Czekając na żołnierzy Kima. Ukraina walczy o utrzymanie przyczółku w Rosji
W przerwach pomiędzy odpieraniem rosyjskich szturmów ukraińscy żołnierze, walczący w obwodzie kurskim, uczą się koreańskich słówek. Na razie wielka rosyjska ofensywa spełzła na niczym. Ale nikt nie ma złudzeń: za dziesiątym czy dwudziestym razem Rosjanie wezmą swoje.
Kilka dni temu wśród żołnierzy walczących w obwodzie kurskim zaczął krążyć samouczek języka koreańskiego. W dwóch arkuszach dostępnych na wewnętrznym czacie zgromadzono podstawowe zwroty, ich tłumaczenie na ukraiński i fonetyczny zapis: "Poddaj się, jeśli chcesz żyć" ("Salgo sip-eumyeon pogihaela"), "Rzuć broń i podnieś ręce do góry" ("Mugileul naelyeonohgo son-euldeul-eo"), "Zdejmij kamizelkę i hełm" ("Jokkiwa helmes-eul beos-euseyo").
Witalij Owczarenko, żołnierz zwiadu powietrznego, próbując się tego nauczyć, mało języka nie połamał. Przyznaje, że koreańska wymowa jest bardzo trudna.
- Rozumiem, że dowództwo chciało, żebyśmy byli przygotowani, ale wątpię, aby to się udało - mówi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
11 listopada minęło 100 dni, od kiedy Ukraina rozpoczęła brawurową operację kurską i wydaje się, że żołnierzy na tym froncie już nic nie zaskoczy.
- Dokonaliśmy inwazji na terytorium Rosji, a teraz szykujemy się do walki z żołnierzami z Korei Północnej. Rok temu brzmiałoby to, jak jakaś abstrakcja - mówi w rozmowie z WP inny operator dronów, walczący w obwodzie kurskim.
Według źródeł Bloomberga Rosja może ściągnąć na front nawet 100 tys. żołnierzy z Korei Północnej, rządzonej przez totalitarny reżim Kim Dzong Una. Na razie zachodnie wywiady potwierdzają, że na froncie w obwodzie kurskim przebywa około 12 tysięcy Koreańczyków z elitarnych jednostek.
"Buriaci"
Pierwszy bój, w którym Rosja wykorzystała koreańskich żołnierzy, miał się odbyć na przełomie października i listopada. Wspierali oni 810. Samodzielną Gwardyjską Brygadę Piechoty Morskiej.
Według źródeł "The New York Times" starcie było niewielkie i zakończyło się znacznymi stratami wśród Rosjan i Koreańczyków. Później te informacje potwierdził ukraiński minister obrony Rustem Umierow i prezydent Wołodymyr Zełenski.
"Pierwsze bitwy z północnokoreańskimi żołnierzami otwierają nową kartę niestabilności na świecie" - powiedział Zełenski.
Jednak dla samych ukraińskich żołnierzy obecność koreańskich wojsk na froncie wciąż pozostaje zagadką.
- Podczas przesłuchań wzięci do niewoli Rosjanie opowiadają, że widzieli Koreańczyków na tyłach, ale nigdy nie byli z nimi na pozycjach. Ta sprawa bardziej żyje w mediach niż na froncie - mówi wojskowy, służący w sztabie w Sumach.
- Śledzę czaty wewnętrzne, ale jeszcze nikt, ani z naszej, ani z innych brygad, stojących na prawej flance, nie poinformował o kontakcie z Koreańczykami. A byłaby to wielka sprawa - mówi Witalij Owczarenko. I dodaje: - Mamy nagrania z dronów, ale nawet najlepsza kamera nie pozwoli odróżnić czy to Buriat czy Koreańczyk. Mundury mają jednakowe, rysy twarzy z wysokości obserwacji wyglądają podobne, a w dodatku Koreańczycy mogą mieć rosyjskie paszporty.
W podobnym tonie wypowiada się też Oleg, żołnierz elitarnej jednostki specjalnej, która wykonuje dywersyjno-zwiadowcze zadania na lewej flance w okolicach miejscowości Pogrebki.
- W ostatnich tygodniach szturmowaliśmy pozycje i braliśmy do niewoli piechotę morską z 810. brygady. Koreańczyków wśród nich nie było.
Spośród dziesięciu ukraińskich wojskowych, z którymi rozmawiała WP, tylko jeden potwierdził fakt styczności z Koreańczykami na kurskim froncie.
- Nie mogę podać nazwy miejscowości, w której obył się bój, ale było to na lewej flance. Chłopaki zabili kilku Koreańczyków, a jednego próbowali wziąć do niewoli. To się nie udało. Na razie na naszym odcinku jest względny spokój, ale wiemy, że Koreańczycy nadal są na pozycjach razem z Rosjanami - mówi Stas, operator drona.
Kontratak
Rusłan Mykuła, jeden z założycieli projektu DeepState, interaktywnej mapy wojny, która w głównej mierze aktualizowana jest na podstawie informacji pochodzących bezpośrednio od żołnierzy, uważa, że Rosja na razie testuje Koreańczyków.
- Wiemy, że oni są w obwodzie kurskim, ale nie widzimy, by brali udział w walkach. Możliwe, że Rosjanie sobie uświadomili, że jeśli będą używać Koreańczyków, tak jak własnych żołnierzy, czyli jak mięsa armatniego, szybko ich stracą. A to będzie wizerunkową porażką i dla Kima, i dla Putina. Niewykluczone, że wciąż ich szkolą - mówi Mykuła.
Specjals Oleg przyznaje, że obecność Koreańczyków na froncie nie bardzo niepokoi ukraińskich żołnierzy. Z nimi czy bez Rosji udało się zgromadzić w obwodzie kurskim około 50 tysięcy żołnierzy bez konieczności ściągania ich z innych miejsc na froncie. Co oznacza, że sformowała oddziały walczące w obwodzie kurskim kosztem świeżo zmobilizowanych (co miesiąc ok. 30 tys. Rosjan podpisuje kontrakt z ministerstwem obrony) i prawdopodobnie kosztem uzupełnienia strat w innych jednostkach.
- Rosjanie, z którymi mieliśmy styczność, dopiero we wrześniu-październiku złożyli przysięgę - mówi Oleg.
Na początku listopada Rosjanie ruszyli do kontrataku.
- Wcześniej nie było tyle mięsnych szturmów. Teraz Rosja zaczęła stosować donbaską taktykę. Wsie, przez które przechodzi linia frontu, są starte w pył. Na nasze pozycje nieustanie sunie piechota. Do tego ogromna koncentracja dronów i bomb lotniczych. Po raz pierwszy wiedzieliśmy skutki użycia bomby albo rakiety kasetowej, której promień rażenia sięgnął pół kilometra - mówi Oleg.
Czarny dzień
Rosja atakuje wściekle, licząc, że odzyska kontrolę nad obwodem kurskim do czasu inauguracji prezydentury Donalda Trumpa, zaplanowanej na 20 stycznia 2025 roku. Tym samym wybije z rąk Kijowa jedyny argument podczas negocjacji.
- Trump będzie dążyć do zamrożenia wojny, ale jak to zrobić, skoro część obwodu kurskiego jest pod kontrolą Ukrainy? Dla Putina jest to o wiele większa wizerunkowa porażka niż utrata części okupowanych terytoriów przykładowo na południu Ukrainy. Dlatego Rosjanie zrobią wszystko, by do zaprzysiężenia Trumpa odbić obwód z naszych rąk - mówi Mykuła.
Na razie jednak szturmy są chaotyczne, przyfrontowe wsie przechodzą z rąk do rąk, a Rosjanie ponoszą ogromne straty.
Równo w setny dzień trwania operacji kurskiej próbowali z "zaskoczenia" atakować małe wioski w pobliżu Nowoiwanówki. W ciągu jednego dnia koło trzydziestu transporterów i wozów bojowych piechoty pędziło drogą, którą wciąż kontrolują Ukraińcy.
Na nagraniach 47. brygady widać jak jeden transporter staje w płomieniach, drugi próbuje go ominąć, ale również zostaje trafiony. Ocalała piechota biegnie, próbując się ukryć w najbliższych krzakach.
- Dwa dni później sytuacja się powtórzyła. Tylko na te dwa szturmy Rosjanie zaangażowali około tysiąca żołnierzy i 50 jednostek sprzętu, z którego 28 zostało zniszczonych. Szturm okazał się kompletną klapą - mówi Rusłan Mykuła.
W ukraińskich mediach odparte ataki szybko okrzyknięto "czarnym dniem" dla Rosjan. Jednak żołnierze są dalecy od hura optymizmu. Taktyka, którą stosuje Rosja, choć jest okupiona ogromnymi stratami, w końcu zacznie przynosić efekty.
Błędy
Ukraińskie wojsko podliczyło, że w ciągu stu dni operacji kurskiej Rosjanie zrzucili na własne terytorium prawie 3500 bomb lotniczych. Podobnie jak w Donbasie, systematycznie ścierają wsie z powierzchni ziemi.
- W końcu nie zostaje tam nic, a to zmusza nas do ciągłego wycofywania się. A ponieważ nie mamy przygotowanych pozycji, kopiemy łopatami okopy pod ostrzałem. O ile na początku nie mieliśmy problemów z amunicją, to teraz zaczyna brakować wszystkiego - mówi Oleg.
Do braku amunicji i ludzi, co jest problemem na całym froncie, dochodzi brak łączności, niedziałające w Rosji Starlinki i słaby kontakt między operującymi obok siebie jednostkami. W efekcie jedni zajmują pozycje, przygotowują je dla piechoty. Ta przychodzi, ale bez wyraźnych powodów opuszcza pozycje.
- O ile w okolicach Nowoiwanówki i Pogribków, najbardziej wysuniętych w głąb Rosji odcinkach frontu, operują najsilniejsze brygady ukraińskiego wojska, które są w stanie wytrzymać nawałę, to koło Darino, które leży niedaleko granicy z Ukrainą i w zasadzie zabezpiecza całą logistykę, ulokowano brygadę pancerną i pograniczników. I jedni i drudzy mają znacznie gorsze przygotowanie i właśnie tam Rosjanie mają największe sukcesy. Stwarza to zagrożenie dla oddziałów, które tak naprawdę robią całą robotę na froncie - mówi Mykuła.
- Po raz kolejny Ukraina dopuszcza się błędów na poziomie planowania, które mogą sporo kosztować. Nie możemy się nauczyć, że jeśli coś dobrze wygląda na papierze, niekoniecznie tak samo jest w rzeczywistości. Zła ocena własnych sił bywa kosztowna.
"W końcu wylądujemy na granicy"
W ciągu 100 dni trwania operacji kurskiej Ukraina straciła - według różnych szacunków - od jednej trzeciej do nawet połowy zajętego terytorium Rosji.
- Wszystko zależy, jak to liczyć. Na początku operacji deklarowano, że SZU zajęły 1000 kilometrów kwadratowych, ale rzeczywiste cyfry były znacznie mniejsze - wyjaśnia współtwórca DeepState.
Po tym jak posypał się front w Donbasie, część ukraińskich jednostek z obwodu kurskiego została przerzucona do obwodu donieckiego. Ukraina nadal gromadzi jednak w Rosji swoje najlepsze siły, licząc na utrzymanie przyczółku.
- To elita ukraińskiego wojska, która jest skoncentrowana na bardzo małym odcinku frontu - mówi Mykuła.
Czy te siły bardziej przydałyby się teraz w Donbasie, gdzie Rosja zajmuje kolejne miasta -fortece, których nie mogła zdobyć od początku inwazji? Zdaniem Mykuły niekoniecznie miało to duży wpływ na front w obwodzie donieckim.
- Brygady, które dziś są w obwodzie kurskim, były rozrzucone na całym froncie. Na przykład 80. brygada stała w rejonie Noiwaniwki, koło Czasiw Jaru. Tam Rosjanie nadal stoją w miejscu. 47. brygada, która broniła Awdijiwki, była wykończona i już nikomu nie pomagłaby. 82. brygada stacjonowała koło Wowczańska, gdzie teraz jest względny spokój. Może coś zmieniłaby 95. brygada, która była w Torecku. Oprócz 47. brygady, żadnej jednostki nie ściągnięto z pokrowskiego kierunku. To samo dotyczy Kurachowego. Stoją tam te same brygady, ale to nie uratowało pobliskich wsi i miasteczek i też nie uratuje samego Kurachowego.
Według Rusłana Mykuły operacja kurska nie okazała się pełnym sukcesem, bo nie osiągnęła wszystkich strategicznych celów, jak choćby rozluźnienia donbaskiego frontu: - Ale z pewnością nie nazwałbym jej błędem. Nawet jeśli nasze wojska zostaną z powrotem wyparte na granicę. Rosjanie wykorzystują w obwodzie kurskim oddziały, które mogliby teraz zaangażować w Zaporożu. Efekt jest taki, że nie tracimy terytoriów na południu kraju, ale tracimy ludzi.
Oleg, żołnierz jednostki specjalnej, również nie ma złudzeń: utrzymanie przyczółku w obwodzie kurskim będzie trudne.
- Z Koreańczykami czy bez, ale powoli się cofamy pod naporem rosyjskiej masy i w końcu wylądujemy na granicy. Odciągnęliśmy siły Rosjan i o to w tym chodziło - uważa.
Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski