Putin miota ostrzeżenia. Deklaracja Brytyjczyków doprowadziła Kreml do furii

Iskrzy na linii Londyn-Moskwa. Powodem jest zgoda Brytyjczyków na wykorzystanie dostarczanego przez nich uzbrojenia do ataków na terenie Rosji. Putin zapowiada odwet i ponownie grozi sięgnięciem po broń atomową.

Władimir Putin zagroził Wielkiej Brytanii atakiem odwetowym. Moskwa, 9 maja 2024 roku
Władimir Putin zagroził Wielkiej Brytanii atakiem odwetowym. Moskwa, 9 maja 2024 roku
Źródło zdjęć: © PAP

12.05.2024 | aktual.: 12.05.2024 18:33

Ze swoim pakietem pomocowym Londyn czekał na ruch Stanów Zjednoczonych. Brytyjczycy wkroczyli do akcji, gdy Amerykanie - po miesiącach zwłoki - przepchnęli wreszcie przez Izbę Reprezentantów ponad 60 mld dol. wsparcia dla Ukrainy. Premier Rishi Sunak zapowiedział, że Wielka Brytania przekaże broń o wartości 500 mln funtów. Tym samym będzie to największa pomoc, jakiej jego kraj udzielił Ukrainie od początku wybuchu pełnoskalowej wojny.

Ukraińcy mają otrzymać m.in. 400 pojazdów bojowych różnego typu, ponad 1600 pocisków rakietowych i rakiet obrony powietrznej oraz pociski powietrze-ziemia Storm Shadow o zasięgu około 250 kilometrów. Rishi Sunak mówił, że wsparcie dla Ukrainy jest "kluczowe dla bezpieczeństwa całej Europy", bo jeśli Putin wygra z nią wojnę, to Rosjanie "nie zatrzymają się na polskiej granicy".

Kreml grozi Londynowi

To jednak nie sama pomoc dla Kijowa rozjuszyła Kreml. Temperaturę podniósł dopiero minister spraw zagranicznych David Cameron. Stwierdził, że "Ukraina ma prawo do wykorzystania brytyjskiego uzbrojenia, by atakować Rosję".

Na reakcję rosyjskiego MSZ nie trzeba było długo czekać - resort oświadczył, że wypowiedź Camerona to uznanie, że Londyn jest obecnie de facto stroną konfliktu. "Na dywanik" do ministerstwa został wezwany ambasador Wielkiej Brytanii. Ostrzeżono go, że "brytyjskie obiekty wojskowe i sprzęt mogą być atakowane w Ukrainie i poza jej granicami w odpowiedzi na wykorzystanie przez Kijów brytyjskiego uzbrojenia do atakowania terytorium Rosji".

Z kolei rosyjskie Ministerstwo Obrony dodało, że w odpowiedzi na prowokacyjne oświadczenia i groźby niektórych zachodnich urzędników pod adresem Federacji Rosyjskiej, rosyjska armia przeprowadzi ćwiczenia z wykorzystaniem taktycznej broni jądrowej, które mają "bezwarunkowo zapewnić integralność terytorialną i suwerenność państwa rosyjskiego". Ostatnie słowo należało do Putina. Ten rytualnie powtórzył, że "kraj jest gotowy do prowadzenia wojny nuklearnej i regularnie zarządza strategiczne ćwiczenia nuklearne, w których zazwyczaj wykorzystuje się międzykontynentalne rakiety balistyczne".

Tego rodzaju groźby nie są niczym nowym. Pojawiały się w momentach, w których Rosja nie radziła sobie wystarczająco dobrze na froncie. Pierwszy raz Kreml sięgnął po nuklearny straszak w marcu 2022 r., tuż po odwrocie spod Kijowa. Obok Putina "dyżurnym grożącym" jest wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej Dmitrij Miedwiediew.

Uderzeniem atomowym na Ukrainę i jej państwa sojusznicze groził m.in. w lutym. Powodem miała być utrata przez Kreml okupowanych terytoriów, które Rosja uważa za swoją integralną część. Wcześniejsze groźby związane były z kolei z dostarczaniem pomocy ukraińskiej armii. O tym, że z tego powodu Rosja "zaatakuje atomem" słyszeliśmy w styczniu, marcu i czerwcu ubiegłego roku, a przed dwoma laty w sierpniu, wrześniu i październiku. Tym razem Miedwiediew także się uaktywnił, ostro reagując na słowa Camerona.

Ze względu na ich liczbę, tyrady Miedwiediewa robią jednak coraz mniejsze wrażenie.

- Rosja nieustannie usiłuje wzbudzić strach w społeczeństwach zachodnich widmem eskalacji wojny i ogromnych strat. W obecnej sytuacji jej zdolności są jednak ograniczone, więc rosyjską propagandę należy postrzegać przede wszystkim jako próbę zasiania lęku, a nie jako przejaw realnych możliwości - mówi dr Michał Piekarski, ekspert ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Wrocławskiego.

- Kreml gra już do znudzenia kartą "wojna z Zachodem". Z prawnego punktu widzenia, to, że Wielka Brytania dostarcza Ukrainie broń i mówi, że może być ona użyta do zaatakowania celów w Rosji, nie stanowi żadnego casus belli. To tylko dostawy, a nie bezpośrednie użycie siły - dodaje.

"Czerwone linie" coraz mniej straszne

Czy Rosja ma faktyczne możliwości zaatakowania krajów NATO? Wystarczy spojrzeć na potencjał zachodniej obrony przeciwlotniczej i zestawić je z rosyjską bronią ofensywną, której słabość sami Ukraińcy punktują podczas niemal każdego ataku.

- Oczywiście militarnie możemy sobie wyobrazić, że np. rosyjski okręt podwodny atakuje rakietami manewrującymi brytyjskie obiekty wojskowe czy fabrykę broni, ale takie uderzenie byłoby automatycznie atakiem na cale NATO, gdyż uruchomiłoby Artykuł 5. - mówi Michał Piekarski.

O ile na Kremlu wątpią w siłę sojuszu, to brak reakcji w przypadku ataku na jeden z krajów NATO, nie jest brany pod uwagę.

- Patrząc tylko na obronę przeciwlotniczą samej Wielkiej Brytanii, to jest ona słaba i taki atak mógłby się udać. Jednak już sam brytyjski potencjał lotniczy i morski, do którego należy dodać sojuszniczy, mógłby być użyty choćby przeciwko rosyjskiej flocie lub obiektom wojskowym samej Rosji - uważa dr Piekarski. - Stąd rosyjskie groźby są tylko grą psychologiczną. Tworzeniem wrażenia, że może dojść do zbrojnej konfrontacji i strat wśród ludności cywilnej.

Najbardziej prawdopodobne, że rosyjski odwet - jeśli oczywiście do niego dojdzie - uderzy w infrastrukturę podmorską. Brytyjski think-tank Policy Exchange zauważa, że Rosjanie mogą stanowić największe zagrożenie dla tej leżącej na Morzu Irlandzkim, Północnym i dla kabli komunikacyjnych prowadzących do Stanów Zjednoczonych.

Wynika to z rosyjskiej doktryny o atakowaniu podmorskich sieci i rurociągów. W raporcie podkreślono również obawy związane z operacjami rosyjskiego wywiadu w Irlandii i jej podatnością na cyberataki, w którym podkreśla się "niezwykle dużą rosyjską placówkę dyplomatyczną w Dublinie", sugerując, że jej pracownicy świadczą nie tylko usługi konsularne.

Grożąc eskalacją wojny, Kreml był dotychczas w stanie spowolnić dostawy niektórych kategorii uzbrojenia. To dlatego na początku wojny na Ukrainę wysyłano jedynie broń defensywną, ograniczając zdolność Kijowa do kontrataku. Dopiero z biegiem czasu Zachód zaczął dostarczać czołgi, systemy artyleryjskie dalekiego zasięgu i w końcu samoloty.

Urzędnicy Kremla regularnie stawiali "czerwone linie", które jeśli Zachód przekroczy, wywoła wojnę atomową. Po wielu miesiącach okazuje się, że to tylko te straszaki zostały Putinowi.

Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie