"Okrutna pułapka". Mieszkańcy mówią, gdzie rozgrywa się dramat na granicy
Trzcinowiska z rzadkimi kępami drzew ciągną się po horyzont. Po polskiej stronie teren odcięty jest rzeką, wodami zalewu Siemianówka i drutem żyletkowym. To w tę pułapkę Białorusini wpychali migrantów od swojej strony. - Nikt nie jest gotowy na to, co można byłoby tam odkryć - mówi jedna z rozmówczyń Wirtualnej Polski.
- W zaledwie trzy miesiące tego roku po naszej stronie granicy polsko-białoruskiej znaleziono już osiem ciał obcokrajowców. Więcej niż w całym poprzednim roku.
- Szlak migracyjny z Białorusi do Unii Europejskiej, jaki reżim Aleksandra Łukaszenki otworzył w połowie 2021 roku, nadal działa. - Mur graniczny nie zatrzymuje wszystkich obcokrajowców - mówią mieszkańcy pogranicza.
- Nasze służby nadal stosują procedurę "cofania do linii granicy", a w rzeczywistości wypychania ludzi na stronę białoruską. Wiąże się to z ryzykiem śmierci tych osób z wyczerpania. Już we wrześniu 2022 roku polski sąd uznał takie działanie za bezprawne.
Bordową kurtkę zobaczyły z kilkudziesięciu metrów. "Hop, hop!" - nawołują i przedzierają się przez bagnisko usiane kępami traw i powalonymi pniami. Każdy krok okupiony jest ogromnym wysiłkiem. Przyśpieszyć nie ma jak.
Kurtka się nie porusza. "Halo!". Są bardzo blisko, gdy dostrzegają, że obok nich w bagnie leży ciało. Już widzą, że to mężczyzna. Obrócony na bok, twarz zanurzona w wodzie. Nie żyje?
Dzwonią po pomoc na numer 112. "Czekajcie na przyjazd służb" - poleca dyspozytor. Po chwili telefon od ratownika. Instrukcja: spróbujcie przewrócić człowieka na plecy, przynajmniej głowę wyjąć z wody. To może być zaawansowana hipotermia i jeszcze da się go odratować.
Dwie szczupłe kobiety szarpią się z ciałem, które częściowo zassało już bagno. Nie dają rady.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Natalia Judzińska: - Dominika wyjęła twarz tego pana z wody i podłożyła pod głowę kilka gałęzi. Myślę, że w ten sposób chciała spróbować zwrócić godność temu człowiekowi. Zmarł na bagnach, bo tak bardzo bał się wywiezienia do Białorusi, że pewnie nawet nie wołał pomocy.
Dominika Ożyńska: - Wyglądało, jakby walczył o życie. Pewnie chciał się wyczołgać z bagna, ale opadł z sił i osunął się do wody. Od drogi z Białowieży do Hajnówki dzieliło go 400-500 metrów. Stojąc przy nim, słyszałyśmy przejeżdżające auta.
Obydwie to aktywistki niosące pomoc humanitarną na granicy polsko-białoruskiej. Tam też mieszkają od 2021 roku. Chcą wystąpić pod nazwiskiem. Są przekonane, że tylko w ten sposób uwiarygodnią to, że "na granicy polskie państwo w sposób systemowy stosuje przemoc i tortury".
Mężczyzna znaleziony przez nie 12 marca 2023 roku nie żył. Był Afgańczykiem. Miał zaledwie 23 lata.
Ochojska mówi o uprzątnięciu ciał
10 marca, dwa dni przed odnalezieniem ciała Afgańczyka, Janina Ochojska rozpętuje burzę. W radiu TOK FM europosłanka, założycielka i prezeska Polskiej Akcji Humanitarnej mówi: - Myślę, że ofiar tej granicy jest o wiele więcej. One albo są w jakimś zbiorowym grobie, bo nie zdziwiłabym się, gdyby w czasie, kiedy był zamknięty dostęp do granicy, po prostu pozbierano ciała, żeby nie było tych dowodów. W tej chwili mówi się o prawie 300 osobach, które zaginęły.
Ochojska sugerowała, że w zbieraniu ciał mogli brać udział np. leśnicy, którzy w pewnym momencie kryzysu byli zmobilizowani do służby przy granicy.
- Gdybym była taką władzą, jaką mamy teraz, to też bym tak zrobiła, żeby dowody uprzątnąć - dodała.
Po tej wypowiedzi Lasy Państwowe żądają od Ochojskiej przeprosin i wpłaty 200 tys. zł na rzecz organizacji humanitarnej. Zbigniew Ziobro tweetuje, że wszczyna z urzędu postępowanie przeciwko posłance za pomówienie leśników, a Maciej Wąsik, wiceszef MSWiA pyta: "Czym Janina Ochojska różni się od Emila Czeczko?".
Czeczko, którego w tweecie przywołuje Wąsik, to polski dezerter, który zbiegł na Białoruś i według polskich władz był wykorzystany przez służby Łukaszenki do akcji szkalującej nasz kraj. Został znaleziony martwy w mieszkaniu w Mińsku.
Mieszkańcy pogranicza, ci nadal pomagający migrantom i uchodźcom, w rozmowach z Wirtualną Polską uważają, że szefowie MSWiA i podległe im służby zrobiły wiele, aby zarzut, który sformułowała Ochojska, padł. Sami tak radykalni jednak nie są.
- Masowy grób? Nie wiem. Są prostsze sposoby. Słyszałam od osób przekraczających granicę, że ludzie byli wpychani do rzeki. Być może ciała też były do niej wrzucane? Słyszałam także, że ciała zmarłych po prostu przerzucano przez granicę - mówi Wirtualnej Polsce mieszkanka przygranicznej wsi.
Nasza rozmówczyni nie jest tak śmiała, jak aktywistki - prosi o zachowanie anonimowości (w dalszej części tekstu będzie występować jako Beata Kowalska - red.). Obawia się szykan ze strony niektórych sąsiadów i Straży Granicznej. Na spotkanie godzi się dopiero po zapewnieniu, że nie będziemy w jej wsi robić żadnych zdjęć.
- To jest bardzo dziwne, że setki czy tysiące funkcjonariuszy patrolujących granicę raczej nie znajdowały zwłok w inny sposób, niż po wezwaniu od innej osoby - mówi Kowalska.
Według niej to uprawdopodabnia relacje migrantów. Czy tak było w rzeczywistości?
Według danych uzyskanych przez Wirtualną Polskę od policji i Straży Granicznej w okresie zaledwie od stycznia do marca 2023 roku po polskiej stronie znaleziono osiem ciał uchodźców. Tymczasem w całym roku 2022 natrafiono jedynie na cztery. Trzeba przypomnieć, że od września 2021 roku do lipca roku 2022 dostęp do pasa przygranicznego miały tylko: Straż Graniczna, wojsko, policja, Straż Leśna i nieliczni mieszkańcy.
- Zakaz wstępu do strefy dotyczył aktywistów i dziennikarzy. Dlaczego teraz w trzy miesiące znaleziono więcej ciał niż w całym poprzednim roku? Przecież na granicy jest mur, rzekomo ograniczający liczbę przejść? Pasuje to samo wyjaśnienie. Rok wcześniej po zimie szczątki mogły być zbierane i w jakiś sposób usuwane - dodaje Kowalska.
Jej zdaniem nikt nie jest gotowy na to, co można byłoby odkryć, gdyby przeszukano przygraniczne tereny. Na mapie wskazuje na jeden konkretny punkt, który budzi w niej szczególne obawy.
- Są takie bagna koło zalewu Siemianówka. Białorusini wpychali tam wiele osób. Ten teren po polskiej stronie jest z jednej strony odcięty rzeką, z drugiej wodami zalewu, a z trzeciej rozciągnięty był drut żyletkowy. Stamtąd przychodziło wiele próśb o pomoc. To była okrutna pułapka - dodaje nasza rozmówczyni.
Obszar, o którym mówi Kowalska, doskonale widać z nasypu kolejowego na północ od zalewu. Trzcinowiska z rzadkimi kępami drzew ciągną się po horyzont. Od południa ogranicza je rzeka. Człowiek, który tam wejdzie, straci w mgnieniu oka orientację. Na suchy ląd może już nigdy nie wyjść. Zginie w bagnie. Pomocy może nie dać się wezwać, w niektórych miejscach nie ma zasięgu.
Kto znajdował ciała? Nieznane pozostają losy 232 osób
Żadna ze służb, którą o to prosiliśmy, nie potrafi wyjaśnić, jak mogło dojść do tego, że tysiące funkcjonariuszy, którzy mieli dostęp do granicy, ujawnili mniej ciał niż aktywiści i mieszkańcy.
Ministerstwo Obrony Narodowej odsyłało nas do pograniczników, bo to "oni odpowiadają za granicę".
- Straż Graniczna nie prowadzi statystyk z podziałem na służby, które znajdowały ciała. O znalezieniu zwłok na terytorium RP zawsze i w każdym przypadku były informowane odpowiednie organy, były prowadzone czynności wyjaśniające i śledztwo pod nadzorem prokuratury - zapewnia st. chor. szt. Ewelina Szczepańska z zespołu prasowego Komendanta Głównego SG.
Chorąży podkreśliła, że sugestie wysuwane pod adresem SG są niesprawiedliwe. Przecież strażnicy niejednokrotnie wykazali się poświęceniem, biorąc udział w trudnych akcjach ratowania grup migrantów zagubionych na podmokłych terenach.
Podinsp. Tomasz Krupa, rzecznik podlaskiej policji, przypomina sobie, że jedno ciało wypatrzyli ze śmigłowca policyjni piloci.
- Poza tym jednym przypadkiem mogło być tak, że ciała znajdowano po zgłoszeniach osób postronnych. Policja nie patrolowała lasów - mówi podinspektor.
W styczniu tego roku patrol żołnierzy natrafił w okolicach wsi Czerlonka - położonej w Puszczy Białowieskiej - na ludzką czaszkę oraz dwa ciała. Wojskowi nie oznaczyli jednak tego miejsca na mapie, a wracając do bazy, sami zgubili się w lesie. Następnego dnia - podczas akcji poszukiwawczej na większą skalę - ciała odnaleziono, ale do czaszki nie udało się ponownie dotrzeć.
Policyjne statystyki ofiar kryzysu humanitarnego (21 osób, licząc od lata 2021 roku) nie zgadzają się z ustaleniami organizacji działających przy granicy.
Według Grupy Granica na liście zmarłych jest 38 osób (ostatnią z nich jest Afgańczyk odnaleziony 12 marca - red.). Do tego zestawienia wprowadzono m.in. ciała pokazane w filmach opublikowanych przez białoruskich pograniczników, ale tylko w przypadku, kiedy te zdarzenia udawało się potwierdzić. Uwzględniono udokumentowane i udowodnione relacje obcokrajowców o śmierci współtowarzyszy podczas podróży.
Janina Ochojska nie myliła się, wspominając o 300 osobach zaginionych na granicy. Jak ustaliła Wirtualna Polska, do różnych organizacji pomocowych wpłynęły od rodzin zapytania dotyczące 327 osób, które przekroczyły zieloną granicę.
Wyjaśniono losy jedynie 95 z nich: ustalono, że 82 osoby żyją, a 13 zginęło. Dane te aktualizuje i analizuje zespół ds. poszukiwań oraz Magdalena Łuczak z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka (działa także w Grupie Granica).
Nieznane pozostają losy 232 osób. Można jedynie spekulować, że wśród nich są takie, które z jakichś względów nie chcą nawiązywać kontaktu z rodzinami, ale także i te, które zginęły w strefie przygranicznej lub nadal się w niej znajdują.
Polityka na granicy. Na migrantów nie ma w niej miejsca
Szlak migracyjny z Białorusi do Unii Europejskiej reżim Aleksandra Łukaszenki otworzył w połowie 2021 roku. Była to zemsta dyktatora za sankcje gospodarcze, ale zapewne również sposób dezorganizacji naszych służb przed inwazją Rosji na Ukrainę. Fala tysięcy migrantów z Iraku, Afganistanu i innych krajów Bliskiego Wschodu oraz Afryki, najpierw kierowana była na granicę litewsko-białoruską, a później na polsko-białoruską.
Osoby poszukujące azylu w UE zostały w bezwzględny sposób wykorzystane przez białoruskie służby. Ludzie, wabieni przez reżim Łukaszenki wizją szybkiej przeprawy do lepszego świata, trafili na granicę, na której sposób działania służb wytycza polityka.
2 września 2021 roku, rozporządzeniem prezydenta Andrzeja Dudy, wprowadzono stan wyjątkowy w wybranych miejscowościach przy granicy z Białorusią. W ten sposób władza odcięła polsko-białoruskie pogranicze od reszty kraju.
Z kolei Mariusz Kamiński, szef MSWiA, wydał tzw. rozporządzenie graniczne polecające służbom cofanie obcokrajowców do linii granicy. Zbudowano również linie zasieków.
Równocześnie Białorusini przemocą nakłaniali obcokrajowców do kolejnych prób przekraczania granicy. W taki sposób migranci znaleźli się w śmiertelnej pułapce. Z jeden strony wypychali ich Białorusini, z drugiej czekały ich wywózki i push-backi (odsyłanie migrantów do państwa, z którego przedostali się przez granicę - red.) naszych służb, wiążące się z ryzykiem śmierci z wyczerpania.
Media na całym świecie pisały o historii grupy "dzieci z Michałowa", które wraz z dorosłymi opiekunami zatrzymała Straż Graniczna. Szef PiS Jarosław Kaczyński zapewniał, że zostały "przetransportowane do bezpiecznego miejsca, gdzie nic im nie zagraża".
Krótko potem okazało się, że głodowały, koczując w lesie, na pasie granicznym niedaleko Białowieży. Media rządowe kreowały w tym czasie atmosferę zagrożenia, a każdy niechwalebny czyn służb zasłaniały podziwem dla obrońców granicy w ramach akcji "Murem za polskim mundurem".
Jeszcze 6 marca 2023 roku wiceminister Maciej Wąsik powtarzał w telewizji Polsat: - Każdy, kto przekracza granicę, musi być zawrócony na Białoruś.
Tymczasem już we wrześniu 2022 roku Wojewódzki Sąd Administracyjny w Białymstoku uznał, że instrukcja z rozporządzenia granicznego - ta nakazująca zawracać obcokrajowców do linii granicy - jest bezprawna.
Wyrok wydano na podstawie skargi Rzecznika Praw Obywatelskich oraz pełnomocnika rodziny (troje dorosłych i czworo dzieci - red.) z Iraku, których w 2021 roku wypchnięto na Białoruś.
W ocenie sądu procedura jest też sprzeczna z Konwencją Genewską dotyczącą statusu uchodźców z 1951 r. zabraniającą wydalania i zawracania uchodźców do granicy terytoriów, gdzie ich życiu lub wolności zagrażałoby niebezpieczeństwo.
Wyrok nic nie zmienił. Straż Graniczna przyznała się do zawrócenia na Białoruś 50 668 cudzoziemców. Dane za okres od sierpnia 2021 do 26 grudnia 2022 roku uzyskała działaczka Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego. Wcześniej wysłała pytania do Komendy Głównej SG w trybie udostępnienia informacji publicznej.
Obłęd na granicy. "Znajdzie nóż to ciach, ciach, wbije mi go w brzuch"
Drewnianą chatę położoną kilka kilometrów od granicy, Beata Kowalska z mężem kupili i wyremontowali kilka lat temu. Uciekli tu od zgiełku dużego miasta. Chcieli uprawiać warzywa, mieć swojskie jedzenie, świeże powietrze. Najbardziej pragnęli jednak świętego spokoju. Ich wiejskie życie szlag trafił, gdy granica zamieniła się w pole bitwy pomiędzy służbami Białorusi i Polski.
Jeszcze latem 2021 roku większość sąsiadów Kowalskiej twierdziła, że chleba i wody nie zabraknie dla ludzi wychodzących z lasu. Później odwiedzili ich pogranicznicy, pouczając o zagrożeniach.
Zaczęło się podsycanie obaw i strachu. Rozmówczyni WP przypomina, jak ministrowie Mariusz Kamiński i szef MON Mariusz Błaszczak we wrześniu 2021 roku zorganizowali konferencję, z której wynikało, że z Białorusi nadciąga do nas horda zwyrodnialców, terrorystów, gwałcicieli krów.
- Kiedyś przyszedł do mnie sąsiad i mówi: "W moim lesie są uchodźcy. Co robić?!". Poszliśmy razem, żeby dać im jedzenie i wodę. Po tej konferencji ministrów nastroje w okolicy się zmieniły. Większość ludzi zaczęła dzwonić po "esgieków" (tak miejscowi mówią o funkcjonariuszach SG - red.) ze strachu przed terrorystami. W swojej naiwności zakładali, że Straż Graniczna pomaga tym ludziom. A oni ich bezceremonialnie wyrzucali na Białoruś - opowiada Kowalska.
Dodaje, że strach przed obcymi rządowe media nakręciły z łatwością do granic absurdu.
- Starszy pan przekonywał mnie, że dzieci osób w drodze są szprycowane narkotykami przez białoruskie służby. Jak takie dziecko znajdzie nóż, to "ciach, ciach wbije mi go w brzuch". Z kolei strażnicy opowiadali, że obcokrajowcy w ogóle nie dbają o dzieci. Wymyślili historię, że jak na granicy dziecko wpadło do ogniska, to nikt go nie podniósł i się spaliło - Kowalska relacjonuje zabobony.
W pamięci Kowalskiej najbardziej utkwił jednak inny obraz. Kiedy pod kościołem zawieszała klepsydry po zmarłych na granicy, jakiś mężczyzna złapał ją za rękę. Krzyczał, że zaraz zadzwoni po proboszcza, ale kiedy zobaczył imiona Ibrahim czy Mustafa, rozsierdził się, że zadzwoni także na policję.
To przez takie zachowania ludzi Kowalska woli działać nieoficjalnie. Robi swoje. Na strychu chałupy ma magazyn z pakietami żywnościowymi, wodą, ubraniami, śpiworami i innymi rzeczami. Zapewnia, że takie składy jak jej są rozsiane po wielu innych domach położonych wzdłuż granicy.
Gdy na telefon otrzymuje prośbę o pomoc i współrzędne, pakuje plecak i idzie do lasu. Szacuje, że spotkała już kilkaset osób. Nigdy nie doświadczyła gróźb, nigdy nie czuła zagrożenia ze strony uchodźców. Uważa więc narrację rządową za celową manipulację, niemającą nic wspólnego z rzeczywistością.
Tak umierał doktor Ibrahim Dehya
Dominika Ożyńska i Natalia Judzińska, pakując plecaki przed wyjściem na patrol obywatelski do lasu, zakładają, że idą do żywych. Zabierają koce termiczne, gorącą zupę, termos z herbatą, batoniki czekoladowe i energetyzujące.
Ożyńska była kiedyś wolontariuszką w Libanie. Tam nauczyła się arabskiego, co teraz przydaje się na granicy. Z kolei Judzińska to doktorka kulturoznawstwa. Pracuje w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk. Kryzys graniczny dokumentuje i analizuje od strony naukowej.
Ich zdaniem ten rok zaczął się wyjątkowo tragicznie. 7 stycznia - również w Puszczy Białowieskiej - znaleziono ciało Ibrahima Dehya. Zmarł z wyziębienia. Był to 36-letni lekarz uciekający z Jemenu przed wojną.
Doktor Ibrahim przeszedł granicę z sześcioma innymi rodakami. Przeprawili się przez rzeczkę Przewłoka. Współtowarzysz lekarza zdał później Ożyńskiej wstrząsającą relację.
Kiedy Ibrahim osłabł z wyziębienia, trójka Jemeńczyków odważyła się wyjść z lasu w poszukiwaniu pomocy. Napotkali patrol mundurowych. Tłumaczyli: "Tam jest człowiek, umiera". Zostali pojmani, a ich apel zignorowano. Jemeńczyków wywieziono na granicę i przemocą zmuszono do przejścia na Białoruś.
Stamtąd jeden z nich zadzwonił do kolegów czuwających przy doktorze. Powiedział, żeby porzucili nadzieję, bo pomoc nie przyjdzie. Wówczas trzech ludzi czuwających przy lekarzu podjęło kolejną próbę zorganizowania ratunku. Także napotkali patrol. Ci mundurowi ruszyli z pomocą. Znaleźli doktora Dehya. Już nie żył.
- W świetle takiej relacji widać, że tej śmierci można było uniknąć. Służby nadal stosują uznaną już za bezprawną procedurę push-backu. Przecież tu należałoby zacząć stawiać zarzuty o nieudzielenie pomocy. Jak tak można!? Przecież to są ludzie - Dominice Ożyńskiej łamie się głos.
W wersji wydarzeń przedstawionej mediom przez mjr Katarzynę Zdanowicz, rzeczniczkę prasową Podlaskiego Oddziału SG, nie było miejsca na zachowanie pierwszego patrolu. Oficer skoncentrowała się na drugim.
- Szukaliśmy kogoś, komu możemy pomóc, ale niestety, na miejscu okazało się, że osoba już nie żyje - powiedziała mediom.
Aktywistki nie mają złudzeń, że ktokolwiek ze służb zbada losy zmarłych na granicy, choćby sprawdzając, ile razy byli przepychani przez granicę, zanim umarli.
Synku, obejrzymy żubry
Rozmawiamy, siedząc na miękkich kanapach w restauracji w Białowieży - gorąco od pieca, gęsto od kuchennych zapachów. Słychać, jak kucharz zapalczywie ubija schabowe. Ludzie przy stolikach śmieją się, żartują. To jakby zupełnie inna rzeczywistość, do której nie przebijają się tragedie z pobliskiej puszczy.
W hotelu przy głównej ulicy goście piją kawę przy oknie z widokiem na las.
Obok wejścia do parku w Białowieży zatrzymuje się auto turystów z Warszawy. Ojciec bierze syna na barana. Zaraz pójdą oglądać żubry.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski
***
Po burzy, jaką wywołały słowa Janiny Ochojskiej o podejrzeniach ukrywania ciał ofiar kryzysu granicznego, wysłaliśmy do Straży Granicznej następujące pytania:
1. Czy w okresie od lipca 2021 do marca 2023 Straż Graniczna ujawniała przy granicy polsko-białoruskiej zwłoki/szczątki należące do osób/cudzoziemców, którzy uprzednio przekroczyli granicę wbrew przepisom? Przy czym chodzi o przypadki, w których funkcjonariusze natrafili na ciała samodzielnie – nie zaś po wezwaniu innego świadka, aktywisty itp.
2. Ile było takich przypadków? Proszę o podanie danych za każdy rok oddzielnie, przynajmniej za 2023 i 2022.
3. Czy zdarzało się, że nie informowano w oficjalnych komunikatach o znalezieniu zwłok/szczątków? Co działo się wówczas z takimi zwłokami? Czy i gdzie dokonywano pochówków, komu wydawano ciało?
4. Czy to prawda, że funkcjonariusze SG nie odnotowują tożsamości osób przekraczających granicę, a później zawróconych do linii granicy? Tak twierdzą tzw. graniczni aktywiści, zarzucając Państwu, że w ten sposób nie ma odnotowanych śladów po dokonanych tzw. push-backach.
Odpowiedź: "W okresie od 19.09. 2021 r. do dziś znaleziono na terenie Polski 19 ciał (2021 r. – 7, 2022 r. – 4, 2023 r. – 8). 18 os. znaleziono na Podlasiu, 1- na terenie Lubelszczyzny. Wśród tych osób była 1 os., która 24.09.2021 r. zmarła pomimo prowadzonej reanimacji. Straż Graniczna nie prowadzi statystyk z podziałem na służby, które znajdowały ciała. O znalezieniu zwłok na terytorium RP zawsze i w każdym przypadku były informowane odpowiednie organy, były prowadzone czynności wyjaśniające i śledztwo pod nadzorem prokuratury. Osoby, które są zawracane do linii granicy, otrzymują postanowienia."