Trump zaczął wojnę z Chinami, którą może przegrać [OPINIA]
Niecałe trzy tygodnie po "dniu wyzwolenia", większość ceł, jakie Donald Trump ogłosił w Ogrodzie Różanym przed Białym Domem, jest zawieszona. Wyjątkiem są te wymierzone w Chiny - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Podstawowa stawka dla towarów importowanych z Chin wynosi w sumie zaporowe 145 proc. Chiny nie pozostają dłużne. Obłożyły eksport ze Stanów Zjednoczonych cłem na poziomie 125 proc., zwiększyły też biurokratyczne bariery utrudniające dostęp do chińskiego rynku czołowym produktom rolnym - takim jak wołowina czy drób - produkowanym w stanach stanowiących podstawowe wyborcze zaplecze Trumpa i republikanów. Jak w ostatnich dniach donosiły media, amerykańską wołowinę ma zastąpić w Chinach ta australijska, a soję brazylijska.
Czytaj również: Wszystko, co musisz wiedzieć o wojnie celnej USA z resztą świata
Chiny podjęły też decyzję o ograniczeniu eksportu minerałów ziem rzadkich kluczowych dla wytwarzania najbardziej zaawansowanych technologicznie produktów - od silników lotniczych, po układy scalone. Chiny często zajmują praktycznie monopolistyczną pozycję w globalnej produkcji tych minerałów.
Inaczej mówiąc: dwie największe gospodarki świata znajdują się dziś w początkowej fazie wojny handlowej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dyplomata wskazał wielki błąd Trumpa. "Nie rozumie Rosji"
Co Trump chce osiągnąć?
Jaki jest jej cel? Wojnę zaczęła administracja Trumpa i tylko ona może odpowiedzieć na to pytanie. Z otoczenia prezydenta USA płyną trzy odpowiedzi na temat sensu obecnej wojny handlowej z Pekinem.
Pierwsza mówi: chodzi o zmianę warunków globalnej gospodarczej wymiany, by w Stanach mógł odrodzić się sektor przemysłowy, przywracający Ameryce gospodarczą niezależność w strategicznych obszarach, a Amerykanom dobrze płatne miejsca pracy w przemyśle, które w ciągu ostatnich trzech dekad przeniosły się do takich miejsc jak Meksyk, Chiny czy Wietnam.
Druga odpowiedź przekonuje, że chodzi o strategiczne ograniczenie wzrostu Chin jako globalnego mocarstwa, by nie były one zdolne w strategiczny sposób zagrozić amerykańskiej dominacji.
Cła i zawieszenie ich obowiązywania ma teraz stworzyć przestrzeń dla amerykańskiej dyplomacji, by przekonać jak najwięcej państw do tego, by - w zamian za dostęp do amerykańskiego rynku - maksymalnie ograniczyły swoje więzi z Chinami - kapitałowe, handlowe, inwestycyjne, w wymiarze bezpieczeństwa, współpracy naukowo-technicznej itd. Miałoby to doprowadzić do takiej globalnej izolacji Chin, by znacząco spowolniła ona ich gospodarczy i technologiczny rozwój.
Wreszcie trzeci scenariusz, jaki wydaje się sugerować część otoczenia Trumpa, to opcja wielkiego, globalnego dealu na linii Waszyngton-Pekin, do którego cła miałyby zmusić Xi Jinpinga.
Problem w tym, że te promocje się nie łączą, a nawet mogą wykluczać. Gdyby udał się np. scenariusz numer dwa, to zupełnie nie przełożyłoby się to na reindustrializację amerykańskiej gospodarki. Stany pozostałyby otwartą gospodarką, tylko nie na Chiny. Przedsiębiorstwa zainteresowane dostępem do amerykańskich konsumentów inwestowałyby niekoniecznie w Stanach, ale w państwach o tańszej produkcji, które wynegocjowały sobie dobry dostęp do amerykańskiego rynku.
Wielki deal Trump-Xi łączyłby się pewnie z dużym stopniem utrzymania gospodarczej współzależności między obiema gospodarkami, choć znacznie mniejszej, niż przed powrotem Trumpa do władzy. Eksperci uważają ten scenariusz za najmniej prawdopodobny. Zaczynanie negocjacji z Chinami w tak agresywny sposób, jak zrobił to amerykański prezydent, okaże się najpewniej zupełnie nieskuteczne wobec obecnego chińskiego przywództwa. Pozostaje ono bowiem bardzo wyczulone na punkcie szacunku, jaki Chinom okazywać powinni ich globalni partnerzy.
Jak nie zaczynać wojny handlowej
Nawet przychylni obecnej administracji USA komentatorzy coraz częściej zwracają uwagę, że przystąpiła do wojny handlowej z Chinami wręcz w podręcznikowo niewłaściwy sposób.
Jak wiemy, przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę. Analogicznie przystępując do wojny - także tej gospodarczej - trzeba dobrze zadbać o wzmocnienie sojuszy. Trump robi tymczasem coś odwrotnego: od początku drugiej kadencji zachowuje się jak klient z filmu Barei, który "ma wszystkie sklepy stąd do Mokotowa poobrażane" i w kolejnym wykłóca się: "do Bydgoszczy będę jeździł, a tu nie będę kupował!".
Amerykański prezydent nałożył wysokie cła nie tylko na Chiny, ale też na najbliższych sojuszników Stanów. Ich groźba ciągle nad nimi wisi. Nie wiadomo jakie - jeśli jakiekolwiek - porozumienie handlowe z obecną administracją uda się wynegocjować Unii Europejskiej czy tak bliskim sojusznikom Stanów, jak Japonia, Wielka Brytania czy Korea Południowa.
Amerykański prezydent w dodatku groził aneksją Kanadzie i agresywnie domagał się od Danii przekazania Grenlandii, sugerując, że w razie czego gotów byłby użyć siły - wobec sojuszniczego państwa NATO! - by zapewnić Stanom kontrolę nad arktyczną wyspą. Regularnie obrażał przy tym partnerów - stwierdził, że Unia powstała po to, by "oszukać" Stany, skarżył się, że japońsko-amerykański traktat o bezpieczeństwie jest "niesprawiedliwy", obwiniał prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego o wywołanie wojny i oskarżał go o brak wdzięczności.
Gdy jest się postrzeganym jako nieprzewidywalny, niewiarygodny i eksploatacyjny sojusznik, to trudno jest namówić partnerów, by zdecydowali się na ryzykowną i kosztowną grę przeciw Chinom. Tym bardziej, że nie wiadomo, czy w pewnym momencie Trump nie uzna, że zamiast rywalizować z przewodniczącym Xi na razie lepiej się z nim porozumieć, pozostawiając przy okazji azjatyckie państwa, które dały się namówić do kosztownego ograniczania więzów z Pekinem w chińskiej strefie wpływów.
Gdy zaczynamy wojnę handlową, trzeba też zadbać, by jak najmniej nas ona dotknęła. Na przykład zapewniając sobie podaż kluczowych produktów, których napływ na nasz rynek zablokują cła. Warto też tak dobrać cła, by nie obejmowały one od razu produktów, których nie możemy łatwo samodzielnie wyprodukować sensownym kosztem. Trump zupełnie o to nie zadbał. Jego polityka celna wobec Chin prowadzona jest raczej młotem niż skalpelem.
Także sympatyzujący z ambicjami reindustralizacji Stanów eksperci przestrzegają, że cła Trumpa mogą mieć przeciwny skutek - zamiast stymulować rozwój przemysłowej produkcji, mogą ją zdusić, ograniczając import koniecznych dla budowy przemysłowego potencjału produktów: od minerałów ziem rzadkich, po zaawansowane technologicznie podzespoły.
Kto ma więcej do stracenia?
Trump wydaje się przekonany, że Chiny muszą ustąpić, bo mają więcej do stracenia jako kraj posiadający nadwyżkę handlową ze Stanami. Tym bardziej, że chińska gospodarka ma dziś całe mnóstwo swoich problemów - od słabnącego tempa wzrostu, przez kryzys na rynku nieruchomości, po bezrobocie młodych.
Problem w tym - jak przekonuje część ekspertów - że Chinom może być łatwiej zrekompensować sobie utracone dochody z handlu ze Stanami, niż Stanom zapewnić sobie w sensownych cenach kluczowe produkty, które dziś sprowadza z Chin. Chiny, w przeciwieństwie do Stanów, nauczone doświadczeniami z pierwszej kadencji Trumpa, przygotowywały się od dawna do kolejnej wojny handlowej z Waszyngtonem. Świadomie dywersyfikowały swój eksport, by zmniejszyć swoją zależność od amerykańskiego rynku. W 2018 r. 20 proc. chińskiego eksportu trafiało do Stanów, dziś niecałe 15 proc.
Warto też pamiętać, że chińskie przywództwo może mieć większą "polityczną odporność" na społeczno-gospodarcze koszty wojny handlowej niż amerykańskie. Chiny nie są demokracją, Komunistyczna Partii Chin nie musi martwić się o wybory połówkowe w 2026 r., w których wyborcy mogą zdziesiątkować republikanów w Izbie Reprezentantów i Senacie, jeśli Trump - zamiast ożywić gospodarkę i obniżyć ceny, jak obiecywał - spowoduje przez swoją politykę handlową gospodarcze załamanie. A silnie zdominowany przez demokratów Kongres oznacza kłopoty dla prezydenta, łącznie z procedurą impeachmentu.
Trump już pokazał, że ma dość nisko ustawiony próg polityczno-gospodarczego bólu. Po tym, jak jego decyzje o cłach wywołały spadki na giełdach i problemy z amerykańskimi obligacjami, zawiesił większość ceł. Nie można wykluczyć, że wycofa się także z tych, jakie nałożył na Chiny.
Czy uda się uniknąć globalnej recesji?
Jednocześnie Chiny to najważniejszy dla Trumpa front. To tu szczególnie zależy mu na zachowaniu twarzy i ogłoszeniu wielkiego sukcesu. Problem w tym, że Chińczycy nie wydają się skłonni, by ustąpić prezydentowi. Tak jak Trump ma swoją agendę Make America Great Again (uczyńmy Amerykę znów wielką - red.), tak Xi ma swoje "chińskie marzenie", obietnicę wielkiej odnowy Chin, w której nie mieści się pokorne proszenie Trumpa o nowe porozumienie handlowe.
Wojna gospodarcza między dwiema największymi gospodarkami świata nie jest w niczyim interesie. Jak na łamach "New Statesman" ostrzegał niedawno brytyjski historyk gospodarki Robert Skidelsky, możliwy jest scenariusz: cła Trumpa i odpowiedź, jaką udzielają na nie partnerzy Stanów, powodują globalne tąpnięcie popytu i wymiany handlowej, co skończy się obejmującą cały świat recesją. Historia uczy, że podobne sytuacje mogą prowadzić nie tylko do wojen handlowych, ale jak najbardziej realnych wojen.
Pozostaje więc tylko mieć nadzieję, że zanim wszyscy stracą na konflikcie dwóch największych gospodarek, Trump znów zmieni zdanie.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek
Jakub Majmurek to z wykształcenia filmoznawca i politolog. Działa jako krytyk filmowy, publicysta, redaktor książek, komentator polityczny i eseista. Związany z Dziennikiem Opinii i kwartalnikiem "Krytyka Polityczna". Publikuje także w "Kinie", "Gazecie Wyborczej", portalu "Filmweb". Redaktor i współautor wielu publikacji, ostatnio "Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej".