrócić na Białoruś, bo strażnicy nam nie pozwalają. Kiedy próbowaliśmy, białoruscy strażnicy nas pobili. Do Polski też nie możemy przejść, bo tamtejsza Straż Graniczna nam zakazuje. Błagamy Białorusinów: "Pozwólcie nam zawrócić, chcemy wrócić do Iraku," ale oni odpowiadają ciągle: "Nie możecie przejść na Białoruś" - relacjonował nam w środę Faruq Khalaf Hasan.
Dzieci z Michałowa w grupie Irakijczyków
Faruq podaje imiona i wiek dziewczynek. To 10-letnie Emad Ali Saado i Thamr Kamal Khlaf. Obok stoi 14-letnia Hani Naif Sleman. Jest wśród nich też 8-letnia Danila Dakhil Sado. Najmłodsze dziecko to kilkunastomiesięczna Malak Mahir Sado, która według mężczyzny źle się czuje.
- Jesteśmy w zimnym lesie, niektórzy z nas są chorzy, zwłaszcza starsze kobiety i dzieci. Nie mamy prawie wcale jedzenia. Mieszkańcy z polskich wiosek przychodzą do nas i przynoszą coś do jedzenia - opisuje sytuację 41-letni Faruq Khalaf Hasan.
Jak policzył, grupa osób znajdująca się na granicy liczy w sumie 150 osób. Część osób tkwi w tym miejscu od 32 dni. - Potrzebujemy azylu politycznego gdziekolwiek. Nie ma dla nas znaczenia, czy to będzie w Polsce, czy w Niemczech. Byliśmy już złapani przez polską Straż Graniczną. Nie wzięli od nas nawet dokumentów ani odcisków palców, tylko wypchnęli z powrotem za granicę. Polscy policjanci czy strażnicy nas pilnują cały czas. Widzę ich nawet teraz, stoją niedaleko. Obserwują, czy nie spróbujemy znów przekroczyć granicy. Boimy się ich - dodaje.
To właśnie Faruq Khalaf Hasan zaalarmował działaczy humanitarnych o tragicznym położeniu grupy. Relację wideo od migrantów 9 października otrzymał Murad Ismael, znany w USA działacz humanitarny społeczności irackich Kurdów. Od razu opublikował film na Twitterze i Facebooku. Zaapelował o pomoc humanitarną, oznaczając w tweecie polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych oraz instytucje Unii Europejskiej.