Godło Naddniestrza© Licencjodawca | Jakub Biernat

Zaledwie 300 km od polskich granic. Trudna ucieczka z "ruskiego miru"

6 marca 2023

W Mołdawii - jedynie 300 km od polskich granic - rośnie napięcie związane z wojną w sąsiedniej Ukrainie, wewnętrznymi tarciami i globalną polityką. Mimo oporu rządu i młodych skutecznie rozpycha się tam rosyjska propaganda. "Rosja w Ukrainie walczy z nazizmem, a UE chce zniszczyć Mołdawię" - usłyszeliśmy zaledwie kilka km od granicy z Ukrainą.

Człowieka nieobeznanego z materią mógł wprawić w zdumienie niedawny spór w mołdawskim parlamencie. Posłowie pokłócili się nie na żarty o nazwę języka, którym posługują się na co dzień. Członkowie prozachodniej większości przegłosowali, że językiem narodowym jest rumuński. Na to blokowaniem mównicy zareagowali komuniści i socjaliści, którzy jak niepodległości bronili przekonania, że jednak mówią po mołdawsku. Nie jest to koniec paradoksów związanych z krajem, którego geneza tkwi w niesławnym pakcie Ribbentrop-Mołotow.

Ten najbiedniejszy i chyba najmniej znany kraj Europy zadziwił mnie od razu po przylocie na lotnisko w Kiszyniowie. W połowie lutego wybrałem się tam z przyjaciółmi - dwójką uciekinierów politycznych z Białorusi, którzy osiedli w Polsce. Zostali od razu zabrani na bok podczas kontroli paszportowej.

Denis zniknął na długą godzinę w pokoiku pograniczników. Jako posiadacz paszportu kraju UE usiłowałem jakoś zainterweniować, jednak pogranicznicy - dowiedziawszy się, z kim przyleciałem - zabrali go.

"Nie kłam"

Denis po wyjściu z przesłuchania poinformował zdumionym głosem, że nasza trójka zostanie deportowana do Polski za nieujawnienie prawdziwych celów przyjazdu. Mołdawski celnik zapytał go, po co przyjechał. Ten - zgodnie z prawdą - odpowiedział, że turystycznie. - Nie kłam - usłyszał w odpowiedzi. Tak, przyznaliśmy się, że jesteśmy dziennikarzami, ale przecież nawet dziennikarze mogą wybrać się w lutym do tak nieturystycznego kraju.

Od kilku dni mołdawskie władze informowały świat, że przy okazji meczu Sherrif Tyraspol - Partizan Beograd w Kiszyniowie ma dojść do prorosyjskich zamieszek organizowanych przez serbskich stadionowych chuliganów. Ostatecznie mecz zorganizowano przy pustych trybunach. A ofiarą nadgorliwości celników padła grupka bokserów z Czarnogóry, którzy zostali odesłani do kraju.

Nam udało się uniknąć podobnego losu dzięki powiadomieniu różnymi kanałami polskich służb dyplomatycznych, które jakoś wyjaśniły mołdawskiemu MSW, że nie jesteśmy prowokatorami.

Egzotyczna, a jednak bliska

Mołdawia jest dla Polaków jak odległy, egzotyczny ląd na końcu świata. A tymczasem w linii prostej między naszymi granicami jest jedynie ponad 300 km.

To kraj bliski Polsce również z innego powodu. Szczególnie miłośnicy polskich gór powinni wiedzieć, że nasi górale, podobnie jak większość mieszkańców Karpat, to potomkowie Mołdawian i Wołochów, którzy przeszli pasmem gór z południa aż do Polski. Kultura ludowa Mołdawian - muzyka i stroje oraz wiele nazw potraw (jak choćby bryndza) - jest bardzo podobna do kultury górali z Podhala i Beskidów.

Nieśmiertelne dziecko paktu Ribbentrop-Mołotow

Mołdawii, z racji wspólnego kulturowego i etnicznego dziedzictwa, najbliżej do Rumunii. Przed II wojną światową była zresztą jej częścią. Kawałek historycznej Mołdawii nadal leży w Rumunii, a podział tego regionu był wynikiem historycznego procesu.

Gdy w XIX wieku rozpadało się Imperium Osmańskie, część Mołdawii trafiła w ręce rosyjskiego cara. Rosyjska Mołdawia, zwana Besarabią, odizolowała się od Rumunii, co miało swoje skutki. Gdy po rewolucji w 1917 roku sowiecka Rosja była zmuszona zrzec się regionu na rzecz Rumunii, wydawało się, że proces spajania się prowincji z resztą kraju wkrótce się zakończy.

Stało się jednak inaczej. Sowieci nie pogodzili się z utratą dawnej guberni i już w 1924 roku na terenie sowieckiej Ukrainy stworzyli Mołdawską Autonomiczną Socjalistyczną Republikę Radziecką. Utworzyli ją na terenach, które były praktycznie niezamieszkane przez etnicznych Mołdawian. Zamysł był prosty: w republice zaczęto formować elitę, która miała potem przejąć resztę Mołdawii lub nawet całą Rumunię. Był to manewr powtarzany nieraz w historii ZSRR. W podobny sposób postąpiono z Finlandią - tworząc w graniczącej z nią Karelii Karelo-Fińską Socjalistyczną Republikę Radziecką.

Sprzyjający Sowietom moment nadszedł w 1940 roku. Na mocy niejawnych zapisów paktu Ribbetrop-Mołotow ze wschodniej części Mołdawii należącej do Królestwa Rumunii utworzono Mołdawską Socjalistyczną Republikę Radziecką. Sowieckie władze zaczęły rozwijać teorię, jakoby Mołdawianie byli narodem odmiennym od Rumunów.

Analityk Ośrodka Studiów Wschodnich Kamil Całus w książce "Mołdawia. Państwo niekonieczne" porównuje ten fenomen do Kresów II Rzeczpospolitej. Wyobraźmy sobie, gdyby Sowieci w 1939 roku na terenach oderwanych od Polski stworzyli socjalistyczną republikę zamieszkaną przez znaczną liczbę ludności polskojęzycznej. I do tego w swojej ideologii unikaliby nawiązywania do polskiej tożsamości, tworząc dziwny byt: Polaków-Niepolaków.

Naddniestrze. Widok z twierdzy w Benderach
Naddniestrze. Widok z twierdzy w Benderach© Licencjodawca | Denis Dziuba

Sowiecki skansen

Następstwa sowieckiej inżynierii narodowej przetrwały do dziś. Wspominana pierwotna Mołdawska Socjalistyczna Republika Radziecka w latach 90. ubiegłego wieku wyłoniła się z niebytu w okrojonym wariancie jako Mołdawska Republika Naddniestrza. Dziwny to twór, gdzie formalnie występują trzy języki: mołdawski, ukraiński i rosyjski, choć ten ostatni jest de facto obowiązującym. Na fladze i godle umieszczono sierp i młot, a na rublowych banknotach w ramach historyczno-narodowego miszmaszu wyeksponowano m.in. ukraińskiego wieszcza Tarasa Szewczenkę i pomnik carskiego generalissimusa Aleksandra Suworowa.

Samozwańcza republika, wciśnięta między resztę Mołdawii i Ukrainę, która w najszerszym miejscu liczy jedynie 20 km, jest w prostej linii spadkobierczynią sowieckiego wymysłu państwotwórczego z lat 20. ubiegłego wieku.

Jeżeli ktoś chciałby zobaczyć, jak wygląda "ruski mir" w czystej formie, Naddniestrze jest doskonałym przykładem. Wjazd jest tam na razie otwarty, choć na jednostronnej granicy, nieuznawanej przez Mołdawię, można być sprawdzonym przez funkcjonariusza Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego Naddniestrza, czyli de facto zagranicznej filii rosyjskiego FSB. Granicy pilnują zamaskowani żołnierze, którzy na ramieniu mają przyczepione naszywki z rosyjskim trikolorem.

Stężona nienawiść wobec Ukrainy i Zachodu

Na ulicach Tyraspolu, stolicy nieuznawanej republiki, panuje atmosfera znana z rosyjskich i białoruskich miast. Główne "do czysta wylizane" ulice i pomalowane fasady kontrastują z zaniedbanymi, nieremontowanymi od lat podwórkami. Transport miejski składa się w dużej części z przedpotopowych, ściągniętych z Białorusi trolejbusów. Uwagę zwraca tyraspolski dworzec - działający mimo faktu, że po rozpoczęciu wojny w Ukrainie nie przyjeżdża do niego żaden pociąg.

Ale to, co najbardziej zbliża Naddniestrze do Rosji, to telewizja. Mieszkańcy tej nieuznawanej republiki mają dostęp do tych samych kanałów, co Rosjanie. Wylewa się z nich bez przerwy stężona nienawiść wobec Ukrainy i Zachodu.

I jeżeli weźmie się pod uwagę, że reszta Mołdawii wyłączyła rosyjskie kanały informacyjne dopiero w czerwcu ubiegłego roku - cztery miesiące po rosyjskiej napaści na Ukrainę, można sobie wyobrazić, jak destrukcyjnie wpływały one na Mołdawian przez lata nadawania. A miały do kogo trafić, bo połowa obywateli Mołdawii używa na co dzień języka rosyjskiego.

Pozostałości twierdzy w Tyraspolu
Pozostałości twierdzy w Tyraspolu© Licencjodawca | Denis Dziuba

Naddniestrze powstało z lęku jego mieszkańców przed "rumunizacją" i narzucenia wszystkim języka rumuńskiego. Był to najbardziej zindustrializowany obszar Mołdawskiej SRR, o najmniejszym odsetku etnicznych Mołdawian i największym odsetku ludności z zewnątrz. Na początku lat 90. ubiegłego wieku nastroje separatystyczne ochoczo wsparła sowiecka 14. Armia. Słaba militarnie Mołdawia nie mogła sobie poradzić z taką siłą i po krótkiej krwawej wojnie region de facto oddzielił się od reszty kraju.

Rosyjscy wojskowi zostali do dziś w charakterze "sił pokojowych" oraz do ochrony ogromnego składu amunicji przywiezionej z byłej NRD. I choć można by go już dawno zlikwidować, wcale się do tego nie palą. Traktują to jako pretekst do utrzymywania kontyngentu, który teraz liczy jedynie 1,5 tys. żołnierzy. Rzeczywistych Rosjan zresztą jest tam niewielu, gdyż Mołdawia nie zezwala na ich rotację.

Republika korporacyjna

Naddniestrze trwa więc siłą rozpędu jako udzielne księstwo holdingu Sheriff, założonego przez byłego milicjanta oligarchę Wiktora Guszana. Firma przejęła większość naddniestrzańskiego handlu i przemysłu, a utrzymuje rentowność dzięki bezpłatnemu gazowi otrzymywanemu od Gazpromu. Holding ma dziś swoją partię rządzącą i prezydenta, co oznacza, że Naddniestrze jest chyba jedyną w świecie republiką korporacyjną, obudowaną wokół gospodarczego monopolisty.

Twór ten stanowi ewenement również dlatego, że obywatele parapaństwa mogą wejść w posiadanie paszportów trzech państw. Przede wszystkim Mołdawii, bo ta uważa Naddniestrze za swoje terytorium. Rumunii - bo kraj ten wydaje swoje paszporty wszystkim, których potomkowie żyli na terenie przedwojennej prowincji. Na końcu też Rosji, bo ta stara się "naprodukować" jak najwięcej swoich obywateli na postsowieckiej przestrzeni. W ten sposób pojawia się doskonały pretekst do ich obrony.

To nie żart - posiadaniem tylu paszportów pochwalił się Igor, jeden ze spotkanych mieszkańców Tyraspolu. Po co mu tyle dokumentów? Dają mu one swobodę podróżowania i podjęcia pracy zarówno w UE, jak i Rosji. A obywatelstwo Naddniestrza? Ono mu po prostu "spadło z nieba" przez przypadek.

Gagauzi w stolicy autonomii - Kamracie
Gagauzi w stolicy autonomii - Kamracie© Licencjodawca | Denis Dziuba

Prawosławni Turcy

Na południu Mołdawii żyje kolejna grupa etniczna. Gagauzi są narodem tureckim, który dotarł do Europy innymi drogami niż pozostali Turcy. Mimo znacznej rusyfikacji zachował on do dziś swój język. I - co najważniejsze i nietypowe - wiarę prawosławną. Na początku lat 90. ubiegłego wieku Mołdawii groziło, że również region zamieszkiwany przez nich stworzy separatystyczne państewko. Gagauzi przestraszyli się "rumunizacji", zorganizowali wielotysięczne protesty, uzbroili milicje. Doszło do pierwszych starć, jednak dzięki interwencji Turcji konflikt zażegnano i ustanowiono autonomię.

Mołdawscy Turcy jednak nadal boją się przyłączenia do Rumunii. Spoglądają z sympatią w stronę Rosji i mówią po rosyjsku. Natalia, pracowniczka lokalnej telewizji, przyznała jednak, że zapał do Rosji nieco osłabł po napaści na Ukrainę.

Gagauzi, mimo swojej prorosyjskości, otworzyli domy dla ukraińskich uchodźców i - jak widać - nasłuchali się treści odmiennych od tych, które podaje rosyjska propaganda. Zrozumieli, że ewentualna "obrona" rosyjskojęzycznej ludności, którą Rosja zafundowała Ukrainie, oznacza wojnę i bombardowanie ludzi - bez podziału na to, jakim kto mówi językiem. Niemniej jednak dogadanie się z Gagauzami i uspokojenie ich lęków nakręcanych przez rosyjską propagandę jest ogromnym wyzwaniem dla mołdawskich władz.

Cygański pałac w Sorokach
Cygański pałac w Sorokach© Licencjodawca | Denis Dziuba

Ucieczka z "ruskiego miru"

Przykład Mołdawii pokazuje, jak trudnym bagażem jest postsowieckie dziedzictwo. Związek Sowiecki rozwiązał się ponad 30 lat temu, jednak w kraju utrzymały się wpływy jego spadkobierczyni - Rosji. Język rosyjski jest powszechnie używany w wielu regionach i na ulicach Kiszyniowa. Sowiecka i rosyjska kultura popularna nadal promieniuje z ekranów telewizorów i internetu. A wraz z nią przebijają się rosyjskie treści propagandowe.

W Sorokach na północy Mołdawii odwiedziliśmy prawdziwego cygańskiego barona Artura Czerara - nominalnego przywódcę dużej romskiej społeczności, która żyje tam od wieków. Po pięciu minutach rozmowy doszło do prawdziwej kłótni. Baron utrzymywał, że rosyjska armia w Ukrainie walczy z "nazizmem", Wołodymyr Zełenski to "narkoman i marionetka CIA", "Unia Europejska chce zniszczyć Mołdawię", a "Rosjanie to najszczersi, najbardziej przyjacielscy ludzie na świecie". Mówił to człowiek, który ma przecież kontakty ze swoimi pobratymcami z Ukrainy leżącej po drugiej stronie Dniestru, dosłownie parę kilometrów od jego domu.

Artur Czerar, baron mołdawskich Cyganów
Artur Czerar, baron mołdawskich Cyganów© Licencjodawca | Denis Dziuba

Najważniejszy cel propagatorów "ruskiego miru" został osiągnięty. Udało się utrzymać poza granicami Rosji znaczną grupę ludzi impregnowanych na fakty i sympatyzujących z Rosją. Hodowały ich przez lata rosyjskie media i lokalni oligarchowie, którym Kreml w charakterze przywileju pozwalał wchodzić na rosyjski rynek.

Mołdawia ma niezwykle trudne zadanie wyrwania się z tej strefy wpływów. Tym bardziej że z powodu gospodarczych trudności od lat najbardziej aktywne jednostki wyjeżdżają do pracy na Zachód. Mołdawianie z racji przynależności do romańskiej strefy językowej szybko asymilują się we Francji, Belgii, Hiszpanii czy Włoszech. Na miejscu zostaje starsze pokolenie, ludzie rosyjskojęzyczni. A tych propaganda Kremla z łatwością przekonuje do swojej narracji.

Mołdawian przy Rosji trzyma również religia. Większość tamtejszych cerkwi podlega patriarchatowi moskiewskiemu. Po roku wojny w sąsiednim kraju wywołanym przez Rosję nieco kontrowersyjnie brzmiała modlitwa prawosławnych mnichów, którą usłyszałem w starodawnym, wykutym w skale monastyrze Orhei Vechi. Mnisi wprawdzie po rumuńsku, ale modlili się za "naszego patriarchę Cyryla". Duchownego, który ramię w ramię z Kremlem usprawiedliwia napaść na Ukrainę. Człowieka, dla którego "ruski mir" tożsamy jest z zasięgiem rosyjskiego prawosławia.

Widok z monastyru Orhei Vechi
Widok z monastyru Orhei Vechi© Licencjodawca | Denis Dziuba

Przez Odessę do Kiszyniowa

Obecnie, mimo całego napięcia wokół Mołdawii, sytuację można nazwać dość stabilną. Jednak wyobraźmy sobie, gdyby Władimirowi Putinowi udało się zrealizować plan zajęcia Odessy, oddalonej jedynie 20 km od granic Naddniestrza. Te zamiary zdradził rok temu jego największy sojusznik Alaksandr Łukaszenka, pokazując wojskowym mapę, na której zaznaczono rosyjskie natarcie na Mołdawię. Kraj, który dysponuje zaledwie kilkutysięczną, słabą armią nie miałby szans w starciu z Rosjanami.

Czy gdyby Ukraińcy nie zatrzymali pochodu rosyjskich pancernych kolumn, władca Kremla oparłby się pokusie odebrania tego, co - jego zdaniem - niesłusznie zabrano Rosjanom? Pewnie nie. Dlatego Zachód musi w przyspieszonym trybie przypomnieć sobie o tym niepozornym kraju i zdać sobie sprawę, że w Europie Wschodniej tam, gdzie go nie ma, nogę w drzwi od razu wsuwa Rosja.

Dla Wirtualnej Polski Jakub Biernat

Autor jest dziennikarzem TV Biełsat, od lat zajmującym się tematyką Białorusi i krajów postsowieckich. Jego wywiady, reportaże i opinie dotyczące regionu pojawiały się na łamach najważniejszych polskich gazet i czasopism. Sympatyk myśli politycznej Jerzego Giedroycia.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
wojna w Ukrainiemołdawiarosja