Ukraina po zwycięstwie Trumpa. "Kijów jest nerwowy, widzi zagrożenia, ale i szanse"

- Kijów rozumie, że współpraca z Trumpem będzie jazdą na rollercoasterze, ale liczy zarazem, że przy większym ryzyku jest szansa na większą nagrodę - mówi dr Daniel Szeligowski z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Donald Trump i Władimir Putin
Donald Trump i Władimir Putin
Źródło zdjęć: © East News | Alexey Filippov, Evan Vucci
Paweł Figurski

Paweł Figurski, Wirtualna Polska: Donald Trump zapowiadał, że przed Nowym Rokiem zakończy wojnę w Ukrainie - a nawet zrobi to w ciągu 24 godzin. To dobra wiadomość dla Ukraińców?

Dr Daniel Szeligowski, Polski Instytut Spraw Międzynarodowych: Trzeba wyraźnie oddzielać retorykę polityczną Trumpa, zwłaszcza podczas kampanii wyborczej, od jego działań. Ta wojna w tym roku się nie zakończy, bo klucze do jej zakończenia leżą w Moskwie, a nie w Kijowie czy Waszyngtonie.

To, co jest możliwe w tym roku, to doprowadzenie - przy użyciu zachęt lub gróźb – do początku pewnego dyplomatycznego procesu, który miałby posadzić Rosję i Ukrainę przy wspólnym stole.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Czyli Trump nie ma żadnego klucza? Mówił, że jeszcze tej samej nocy, gdy jego zwycięstwo stanie się faktem, zadzwoni do Władimira Putina oraz Wołodymyra Zełenskiego i w ciągu doby zawrą umowę. Mówił też o spadku ceny baryłki ropy do 40 dolarów, co sprawi, że Rosji nie będzie stać na wojnę w Ukrainie.

Plan ekipy Donalda Trumpa polega właśnie na tym, by Ukraina i Rosja zaczęły negocjować. I to koniec. Reszta to tylko myślenie życzeniowe, że nagle Rosja i Ukraina zgodzą się na warunki kompromisu zaproponowane przez Stany Zjednoczone.

Więcej światła na przyszłe działania Donalda Trumpa rzuciła wiosną tego roku w Warszawie K.T. McFarland, jego bliska współpracowniczka, która była członkiem jego poprzedniej administracji. Tłumaczyła, jakich dokładnie instrumentów chciałby użyć Donald Trump, by Putina i Zełenskiego za tym stołem do rozmów posadzić.

Co to oznacza?

McFarland tłumaczyła, że Trump zadzwoni do Putina i powie mu, że jeśli ten nie zechce negocjować z Ukrainą, to on zniszczy gospodarkę Rosji, jak kiedyś Reagan zrobił to z gospodarką ZSRR. Tu pojawia się sprawa ewentualnego zbicia ceny ropy, o której pan wspomniał. Zadzwoni też do Zełenskiego i jemu z kolei powie, że w razie braku chęci negocjacji Stany wstrzymają całość pomocy dla Ukrainy.

Tylko że posadzenie za stołem Rosji i Ukrainy to dopiero pierwszy krok. To nie rozwiązuje problemu, bo wcale nie oznacza, że strona rosyjska zgodzi się na jakikolwiek rozsądny kompromis. Mało tego, Rosja raczej nie będzie przestraszona zapowiedziami USA i może wcale nie usiąść do negocjacji.

Daniel Szeligowski
Daniel Szeligowski© PISM

A Stany Zjednoczone nie zaczną jednak od przykręcenia kurka Ukrainie, by skłonić Zełenskiego do rozmów z Rosją?

W tej chwili dynamika zdarzeń jest akurat taka, że rozmów z Rosją chce Zełenski, bo ma świadomość trudnej sytuacji. To Rosja tych rozmów nie chce, bo ma, skądinąd słuszne, przekonanie, że koalicja międzynarodowa, która pomaga Ukrainie, kruszy się i czas gra na korzyść Rosji. Kreml wierzy, że przedłużając wojnę, wygra ją.

Nie jestem przekonany, że presja gospodarcza zmusi Rosję do jakichkolwiek rozmów. A nawet gdyby zmusiła, to nie dzisiaj albo jutro. To o wiele bardziej skomplikowany proces.

Oczywiście trzeba liczyć się ze scenariuszem, w którym Rosja może wykorzystać presję USA na Ukrainę, by - mówiąc kolokwialnie - odciąć kupon w postaci zalegalizowania statusu posiadania ziem ukraińskich. Czyli taktycznie zgodzić się na rozejm.

Aczkolwiek tymczasowy, bo z rosyjskiego punktu widzenia to też niczego nie rozwiązuje. Rosja nie przyszła przecież po obwody ługański i doniecki, w ogóle nie przyszła po ukraińskie terytorium.

Tylko?

Tylko przyszła Ukrainę podbić.

Scenariusz tymczasowego rozejmu może jednak być akceptowalny zarówno przez Rosję, jak i Ukrainę, by odzyskać siłę do dalszych działań. Gdyby obie strony ewentualnie zgodziły się na rozejm, to będą miały pełną świadomość, że pierwszy dzień tego rozejmu to jednocześnie pierwszy dzień nowego wyścigu zbrojeń. A to ryzyko dla Ukrainy, bo musi się liczyć z dalszym wykruszaniem się koalicji międzynarodowej, która jej pomaga. Przy okazji kilka państw prawdopodobnie wykorzystałoby sytuację jako wymówkę do wstrzymania wsparcia dla Ukrainy.

Powtórzę: klucze do pokoju są w Moskwie i jeśli Rosja nie będzie chciała rozmawiać, to żadnych rozmów nie będzie.

Z tego, co pan mówi, wyłania się scenariusz na pierwszą porażkę prezydentury Trumpa.

I myślę, że na to właśnie liczą w Kijowie. Na pewno będą podkreślać, że prezydentura Trumpa nie może rozpocząć się od spektakularnej porażki, ale od zwycięstwa.

Czytaj: wielkiego wsparcia i dozbrojenia Ukraińców?

W zależności od tego, jak postąpią Rosjanie, strona ukraińska będzie próbowała przekuć ewentualną porażkę Trumpa w sukces. Jeśli Putin postawi prezydentowi Stanów Zjednoczonych zaporowe warunki albo wcale nie będzie chciał negocjować, to nie pozostawi Trumpowi zbyt dużego pola manewru i może faktycznie zmusić go do przyjęcia ogromnego pakietu pomocy dla Ukrainy.

Strona ukraińska na pewno będzie "szturchać" kolegów w Waszyngtonie, że ich sprawa rezonuje z wielkim ego Trumpa. Jeśli ten nie będzie w stanie osiągnąć sukcesu tam, gdzie chciał, czyli doprowadzić do rozejmu, to niech jego sukcesem będzie wielkie dozbrojenie Ukrainy.

Zwycięstwo Trumpa nie jest więc tak tragiczną wieścią dla Ukrainy, jak może się wydawać? Ukraina w trakcie prezydentury Bidena się wykrwawia. Teraz liczy na ruch, który może spowodować poprawę jej sytuacji?

Na pewno w Kijowie jest sporo nerwowości, jednak z ukraińskiego punktu widzenia to nigdy nie były wybory między kandydatem dobrym i złym. Ewentualne zwycięstwo Kamali Harris było postrzegane przez kręgi rządzące w Ukrainie jako kontynuacja polityki Joe Bidena, czyli kroplówkowego dozowania pomocy dla Ukrainy. W Kijowie można było nawet usłyszeć, że Harris w Białym Domu to dla Ukrainy powolna śmierć, a lepiej umierać szybko.

W przypadku Donalda Trumpa w Kijowie jest pełna świadomość, że to prezydent nieprzewidywalny, ale właśnie w tej nieprzewidywalności Ukraina upatruje szans. Bo z ukraińskiego punktu widzenia przewidywalność Bidena była problemem i pomagała Putinowi. Królowało przekonanie, że z obecną administracją w Białym Domu już więcej nie da się osiągnąć.

Kijów rozumie, że współpraca z Trumpem będzie jazdą jak na rollercoasterze, ale liczy zarazem, że przy większym ryzyku jest szansa na większą nagrodę.

Przy ryzyku szybkiej śmierci albo zwycięstwa?

Ukraina uważa, że z Trumpem można przebić sufit osiągnięty już dawno z Demokratami. Władze ukraińskie uważają, że z nowym prezydentem będzie można dojść do porozumienia, bo to człowiek, który prowadzi politykę transakcyjną, a jeśli okazja biznesowa się pojawi, to on ją z pewnością weźmie.

Plan zwycięstwa Zełenskiego był ewidentnie pisany pod Trumpa i Republikanów. Tam są dwa mrugnięcia okiem do Trumpa. Raz - jest tam obietnica wspólnej eksploatacji surowców naturalnych w Ukrainie, które są potrzebne Amerykanom w rywalizacji z Chinami. Dwa - jest mglista, ale jednak wizja zastąpienia wojskami ukraińskimi kontyngentu amerykańskiego w Europie. To wpisuje się w amerykańską dyskusję dot. zmniejszenia zaangażowania na Starym Kontynencie.

Kijów jest nerwowy, widzi zagrożenia, ale i szanse, których nie widziałby z Kamalą Harris.

Jeszcze dwa miesiące rządów Joe Bidena. Co może w tym czasie zrobić?

Mógłby zrobić dwie rzeczy. Odblokować środki, które są w jego dyspozycji, do wsparcia Ukrainy. Zełenski mówił, że z pakietu przyjętego wiosną do kraju przyszło tylko 10 procent. A w gestii Bidena są też inne fundusze, które może przeznaczyć na pomoc Ukrainie.

A po drugie, może w końcu pozwolić stronie ukraińskiej na użycie rakiet dalekiego zasięgu do ataków na cele w głębi terytorium Rosji.

I to jest możliwe?

Myślę, że strona ukraińska będzie aktywnie zachęcała Stany Zjednoczone do tego kroku, tłumacząc, że byłaby to klamra spinająca politykę pomocy Ukrainie prowadzoną przez Bidena. Spuścizna jego prezydentury.

Jest jeszcze jedno marzenie Ukrainy - członkostwo w NATO. Przy Trumpie pozostanie tylko snem?

Myślę, że Ukraina niestety musi na co najmniej cztery lata o tym zapomnieć. Nie widzę możliwości, by Trump zmienił stanowisko Stanów Zjednoczonych.

Co do innych gwarancji bezpieczeństwa, to skłaniałbym się ku temu, że Trump zacznie naciskać na państwa europejskie, by wysłały niewielkie kontyngenty wojskowe do Ukrainy, tworząc pewien efekt odstraszania wobec Rosji.

Europa powinna już się przygotowywać na zwiększenie pomocy Ukrainie? Ktoś musi się wybudzić z letargu?

Powinniśmy jasno wskazać, kto się jeszcze nie obudził.

W Europie poważnie na zbrojenie i pomoc Ukrainie pieniądze wydają Polska, państwa nordyckie i bałtyckie. Tym krajom nie można zarzucić, że się nie obudziły. Co innego można powiedzieć o naszych kolegach na zachodzie - Niemcach i Francuzach.

Jeśli czytam, co teraz Europa powinna zrobić, by pokazać Trumpowi, że jest w grze, to pytam, dlaczego nie można było tego zrobić wczoraj czy tydzień temu? Przecież nic nie stało na przeszkodzie, by zwiększyć wydatki na zbrojenia i pomoc Ukrainie. Chyba że liczono, że dzięki zwycięstwu Kamali Harris jeszcze przez cztery lata będzie można jechać na gapę, pod amerykańskim parasolem bezpieczeństwa.

To naiwność tych państw?

Bez względu na wynik wyborów i Harris, i Trump naciskaliby na szybkie zakończenie wojny w Ukrainie i wzięcie przez Europę większej odpowiedzialności za bezpieczeństwo. To kwestia stylu, a nie treści polityki. Zwyczajnie nie ma woli politycznej w Europie do większych wydatków na obronność. To lunatykowanie i liczenie, że jakoś to będzie i Amerykanie zawsze nas obronią.

I tu Polska, prymus w NATO, powinna być spokojna o bezpieczeństwo? Trump nas nie poświęci w imię swoich biznesów?

5 proc. PKB Polski na zbrojenia to świetny biznes dla Trumpa i Stanów Zjednoczonych.

Paweł Figurski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
Donald Trumpwładimir putinwołodymyr zełenski
Wybrane dla Ciebie