PiS gra bezpieczeństwem Polski [OPINIA]
To nie państwo i nie jego bezpieczeństwo, ale interes partii pozostaje w centrum zainteresowania PiS. Partia, która nieustannie zapewnia, że jest propaństwowa, w istocie jest zainteresowana jedynie tym, by to ona mogła sprawować władzę. Jest w stanie narazić bezpieczeństwo Polski, byle tylko zapewnić sobie wygraną w wyborach - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Wszystkie informacje o wyborach 2023 znajdziesz TUTAJ.
Jeśli ktoś miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości co do tego, jakie są prawdziwe, a nie deklarowane priorytety Prawa i Sprawiedliwości, to po ostatniej decyzji ministra Mariusza Błaszczaka o zdjęciu klauzuli tajności ze ściśle tajnych dokumentów dotyczących obronności Polski, by przyładować w opozycyjną Platformę, powinien się ich pozbyć.
Z tej decyzji wynika jasno, że jeśli zagrożony jest interes partii, jeśli afera wizowa może doprowadzić do przerwania niezłej, sondażowej passy władzy, to nie ma takiego interesu państwa, którego nie można by postawić na szali. Rozgrywanie tajnych dokumentów, zdejmowanie z nich klauzuli tajności, to - ujmując rzecz bardzo delikatnie - narażenie interesu państwa dla dobra partii.
Jest jasne, że Prawo i Sprawiedliwość jest obecnie w trudnej sytuacji. Afera wizowa uderzyła w centralny punkt narracji tej partii, czyli w walkę z nielegalną migracją. Polacy mogli się naocznie przekonać (co zresztą dla uważnych obserwatorów było jasne już wcześniej), że PiS ma świadomość, że bez migracji nie da się zachować potencjału gospodarczego Polski, że potrzebujemy przybyszów i to nie tylko z Ukrainy, ale i z Bliskiego Wschodu czy Azji Środkowej, a cała narracja o migracyjnym zagrożeniu to jedynie wyborcza gra, która ma przesłonić realne problemy i zmobilizować niechętny zmianom elektorat. Ale to nie wszystko.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Oto bowiem okazało się, że przynajmniej niektórzy politycy PiS na korupcyjnym procederze związanym z migracjami zarabiali, że narazili przy tym interesy Polski, a do tego bardzo długo ukrywali to. Trudno nie dostrzec, że - nawet z perspektywy twardego elektoratu - może to zaszkodzić partii władzy.
Jej wyborcy wprawdzie nie przerzucą swoich głosów na Koalicję Obywatelską czy Trzecią Drogę, ale mogą albo zostać w domach (skoro wszyscy są tacy sami), albo zagłosować na jeszcze bardziej retorycznie antyimigracyjną Konfederację. A to może sprawić, że PiS przegra wybory.
Najwyraźniej świadomość tego jest w PiS, stąd zdecydowano się sięgnąć po broń najmocniejszą, czyli sugestie, że gdyby Platforma Obywatelska rządziła Polską, to mielibyśmy tu już nie Lampedusę (czym politycy PiS grali przed aferą wizową), ale Buczę. A żeby to uzasadnić sięgnięto po informacje zawarte w ściśle tajnym dokumencie dotyczącym obronności narodowej z 2013 roku.
Uczciwie rzecz ujmując, trzeba powiedzieć, że minister Błaszczak samego dokumentu nie ujawnił (co byłoby rzeczywiście skandalem i kompromitacją Polski w NATO), a jedynie w spocie wyborczym pokazał jego okładkę i zapewnił, że z dokumentu wynika, że Tusk chciał oddać Rosjanom Lublin, Rzeszów i Łomżę, które miały się stać polskimi Buczami. Politycy Platformy Obywatelskiej - i to jest cały problem - nie mogą się zaś bronić, wskazując na prawdziwą treść dokumentu, bo jest on tajny, a jego ujawnienie mogłoby zaszkodzić Polsce.
Efekt? Można swobodnie budować wrażenie (ahistoryczne i pozbawione kontekstu), że jedynym gwarantem bezpieczeństwa jest PiS. I właśnie dlatego sięgnięto po takie rozwiązanie, która ma osłabić efekt afery wizowej i pokazać, że nawet jeśli partia władzy czasem popełnia błędy, to jest jedynym gwarantem bezpieczeństwa.
Tyle, że tak nie jest. A smutnym tego dowodami są nie tylko wydarzenia związane z rakietą, która spadła pod Bydgoszczą i ujawniła fatalny stan polskiej obrony przeciwlotniczej, a także systemów dowodzenia, ale także posługiwanie się tajnymi dokumentami do walki wyborczej. I to drugie jest - być może - nawet poważniejsze, bo ukazuje, że nie ma takiej wartości związanej ze stabilnością państwa, szacunkiem dla jego prawa i ciągłości, której nie można narazić na szwank, jeśli pomoże to w zachowaniu władzy. Władza ponad wszystko.
I oceny tej nie zmienia fakt, że - jak na razie - minister Błaszczak nie "ujawnił" niczego, czego analitycy obronności, by już nie widzieli. Polska ma taki, a nie inny układ geograficzny i takie, a nie inne rozlokowanie sił. A to niestety oznacza, że pierwszą sensowną i mocną linią obronną staje się Wisła. To się zresztą nie zmieniło nawet obecnie, czego trzeba mieć świadomość. Jedyną zmianą jest to, że dziesięć lat temu nie było świadomości, że Rosja została państwem aż tak zbrodniczym i że jest zdolna do masowych mordów czy gwałtów na cywilach.
Wtedy więc można było uznać, że koszty społeczne takiej obrony są do zaakceptowania, obecnie jest to już niemożliwe. Ale nie jest to związane ze zmianą władzy, a ze zmianą sytuacji. Dzisiaj Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga czy Lewica prezentowałaby dokładnie takie same koncepcje obrony jak Błaszczak w spocie.
Dlaczego zatem, choć na razie nie ujawniono w istocie nic nowego, jest to działanie niedopuszczalne? Otóż z trzech zasadniczych powodów.
Po pierwsze - obronność państwa, dokumenty z nią związane muszą być wyjęte z bieżącego, krótkoterminowego sporu wyborczego. Wojskowi i eksperci muszą wiedzieć, że ich analizy, prace, dokumenty nie zostaną użyte do ataku na konkurentów politycznych. Taką świadomość muszą mieć także nasi sojusznicy. Błaszczak i PiS właśnie podjęli decyzję o tym, że tak nie jest.
Po drugie - i to jest równie ważne - ministerstwa związane z bezpieczeństwem (a to oznacza też MON), a także dane w nich zebrane nie mogą być wykorzystywane do walki politycznej, bo narusza to nie tylko równość wyborów, ale i oznacza odebranie opozycji możliwości obrony. Minister obrony narodowej jest zawsze na wygranej pozycji (nawet jeśli przegrywa Polska), a opozycja zawsze na przegranej. To poważne naruszenie reguł gry.
I wreszcie po trzecie, choć w istocie wypowiedź ministra Błaszczaka nie zawiera niczego nowego, to rosyjskie służby z pewnością ją wykorzystają i to nie tylko do pogłębienia swojej wiedzy, ale i do działań dezintegracyjnych.
Najwyraźniej w obliczu kampanii wyborczej to wszystko nie ma ma dla partii władzy znaczenia. To jednak oznacza, że w istocie PiS wcale nie jest partią propaństwową, ale propartyjną. Państwo dla niego to PiS, a interes PiS jest utożsamiony, a może nawet przewyższa, interes państwa. Niby od jakiegoś czasu to widać, ale jednak wciąż na nowo to zaskakuje.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski
* Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF 24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła jaki znacie" i "Jasna Górą. Biografia".