Donald Trump w Gabinecie Owalnym, który w styczniu 2025 roku po raz drugi stanie się jego biurem© East News

Gabinet osobliwości Donalda Trumpa. Jest pełen czerwonych flag

Jakub Majmurek
17 listopada 2024

Obserwatorzy amerykańskiej polityki ze szczególną uwagą wyczekiwali gabinetowych decyzji Donalda Trumpa. To zrozumiałe, bo nominacje na najwyższe rządowe funkcje są pierwszym sygnałem, jak realnie będzie wyglądać druga administracja republikanina. Wiele mówią też o tym, jak dalece radykalna retoryka z kampanii może przełożyć się na działania prezydenta po zaprzysiężeniu.

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Patrząc na dotychczasowe decyzje personalne Trumpa, trzeba powiedzieć, że wiele najgorszych przeczuć co do tego, jak może wyglądać amerykańska polityka w latach 2025-29 wydaje się, niestety, właśnie potwierdzać.

Gdyby nominatów do gabinetu prezydenta posadzić za jednym stołem i postawić czerwoną flagę przed każdym, kto budzi wątpliwości, to na stole pojawiłby się nie ich las, a dżungla. I nie chodzi tylko o często radykalne lub głęboko ekscentryczne poglądy ludzi, z którymi chce pracować Trump.

Wielu z nich najzwyczajniej nie posiada kwalifikacji do kierowania kluczowymi instytucjami państwa.

Nominacje, które nie do końca uspokoją sojuszników

Teoretycznie najmniej kontrowersyjne są nominacje dla Marco Rubio, który ma objąć kierownictwo Departamentu Stanu – a więc amerykańskiego odpowiednika Ministerstwa Spraw Zagranicznych – oraz Michaela Waltza, nominowanego na stanowisko doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego.

Obaj są doświadczonymi politykami, od lat zajmującymi się tematyką polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Rubio zajmował się tymi tematami w Senacie, gdzie reprezentuje Florydę od 2011 roku i zasiada w komisjach ds. wywiadu i polityki zagranicznej.

Z kolei Waltz zaczynał karierę jako żołnierz, dosłużył się stopnia pułkownika, pracował jako doradca Białego Domu i Departamentu Obrony (Pentagonu). Od roku 2019 zasiadał w Izbie Reprezentantów jako przedstawiciel Florydy, udzielał się w komisjach ds. wywiadu, sił zbrojnych i spraw zagranicznych.

Rubio dał się poznać jako "jastrząb" w swoim podejściu do polityki zagranicznej, zwłaszcza w odniesieniu do Chin i Iranu. Podkreślał też znaczenie amerykańskich sojuszy, w tym NATO.

Razem z demokratycznym senatorem Timem Kainem, był autorem ustawy, która utrudnia amerykańskiemu prezydentowi jednostronne wycofanie się z Paktu, wymagając do tego zgody dwóch trzecich senatu – Kongres przyjął ją w grudniu zeszłego roku.

Nominacja dla Rubio jest sygnałem, że polityka zagraniczna drugiej administracji Trumpa może nie być tak izolacjonistyczna, jak na to liczyła część zwolenników republikanina. Nominacja dla senatora z Florydy nie rozwieje jednak wszystkich obaw sojuszników Stanów związanych z Trumpem. Polityk, który w 2016 roku ostro ścierał się z Trumpem w prawyborach, dziś w coraz większej liczbie kwestii mówi jego językiem.

W ostatnich miesiącach Rubio podkreślał, że czas na nową erę bardziej "pragmatycznej" – co w języku Trumpa znaczy "transakcyjnej" – amerykańskiej polityki, a kraje europejskie muszą wziąć większa odpowiedzialność za swoją obronę.

Choć Rubio wobec broniącej się Ukrainy zajmował początkowo przyjazne stanowisko, to w ostatnich miesiącach jego sceptycyzm, co do sensu pomocy Kijowowi, narastał. Powtarzał, że polityka Joe Bidena skończyła się patem, że Ameryka nie może finansować w nieskończoność wojny, której końca nie widać i że w związku z tym potrzebne jest dyplomatyczne rozwiązanie. Tym bardziej że prawdziwym wyzwaniem dla Stanów są Chiny.

"Przyszłość rozstrzygnie się w obszarze Indo-Pacyfiku. Chiny byłyby zachwycone, gdybyśmy zaniedbali ten obszar i utknęli w Europie" – mówił w jednym z ostatnich wywiadów.

W kwietniu Rubio głosował w Senacie przeciw ostatniemu pakietowi pomocy dla Ukrainy, uzasadniając to tym, że pilniejsze jest zabezpieczenie amerykańskiej południowej granicy przed nielegalną migracją.

Tak samo w Izbie Reprezentantów głosował Waltz. Poglądy przyszłego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego przeszły podobną ewolucję, co Rubio. W 2022 roku Waltz krytykował administrację Bidena za niedostateczną pomoc Ukrainie, ale już jesienią 2023 roku napisał artykuł, w którym deklarował, że czasy, gdy Stany wypisywały Kijowowi czeki w ciemno, się skończyły, w pomoc Ukrainie powinna zaangażować się bardziej Europa, a Stany muszą zadbać o swoją południową granicę.

Rubio i Waltz to z pewnością nie jest najgorsza możliwa opcja z punktu widzenia NATO i Ukrainy, Trump mógł wybrać znacznie gorzej. Ale też te nominacje nie uspokoją do końca sojuszników Ameryki.

Wojownik z woke i ulubienica rosyjskich mediów

Hagseth służył jako żołnierz w Afganistanie, Iraku i w amerykańskiej bazie Guantanamo na Kubie, ale nigdy nie kierował żadną dużą instytucją – od lat udziela się głównie jako komentator konserwatywnej telewizji Fox News. Departament Obrony to tymczasem jedna z największych biurokratycznych struktur w Stanach – efektywne zarządzanie nią może po prostu przerosnąć niedoświadczonego sekretarza obrony.

Hagseth dużo wypowiadał się na temat armii – bronił między innymi żołnierzy oskarżanych o przestępstwa wojenne i złe traktowanie więźniów w Guantanamo. Jednocześnie zajmowała go głównie "ideologia woke" w armii (w szerszym znaczeniu odnosi się do zwiększonej świadomości społecznej na temat problemów związanych z nierównościami, dyskryminacją i niesprawiedliwością, zwłaszcza w kontekście rasowym, płciowym, seksualnym i środowiskowym).

W lutym 2022 roku, gdy ruszyła inwazja Putina na Ukrainę, stwierdził nawet: "To, co dzieje się na Ukrainie jest ważne. Ale blednie na tle przestępczości na naszych ulicach, ideologii woke w naszej kulturze i inflacji w naszych portfelach".

Zdaniem Hagsetha, armia pod wpływem "ideologii woke" zdradziła fundamentalny dla jej powstania etos-mężczyzny wojownika. Zamiast jedności promuje osłabiającą ją różnorodność. Nominat Trumpa krytykował też służbę kobiet na polu walki. Atakował też "realizujących skrajnie lewicowe postulaty" generałów na czele z szefem kolegium połączonych sztabów, C. Q. Brownem. Bardzo możliwe, że pod rządami nowego sekretarza obrony – o ile Hagsetha zatwierdzi Senat – wojsko czeka wewnętrzna wojna z "ideologią woke". Co niekoniecznie powinno być priorytetem w obecnej sytuacji międzynarodowej.

Hagseth znany był też ze sceptycyzmu wobec NATO. W swojej ostatniej książce nazwał je "anachronicznym i jednostronnym sojuszem", w którym Stany służą jako "awaryjny telefon bezpieczeństwa" dla bogatych krajów europejskich, niechętnych do wzięcia odpowiedzialności za swoje bezpieczeństwo.

Gwiazda Fox News wyrażała za to wielokrotnie niemal bezwarunkowe poparcie dla Izraela i agresywnej polityki Netanjahu. Podobne stanowisko zajmują Marco Rubio oraz Mike Huckabee, nominat Trumpa na stanowisko ambasadora w Izraelu. Wszystkie te nominacje pokazują, że Netanjahu dostanie zielone światło, by "dokończyć" rozprawę z Hamasem, a nawet do działań mających na trwale zablokować możliwość powstania jakiejkolwiek palestyńskiej państwowości. Co może jeszcze bardziej zaognić sytuację na Bliskim Wschodzie.

Inne problemy wiążą się z nominacją dla Tulsi Gabbard na stanowisko Dyrektorki Wywiadu Narodowego. Gabbard, polityczka z Hawajów, zaczynała karierę jako demokratka, krytykująca – ze swojego osobistego doświadczenia żołnierki – politykę zagraniczną i wojskową administracji Busha jr. w Iraku i Afganistanie, ale także administracji Obamy w Syrii.

Początkowo jej krytyka mieściła się w głównym nurcie amerykańskiej polityki, z czasem zaczęła jednak dryfować na coraz bardziej ekscentryczne pozycje. Jak w komentarzu redakcyjnym stwierdził "New York Times": "Gabbard w swojej karierze wielokrotnie wyrażała poglądy otwarcie sprzeczne z narodowymi interesami bezpieczeństwa Stanów".

Największe kontrowersje do dziś budzi wizyta Gabbard w Syrii w 2017 roku, w której trakcie spotkała się z dyktatorem kraju, Baszarem al-Asadem. Odmówiła też potępienia jego zbrodni wojennych. Po inwazji Putina na Ukrainę Gabbard powtarzała tezy rosyjskiej propagandy. Twierdziła m.in., że to Stany i NATO sprowokowały Rosję do ataku, ignorując jej uzasadnione interesy bezpieczeństwa. To uczyniło z polityczki z Hawajów ulubienicę rosyjskich mediów.

Teraz Gabbard będzie koordynować prace wszystkich amerykańskich agencji wywiadowczych i zatwierdzać przygotowywane przez nie codzienne raporty, trafiające na biurko prezydenta.

Najbardziej nieodpowiednie nominacje

Kontrowersje nie ograniczają się do nominacji związanych z polityką zagraniczną i bezpieczeństwa. Wątpliwości budzi rola w nowej administracji Elona Muska – najbogatszego człowieka na świecie, którego pieniądze znacząco przyczyniły się do zwycięstwa Trumpa.

Musk, choć nie ma do tego żadnego demokratycznego mandatu, brał udział w rozmowie Trumpa z prezydentem Ukrainy. Teraz media donoszą, że w imieniu Stanów negocjuje z Iranem. Specjalnie dla niego utworzono Departament ds. Efektywności Rządu, który ma zyskać specjalne uprawnienia.

Już wszystko to stanowi przykład niebezpiecznego wpływu najbogatszych na politykę – gdyby podobne wpływy w jakiejkolwiek administracji Demokratów mieli George Soros albo Bill Gates, prawicowym teoriom spiskowym nie byłoby końca.

Potężne wątpliwości budzi też misja stworzonego przez Muska departamentu. Wszystko wskazuje, że będzie on eksperymentalną próbą wcielenia w życie radykalnie libertariańskiej ideologii.

Musk i jego wyznawcy wierzą bowiem, że państwo można "odchudzić", podobnie jak nieefektywny biznes. Problem w tym, że państwo to nie biznes, nie ma przynosić zysków, tylko realizować pewne społeczne cele. Cięcia dla samych cięć, po to, by udowodnić wcześniejszy przerost państwa – a taka właśnie idea wydaje się przyświecać Muskowi – może skończyć się radykalnym spadkiem jakości usług publicznych, który odczują głównie najbardziej ich potrzebujący.

Jeszcze bardziej kontrowersyjna jest nominacja dla Roberta F. Kennedy’ego jr. na stanowisko sekretarza ds. zdrowia. Kennedy dał się poznać jako prokurator i aktywista zasłużony dla spraw ochrony środowiska. W ostatnich latach odpłynął jednak w stronę teorii spiskowych.

Wspierał niesprawdzone terapie medyczne oraz powielał antyszczepionkową propagandę – w tym zdecydowanie odrzucane przez naukę hipotezę, że szczepionki powodują autyzm. Teraz Kennedy stanie na czele departamentu zajmującego się między innymi polityką lekową i szczepionkową.

Najbardziej nieodpowiednią nominacją jest ta dla Matta Goetza jako nowego szefa Departamentu Sprawiedliwości. Goetz dał się poznać w Kongresie jako najbardziej agresywny protrumpowski troll, polityk w stylu naszego Dariusza Mateckiego. Szczególnie zacięcie atakował wymiar sprawiedliwości, jego zdaniem z przyczyn politycznych próbujący zniszczyć Trumpa. Jeszcze niedawno twierdził, że takie instytucje jak FBI albo oczyszczą się z politycznych wpływów, albo trzeba je będzie nawet rozwiązać.

Sam Goetz był przedmiotom śledztwa dotyczącego stosunków seksualnych z nieletnią i płacenia za seks. Nie postawiono mu zarzutów. Komisja etyki Izby Reprezentantów prowadzi śledztwo w sprawie wykroczeń o charakterze seksualnym i korupcyjnym Goetza. Ponieważ po nominacji Trumpa polityk złożył mandat, śledztwo zostanie zamknięte – ale dokumenty z niego mogą wypłynąć przed przesłuchaniem Goetza w Senacie, który musi zatwierdzić jego kandydaturę.

Wystarczy niezgoda kilku republikańskich senatorów, by nie został zatwierdzony. I senatorowie republikanów wydają się szczerze zszokowani tą nominacją – mimo dominacji Trumpa nad partią nie jest wcale pewne, czy ją ostatecznie zatwierdzą. Niektórzy komentatorzy spekulują, że Goetz ma zostać rzucony na pożarcie Senatowi, by potem Trump mógł mianować kandydata, na którym mu naprawdę zależy – bo na tle Goetza każdy wypadnie dobrze.

W co gra Trump?

Pytanie "w co gra Trump" z takimi, a nie innymi nominacjami będzie wracać w najbliższych tygodniach. Niektórzy komentatorzy twierdzą, że to test lojalności republikańskich senatorów – którzy muszą zaakceptować wszystkich kandydatów poza Waltzem. Jeśli Trumpowi uda się przepchnąć przez Senat swoich wybrańców, to będzie to sygnał, że republikańscy senatorowie zgodzą się na wszystko, czego będzie chciał.

Część nominacji – zwłaszcza dla Kennedy’ego i Gabbard – to nagroda dla ludzi, którzy poparli Trumpa, przychodząc z innych politycznych obozów niż republikanie. Jon Fetterman, demokratyczny senator z Pensylwanii, stwierdził, że lista nominacji wygląda jak próba "strollowania liberałów". I z pewnością ma też ten wymiar. Trump wybierając takich, a nie innych ludzi do swojego gabinetu pokazuje środkowy palec liberalnej Ameryce i patrzy z przyjemnością, jak bezsilnie miota się ona w oburzeniu.

Wreszcie, Trump w trakcie swojej pierwszej kadencji wielokrotnie napotykał opór ze strony Pentagonu, społeczności wywiadowczej czy Departamentu Sprawiedliwości. Nominacje, które ogłosił, mogą być sygnałem, że od samego początku drugiej kadencji gotów jest na totalną wojnę z tymi instytucjami – aż nie podporządkuje się one jego woli.

Jaka nie byłaby gra prezydenta elekta, nie wygląda ona optymistycznie dla amerykańskiej demokracji.

Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Donald Trumpmarco rubioprezydent usa
Komentarze (480)