Uciekają przed mobilizacją. "To nie jest już kraj, za który chciałbym walczyć"
Wielu kolegów już zginęło. Mnie się nie śpieszy. Patrz, mam dla kogo żyć, oni mnie potrzebują - mówi Dima i tuli dzieci. Jest jednym z tysięcy Ukraińców, którzy rzucili się przedłużać ważność paszportu. Łączy ich jedno - strach przed pójściem na front.
- Armia zwróciła się do mnie z prośbą o zmobilizowanie dodatkowych 450-500 tys. poborowych - wystarczyło zdanie, by Wołodymyr Zełenski w jednej chwili zelektryzował całą Ukrainę.
Konkretów w połowie grudnia 2023 r. prezydent nie podał zbyt wiele. Te padły 25 grudnia, gdy do Rady Najwyższej Ukrainy wpłynął projekt ustawy o mobilizacji, zakładający m.in. obniżenie dolnej granicy wieku podlegających jej mężczyzn z 27 do 25 lat.
Rada przyjęła go już w pierwszym czytaniu. Teraz można zgłaszać uwagi, a pod koniec lutego trafi do drugiego czytania.
Projekt zakłada również pozbawienie wolności od trzech do pięciu lat dla osób podlegających poborowi, które będą próbowały nielegalnie przekroczyć granicę. W przypadku powtórnej ucieczki kara wzrasta od pięciu do ośmiu lat więzienia, a jeśli sprawca przekroczy granicę, stosując przemoc lub używając broni, trafi do więzienia nawet na 12 lat.
Jeśli ustawa wejdzie w życie, to mężczyźni w wieku od 18 do 60 lat - niezależnie od tego, czy zostali zwolnieni ze służby, czy nie - muszą mieć dokument nazywany potocznie "wojskowym dowodem rejestracyjnym" lub "listem szczęścia" w formie bardziej złośliwej.
Będą zobowiązani okazywać go na żądanie upoważnionego przedstawiciela TCK (odpowiednik naszej Wojskowej Komendy Uzupełnień), policji lub pograniczników.
"List szczęścia" będą musieli mieć Ukraińcy przebywający za granicą.
Bez niego nic nie załatwią w ambasadach i konsulatach. A przecież ci, którzy wyjechali - legalnie lub nie - prędzej czy później będą musieli wymienić paszport. Bez niego grozi im deportacja.
W mobilnych punktach paszportowych w Polsce ustawiają się gigantyczne kolejki - to Ukraińcy, nie czekając, aż ustawa wejdzie w życie, rzucili się wymienić dokumenty.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tłumy w mobilnych punktach paszportowych
"Po co miałbym iść na front? Dać się zabić?"
Rustama spotykam w punkcie paszportowym w Blue City przy Al. Jerozolimskich w Warszawie. Karnie ustawił się w kolejce. Dziś i tak jest mała, bo czeka raptem kilkudziesięciu mężczyzn. Bywały dni, w których było ich kilkuset.
43-latek przyjechał do Polski tuż po wybuchu wojny. Pochodzi z Jaworowa w obwodzie lwowskim i do granicy daleko nie miał, jakieś 30 km. Szybko sprowadził rodzinę. Udało mu się nawet przywieźć matkę chorą na stwardnienie rozsiane, którą się opiekuje.
- Dziś tu jest cały mój świat - mówi Rustam. - W wojsku nigdy nie byłem, więc nawet strzelać nie potrafię. Po co miałbym iść na front? Dać się zabić?
Apelu Zełenskiego, który prosił, aby wracać do kraju i bronić ojczyzny, komentować nie chce. Choć data ważności paszportu Rustama kończy się dopiero za trzy lata, to po zapowiedzi zmian w poborze chce go wymienić już teraz: - Jeśli mi się uda, będę miał 10 lat spokoju.
Po nowy paszport zgłosił się też 32-letni Dima. Przyszedł z żoną, 6-letnim synkiem i rok starszą córką. Trudno namówić go na rozmowę.
- Zrozum, teraz nikogo nie można być pewnym. Jeden na drugiego donosi, każdy widzi w innym kogoś, kto może donieść - tłumaczy Dima.
- Komu donieść? Co? - dziwię się.
- Gdy pojawiła się informacja o ustawie i wybuchła panika z wymianą dokumentów, w sieci krążyły wiadomości, że przed punktami paszportowymi mają czekać pracownicy TCK i wręczać wezwania do wojska - mówi Dima.
Dziś już wie, że to były fake newsy, ale nieufność pozostała.
- Tak bardzo boisz się wezwania?
- A jak się nie bać? Wielu moich kolegów już zginęło. Mnie się nie śpieszy. Patrz, mam dla kogo żyć, oni mnie potrzebują - odpowiada Dima i tuli dzieci.
- Chłopaki w okopach też cię potrzebują. Od miesięcy nie ma ich kto zmienić - przypominam mu kolejne słowa Zełenskiego.
- Kraj to potrzebuje, ale mięsa w okopach. Mówili: już wiosną zwyciężymy, potem: jesienią zwyciężymy, a teraz: zwyciężymy za rok. No i Zełenski ogłasza, że armia potrzebuje pół miliona ludzi - irytuje się Dima.
- U mnie nigdy nie było ducha walki. Przekroczyłem granicę, bo dałem, komu trzeba, 2,5 tys. dolarów za wypisanie jednej kartki papieru, która zwalnia mnie ze służby. Na początku wojny to było mało, teraz płaci się dużo więcej, a i tak nie wiadomo, czy się uda. Ukrainą rządzi teraz pieniądz - kończy Dima.
Słychać "TCK" i ludzie reagują histerią
Temat pieniędzy przewija się w czasie rozmów w Blue City na różne sposoby. Obecny był też w samym projekcie ustawy o mobilizacji. Początkowo były w nim zapisy, że za niestawienie się do TCK grozi konfiskata majątku, utrata uprawnień do kierowania pojazdami czy ograniczenia w poruszaniu się po Ukrainie. Kary miały być nakładane przez sąd na wniosek TCK i miały zostać anulowane tylko wtedy, gdy "obywatel wywiąże się ze swoich obowiązków". Te przepisy z projektu już wypadły - uznano je za niekonstytucyjne.
O ile w pierwszym roku wojny media ukraińskie wydawały się ignorować temat korupcji, tak teraz skrupulatnie rozliczają każdego, kto odważy się nielegalnie zarabiać na wojnie.
W pierwszych dniach stycznia 2024 r. Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) i Narodowe Biuro Antykorupcyjne Ukrainy (NABU) ujawniły, że od kwietnia 2022 r. jeden z sędziów Sądu Rejonowego w Białogrodzie nad Dniestrem umożliwiał poborowym wyjazd za granicę na podstawie fikcyjnych zaświadczeń.
Sędzia za 3,5 tys. dolarów wydawał im dokument stwierdzający, że mają dzieci, które mieszkają za granicą, a ten poborowy jest ich jedynym żywicielem. Takich zaświadczeń wystawiono tysiąc.
Z kolei w połowie stycznia ujawniono skandal na posterunku celnym Tysa. To przejście graniczne Czop-Zahony w położonym na granicy z Węgrami w obwodzie zakarpackim. Urzędnicy nakładali tam haracz na kierowców TIR-ów, domagając się od każdego pojazdu 1,5 tys. euro za "niestwarzanie przeszkód podczas odprawy celnej zagranicznych towarów importowanych na Ukrainę".
Pod koniec stycznia SBU poinformowała o wykryciu procederu korupcyjnego polegającego na kradzieży ok. 1,5 mld hrywien (ok. 40 mln dolarów) przeznaczonych z budżetu państwa na zakup amunicji dla armii ukraińskiej. Podejrzani to pracownicy resortu obrony i kierownictwo firmy zbrojeniowej.
Na początku lutego dział biznesowy "Ukraińskiej Prawy" opublikował analizę oświadczeń majątkowych deputowanych zasiadających w Radzie Najwyższej Ukrainy. Wnioski: jedna trzecia z 460 posłów ma nowe samochody i nieruchomości. Największy wzrost sprzedaży dotyczył Mercedesów, BMW i Lexusów.
Z zestawienia wynika, że szczególnie wzbogacili się deputowani ludowi z grupy "Zaufanie" i partii rządzącej "Sługa Narodu" założonej przez Zełenskiego.
Równocześnie Ukraińcom utkwiły w pamięci nagrania z akcji organizowanych przez komisarzy TCK. Do najgłośniejszej doszło w zakarpackim ośrodku wypoczynkowym Wody Termalne Kosino. Weszli do niego uzbrojeni funkcjonariusze, którzy najpierw z saun i szatni wygonili kilkudziesięciu gości, a potem wręczyli im wezwania do TCK.
Naloty przeprowadzane są także w siłowniach, restauracjach i galeriach handlowych w wielu miastach. TCK odpowiada zawsze tak samo: jest wojna, wszystko jest legalne.
Strach przed nalotami TCK jest ogromny, co pokazuje zdarzenie ze wsi Kosmacz w rejonie kosowskim obwodu iwanofrankiwskiego. Tam miejscowe kobiety zaatakowały 24-latkę z sąsiedniej wioski, którą podejrzewały o współpracę z TCK.
"To nie jest już kraj, za który chciałbym walczyć"
- Nie byłem w stanie jeść, nie słuchałem wiadomości, nie czytałem portali. Nie wchodziłem nawet na konta społecznościowe. A jak już się odważyłem, to każdy pytał: "jak się czujesz", "czy mogę ci jakoś pomóc?" - tak pierwsze dni wojny zapamiętał 29-letni Dmytro, który w Polsce jest już piąty rok.
On również przyszedł złożyć wniosek o wymianę paszportu. Tłumaczy: - Wolę mieć jeszcze kilka lat zapasu. Jeśli ustawa wejdzie w życie, mogę nie mieć okazji.
W Ukrainie, w obwodzie rówieńskim, zostali jego rodzice.
- Nie wyobrażali sobie przeprowadzki do kraju, w którym nigdy nie byli, którego nie znają. Całe życie spędzili na wsi, nie chcieli zostawiać gospodarstwa - mówi Dmytro.
- Wysyłałem im pieniądze. Dla siebie robiłem najtańsze z możliwych zakupy. Kasza, trochę warzyw. Pójście na kawę i wydanie 10 złotych było dla mnie przestępstwem, bo w tym samym czasie inni nie mieli co jeść - dodaje.
- Początkowo byłem gotowy wrócić i walczyć. Mam za sobą służbę w wojsku. I wtedy siostra poprosiła mnie, bym ją ściągnął do Polski. Przyjechała pod koniec kwietnia z synkiem. Była bez grosza, bo po wybuchu wojny straciła pracę. Wynająłem im mieszkanie, żywiłem. Spędzili ze mną trzy miesiące - mówi Dmytro.
- Zostałem, bo z gospodarstwa rodzice dłużej nie mogli wyżyć. Wtedy moim celem było nie tylko ich utrzymanie, ale także uzbieranie tylu pieniędzy, by w razie czego ściągnąć ich do Polski, zakwaterować i dać im wszystko, czego potrzebują.
- Od tego czasu minęły dwa lata. Wciąż jesteś w Polsce i nie pojechałeś walczyć - zauważam.
- Wiele się zmieniło. To nie jest już kraj, za który chciałbym walczyć - odpowiada bez chwili wahania. - Nie rozumiem za co i o co mam walczyć. Żeby jakiś deputowany kupił sobie nowy samochód za pieniądze zarobione na wojnie?
- Masz na myśli korupcję? Przecież rząd z nią walczy od miesięcy.
- Walczy... - śmieje się Dmytro. - Po co mam jechać i się bić, skoro dowiaduję się, że blogerka malująca jakieś kiczowate obrazy i jej mąż, którego firma miała karmić żołnierzy walczących na froncie, jednego dnia nie mają żadnego majątku, a po dwóch latach media ujawniają, że kupili sobie domy za kilka milionów hrywien pod Kijowem, a do żołnierzy jeździło zepsute jedzenie.
- Łatwo krytykować. A co ty zrobiłeś dla swojego kraju?
- Tu wysłałem 300 zł, tam 500 zł. Nie wiem, ile tego było, ale dla mnie to ogromne kwoty. Pomagałem konkretnym ludziom. A gdy "pierwszy kurz" opadł, okazało się, że w trakcie wojny ważniejsza jest wymiana kostki we Lwowie, wstawienie nowych okien do sądu albo pomalowanie jakiegoś pieprzonego mostu - Dmytro wyraźnie podnosi głos.
- Wtedy zadałem sobie pytanie: do cholery, co tam się dzieje? Głośno było, jak kupili chłopakom na froncie letnie kurtki. Tyle że na zimę. Później pieniądze odnalazły się w kieszeni urzędników. Chłopaki brodzą w błocie i śpią z myszami, a wolontariusz z "pomocą humanitarną" przyjeżdża do nich nowym mercedesem. Oczywiście większość to wspaniali ludzie, ale trafiają się i tacy, o których mówię. Mam kolegę na froncie, który opowiadał, że brakuje im podstawowych rzeczy.
- Nie boisz się, że to powtarzana propaganda Kremla?
- Uwierz, że w przypadku korupcji, Rosja nawet nie musi się starać. Rozmawiałem z przyjaciółmi i wujkiem, który dał łapówkę za załatwienie sobie dokumentów. Nie mam powodów, by nie wierzyć tym, którzy kilka dni później tracili życie.
- Co zrobisz, jeśli twój kraj zmusi cię do powrotu, bo nie wyda ci paszportu bez dokumentów TCK?
- Nie wrócę. Zrobię wszystko, żeby nie wrócić. Nie oddam życia za coś, czego nie rozumiem. A nie rozumiem, o co teraz walczymy. Nie rozumiem, dlaczego byliśmy już tak blisko zwycięstwa, które nagle się oddaliło - mówi Dmytro.
"Nie kojarzę się już z Ukrainą"
"Tim" - chciał, żeby go tak przedstawić - ma 45 lat. Został zwolniony ze służby z powodu przewlekłej choroby. Od roku na froncie walczy jego młodszy brat. Dawno powinien zostać zluzowany, ale zastąpić go nie ma kim.
Na pytanie o najbardziej palące potrzeby armii odpowiada: - Na pewno sam system mobilizacji jest przestarzały. Poprzedni rząd koncentrował się na uzbrojeniu i wyposażeniu armii. Nie miał czasu, aby zreformować TCK. Poza tym wojna po 2014 roku nie wymagała dużej liczby zmobilizowanych.
- A teraz, co się stało? Na początku chętnych do walki było więcej niż karabinów. Zdjęcia obrońców Kijowa obiegły cały świat. Gdzie się podział ten zapał? - pytam "Tima".
- Rząd obiecał narodowi szybkie zwycięstwo. Teraz każdy się zorientował, że to wszystko zaczyna się walić. Dlaczego nie wiemy, ilu naszych chłopaków zginęło? Dlaczego mamy aferę z inwigilowaniem dziennikarzy, którzy poruszają niewygodne tematy? Zamiast promować armię ukraińską, media zaczęły reklamować prezydenta Zełenskiego i jego najbliższych urzędników. O wojsku prawie nie wspominają. W kraj idzie obraz, jakby to bił się sam Zełenski i jego ludzie - mówi "Tim".
- Brat, który walczy, ma podobne zdanie?
- On zaczyna się zastanawiać, po co to wszystko. Od dawna nie ma znaczących postępów na froncie. W batalionach brakuje żołnierzy. Jak przychodzą nowi, to nie mają przeszkolenia, kilka razy trzymali karabin w rękach. Szybko giną.
Z bronią w ręku nie widzi się także Artem, który prowadzi firmę w Polsce: - Nigdy nie byłem w wojsku, zresztą nie kojarzę się już z Ukrainą.
- Jak to nie kojarzysz?
- Z Ukrainy wyjechaliśmy z żoną 5 lat temu. Szmat czasu. Większość kolegów, którzy zostali w Ukrainie, dostało już wezwania do wojska, byli na badaniach medycznych, ale jeszcze nie są na froncie. Mówią, że jeśli będą musieli, to pójdą, ale nie chcą. Nie ma już zbyt wielu chętnych do walki. Patrioci już się skończyli. Od razu poszli na front.
Kilka metrów za Artemem stoi Vadim. Na froncie stracił trzech kolegów. Wciąż walczy jego ojciec. - To on mi powiedział, żebym pod żadnym pozorem nie wracał do kraju. Zabronił mi wracać - mówi 32-latek, który w Polsce jest od trzech lat.
- Ta ustawa nic nie zmieni. Nie sprawi, że ludzie wrócą, bo zablokuje się im usługi czy ograniczy prawa.
"Mówi się im, że ich jedynym obowiązkiem jest walka"
Kontaktuję się z Milą Khmarą, dyrektorką i założycielką kancelarii adwokackiej "Zinger ta Khmara" z miasta Równe. Chcę dowiedzieć się, z jakimi problemami przychodzą do niej żołnierze i poborowi.
- Zwracają się do mnie osoby w wieku od 18. do 60. lat, które zostały powołane do odbycia zasadniczej służby wojskowej, ale chcą uzyskać odroczenie - mówi Mila Khmara. - Ustawa jasno mówi, jakie w wojsku są kategorie. Odroczenie jest możliwe, gdy posiadamy odpowiednie do tego dokumenty. Miałam sprawę, w której ojciec samotnie opiekuje się dzieckiem w Ukrainie. Matka jest za granicą. Nagle dostaje wezwanie do wojska. Nasze ustawodawstwo jeszcze takich spraw nie rozwiązało.
- Co stanowi największy problem? - pytam mecenas.
- Precyzyjne określenie osoby, która uchyla się od służby, tzw. uchylanta. To pojęcie nie jest prawnie zdefiniowane. Ogólnie wiadomo, że chodzi o kogoś, kto uchyla się od służby, ale nie wiemy, czy ta osoba robi to świadomie, czy nie - mówi Khmara.
- Są sytuacje, że ktoś po prostu nie wie o tym, że otrzymał wezwanie do TCK, bo np. zmienił miejsce zamieszkania. A TCK wysyła wezwanie na stary adres, bo tylko nim dysponuje. Czas biegnie, termin ucieka, wezwany się nie stawia i TCK wpisuje adnotację: "Uchyla się od służby". A przecież taki człowiek nawet nie wie, że dostał wezwanie.
Kolejne nierozwiązane sprawy dotyczą żołnierzy, którzy przyjeżdżają z frontu na przepustki.
- Bywa, że w czasie tego wypoczynku nagle zaczynają się u nich problemy psychiczne. Lekarz zaleca hospitalizację lub urlop. I tu jest haczyk - pod zwolnieniem musi podpisać się także lekarz z jednostki, w której żołnierz walczy. Wielu z tych chłopaków chwyciło za broń tuż po 24 lutego 2022 roku i wielu z nich do tej pory było na froncie. Najczęściej nie znają swoich praw. Nie wiedzą, czy mogą dostać zwolnienie lekarskie - tłumaczy mecenas.
- Mówi się im, że ich jedynym obowiązkiem jest walka, ale za obowiązkami idą także prawa.
"Ucieczkę tłumaczyli niechęcią do mobilizacji"
Ukraińska Straż Graniczna systematycznie zamieszcza w mediach społecznościowych informacje o poborowych próbujących opuścić kraj. Najbardziej zdesperowani niekiedy giną.
7 lutego pogranicznicy poinformowali, że w rzece Prut pomiędzy Rumunią a Mołdawią znaleziono ciało mężczyzny. Komunikat: "Okazał się obywatelem Ukrainy, urodzonym w 1982 roku, mieszkańcem obwodu charkowskiego".
Dzień później pogranicznicy zatrzymali do kontroli dwa minibusy, w których ukrywało się 38 mężczyzn usiłujących uciec na Węgry. Komunikat: "Stanowi to rekordową liczbę osób naruszających granicę. W skład grupy wchodzili mężczyźni z jedenastu obwodów Ukrainy. Organizatorzy nielegalnej wysyłki planowali otrzymać od swoich klientów od 4,5 do 8,4 tys. dolarów".
7 lutego, w dniu, w którym przez Radę przeszedł projekt ustawy o mobilizacji, mołdawska straż graniczna poinformowała o zatrzymaniu pięciu obywateli Ukrainy w wieku od 32 do 38 lat. Przyznali, że za pomoc w ucieczce każdy z nich zapłacił od 3 do 7 tys. dolarów.
"Mężczyźni tłumaczyli swój czyn niechęcią do mobilizacji i złożyli wniosek o azyl w Mołdawii" - donosiła "Europejska Prawda".
Roszady na szczytach armii
W ostatnich dniach prezydent Wołodymr Zełenski zdymisjonował gen. Walerija Załużnego. Nowym dowódcą ukraińskiej armii został generał Ołeksandr Syrski.
Portal "Ukraińska Prawda" opisał go jako dowódcę, "dla którego wykonanie zadań bojowych jest ważniejsze od liczby poświęconych w tym celu ludzkich istnień".
Podobne informacje przekazał amerykański dziennik "Washington Post", który zwrócił uwagę na to, że Syrski nie cieszy się popularnością wśród żołnierzy, ponieważ obwinia się go wysokie straty podczas obrony Bachmutu.
Zmiany na szczytach armii z perspektywy Blue City nie wydają się pierwszoplanowe. W decyzji o ewentualnym powrocie na pewno jednak nie pomogą.
Mateusz Czmiel, dziennikarz Wirtualnej Polski