Rosjanie strzelili sobie w stopę. Chcieli zatopić Ukraińców, a utrudnili sobie natarcie

Wysadzając zaporę w Nowej Kachowce na Dnieprze, Rosjanom udało się powstrzymać kontrofensywę Ukraińców w rejonie Chersonia. Po kilkunastu miesiącach, gdy sami stali się stroną atakującą, powtórzyli ten manewr na rzece Wołcza. Efekt zaskoczył, ale ich samych.

Ukraińskie stanowisko artyleryjskie w okolicach Kurachowe. Wysadzając tamę, Rosjanie chcieli zmusić obrońców do wycofania z zajmowanych pozycji
Ukraińskie stanowisko artyleryjskie w okolicach Kurachowe. Wysadzając tamę, Rosjanie chcieli zmusić obrońców do wycofania z zajmowanych pozycji
Źródło zdjęć: © Getty Images | Wolfgang Schwan

16.11.2024 18:25

11 listopada 2024 roku Tamą Ternowską wstrząsnęła potężna eksplozja. Przez wyrwę spowodowaną wybuchem zaczęła wylewać się woda spiętrzona w Zbiorniku Kurachowskim położonym na rzece Wołcza.

O rosyjskim ataku poinformował szef donieckiej obwodowej administracji wojskowej Wadim Fiłaszkin. Według niego istniało realne zagrożenie powodzią zarówno w obwodzie donieckim, jak i dniepropietrowskim.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Wielkiej fali nie było

Tylko w ciągu dwóch dni od ataku ze zbiornika wypłynęło 50 mln metrów sześciennych wody. Dla porównania to tak, jakby opróżnione zostało 20 tys. basenów olimpijskich lub połowa naszego Jeziora Czorsztyńskiego.

Scenariusz powodziowy na szczęście się nie sprawdził, bo woda rozlała się na poldery zalewowe, więc Kurachowe i okoliczne wsie, o które toczą się ciężkie walki, nie zostały zalane.

Uderzając w tamę, Rosjanie liczyli zapewne na znacznie większy wylew wód Wołczy. Wylanie rzeki na zachód od zbiornika, czyli na teren kontrolowany przez Ukraińców, spowodowałoby trudności w logistyce obrońców oraz zniszczenie ich pozycji opartych o cieki wodne. Odcięcie transportu zarówno drogą główną, jak i drugorzędnymi szlakami, mogłoby zmusić ukraińskie wojsko do wycofania się, co umożliwiłoby Rosjanom wejście do Kurachowego od wschodu i południa.

Ten efekt nie został osiągnięty. Po pierwsze ukraińskie pozycje usytuowane są w większości poza doliną rzeki, więc ucierpiały zaledwie w kilku miejscach. Po drugie - poziom wody w zbiorniku okazał się zbyt niski, aby zrealizował się rosyjski scenariusz.

Z drugiej strony Rosjanie sami stworzyli sobie problem, bo pozbawili się możliwości prowadzenia natarcia z użyciem ciężkiego sprzętu.

W czasie wojny w Ukrainie Rosjanie już drugi raz zniszczyli ważną budowlę hydrotechniczną. W czerwcu 2023 roku wysadzona została tama na Zbiorniku Kachowskim na Dnieprze. Jej zniszczenie na długi czas zablokowało ukraińską kontrofensywę w rejonie Chersonia. Ukraińcy musieli skupić się na akcji humanitarnej i ewakuacji ludności cywilnej z zalanych terenów. Zostali też pozbawieni możliwości ataku wzdłuż Dniepru.

Patrz, co niszczysz

Wysadzanie budowli hydrotechnicznych rzadko wykorzystywane jest przez stronę atakującą. To dlatego, że wylewy nie są do końca przewidywalne, szczególnie jeśli przeciwnik opiera swoje linie obrony o wzniesienia. Przekonali się o tym alianci podczas operacji Infatuate w 1944 roku.

Operacja Infatuate była operacją desantową, której celem było zdobycie holenderskiej wyspy Walcheren na wybrzeżu Morza Północnego. Wyspa ta była kluczowa, ponieważ kontrolowała dostęp do portu w Antwerpii, strategicznego dla zaopatrzenia sił alianckich walczących na froncie zachodnim. Generał Guy Simonds, pełniący wówczas obowiązki dowódcy 1. Armii Kanadyjskiej wpadł na pomysł, aby wysadzić zapory w Westkapelle, Flushing i Veere, dzięki czemu zalane zostałyby niemieckie pozycje na Walcheren.

Mimo wielu kontrowersji generał Dwight D. Eisenhower zatwierdził operację zaproponowaną przez Kanadyjczyka. Militarne korzyści z zalania wyspy były wątpliwe, ponieważ utrudniało to działanie nie tylko obrońcom, ale również atakującym. Na Walcheren niemiecka obrona była skoncentrowana na wysoko położonych terenach, a atakujący musieli poruszać się amfibiami, korzystając głównie z wyłomów w tamach i nielicznych wysepek. W ten sposób alianci sami skanalizowali swoje natarcie przez punkty, w które niemiecka artyleria była doskonale wstrzelana.

Rosyjskie czołgi tamtędy nie przejadą

Podobnie dzieje się obecnie w Donbasie. Po zerwaniu tamy na Zbiorniku Kurachowskim Rosjanie próbowali uderzyć przy użyciu czołgów i transporterów opancerzonych. Atak się nie powiódł, bo skoncentrowane siły zostały rozbite ogniem artylerii.

Po niepowodzeniu szturmu musieli przenieść ciężar ataków na północny brzeg zbiornika i wznowili uderzenia na Illinkę, Berestki i - położoną bardziej na północ - Nowosełydiwkę. W tym rejonie Ukraińcy oparli obronę o starorzecza, parowy i, leżącą na grobli, drogę łączącą Berestki z Woznesenką i dalej z Cukurynem.

Zalanie doliny Wołczy niewiele więc dało Rosjanom. Z dostępnych nagrań i doniesień obu stron można wręcz zaryzykować, że Rosjanie sami sobie uniemożliwili prowadzenie operacji, póki woda nie zejdzie z polderów.

- Linia obrony na naszym obszarze odpowiedzialności od dawna nie ulega zmianie, mimo że wróg skoncentrował przeciwko nam znaczne siły – poinformował Orest Drymałowski, oficer prasowy 79. Samodzielnej Brygady Desantowo-Szturmowej.

Dodał, że Rosjanie nie mieli wyjścia i musieli wznowić ataki głównie przy pomocy piechoty wykorzystującej motocykle i nieopancerzone samochody terenowe.

Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie