Łukasz Grabarczyk© East News | Hubert Hardy/REPORTER

Między szpitalem a skandalem. Łukasz Grabarczyk i mroczna strona celebryty w kitlu

Doktor Łukasz Grabarczyk funkcjonuje publicznie jako wybitny neurochirurg, który ratował na wojnie ukraińskich żołnierzy i ulubieniec mediów. Wirtualna Polska pokazuje nieznaną twarz lekarza-celebryty. Ujawniamy, że Grabarczyk zmyślił historię o pracy w szpitalu wojskowym w Ukrainie i pomocy rannym żołnierzom. Okłamywał i narażał najbliższe mu kobiety, a prokuratura bada, czy nie naraził również na utratę zdrowia dwóch pacjentów.

Autorzy: Szymon Jadczak, Tatiana Kolesnychenko, Dariusz Faron

"Cudotwórca", "lekarz z powołania", "lekarz z misją", "bohater", "wyjątkowy człowiek", "międzynarodowy konsultant" - tak doktor Łukasz Grabarczyk nazywany był w tekstach i reportażach opublikowanych w telewizji, internecie, gazetach i stacjach radiowych. Jego program w TVP Nauka przedstawiał go jako "wybitnego neurochirurga". Od 30 listopada tego roku jest prezesem zarządu spółki Budzik i kierownikiem kliniki Budzik dla dorosłych.

Po raz pierwszy pojawił się w mediach kilka lat temu, gdy został kierownikiem kliniki Budzik dla dorosłych w Olsztynie. To odpowiednik warszawskiego Budzika, założonego przez aktorkę Ewę Błaszczyk. Przy okazji kolejnych wybudzeń pacjentów ze śpiączki dr Grabarczyk występował w mediach, a dziennikarze określali go "cudotwórcą".

W czasie pandemii COVID-19 Grabarczyk opowiadał o trudach pracy na oddziałach covidowych, komentował w telewizjach bezpieczeństwo szczepionek i rozwoził po Polsce maseczki. Wzrost popularności nastąpił po wybuchu wojny w Ukrainie. Media prześcigały się w materiałach o lekarzu - był obecny w poważnych programach informacyjnych, ale i w śniadaniówkach. W materiałach o milionowych zasięgach, występował jako bohater, który zaraz po wybuchu wojny pojechał do Ukrainy ratować rannych żołnierzy.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

W kwietniu 2023 r. za swoją działalność lekarz został nawet laureatem nagrody "Najlepszy z Najlepszych" w kategorii "Osobowość" wręczanej przez marszałka województwa warmińsko-mazurskiego.

Grabarczyk otrzymał wyróżnienie jako "jedyny polski neurochirurg operujący w wojennych szpitalach Ukrainy", który "wraz z ukraińskim personelem ratował życie setkom rannych, okaleczonych żołnierzy we Lwowie oraz w Kijowie".

Porównaliśmy opowieści Grabarczyka z tym, co mówią jego bliscy, pojechaliśmy na Ukrainę zweryfikować wszystko z ukraińskimi wojskowymi i lekarzami, przejrzeliśmy dostępne w internecie informacje, dokumenty, nagrania. Niewiele z tego, co o sobie mówił, jest prawdą.

To początek, a niewiele się zgadza

Nieścisłości w wypowiedziach lekarza na temat jego aktywności w Ukrainie pojawiają się podczas analizy faktów.

Łukasz Grabarczyk w Olsztynie - podczas pakowania darów
Łukasz Grabarczyk w Olsztynie - podczas pakowania darów© East News | Hubert Hardy/REPORTER

Kiedy tam pojechał? W programie TVP "Pytanie na Śniadanie" mówił, że praktycznie na samym początku wojny, która wybuchła 24 lutego 2022 r. To samo powtarzał w wywiadzie dla Wirtualnej Polski i "Gazety Olsztyńskiej". Ale już w Polsacie i RMF FM mówił, że pojechał tam kilka tygodni później, w połowie marca.

Jak trafił do Ukrainy? Zazwyczaj mówił, że przypadkiem, gdy jego kolega, lekarz z Ukrainy studiujący przed laty u Grabarczyka w Olsztynie, kilka godzin po wybuchu wojny napisał mu, żeby przyjechał do Lwowa i zobaczył wojnę na własne oczy. Więc Grabarczyk pojechał.

Ale w programie "Didaskalia" stwierdził już, że pojechał tam z kolegą pilotem Bronisławem Ślężakiem, jako kierowca samochodu z darami, a wjechał do Ukrainy za namową kolegi lekarza ze Lwowa, bo nie chciał się wykazać słabością przed kolegami pilotami (Grabarczyk ma licencję pilota).

W wywiadzie dla WP abcZdrowie Grabarczyk twierdził, że przed podjęciem pracy sprawdzał go ukraiński wywiad, bo jest "w strukturach wojskowych". Podobnie mówił w "Gazecie Olsztyńskiej": "W Ukrainie obowiązują procedury bezpieczeństwa. Mimo tego, że znam tamtejszych lekarzy, musiałem zostać sprawdzony". O tym, że był w strukturach wojskowych, wspomniał też w "Didaskaliach".

Po co tam pojechał? W Radiu Plus mówił, że zawiózł sprzęt medyczny. W TVP że "pomaga ratować ofiary wojny". W marcu 2022 r. w TVN24, że pojechał "wesprzeć ukraińskich lekarzy". Ale już rok później - w tej samej stacji, w rocznicę wybuchu wojny - opisywał, jak operował ukraińskich żołnierzy.

"Szpitale we Lwowie od razu trafiły na linię frontu. Ranni żołnierze są przywożeni pociągami z miejsc, gdzie toczą się walki. Byłem w dwóch takich placówkach [...] Teraz jestem jedynym lekarzem z zagranicy, który może być w takim szpitalu i pomagać" - mówił w rozmowie z "Gazetą Olsztyńską" w kwietniu 2022 r. Ale Wirtualnej Polsce opowiadał, że był tylko w jednym szpitalu, a TVN24, że w kilku. Polsat dostał kolejną wersję - prezentując kurtkę ukraińskiego ratownika medycznego, doktor stwierdził, że "jeździliśmy w ratownictwie medycznym we Lwowie".

Jak długo tam był? "Od początku wojny do końca kwietnia praktycznie byłem tam cały czas. Z kilkoma krótkimi przerwami" (wersja w WP). "Byłem tam kilka tygodni" (wersja dla Kanału Sportowego). W portalu Noizz z kolei czytamy, że Grabarczyk miał pojechać do Ukrainy na kilka godzin, a został kilka miesięcy i w tym czasie przeprowadził kilkadziesiąt operacji. Z kolei w relacji z przyznania nagrody Marszałka Województwa Warmińsko-Mazurskiego "Najlepszy z Najlepszych" mowa była o "ratowaniu życia setkom rannych, okaleczonych żołnierzy we Lwowie oraz w Kijowie".

- Tam nie było niczego. Pierwszą operację neurochirurgiczną na kręgosłupie (...) zrobiłem bez mikroskopu. Nagle odkryłem, że jesteśmy w stanie operować zupełnie podstawowym sprzętem. Choćby zwykła wiertarka była przystosowana do tego, żeby wkręcać stabilizatory zewnętrzne kości.

- Taka wiertarka z marketu budowlanego?

- Tak, mam zdjęcia, jak wkręcali druty Kirschnera, bo innego sprzętu nie było. To, co mieli, Ukraińcy potrafili wykorzystać w mistrzowski sposób.

TVN24 sytuację w szpitalach przedstawiał już inaczej: "Szpitale ukraińskie są bardzo dobrze wyposażone. Często wspominano mi, że dostają dary, za które bardzo dziękują, ale one czasami są nietrafione. Przyjeżdżają rzeczy, które już mają".

W portalu Noizz Grabarczyk opowiadał, że jego pierwszy pacjent "to był człowiek z urwaną nogą. Nie była to noga urwana tak, jak to dzieje się w wypadkach samochodowych, tylko dużo bardziej drastycznie. Obok niego leżał żołnierz z wyrwaną ręką".

W większości wywiadów jako pierwszy pacjent występuje Denis Błyzniuk. Raz ma 18 lat, raz 20, a raz 21. Przedstawiany jest jako były żołnierz ranny w pierwszych dniach wojny przez wybuch miny. W zależności od miejsca publikacji materiału doktor twierdził, że: pomagał go operować lub na prośbę ukraińskich lekarzy sam przeprowadził zabieg.

Chłopak trafił do Polski na rehabilitację, a w kwietniu 2022 roku Grabarczyk pojechał do Kijowa po jego matkę, która była ranna w rękę. Tu znowu wersje się rozjeżdżają. Grabarczyk pojechał po nią z Lwowa do Kijowa. Zazwyczaj twierdził, że wsiadł do pociągu medycznego jadącego w kierunku stolicy Ukrainy. Ale w rozmowie z WP posunął się do stwierdzenia, że pociąg medyczny jadący do Dniepru specjalnie dla niego zmienił trasę i pojechał przez Kijów.

Dziennikarka nie dowierzała. Dopytała, czy pociąg zmienił trasę specjalnie dla niego. Wydawało jej się to niewiarygodne. Wtedy lekarz odparł, że to dzięki jego koledze, ukraińskiemu lekarzowi, którego poznał w Olsztynie. Bo Oleg (imię zmieniono w tekście na prośbę Grabarczyka) "był głównodowodzącym wojskowych służb medycznych Ukrainy. To on koordynował te pociągi, ewakuację, lekarzy, przebazowywanie, itd.".

W Kijowie Grabarczyk z pomocą miłego kierowcy Ubera znalazł matkę Denisa, wypił pyszną kawę u ludzi, którzy ją gościli i wrócił do Polski. W wersji dla WP nie jest już tak prosto. Grabarczyk, żeby dojechać do pani Tatiany, musiał opuścić Kijów, minąć Buczę i Irpień. Po drodze nasz bohater miał mijać napisy: "Szabrowników zabijamy na miejscu". A zamiast "najlepszej kawy w życiu" drzwi "otworzył jakiś facet", u którego mieszkała Tatiana. We wszystkich wersjach zgadza się to, że mąż Tatiany zginął w Czernichowie. Ale raz zabiły go odłamki rakiety (RMF FM), a raz został zastrzelony przez Rosjan (WP). Przy czym w zależności od wersji zmarł po 10 dniach w szpitalu (RMF FM) albo po kilku godzinach (Polsat).

Niektórzy dziennikarze próbowali po jakimś czasie wrócić do historii Tatiany i Denisa. Łukasz Grabarczyk - jako pośrednik - przekazywał, że matka i syn nie życzą sobie tego i że wyjechali do Norwegii. Skontaktowaliśmy się z przyjaciółką Tatiany oraz prof. Stanisławem Pomianowskim, chirurgiem i ortopedą, który operował w Polsce rękę Tatiany.

Pomianowski wspomina, że w pewnym momencie kobieta została w Polsce kompletnie sama. Grabarczyk pomógł załatwić jej operację w Otwocku i polskie dokumenty, ale potem, gdy dziennikarze przestali się interesować Tatianą, doktor też stracił zainteresowanie kobietą. Nie odbierał telefonów, nie odpowiadał na wiadomości z prośbą o kontakt. Pomianowski z własnych pieniędzy opłacał jej hotel i z gronem kilku osób pomógł odnaleźć się jej w Warszawie. Ukrainka nadal mieszka w Polsce. Denis przebywa w Norwegii.

We Lwowie mówią: kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo

W jednym Łukasz Grabarczyk był konsekwentny. Wszędzie wychwalał poświęcenie ukraińskich lekarzy. Tłumaczył dziennikarzom, że pracowali razem w ekstremalnych warunkach, że nawiązały się między nimi wyjątkowe więzi, utrzymywane do dziś.

Ukraińscy lekarze, z którymi miał kontakt Łukasz Grabarczyk, nie zostawiają suchej nitki na opowieściach polskiego lekarza.

Weryfikowaniem działań Łukasza Grabarczyka zajmowaliśmy się z przerwami od początku 2024 roku. W lutym pojechaliśmy w tym celu do Ukrainy. Odwiedziliśmy między innymi Lwowskie Wojskowo-Medyczne Kliniczne Centrum Państwowej Straży Granicznej Ukrainy. Od lat 80. XX w. mieści się ono w zabytkowej willi w stylu późnej secesji lwowskiej przy ul. Łyczakowskiej. Co prawda liczba szpitali, w których miał pracować w Ukrainie Łukasz Grabarczyk, różni się w zależności od podawanej przez niego wersji, ale na podstawie publikowanych przez niego zdjęć i filmów zidentyfikowaliśmy tylko tę jedną placówkę.

Przed szpitalem kilku żołnierzy pod bronią. Dyrektor placówki Andrij (imię zmienione ze względów bezpieczeństwa) wychodzi nam na spotkanie i zaprasza do szpitala. Potwierdza: doktor Łukasz Grabarczyk był tu na początku wojny. Dowodzą tego także zdjęcia z jego prywatnego archiwum, publikowane w polskich mediach. Dyrektor jest jednak zszokowany opowieściami neurochirurga.

Podkreśla stanowczo: - Doktor Grabarczyk nie operował w naszym szpitalu żadnego żołnierza. Przywiózł sprzęt medyczny, był na sali operacyjnej, odwiedził rannych, lecz w żadnej operacji nie brał udziału.

- Byli u nas także lekarze z Francji, Holandii i Litwy. Niektórzy specjalizowali się w traumatologii, znali się na rzeczy i bardzo chcieli pomagać, operować żołnierzy. Ale nikogo nie dopuściliśmy do operowania wojskowych - dodaje lekarz.

Dyrektorowi lwowskiej placówki wtóruje chirurg Igor Mankewycz.

Z pomocą rzecznika prasowego łączymy się z nim na WhatsApp. Nie ma go na miejscu. Operuje w placówce niedaleko Bachmutu na wschodzie Ukrainy. To m.in. on, jako przedstawiciel lwowskiego szpitala, pozostawał w kontakcie z Grabarczykiem. Przypomnijmy: neurochirurg tłumaczył, że do Lwowa zaprosił go ukraiński kolega, który był wcześniej na stażu w Olsztynie.

Mankewycz opowiada:

- Faktycznie byłem na wymianie w Polsce. W 2015 albo 2016 r. dostałem zaproszenie, by przez parę tygodni obserwować pracę lekarzy w szpitalu MSWiA w Olsztynie. Nie poznałem wówczas doktora Grabarczyka. Odezwał się, kiedy zaczęła się inwazja. Mówię po polsku, więc kontaktowało się ze mną mnóstwo wolontariuszy. Ktoś musiał przekazać Grabarczykowi mój numer.

- Powiedział, że jest jedynym polskim lekarzem, który jeździ do wojskowych szpitali w Kijowie i na wschodzie kraju i chciałby pomagać także we Lwowie. Zapytał, czego potrzebujemy. Odpowiedziałem, że materiałów opatrunkowych i VAC-ów, czyli urządzeń do oczyszczania ran. Potrzebowaliśmy wtedy wszystkiego, szpital był przepełniony rannymi.

Jak mówi Mankewycz, w marcu Grabarczyk przyjechał do lwowskiego szpitala pierwszy raz. Porozmawiali chwilę w dyżurce, głównie o potrzebach szpitala. Polak miał powiedzieć, że wraca do Polski, ale będzie szukał możliwości, aby pomóc szpitalowi.

- Za drugim razem przyjechał czarnym busem. W środku były kartony z materiałami opatrunkami i aparaty VAC. Chciał zobaczyć szpital. To, w jakich warunkach leczeni są ranni. W ogóle nie pojawił się temat, czy może kogoś zoperować. Mowy nie było, by uczestniczył w operacji. Kategorycznie nie dopuszczaliśmy obcokrajowców do leczenia żołnierzy - kontynuuje Mankewycz.

- Z grzeczności i wdzięczności za pomoc humanitarną oprowadziliśmy go po oddziale. Wchodził do rannych, więc daliśmy mu fartuch i czapkę. Oprowadziłem go po intensywnej terapii, zaprowadziłem do sali operacyjnej. Zdjęcia, które były później wykorzystane w mediach, zostały zrobione właśnie podczas tego obchodu. "Wycieczka" trwała kilkadziesiąt minut. Potem Grabarczyk odjechał - twierdzi Igor Mankewycz.

Później, według słów ukraińskiego lekarza, dr Grabarczyk odwiedził szpital jeszcze tylko raz. - Jak sam mówił, wpadł się przywitać w drodze do Kijowa. Wymieniliśmy kilka zdań. Reasumując, on był u nas trzy razy. Łącznie spędził w naszym szpitalu jakąś godzinę.

Trochę śmieszno, trochę straszno

Przypomnijmy: według relacji Łuksza Grabarczyka, pierwszym pacjentem zoperowanym przez niego we Lwowie z ukraińskimi specjalistami był 18, 20 lub 21-letni Denis Błyzniuk.

To kolejna rzecz, która zszokowała lekarzy z placówki.

Dr Nazar Ilkiw, kierownik pracowni endoskopii kliniki chirurgii przegląda przy nas dokumentację medyczną Błyzniuka. Przebywał on we lwowskim szpitalu od 16 do 31 marca 2022. Ilkiw był jego lekarzem prowadzącym. Twierdzi, że tu także neurochirurg z Olsztyna znacząco mija się z prawdą.

- Błyzniuk był ciężko ranny. Przywieźli go z urazem kręgosłupa. Miał niedowład dolnych kończyn. Byliśmy bezsilni, bo potrzebował operacji. A my nie mieliśmy odpowiedniego sprzętu, by ją przeprowadzić. Pacjent nie był operowany w naszym szpitalu - tłumaczy.

- Wykonaliśmy tylko chirurgiczną obróbkę rany, czyli zmianę opatrunku, oczyszczenie, ustawienie drenażu. Grabarczyk nie tylko nie operował u nas Błyzniuka. On nawet nie uczestniczył w zmianie opatrunków - dodaje dr Ilkiw.

Grabarczyk w niemal wszystkich materiałach dziennikarskich opowiadał, że sam przywiózł Denisa do Olsztyna.

- Szpital z Olsztyna sam zwrócił się do nas z propozycją pomocy. Przekazali nam pomoc humanitarną, a następnie zaoferowali, że mogą przyjąć kilku pacjentów. Wytypowano Błyzniuka ze względu na ciężkie rany i brak możliwości udzielenia dalszej pomocy u nas - wspomina Igor Mankewycz. - Ze względu na to, że mówię po polsku, poproszono mnie, bym zawiózł Błyzniuka do Olsztyna. Wyruszyliśmy 31 marca. Jechaliśmy we troje: ja, Błyzniuk i kierowca - opowiada Mankewycz. Przypomina sobie, że do Grabarczyka odezwał się już w Olsztynie, spotkali się na terenie szpitala uniwersyteckiego. Polski lekarz nie brał udziału w transporcie chorego z Ukrainy do Polski.

- Grabarczyk nas trochę oprowadził, przedstawił innym lekarzom. Przyjechał też jego kolega anestezjolog - Radosław (nazwiska Ukrainiec nie pamięta). Później oddaliśmy dokumenty Błyzniuka, pojechaliśmy do hotelu a następnego dnia wróciliśmy do Lwowa. Jako lekarze byliśmy zobowiązani, by kontaktować się z pacjentami, którzy wyjechali za granicę. Zadzwoniłem do Błyzniuka, by dowiedzieć się, na jakim etapie jest jego rehabilitacja. Jego obowiązkiem jako żołnierza było wrócić do Ukrainy i stanąć przed komisją medyczną, która uznałaby czy nadal nadaje się do służby. Ale Błyzniuk nie zamierzał już wracać - wspomina Mankewycz.

Ukraińscy lekarze odnoszą się też do innych wypowiedzi Łukasza Grabarczyka w mediach. WP opowiadał: - Rannych było tak dużo, że urolog operował rękę, a ortopeda klatkę piersiową. Zaczynał ten, który pierwszy był wolny. Dopiero potem specjalista danej dziedziny przychodził mu pomagać.

Mankewycz kontruje: - Nigdy nie było tak, by urolog operował rękę, a ortopeda klatkę piersiową. Mamy procedury, wymagania, dokumentację. Za każdego pacjenta ponosimy odpowiedzialność. To nie jest jakiś Dziki Zachód. Takie opowieści można włożyć między bajki.

Atmosfera rozluźnia się w mgnieniu oka, gdy lekarze czytają wypowiedź dr Grabarczyka o spotkaniu z dr Mankewyczem.

"Chodzę wzdłuż tego płotu w tę i z powrotem, a żołnierze mnie obserwują. Boją się szpiegów, są przeczuleni. Nagle ulga, bo w oddali dostrzegłem Olega [imię zmienione, przyp. red.]. "Cześć generale!" - krzyknąłem. I wtedy facet na bramie przeładował kałasza, wycelował we mnie i rzucił: "U nas mówi się na niego król!" [...] Odczekał kilka sekund, aż miałem nogi z waty i zrobił: He, he, he!. Żartowniś".

Dyrektor, dr Ilkiw i rzecznik szpitala Serhij Tkaczenko wybuchają śmiechem.

- Mankewycz, teraz już na pewno będziesz miał ksywkę "Król"!

Mankewycz też śmieje się ze słów Grabarczyka, ale zaraz poważnieje.

- Mnie się to wszystko nie mieści w głowie. Jest mi po ludzku przykro. Pokazaliśmy Grabarczykowi szpital z wdzięczności. Jak lekarze lekarzowi. Ten człowiek skorzystał z naszej ufności. Zrobił zdjęcia, by promować siebie, a w dodatku przedstawił nas w bardzo złym świetle. Naraził naszą reputację, opowiadając bzdury - mówi.

- Gdyby rzeczywiście chciał pomagać, operować, dzielić się swoją wiedzą, czemu mielibyśmy to trzymać w tajemnicy? Dla nas byłby to sukces, którym chcielibyśmy się podzielić się z mediami. "Polski lekarz operuje Ukraińców" - to byłaby wspaniała historia. Tyle, że niemożliwa ze względu na obowiązujące przepisy - dodaje Mankewycz. - Gdybyśmy tylko wiedzieli, jaki będzie finał tej historii, nigdy nie wpuścilibyśmy dr Grabarczyka do szpitala.

Przypomnijmy: Łukasz Grabarczyk w wywiadzie dla WP twierdził m.in., że wojskowe pociągi z rannymi zmieniały dla niego trasy, żeby mógł pojechać do Kijowa, bo "Oleg (czyli tak naprawdę Igor Mankewycz - red.) był głównodowodzącym wojskowych służb medycznych Ukrainy i to on koordynował te pociągi, ewakuację, lekarzy, przebazowywanie, itd.".

Tu kolejny raz Grabarczyk okłamał dziennikarkę i czytelników. W momencie wybuchu wojny głównodowodzącym wojskowych służb medycznych Ukrainy, a właściwie głównodowodzącą, była gen. brygady Tetiana Ostaszczenko. Pełniła tę funkcję do listopada 2023 r. Nie znaleźliśmy żadnego dowodu, żeby Grabarczyk ją znał.

USA nie Ukraina. Wakacje nie wojna

Skoro w szpitalu wojskowym Polak spędził w sumie godzinę i nie operował "kilkudziesięciu" żołnierzy, to co właściwie robił w Ukrainie po wybuchu wojny? W znalezieniu odpowiedzi na to pytanie pomogły nam dwie kobiety - żona oraz ówczesna partnerka Grabarczyka. Wtedy każda z nich była przekonana, że jest z nim w związku. Obie miały rację. Wrócimy do tego w kolejnym rozdziale, na razie zostańmy w Ukrainie.

Żoną Łukasza Grabarczyka wtedy, jak i teraz jest Katarzyna Grabarczyk, pielęgniarka z Olsztyna. Są w trakcie rozwodu. Partnerką, która ówcześnie nie miała pojęcia o tym, że Łukasz Grabarczyk pozostaje w formalnym związku z inną kobietą, była Katarzyna Górniak, dziennikarka.

Na podstawie rozmów z nimi oraz udostępnionych przez nie dokumentów, e-maili, skanów wiadomości z telefonów, bilingów oraz informacji uzyskanych od innych osób, mających w tamtym czasie kontakt z Łukaszem Grabarczykiem, spróbowaliśmy zrekonstruować pobyty polskiego lekarza w Ukrainie.

Zaraz po wybuchu wojny Katarzyna Górniak została oddelegowana do relacjonowania sytuacji na granicy ukraińsko-polskiej, bez wjeżdżania do Ukrainy.

- Grabarczyk miał do mnie pretensje. Że go zostawiam, że on też musi tam być, że przyjedzie, że może się do czegoś przyda, w końcu jest lekarzem. Moja mama powiedziała wtedy, coś, co po czasie okazało się bardzo znaczące. Że on zachowuje się, jakby ze mną rywalizował - relacjonuje dziennikarka.

3 marca 2022 r. Górniak relacjonowała wydarzenia w punkcie recepcyjnym dla uchodźców w Hrubieszowie. Według zebranych przez nas informacji Grabarczyk tego dnia rano pojechał do Lwowa, a po godz. 19 był z powrotem w Polsce. Dokumentują to zdjęcia i nagrania z tego dnia. Kolejnego dnia też był w Polsce. Jadł kolację na rynku w Zamościu, nocował w jednym z tamtejszych hoteli.

Nie zgadzają się też okoliczności jego pierwszego wjazdu przedstawione w programie "Didaskalia". Lekarz mówił tam, że zaraz po wybuchu wojny zadzwonił do niego Bronisław Ślężak i poprosił o pomoc w zawiezieniu darów na granicę z Ukrainą. A tam do Grabarczyka odezwał się lekarz z Ukrainy, zachęcając do wjazdu. Grabarczyk, stojąc ze Ślężakiem i innymi kolegami pilotami, stwierdził, że wjedzie. I wjechał.

Skontaktowaliśmy się z Bronisławem Ślężakiem. Powiedział nam, że przy okazji pomocy dla Ukrainy z Łukaszem Grabarczykiem spotkali się w strefie przygranicznej raz i to przypadkiem. Ślężak wiózł ludzi z Ukrainy do Olsztyna. Byli zaniedbani i zmęczeni po kilku dniach w drodze. Grabarczyk stwierdził, że jest niedaleko. Spotkali się w restauracji przy granicy, po polskiej stronie. Neurochirurg zapłacił za ich posiłek. Ślężak twierdzi, że Grabarczyk był wtedy sam i jechał do Lwowa swoim samochodem, zapakowanym darami busem marki Opel.

Kolejna wizyta Łukasza Grabarczyka w Ukrainie miała miejsce w dniach 15 -18 marca 2022 r. - wynika to z notatek jego żony.

- Pojechał zawieźć dary medyczne do Lwowa. 16 marca pisał do mnie, że pomógł przy jednym zabiegu, a potem grał w szachy na mieście - wspomina Katarzyna Grabarczyk. Partię szachów na ulicznej ławce dokumentuje zdjęcie z Instagrama Łukasza Grabarczyka z 16 marca 2022 r. z dopiskiem: "Być we Lwowie i nie zagrać po robocie?".

18 marca 2022 r. Grabarczyk rozmawiał jeszcze ze Lwowa z Anitą Werner w "Faktach po Faktach" i wrócił do Polski. Potem pojechał do Lwowa 25 marca ze sprzętem medycznym i 27 marca wrócił do Olsztyna. Może to wtedy "spał, gotował i jadł" z ukraińskimi lekarzami, jak opowiadał w jednym z wywiadów? Zarówno Katarzyna Górniak, jak i Anna Korytowska, która robiła wywiad z Grabarczykiem dla portalu Noizz.pl potwierdzają, że polski lekarz spał w hotelu Panorama we Lwowie. A z posiłków Grabarczykowi najbardziej smakowały syrniki, ukraińskie placuszki z twarogu. Podawane nie w wojskowym szpitalu, a na śniadanie w hotelowej restauracji.

Reporterka pamięta, że 26 marca miał miejsce rosyjski nalot na Lwów.

- Pracowałam cały ten dzień. Nad miastem unosiły się kłęby dymu, słychać było wybuchy i syreny. Za moimi plecami było widać pożar. Po pracy byłam wyczerpana, trzęsłam się z zimna i głodu. A Grabarczyk miał do mnie pretensje, że się nim nie zajmuję. Pokłóciliśmy się wtedy. W końcu stwierdził, żebym skupiła się na własnej pracy, on skupi się na swojej. I wyjedzie na stypendium do Stanów Zjednoczonych - wspomina Katarzyna Górniak, która za relacje z Ukrainy została uhonorowana Nagrodą Specjalną im. Dariusza Fikusa wręczoną przez Press Club Polska.

Rzeczywiście, Łukasz Grabarczyk pojechał wkrótce do USA. Na wakacje z żoną. Wcześniej ok. 15-17 kwietnia znowu pojechał do Ukrainy, wtedy prawdopodobnie był w Kijowie. Nie znaleźliśmy informacji o innych pobytach neurochirurga w Ukrainie. A potem przez kilkanaście dni odwiedził m.in. Nowy Jork, Los Angeles i Las Vegas.

20 maja 2022 po powrocie z wakacji w USA lekarz udzielił wywiadu portalowi WP abcZdrowie. Dziennikarka zapytała, czy nie myśli o powrocie do Polski. "Nie. Jestem w tej chwili w Polsce, ale tylko na kilka dni. Próbuję pozyskać kilka aparatów do znieczulenia i wracam".

Przyłapany na prowokacji

Katarzyna Grabarczyk ma do męża ogromny żal. Ale nie o "ukraińskie" opowieści. - Zrobił mi coś o wiele gorszego.

Poznali się w olsztyńskim szpitalu. Ona była pielęgniarką, on - młodym neurochirurgiem. W 2014 r. - po pięciu latach związku - wzięli ślub.

- Temat dziecka pojawił się w 2018 r., gdy miałam 36 lat. Nie udawało się, więc zdecydowaliśmy się na procedurę in vitro - opowiada Katarzyna Grabarczyk.

- Procedura to dla kobiety duże poświęcenie. Pobrania krwi, badania ginekologiczne, zastrzyki w brzuch dwa razy dziennie o stałych porach, by przyjąć hormony... A po każdej stymulacji punkcja – pobranie komórek jajowych igłą – na sali operacyjnej w znieczuleniu ogólnym. Oczywiście nie musi dojść do żadnych powikłań. U mnie jednak pojawiła się torbiel, która wymusiła zmianę sposobu stymulacji hormonalnej i wymagała obserwacji. Gdyby się nie wchłonęła, konieczna byłaby operacja – kontynuuje Katarzyna Grabarczyk.

– Pierwszą stymulację miałam w listopadzie 2021. Łącznie w ciągu trzech lat było ich siedem. Ostatecznie w 2023 r. udało nam się pozyskać jeden zdrowy zarodek.

- Wszystko dobrze się układało, cieszyliśmy się, że jesteśmy tak blisko zostania rodzicami - wspomina kobieta.

Tak było do lata 2023 r. Wtedy odczytała maila z kliniki do jej męża. Informowano w nim o przebiegu leczenia. Tyle, że wiadomość wysłała inna klinika niż ta, której byli pacjentami. A w dokumentacji medycznej, opowiada dalej pani Katarzyna, widniały dane innej kobiety - znajomej męża, dziennikarki Katarzyny Górniak.

– Obudziłam Łukasza i zapytałam, co to jest. Zaczął tłumaczyć, że pani Kasia robi prowokację dziennikarską, bo jakaś klinika in vitro naciąga ludzi na pieniądze. Potrzebowała kogoś do pomocy, by mogli zgłosić się tam jako rzekoma para. Mówił, że to koleżeńska przysługa – opowiada.

– Ale to nie była żadna przysługa ani prowokacja. Mój mąż był w procedurze in vitro z dwiema kobietami jednocześnie.

"Dzień dobry. Jestem żoną pani partnera"

Katarzyna Górniak, reporterka:

- 13 października 2023 zadzwoniła do mnie kobieta, która przedstawiła się jako żona Łukasza Grabarczyka. Tego Grabarczyka, mojego partnera. Świat mi się zatrzymał. Rozmawiałyśmy 45 minut. Okazało się, że Grabarczyk prowadzi podwójne życie.

Poznali się, gdy Górniak robiła o lekarzu reportaż.

- W 2018 r. zaczęliśmy się spotykać. Łukasz mówił, że jest rozwiedziony. Z czasem pojawił się temat dziecka. Leczenie rozpoczęło się w kwietniu 2021. To była półroczne leczenie hormonalne. Później rozpoczęliśmy procedurę in vitro. Grabarczyk chodził ze mną na wizyty, żartował z lekarzem, osobiście podpisywał wszelką dokumentację i oświadczenie, że jest ze mną w związku - mówi Górniak.

- Przed punkcją czułam strach. Wcześniej nigdy nie miałam zabiegu w znieczuleniu ogólnym. Cała procedura była obciążająca dla organizmu, ale też głowy - dodaje.

W jej przypadku doszło do powikłań: - Pewnej nocy obudził mnie silny ból. Miałam tzw. zespół hiperstymulacji jajników. Byłam cała opuchnięta, w brzuchu zbierała się woda i krew. Zrobiły mi się torbiele krwotoczne. Brzuch, jak w piątym miesiącu ciąży, ciągły ból. Lekarz powiedział, że takie powikłanie to zagrożenie dla zdrowia i życia.

Gdy z Katarzyną Grabarczyk dowiedziały się, że dr Łukasz Grabarczyk był z nimi obiema w procedurze in vitro, porównały dokumentację z obu klinik. Nie mogły uwierzyć, że niektóre daty są tak blisko siebie. Podają przykłady:

  • 4 stycznia 2023 Katarzyna Grabarczyk brała zastrzyki w ramach stymulacji hormonalnej. 12 stycznia 2023 Łukasz Grabarczyk wykonał badania w związku z procedurą in vitro z Katarzyną Górniak.
  • 17 stycznia 2023 punkcja u Katarzyny Grabarczyk w klinice, zabieg w znieczuleniu ogólnym.
  • 26 stycznia 2023 Łukasz Grabarczyk i Górniak podjęli decyzję o rozmrożeniu komórek i zapłodnieniu ich.
  • 27 stycznia, czyli dzień później, Katarzyna Grabarczyk rozpoczęła stymulację hormonalną do kolejnej procedury in vitro.
  • 6 lutego 2023 Łukasz Grabarczyk wykonał przelew na konto kliniki, gdzie odbywali procedurę in vitro z Katarzyną Górniak.
  • 11 lutego 2023 Katarzyna Grabarczyk miała przeprowadzaną punkcję.
  • 29 maja 2023 Katarzyna Grabarczyk miała operację usunięcia woreczka żółciowego w szpitalu w Piszu, która miała zapobiec powikłaniom przy ewentualnej ciąży. W tym samym czasie Łukasz Grabarczyk wynajął domek na Mazurach, gdzie miał spędzić urlop z Katarzyną Górniak. Codziennie odwiedzał swoją żonę w odległym o 25 km szpitalu.

Klinikę, w której Katarzyna Grabarczyk przechodziła procedurę in vitro z Łukaszem Grabarczykiem od kliniki, w której Katarzyna Górniak przechodziła procedurę in vitro z Łukaszem Grabarczykiem, dzielą trzy kilometry.

Dzieci obu kobiet miały dostać takie same imiona w zależności od płci: Leon i Helena.

Katarzyna Górniak mówi dziś: - Czasem nadal nie wierzę, że to wszystko wydarzyło się naprawdę.

"Traktował nas jak inkubatory"

W grudniu 2023 r. pełnomocnik Katarzyny Górniak złożył zawiadomienie o możliwości popełnienia przewinienia zawodowego do Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej Warmińsko-Mazurskiej Izby Lekarskiej. Twierdzi, że dr Łukasz Grabarczyk "dopuścił się naruszenia zasad etyki lekarskiej [...] A jego zachowanie urągało podstawowym wartościom i zasadom zawodu lekarza". Rzecznik stwierdził, że zachowanie Grabarczyka dotyczy sfery prywatnej, nie ma związku z jego pracą zawodową i odmówił wszczęcia postępowania wyjaśniającego. Pełnomocnik dziennikarki zaskarżył tę decyzję.

- Przez wiele miesięcy, kiedy opowiadałam o sprawie, towarzyszyły temu ataki paniki - uczucie duszenia się, ogarniające zimno, ból głowy i dreszcze - mówi Górniak.

Katarzyna Grabarczyk wniosła pozew o rozwód.

- Nadal odbywam regularne wizyty u psychologa i jestem na lekach. Gdzie jest etyka lekarska? Łukasz Grabarczyk traktował nas jak inkubatory. Nie potrafię mu tego wybaczyć - mówi.

Namówiliśmy na rozmowę o tej sprawie doświadczone osoby - prawników specjalizujących się w zagadnieniach ochrony zdrowia oraz specjalistę ds. in vitro. Poprosiliśmy ich o ocenę zachowań doktora Grabarczyka. Zgodnie przyznają, że postępowanie lekarza - biorąc pod uwagę wykonywany zawód - stanowi naruszenie wartości, którymi w życiu zawodowym powinien kierować się lekarz.

Prof. Sławomir Wołczyński, kierownik Kliniki Rozrodczości i Endokrynologii Ginekologicznej Uniwersytetu w Białymstoku, który od wielu lat zajmuje się diagnostyką oraz leczeniem niepłodności jest zszokowany, gdy relacjonujemy mu zachowanie Łukasza Grabarczyka wobec żony i partnerki.

- To jest oburzające, zdecydowanie potępiam takie zachowania - mówi prof. Wołczyński. Według niego powinno się nagłośnić tę historię choćby po to, żeby ostrzec inne kobiety.

Adwokat Oskar Luty zwraca uwagę, że zachowania z życia prywatnego mogą być oceniane w kontekście norm, którymi powinien się kierować lekarz w życiu zawodowym.

- Naruszenia zasad etyki lub prawa w życiu prywatnym medyka mogą być oceniane również na płaszczyźnie odpowiedzialności zawodowej za naruszenie Kodeksu Etyki Lekarskiej. W wielu przypadkach trudno jest wyważyć, czy nieetyczne zachowanie danej osoby w sferze niezwiązanej z wykonywaniem zawodu, czyli poza gabinetem lub szpitalem, może rzutować na etyczną ocenę postawy danej osoby jako lekarza. Jeżeli jednak przytoczone okoliczności są prawdziwe, wątpliwości takie trudno byłoby mieć w relacjonowanym przypadku - mówi.

- Lekarz opisanym działaniem nie tylko oszukał bliskie osoby, ale doprowadził do poddania się obu osób inwazyjnym czynnościom leczniczym, z którymi mogą wiązać się cierpienie i ryzyko zdrowotne. Oprócz zaufania zaatakował zatem również dobro w postaci zdrowia człowieka, które przysięgał i był zobowiązany chronić - mówi Oskar Luty, partner w Kancelarii Fairfield i ekspert z zakresu prawa ochrony zdrowia.

Podobne zdanie ma kolejny ekspert z zakresu prawa ochrony zdrowia. - Kobiety, które doświadczyły sytuacji opisanej w artykule, mogą potencjalnie formułować roszczenia o zadośćuczynienie z tytułu naruszenia ich dóbr osobistych. Nie mam wątpliwości, że mają prawo czuć się skrzywdzone, co obiektywnie uzasadnia twierdzenie, że doszło do naruszenia ich godności, prawa do spokoju psychicznego czy innych dóbr osobistych związanych ze zdrowiem i seksualnością. Tego rodzaju sytuacje mogą być podstawą do dochodzenia sprawiedliwości i odpowiedzialności za wyrządzone szkody – mówi dr Anna Wilińska-Zelek, adwokat z kancelarii Filipiak Babicz Legal, prowadząca sprawy związane z ochroną dóbr osobistych, specjalistka od projektów dotyczących zdrowia reprodukcyjnego.

Wciąż nie wiadomo, co stanie się ze zdrowym zarodkiem Katarzyny Grabarczyk uzyskanym w procedurze in vitro.

- Żyję teraz ze świadomością, że zarodek, który powstał w procedurze in vitro może zostać oddany do adopcji. Jest to dla mnie ogromne obciążenie psychiczne z moralnego i etycznego punktu widzenia. Zostałam z tym zupełnie sama, z decyzją, formalnościami i poczuciem wykorzystania - podkreśla Grabarczyk.

Katarzyna Górniak: - Przeszłyśmy ogrom cierpień fizycznych i psychicznych. Boimy się Grabarczyka, on wciąż mnie oczernia. To dla nas bardzo trudny temat. Ale musimy opowiedzieć naszą historię, by ten człowiek nikogo więcej już nie skrzywdził.

Katarzyna Grabarczyk: - Zaczęłyśmy się go bać, ale nie chcę, żeby on jeszcze komuś zrobił to, co nam.

Bób i rokitnik

Łukasz Grabarczyk przedstawia się jako zdolny i utalentowany naukowiec. - Prowadzę trochę badań naukowych, chciałbym odkryć gdzie jest świadomość - mówił Grabarczyk Kanałowi Sportowemu, pytany o zawodowe marzenia.

Według bazy PubMed, utrzymywanej przez Narodową Bibliotekę Medyczną Stanów Zjednoczonych i zawierającą miliony odniesień do literatury naukowej z zakresu medycyny, biologii i nauk przyrodniczych, neurochirurg swoją działalność naukową koncentrował na… owocach rokitnika. I bobie - warzywie.

Aż 5 z 11 publikacji naukowych neurochirurga dotyczy rokitnika, krzewu wydającego pomarańczowe owoce. Grabarczyk z kolegami naukowcami wykazał m.in., że rokitnik zwyczajny zawiera substancje, które pomagają neutralizować wolne rodniki, przyczyniające się do starzenia i rozwoju nowotworów. A w pracy dotyczącej bobu neurochirurg badał z kolegami właściwości antyoksydacyjne i bezpieczeństwo komórkowe ekstraktów z nasion tego warzywa strączkowego.

Tylko czy robił to na pewno z kolegami? Wysłaliśmy do wszystkich osób podpisanych pod pracami o bobie i rokitniku pytania o współpracę z doktorem Grabarczykiem.

Jerzy Żuchowski z Instytutu Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa, podpisany z Grabarczykiem pod pięcioma artykułami:

"Z dr Grabarczykiem nigdy bezpośrednio nie miałem do czynienia, nigdy go nie spotkałem, ani z nim nie rozmawiałem. O jego istnieniu dowiedziałem się z manuskryptu pierwszego artykułu, w którym był wymieniony jako współautor (a który ja również współtworzyłem). Podobnie było w przypadku kolejnych publikacji, o jego udziale dowiadywałem się z otrzymanych manuskryptów. (...) Bezpośrednio, nikt mnie nie informował wcześniej, że dr Grabarczyk będzie współautorem".

Podobnie odpisał nam Rostyslav Pietukhov, który jest podpisany z neurochirurgiem pod pracą o ekstraktach z liści i gałązek rokitnika.

Tajemnice ponad połowy dokonań naukowych Łukasza Grabarczyka (6 na 11 publikacji - 5 o rokitniku i jedna o bobie) wyjaśnił nam m.in. jego mentor i dawny współpracownik, prof. Wojciech Maksymowicz.

Okazuje się, że to jedna z byłych pacjentek, emerytowana pracowniczka Instytutu Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa stoi za podjęciem przez neurochirurga współpracy z naukowcami zajmującymi się roślinami.

- Nie rozumiałem, dlaczego neurochirurg, zamiast zajmować się badaniami ze swojej dziedziny, publikował artykuły na temat właściwości jakiejś rośliny. W pewnym momencie uznałem, że to nieuczciwe budowanie kariery naukowej i zgłosiłem skargę do uniwersyteckiego rzecznika dyscyplinarnego. Ale nikt nie dopatrzył się w tym niczego niewłaściwego - wspomina Maksymowicz.

Dotarliśmy do wyjaśnień składanych przez Grabarczyka w odpowiedzi na tę skargę. Lekarz tłumaczył, że jego wkład w prace wahał się od 3 do 5 proc. i obejmował m.in. korektę angielskiej wersji artykułów, planowanie badań oraz "zakup kitu do badania aktywności MAO". Rzecznik dyscyplinarny ds. nauczycieli akademickich UWM przyjął tłumaczenia, postępowania wyjaśniającego nie wszczęto.

Szybka kariera w Olsztynie i jej koniec

Kluczową postacią w karierze Łukasza Grabarczyka jest właśnie prof. Wojciech Maksymowicz. Od lat ich relację oraz rozwój karier śledzi i opisuje Adam Socha, redaktor portalu debata.olsztyn.pl.

- Łukasz Grabarczyk swoją karierę zawodową w dużej mierze zawdzięcza współpracy z prof. Wojciechem Maksymowiczem, który od 2007 r. odpowiadał za stworzenie w Olsztynie Wydziału Nauk Medycznych, a potem budowę kliniki neurologii i neurochirurgii. Grabarczyk jako jeden z pierwszych dołączył do powstającego zespołu, był pupilkiem Maksymowicza, co zaowocowało jego awansem na stanowisko dyrektora ds. medycznych Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego (USK) w Olsztynie, a także kierownika Kliniki "Budzik" dla dorosłych oraz kierownika Pracowni Rezonansu Magnetycznego - opowiada redaktor Socha.

- Z czasem ich relacje zaczęły się psuć. A w 2021 r. doszło do eskalacji konfliktu. Gdy Maksymowicz odszedł ze szpitala i zajął się polityką (był posłem wybranym z listy PiS i wiceministrem nauki w rządzie Mateusza Morawieckiego), Grabarczyk został dyrektorem szpitala ds. medycznych, a najbliższa współpracowniczka Maksymowicza, prof. Monika Barczewska została szefową w klinice neurochirurgii. Grabarczyk był formalnie szefem Barczewskiej, ale jednocześnie jej podwładnym w klinice. Gotowy przepis na konflikt. Wkrótce pojawiły się zarzuty o nieprawidłowości w harmonogramach pracy oraz oskarżenia o mobbing - relacjonuje Adam Socha.

Finał nastąpił w październiku 2021 roku. Na prośbę rektora Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego Grabarczyk złożył rezygnację ze stanowiska dyrektora ds. medycznych USK w Olsztynie. Niedługo potem, w grudniu 2021 roku, został zwolniony ze szpitala w trybie natychmiastowym. Maksymowicz i Barczewska też dziś już nie pracują w olsztyńskim szpitalu.

Śledztwa zawieszone, ale bliscy pamiętają

Kolejne ślady działalności Grabarczyka znajdujemy w prokuraturze i skargach wysyłanych do szpitala uniwersyteckiego.

Syn pani Zofii Łuby, Paweł, w 2019 r. potknął się i upadł na schodach. - Zabrała go karetka do Białej Podlaskiej, tam go operowali na krwiaka. Po operacji miał porażenie czterokończynowe, ale rozumiał co się do niego mówi, mrugał oczami w odpowiedzi. Do Kliniki Budzik dzwoniły obie córki, płakały, ja prosiłam, liczyliśmy, że może uda się Pawłowi pomóc. Trafił tam w marcu 2019 r. To jest kawał drogi od nas, ja mam rentę 1100 zł, więc pierwszy raz pojechaliśmy do niego po dwóch tygodniach. Potem, jak jeździłam, to zdarzało się, że spałam pod drzewem w śpiworze, nie było mnie stać na hotel, ale było ciepło.

Lucjan Łuba, ojciec Pawła: - Poszliśmy się dowiedzieć o stan zdrowia syna. Grabarczyk nas nawet nie przyjął w gabinecie. Na korytarzu, przy rodzinach innych pacjentów i pielęgniarkach zaczął na nas krzyczeć: "Idźcie do tego, komu żeście łapówkę dali, żeby się syn tu dostał! Wy wiecie, komu daliście! Niech on go leczy! Proszę do mnie nie przychodzić, ja go nie będę leczył, ja go wyrzucę". W naszej obronie stanęła jakaś pielęgniarka, to zaczął krzyczeć, żeby się nie odzywała, bo ją zwolni.

Podczas kolejnych wizyt rodzina już nie miała kontaktu z Łukaszem Grabarczykiem. Po paru miesiącach pani Zofia zorientowała się, że syna nie ma w Budziku. - Bałam się, że umarł i nam nie powiedzieli. Ale okazało się, że trafił na neurologię. Tam nas przyjął doktor Marcin Mycko, wspaniały człowiek. Wytłumaczył nam w gabinecie, że syn ma nowotwór pnia mózgu, niestety nieoperowalny. Paweł zmarł tam na oddziale we wrześniu 2019 r. - wspomina Zofia Łuba.

Rodzice Pawła Łuby złożyli w sprawie potraktowania ich syna w Budziku zawiadomienie do prokuratury. - Jak go [Łukasza Grabarczyka - red.] widzę w tych programach TVP, to aż mnie coś trzęsie. Chodzi po tych salach operacyjnych i rozmawia z innymi lekarzami, a my wiemy, jaki on jest naprawdę. Pisaliśmy do TVP, ale nam nie odpisali - mówi Łucjan Łuba.

Sprawa Pawła Łuby jest w prokuraturze. Śledczy czekają na opinię biegłych. W zawieszeniu do czasu otrzymania opinii biegłego jest też inne śledztwo. Śledczy sprawdzają, czy działania m.in. Grabarczyka nie doprowadziły pacjentki do niepełnosprawności.

Odpowiedzi Łukasza Grabarczyka

Odpowiedź na przesłane pytania Łukasz Grabarczyk rozpoczął od wykładu na temat dziennikarstwa i zarzucił nam pisanie tekstu "na zlecenie". Nie wyjaśnia czyje.

  • Na pytanie o pierwszy pobyt w Ukrainie przyznaje, że trwał on jedynie kilka godzin. Miał on miejsce 4 marca.
  • Pytany o to, co miał na myśli, mówiąc, że "jestem w strukturach wojskowych" i "sprawdzał mnie ukraiński wywiad" stwierdził, że nie wie do jakiego "wywiadu" się odwołujemy i czy faktycznie były to jego autoryzowane wypowiedzi. Cytowane wypowiedzi pochodzą z wywiadu dla portalu ABC Zdrowie z dnia 23 maja 2022 r. Były autoryzowane przez Łukasza Grabarczyka. W dalszej części Grabarczyk twierdzi, że nie kontaktował się z wywiadem i nikomu tego raportował, a mógł tak powiedzieć, bo tak mu się wydawało po rozmowie z lekarzami.
  • Grabarczyk potwierdza, że był w szpitalu, gdzie leczeni byli funkcjonariusze graniczni. Ale nic więcej nie może odpowiedzieć, bo "proszono mnie, abym nie ujawniał lokalizacji ani osób, które tam spotkałem ze względu na ryzyko ataku". A dlaczego w szpitalu zaprzeczają, że Grabarczyk robił tam operacje? "Wiosną tego roku kontaktowano się ze mną poprzez jednego z moich kolegów, twierdząc, że jakiś dziennikarz z Polski wypytuje o to, co się tam dzieje. (...) Poprosiłem aby zaprzeczyli mojej obecności i jakimkolwiek kontaktom dla naszego bezpieczeństwa". Tu Grabarczyk mija się z prawdą. Z korespondencji, która była dostępna na zabranych żonie przez lekarza urządzeniach, wynikało, że autorami tekstu o nim będą tylko Szymon Jadczak i Dariusz Faron. W rozmowach nie wspominali o trzeciej autorce. A to właśnie Tatiana Kolesnychenko była w Ukrainie i rozmawiała z lekarzami we Lwowie.
  • Na pytanie co właściwie robił w ukraińskich szpitalach Grabarczyk stwierdził, że "nie został upoważniony do udzielania szczegółów pracy lekarzy w Ukrainie ze względu na działania wojenne". Nie tłumaczy, dlaczego wcześniej robił to w licznych wywiadach. W dalszej części odpowiedzi twierdzi, że wspierał lekarzy, przywożąc im sprzęt medyczny, konsultował pacjentów i był przy operacjach chirurgicznych.
  • Grabarczyk pytany, w jakich szpitalach operował, odmawia odpowiedzi i błędnie stwierdza, że z jednym ze szpitali kontaktował się już dziennikarz Szymon Jadczak i w ten sposób mógł narazić na niebezpieczeństwo ukraińskich lekarzy. To nieprawda. Ze stroną ukraińską kontaktowała się Tatiana Kolesnychenko.
  • Grabarczyk nie chciał odpowiedzieć na pytanie, ile operacji przeprowadził w Ukrainie. Ani przy jakich operacjach używał wiertarek z marketu budowlanego, o czym wspominał w jednym z wywiadów.
  • Łukasz Grabarczyk nie wyjaśnił, dlaczego twierdził, że lekarz ze Lwowa "był głównodowodzącym wojskowych służb medycznych Ukrainy", który zmieniał dla niego trasy pociągów wojskowych, chociaż od 2021 do 2023 r. tę funkcję pełniła kobieta Tetiana Ostaszczenko.
  • Łukasz Grabarczyk nie tłumaczy, dlaczego w zależności od relacji mówił, że Tatianę, matkę Denisa Błyzniuka znalazł w Kijowie, w innej relacji, że musiał do niej wyjechać za Irpień i Buczę.
  • Rozbieżności co do informacji dotyczących śmierci męża Tatiany Błyzniuk Grabarczyk tłumaczy swoim brakiem znajomości języka rosyjskiego.
  • Na pytanie dlaczego ukraińscy lekarze twierdzą, że nigdy nie przeprowadził żadnej operacji w szpitalu Straży Granicznej, stwierdził, że sam poprosił, żeby tak odpowiadali dziennikarzowi Szymonowi Jadczakowi, bo personel był zaniepokojony jego pytaniami. Szymon Jadczak nigdy o nic nie pytał ukraińskich lekarzy. Robiła to Tatiana Kolesnychenko. A lekarz, który opowiedział nam, że nie znał wcześniej Grabarczyka, miał według niego prosić go, żeby polski lekarz nie podawał nam jego personaliów. Ale Ukrainiec sam nam je podał i kilka razy powtórzył, że Grabarczyka poznał w 2022 r.
  • Grabarczyk nie odpowiedział na pytania o operację Denisa Błyzniuka. Stwierdził jedynie, że z Denisem kontaktował się dwa lata temu, a z jego matką dzień przed wysłaniem odpowiedzi.
  • Łukasz Grabarczyk nie wyjaśnił, co miał na myśli, mówiąc, że "spał, gotował i jadł" z ukraińskimi lekarzami. Cytujemy bez komentarza jego zdanie z odpowiedzi na to pytanie: "Jeśli sugeruje pan, że sypiałem z lekarzami, to zaprzeczam. Nie sypiałem ani z lekarzami, ani z lekarkami."
  • Już po otrzymaniu odpowiedzi od Grabarczyka ponownie skontaktowaliśmy się z lwowskim szpitalem. Jego rzecznik stwierdził, że Grabarczyk nie kontaktował się oficjalnie ani z dyrekcją, ani bezpośrednio i prywatnie z załogą. Szpital ani jego pracownicy nie ustalali z nim, że ktoś ma kogoś chronić poprzez zaprzeczanie kontaktów z nim. Rzecznik Serhij Tkaczenko: "Nasz szpital jest poważną instytucją i nie bawimy się w takie rzeczy. Nie dopuszczamy obcokrajowców do leczenia bądź operowania żołnierzy".
  • Łukasz Grabarczyk nie odpowiedział na pytanie, dlaczego od 2021 r. przechodził równolegle z dwiema kobietami procedury in vitro, które poważnie narażały ich zdrowie, wiązały się z poważnymi komplikacjami i powikłaniami, bólem, obciążeniem psychicznym i fizycznym organizmu. Stwierdził, że to "brutalna ingerencja w jego intymne sprawy". A pytanie nazwał realizacją zlecenia. Nie wyjaśnił co ma na myśli.
  • Łukasz Grabarczyk nie odniósł się do pytań dotyczących prac naukowych na temat rokitnika i bobu. Odesłał nas do ich lektury.
  • Łukasz Grabarczyk twierdzi, że zwolniono go z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Olsztynie, bo "nakazał niektórym profesorom przychodzić do pracy". A do maila z odpowiedziami dołączył wyrok skazujący Monikę Barczewską za pomówienie Grabarczyka, że jest "celebrytą", "kłamcą" oraz osobą biorącą udział w "szajce robiącej skok na kasę", "zażywającą kokainę w trakcie dyżurów" oraz "mordującą ludzi" i "fałszującą dokumentację lekarską z lenistwa". Wyrok w sprawie Barczewskiej nie odnosi się do spraw pacjentów Grabarczyka, które obecnie bada prokuratura.

W wielu swoich odpowiedziach Łukasz Grabarczyk atakuje i obraża byłą partnerkę Katarzynę Górniak oraz dziennikarzy, posługując się kłamstwami, manipulacjami i insynuacjami.

Autorzy: Szymon Jadczak, Tatiana Kolesnychenko, Dariusz Faron

Napisz do autorów:

Szymon Jadczak - szymon.jadczak@grupawp.pl

Tatiana Kolesnychenko - tetiana.kolesnychenko@grupawp.pl

Dariusz Faron - dariusz.faron@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP magazyn
Łukasz Grabarczykukrainalekarz