- Przy Harris nadal tkwilibyśmy w stagnacji. Trump daje nam nadzieję. Albo zakończy wojnę jak zwycięzca. Albo pogrąży nas w mroku - mówią ukraińscy żołnierze.
Ostrożna nadzieja
Kiedy w USA zamykały się ostatnie lokale wyborcze, Dmytro pędził na swoim wojskowym pickupie prosto w środek donbaskiego piekła. Malutka wieś pod Kurachowem, jakieś 20 chat. Najgorętsze miejsce na froncie.
Koło południa na pozycje Ukraińców posypały się pociski moździerzowe. Zaraz potem bomby lotnicze. W ciągu zaledwie czterech minut 500-kilogramowe KAB-y obróciły centrum wsi w olbrzymi lej. Ukraińcom nie pozostawało nic innego, jak ze stratami wycofać się z pozycji.
Dopiero wieczorem, kiedy Dmytro opanował telepanie rąk, sięgnął po telefon. W Ameryce właśnie zakończyli podliczać głosy. Trump wraca. I już na pierwszym wiecu zapowiada "zakończenie wszystkich wojen".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wybory w USA. Pierwsze słowa Trumpa. Tak skomentował wyniki
- Nie poczułem ani paniki, ani rozczarowania. Nazwałbym to ostrożną nadzieją. Może wreszcie coś się zmieni? - mówi Dmytro.
Powrót Trumpa do władzy może drastycznie zmienić sytuację Ukrainy. Część żołnierzy dostrzega w tym szansę, inni wieszczą spełnienie się czarnego scenariusza. Ale wyniki wyborów w USA zmusiły i jednych, i drugich, aby poważnie zastanowić się nad tym, jak długo jeszcze Ukraina może kontynuować wojnę.
Dymtro: - Jeszcze trzy miesiące temu nie zaakceptowałbym żadnych rozmów pokojowych, dopóki Rosjanie depczą ukraińską ziemię. Ale teraz przyszedł czas, by spojrzeć prawdzie w oczy.
Czas zadać pytanie
O kampanii wyborczej w USA na ukraińskim froncie mówiło się niewiele.
- Nikt nie miał złudzeń: jakikolwiek okazałby się wynik wyborów, nie wróżył nam nic dobrego - mówi"Szajtan", dowódca jednostki artyleryjskiej, która walczy w pobliżu Wowczańska w obwodzie charkowskim.
W ocenie żołnierzy Kamala Harris, kontynuowałaby politykę Joe Bidena "wojny na pół gwizdka".
- Nic by się nie zmieniło. Nadal nie mielibyśmy wystarczająco broni, by wygrać. Ale też nie daliby nam przegrać zbyt szybko. Dalej wykrwawialibyśmy bez sensu - uważa"Szajtan".
Ostatni rok był dla Ukrainy czasem największych terytorialnych strat od roku 2022. Rosjanie zajmowali miasta-fortece, których obrona trwała od początku inwazji. Pod deszczem bomb lotniczych i nieustających mięsnych szturmów najpierw upadła Awdijiwka. W lecie Rosjanie wybadali słabe miejsca w obronie i błyskawicznie dotarli do strategicznie ważnego Pokrowska. Następnie zajęli Wuhłedar, a teraz z trzech stron otaczają Kurachowe.
Operacja kurska na chwilę podniosła morale w wojsku, ale na tle ciągłych strat i braku reakcji Zachodu, opadły one z hukiem.
- Front się posypał - mówi Dmytro. - Okopujemy się pod ostrzałem, żeby zaraz te pozycje zostawić. Nikt już nie myśli o wyzwoleniu Donbasu. Tracimy ludzi, a efektu nie ma. W końcu przychodzi moment, w którym trzeba zadać sobie pytanie, czy przelewanie naszej krwi wciąż ma sens? Powrót Trumpa do władzy daję nam jakąś nadzieję na zmiany.
Lepiej brutalna, ale prawda
Trump jeszcze podczas kampanii wyborczej zadeklarował, że zakończy wojnę w Ukrainie"w ciągu 24 godzin". Na pierwszym wiecu po wyborach padły podobne deklaracje. W amerykańskiej prasie pojawił się wysyp analiz i przecieków, sugerujących, że jak tylko nowy prezydent obejmie urząd, gwałtownie zmniejszy pomoc wojskową dla Ukrainy.
Według "The Wall Street Journal" doradcy Trumpa mają różne wersje planu zamrożenia wojny. Jeden z nich zakłada odmowę przystąpienia Ukrainy do NATO przez 20 lat, utworzenie 1300-kilometrowej strefy zdemilitaryzowanej i pozostawienie pod kontrolą Rosji około 20 proc. terytorium Ukrainy, które już zostały okupowane.
- Trump mówi wiele rzeczy. Ale jak będzie w rzeczywistości, to już zupełnie inna historia. Może zakręci kurek z pomocą wojskową, a może na odwrót. Co dzieje się w głowie Trumpa, wie tylko Trump - mówi "Szajtan".
Podobnie jak wielu innych żołnierzy traktuje "czarne scenariusze" z dużym dystansem. W Ukrainie zbyt dobrze pamiętają, że Trump w 2018 roku jako pierwszy prezydent zgodził się przekazać Ukrainie broń ofensywną.
- Nie wiem czego oczekiwać, ale wiem, że gorzej już być nie może. Po dwóch i pół latach wojny zrozumiałem, że Ukraina nikomu nie jest potrzebna. Nie mam żalu do Zachodu, ale skoro obiecali, że będą z nami tak długo, jak będzie to potrzebne, powinni rozumieć, że przegrywają wojnę razem z nami - mówi Dmytro.
Zdaniem żołnierzy o wiele łatwiej Ukrainie będzie rozmawiać z Trumpem, który choć brutalnie, ale postawi sprawę jasno, zamiast tworzyć fałszywe przekonywanie o wsparciu.
- Dopóki Zachód się wahał bez końca i opóźniał dostawy broni, w okopach przemielono najlepszych żołnierzy. Walczyli z automatami przeciw bombom lotniczym. Teraz już nie tylko brakuje nam broni, ale i ludzi. Ci, którzy trafiają teraz do wojska, są z łapanki na ulicy. Oni nie mają motywacji, by walczyć - uważa Dmytro.
Wyczerpana piechota
Najgorsze nastroje panują w piechocie, wyczerpanej wojną okopową.
- Wygrana Harris oznaczałaby dalszą wojnę. Trump może ją skończyć. Godzę się na każdy scenariusz - mówi Igor, żołnierz piechoty morskiej.
Pierwszy raz z Igorem spotkaliśmy się w styczniu tego roku. Był właśnie na rotacji po Krynkach, jedynym ukraińskim przyczółku na lewym brzegu Dniepru. Mimo że inni żołnierze nazywali wyprawę za rzekę "samobójczą misją", Igor wierzył, że może doprowadzić do przełomu w wojnie.
- Teraz nie wierzę w nic. W lipcu wycofaliśmy się z Krynek i prawie od razu przerzucono nas pod Wowczańsk, gdzie Rosjanie zaczęli ofensywę. Z 45 osób zostało trzech: dowódca i dwóch kierowców. Reszta zabici albo ranni - mówi Igor.
Igor trafił do szpitala, a dopóki dochodził do siebie, jego jednostkę dokompletowano i znowu przerzucono. Tym razem pod Pokrowsk.
- Znowu to samo: ranni, zabici. A tym razem jeszcze zaginieni. Broń jest, ciał nie ma. Albo są w niewoli, albo Rosjanie ich rozstrzelali. Nie da się w nieskończoność walczyć na entuzjazmie. Rotacji nie ma, ludzi nie ma, broni nie ma. Najbardziej zmotywowani pękają - mówi Igor.
Jego zdaniem moralny duch w wojsku spadł do krytycznego poziomu. Tylko w tym roku prokuratura wszczęła ponad 35 tysięcy spraw dotyczących samowolnego opuszczania jednostek wojskowych.
- To już jest plaga. Każdy tylko kombinuje, by nie iść na front. Trzeci rok w okopach. Rodziny się rozpadają, dzieci rosną bez ojców. Nikt nie chce umierać w wojnie, której nie ma szans na wygraną. Mieliśmy zapał i siły, które Zachód roztrwonił swoim niekończącym się wahaniem. Ale Ukraina też wiele zrobiła, żeby przegrać wojnę. Trzeba było produkować broń, walczyć z korupcją, mobilizować ludzi - mówi Igor.
Zgniły pokój
Nikt na froncie nie ma wątpliwości, że po objęciu prezydentury Trump spróbuje wymusić na Ukrainie rozmowy pokojowe.
Igor: - Nie mamy żadnej przewagi. W każdym wypadku skończy się to dla Ukrainy utratą terytoriów. I w najlepszym scenariuszu będzie to tylko Donbas.
Dmytro: - Życia w Donbasie już nigdy nie będzie. Z miast i wsi został tylko pył. Spalona ziemia nie jest warta ani jednej kropli krwi. Problem w tym, że zgniły pokój nic nie zmieni. Jakąkolwiek umowę podpiszemy, będzie ona tylko odroczeniem do następnej inwazji. Będziemy na nią czekać sfrustrowani i pełni nienawiści. Tyle poświęceń, a i tak zadepczą nas jako naród.
Igor również uważa, że jeśli Rosja nie zostanie pokonana, za parę lat znowu wróci z wojną. - Podpisując umowę, kupimy czas, by odnowić siły, umocnić granice. Musimy zacząć pracować nad sobą, bo tylko na siebie możemy liczyć.
- Jeśli Ukraina podpisze umowę pokojową z Rosją, następnego dnia zwolnię się z wojska, zabiorę rodzinę i wyjadę stąd jak najdalej. Bo będzie to oznaczać tylko mrok i upadek - mówi "Szajtan".
Jego zdaniem jednak ani Ukraina, ani Rosja nie pójdą na negocjacje.
- Trump będzie naciskał, ale Zełenski się na to nie zgodzi. Do NATO nas nie wezmą, gwarancji bezpieczeństwa nie dadzą. A przyjąć zgniły pokój, oddając okupowane terytoria, będzie samobójstwem dla całego kraju. Putin też nie będzie zainteresowany. Jego celem nie jest Donbas, tylko cała Ukraina. Teraz czuje przewagę, więc po co miałaby przestać? Ten pat, w którym babrzemy się od dwóch lat, spadnie na plecy Trumpa. A wtedy zobaczymy. Mam nadzieję, że stanie się impulsem do zmian.
Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski