Trumpizacja Partii Republikańskiej poważnym zagrożeniem dla naszego regionu [OPINIA]
Pomoc dla Ukrainy, od której może zależeć to, czy kraj odeprze rosyjską agresję i odzyska suwerenność w ramach międzynarodowo uznanych granic, stała się zakładniczką kampanijnych kalkulacji Donalda Trumpa. Chaos i radykalizacja w Partii Republikańskiej wywołują niepokój nie tylko w USA, ale także w wielu stolicach na całym świecie. W tym w Polsce - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
09.02.2024 | aktual.: 09.02.2024 09:08
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
W środę w amerykańskim Senacie przepadła ustawa, która miała umożliwić uruchomienie kolejnej rundy amerykańskiej pomocy wojskowej dla Ukrainy. Ustawa nie tylko przeznaczała prawie 60 mld dolarów na pomoc dla walczącej Ukrainy, ale zawierała też pakiety pomocowe dla Izraela (14 mld dolarów) i sojuszników Stanów w regionie Indo-Pacyfiku. Kierowała także środki na ochronę południowej granicy USA przed nielegalną migracją, zaostrzając zasady umożliwiające wjazd i uzyskanie prawa do pobytu na terytorium kraju.
Przeciw głosowali prawie wszyscy senatorowie Partii Republikańskiej - i kilku demokratycznych z lewego skrzydła partii, przeciwnych bezwarunkowej, nieuwzględniającej kwestii prawa Palestyńczyków pomocy dla Izraela - choć to Republikanie od końca zeszłego roku uzależniali swoje wsparcie dla dalszej pomocy Ukrainie od wzmocnienia granicy i zaostrzenia polityki migracyjnej. W środę to właśnie rozwiązania dotyczące migracji okazały się dla nich nieakceptowalne - mimo tego, że republikańskie przywództwo w Senacie do końca negocjowało ich kształt.
Gdy Senat w środę próbował przegłosować pomoc Ukrainie już bez rozwiązań dotyczących granicy, okazało się, że Republikanie nie są w stanie porozumieć się co do tego, jakie właściwie stanowisko powinna zająć ich partia. Obrady odroczono do czwartku. Następnego dnia 17 Republikanów zagłosowało razem z Demokratami, umożliwiając dalsze prace nad ustawą. Republikanie domagają się jednak poprawek - w tym przywracających rozwiązania dotyczące granicy, które odrzucili w środę. Nawet jeśli ustawa przejdzie w Senacie, co znów będzie wymagało czasu, to nie wiadomo, czy nie przepadnie w Izbie Reprezentantów, gdzie Republikanie mają większość.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Efekt Trumpa
Co się stało, że Republikanie w Senacie zatopili ustawę, którą - jak przez długi czas się wydawało - byli gotowi poprzeć w kształcie, który sami wynegocjowali? Odpowiedź jest krótka i prosta: przez Trumpa.
Republikanie wycofali się ze wsparcia dla ustawy migracyjno-pomocowej, bo przestraszyli się Trumpa, który mimo kłopotów z prawem zmierza pewnie po nominację partii w wyborach prezydenckich. Trump zaatakował porozumienie w sprawie granicy, które według byłego prezydenta nie idzie dostatecznie daleko, zadowala się półśrodkami, nie chroni kraju przed zalewem nielegalnej migracji. Jak jednak szybko wykazało wielu dziennikarzy, kampania Trumpa przeciw porozumieniu opierała się w dużej mierze na dezinformacji. Prezydent i jego otoczenie mylnie przedstawiało w swoich wypowiedziach treść zapisów ustawy.
Komentatorzy są zgodni: czego porozumienie w sprawie migracji by nie zawierało, Trump i tak zaatakowałby je wściekle jako kapitulację Republikanów wobec administracji Bidena i przekonywał, że nie chroni ono ostatecznie granic. Trumpowi nie chodzi bowiem o przyjęcie żadnych konkretnych rozwiązań w sprawie granicy czy migracji, a o to, by problem nabrzmiewał przez cały rok do wyborów. Tak, by w trakcie kampanii mógł się przedstawić jako jedyny człowiek zdolny rozwiązać kryzys na granicy. Gdyby sytuację złagodziła ustawa przyjęta w ramach ponadpartyjnego porozumienia Republikanów i Demokratów, to Trump straciłby ważny temat w kampanii. Nie tylko trudniej byłoby mu straszyć zalewem migrantów, ale też brzmiałby mniej przekonująco, wywodząc, że "system nie działa" i potrzeba kogoś takiego jak on, by w końcu zaczął.
Pomoc dla Ukrainy, od której może zależeć to, czy kraj odeprze rosyjską agresję i odzyska realną suwerenność w ramach międzynarodowo uznanych granic, stała się więc zakładniczką kampanijnych kalkulacji Trumpa. Byłego prezydenta to nie rusza, bo - po pierwsze - jego własna druga kadencja jest dla niego o wiele ważniejsza niż los Ukraińców, a po drugie - od dawna krytykował wsparcie dla Kijowa i zapowiadał jego rewizję po swoim zwycięstwie.
Partia chaosu
Zamieszanie wokół pomocy dla Ukrainy w Kongresie pokazuje, że perspektywa Trumpa wobec konfliktu wokół naszych granic staje się coraz bardziej stanowiskiem całej Partii Republikańskiej. Część Republikanów - zwłaszcza młode pokolenie mocno prawicowych polityków takich jak J. D. Vance czy Josh Hawley - jest przekonana, że wsparcie dla Kijowa było błędem. Z ich punktu widzenia kluczowe problemy Stanów to "inwazja" nielegalnej migracji, wlewającej się przez południową granicę i globalna rywalizacja z Chinami. Wobec wagi i powagi tych wyzwań Stany nie powinny rozpraszać środków na pomoc Ukrainie, państwu, które republikańska prawica uważa za skorumpowane i powiązane korupcyjnymi więzami z administracją Bidena.
Nie wszyscy Republikanie, którzy myślą w ten sposób, muszą być od razu fanami Putina i zgadzać się z jego argumentami o odwiecznej jedności Rosji i Ukrainy, ale część z nich postrzega Ukrainę jako naturalną strefę wpływów w Rosji i z sympatią patrzy na ultrakonserwatywną retorykę, jaką czasami posługuje się Putin i jego reżim.
W partii ciągle obecne jest też skrzydło "reaganowskie", przywiązane do idei Ameryki jako "przywódcy wolnego świata", postrzegające agresję Putina na Ukrainę jako zagrożenie dla amerykańskich interesów. Jego rola jednak słabnie, a większość, nawet jeśli podziela argumenty "reaganowskie", to boi się je otwarcie wyrażać, by nie narazić się Trumpowi i jego zwolennikom.
Odkąd Trump zdobył w 2016 roku nominację Republikanów, partia ta nie tylko coraz bardziej się radykalizuje - ten proces trwa co najmniej od początku administracji Baracka Obamy - ale też staje się coraz bardziej wewnętrznie chaotyczną organizacją, niezdolną zachowywać się jako odpowiedzialna opozycja wobec administracji Bidena.
To, jak partia miota się w Senacie, to tylko jeden z wielu symptomów tej choroby. Także w tym tygodniu republikański speaker Izby Reprezentantów Mike Johnson przegrał dwa kluczowe głosowania: w sprawie pomocy wojskowej dla Izraela oraz impeachmentu sekretarza bezpieczeństwa wewnętrznego - to członek gabinetu prezydenta odpowiadający m.in. za ochronę granic - Alejandro Mayorkasa. W dwóch głosowaniach o kluczowym politycznym znaczeniu republikańskie przywództwo w Izbie, gdzie partia ma przecież większość, nie było w stanie zebrać dość głosów w swoich własnych szeregach, by nie przegrać. Ameryka i cały świat zobaczyły, jak przywództwo Republikanów w Izbie nie panuje nad swoją własną partią.
W interesie Putina
Chaos i radykalizacja w Partii Republikańskiej wywołują niepokój nie tylko w Stanach, ale także w wielu stolicach na całym świecie. Z pewnością nie należy jednak do nich Moskwa. Władimir Putin, patrząc na to, co dzieje się z partią Reagana, może się tylko uśmiechnąć z zadowoleniem.
Nie chodzi przy tym tylko o wsparcie dla Ukrainy, jak dotąd niezdolne się zmaterializować przez postawę Republikanów. Jednak mimo ostatniego pakietu pomocy dla Ukrainy przyjętego przez Unię Europejską, pomoc Amerykanów - zwłaszcza jeśli chodzi o dostawy broni i amunicji - jest kluczowa dla zachowania przez Ukrainę zdolności do dalszego skutecznego oporu przeciw rosyjskiej inwazji.
Chaos, jaki obserwujemy w Kongresie, podważa pozycję Stanów jako globalnego gwaranta bezpieczeństwa i wiarygodnego sojusznika. Państwa, których bezpieczeństwo zależy dziś od USA, patrząc na to, co dzieje się za oceanem, zastanawiają się, na ile można polegać na sojuszniku, którego system polityczny staje się tak głęboko dysfunkcjonalny, którego klasa polityczna jest tak spolaryzowana w kwestiach bezpieczeństwa, a jedna z dwóch głównych partii coraz częściej deklaruje, że sojusznikom zagrożonym przez Rosję po prostu nie pomoże, bo nie jest to w jej interesie, a Putin nie jest prawdziwym wrogiem Stanów.
To wymarzony scenariusz dla Putina - polityka, który od lat gra na podział i rozbicie "kolektywnego Zachodu", na wbicie klina w transatlantyckie reakcje.
Zobacz także
Co, jeśli Trump wygra?
Wszystko to, niestety, dotyczy bezpośrednio Polski - bo sąsiadujemy z Rosją, znajdujemy się w orbicie jej imperialistycznych zainteresowań i całą naszą politykę bezpieczeństwa opieraliśmy na sojuszu ze Stanami. Możliwa druga kadencja Trumpa, choć pewnie nie oznaczałaby od razu oddania Putinowi naszego regionu i wycofania się Amerykanów z NATO, byłaby jednak poważnym ryzykiem dla naszego bezpieczeństwa. Nawet jeśli Trump nie wygra, to jeśli jego myślenie o geopolityce przetrwa w Partii Republikańskiej, będziemy mieć poważny problem.
Czy polska elita polityczna jest tego świadoma? Andrzej Duda, pytany w czwartek o słowa Trumpa, obiecującego, że "zakończy wojnę (w Ukrainie) w ciągu 24 godzin", odpowiedział: "Jeżeli ja jakąś obietnicę od prezydenta Donalda Trumpa otrzymałem, jeżeli mi prezydent Donald Trump coś obiecał, to było to dotrzymane. (...) Mogę powiedzieć tak, prezydent Trump dotrzymuje danego słowa. Jeżeli coś mówi, to traktuje to poważnie".
Pozostaje mieć nadzieję, że prezydent mówił tu jako dyplomata, dbający o to, by nie zrazić znanego z kruchego ego możliwego przyszłego prezydenta Stanów, a nie powiedział tego, co naprawdę myśli. Bo jeśli faktycznie PiS, wbrew wszystkim dowodom, wierzy, że Trump może "zakończyć wojnę" w inny sposób, niż przez "zagłodzenie" Ukrainy i zmuszenie jej do kapitulacji wobec Rosji, to znaczy, że ma jeszcze mniej realistyczną ocenę Trumpa i jego stosunku do naszego regionu, niż Ignacy Rzecki z "Lalki" miał do przyszłości dynastii napoleońskiej.
Donald Tusk z kolei w ostrych słowach skrytykował postępowanie Republikanów na swoim koncie na portalu X. "Drodzy republikańscy senatorowie Ameryki. Ronald Reagan, który pomógł milionom z nas odzyskać wolność, przewraca się w grobie. Wstydźcie się" - napisał.
Słowa te wywołały krytykę na amerykańskiej prawicy. Republikański senator Marco Rubio zaproponował Tuskowi, by w takim razie przyjął jako premier Polski 300 tys. nielegalnych migrantów, jacy co roku próbują dostać się do Stanów. "Pomogłoby nam to uporać się z inwazją, jakiej doświadczamy i zająć się uchwaleniem pakietu pomocowego, na którym panu zależy" - napisał.
Pojawiły się też głosy, że moralistyczna próba zawstydzenia Republikanów dziedzictwem Reagana będzie nie tylko nieskuteczna, ale może też niepotrzebnie zrazić do polskiego rządu ewentualną przyszłą amerykańską administrację. A nie można prowadzić polityki z założeniem, że Trump na pewno nie wygra jesienią, że jego myślenie o Rosji i Ukrainie straci wpływ na republikańską politykę. Musimy być gotowi także na najgorsze dla nas scenariusze.
I być może w tym kontekście słowa Tuska mają sens, jako komunikat skierowany nie do Stanów, ale do europejskich partnerów. Jako głos: "Republikanie nie są już partią Reagana, Europa musi z tego wyciągnąć wnioski i wziąć na siebie większą rolę nie tylko we wsparciu Ukrainy, ale też zapewnieniu sobie bezpieczeństwa".
Choć NATO i transatlantyckie więzi są - i w optymistycznym scenariuszu pozostaną nawet mimo zwycięstwa Trumpa - absolutnym filarem naszego bezpieczeństwa, to potrzebujemy też zacząć podejmować działania na wypadek, gdyby izolacjonistyczne czy nastawione na porozumienie z Rosją myślenie stało się dominujące w amerykańskiej polityce.
Tusk ze swoim doświadczeniem w Europie i aurą polityka, który na swoim podwórku "zatrzymał populizm", ma dobre karty w ręku, by zainicjować dyskusję na ten temat. To dziś jedno z najpilniejszych wyzwań stojących przed jego nowym rządem.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek
Czytaj również: Sikorski komentuje słowa Dudy. "Pochlebstwo nic nie kosztuje"