Tobias Ellwood© PAP | Dominic Lipinski

Tobias Ellwood: Nasz świat się rozpada, a my biernie się temu przyglądamy

Tatiana Kolesnychenko
5 listopada 2024

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

- Nie ma znaczenia, czy wygra Harris, czy Trump. Tak czy inaczej, Europa zostanie sam na sam z agresywną Rosją. Czy jesteśmy na to gotowi? Nie. Zachód będzie dążył do podpisania umowy pokojowej, a część ukraińskiego terytorium przejdzie pod kontrolę Kremla. Słono zapłacimy za tę tchórzliwą politykę - mówi WP Tobias Ellwood, były wiceminister obrony Wielkiej Brytanii.

Tatiana Kolesnychenko, Wirtualna Polska: Przez dwa i pół roku Zachód przekonywał nas, że "Ukraina nie może przegrać". Ale patrząc na sytuację na froncie i nastroje w USA i Europie, wydaje się, że odwrotny scenariusz jest realny jak nigdy. Powinniśmy przyznać wprost, że Kijów, a my razem z nim przegrywamy wojnę z Rosją na wszystkich frontach?

Tobias Ellwood: Myślę, że to uczciwe postawienie pytania. Zmierzamy w kierunku realizacji bardzo smutnego scenariusza i jeśli mam być szczery, nie widzę, by Zachód w pełni zrozumiał rosyjską mentalność i cele Putina.

Właśnie wróciłem ze Stanów Zjednoczonych. Tam wojna w Ukrainie jest postrzegana jako jakiś lokalny konflikt o terytorium. Nie ma świadomości, że Rosja ze swoją imperialistyczną ideologią dąży do odbudowania wpływów w Europie Wschodniej. Nie ma zrozumienia, że Ukraina to tylko początek tej krucjaty, bo przy wsparciu Iranu i Chin, Rosja będzie chciała przepisać istniejący międzynarodowy porządek. Jest to szerszy obrazek geopolityczny, którego Zachód wciąż nie dostrzega.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Jak to nie dostrzega? Ciągłe słyszymy, że Putin poniósł strategiczną porażkę, bo sprawił, że NATO stało się silne i zjednoczone tak, jak jeszcze nigdy nie było.

NATO jako instytucja okryła się wstydem, jeśli chodzi o reakcję na wojnę w Ukrainie. Oczywiście, że teraz każdy powtarza: "Jesteśmy zjednoczeni, mamy więcej członków" [do Sojuszu dołączyły Szwecja i Finlandia – red.].

A tak nie jest?

Jest. Ale znowu umyka nam szerszy obraz. Owszem, jeśli należysz do klubu, jesteś chroniony. Ale jeśli nie, de facto jesteś bezbronny. A jeśli są bezbronne państwa w Europie, to cała Europa nie jest bezpieczna. Mnie szokuje, że niemal każdego dnia w mediach pojawiają się zdjęcia cywilów zabitych w Ukrainie i nikt nic nie może z tym zrobić. W tym samym czasie pomagamy Izraelowi zestrzeliwać irańskie rakiety i drony. Dlaczego nie możemy robić tego nad Ukrainą?

Odpowiedź jest dość oczywista: Iran w odróżnieniu od Rosji nie ma największego arsenału jądrowego na świecie i nie grozi jego użyciem. To oczywiście jedyna karta w rękach Kremla, ale ze skutkiem rozgrywa ją od ponad dwóch lat.

To jest odzwierciedlenie naszej nieśmiałości. Kreml ustawiał wiele czerwonych linii, które były często przekraczane i za każdym razem nic się nie działo. Można byłoby pomyśleć, że jedynym realnym pretekstem do użycia broni jądrowej jest wkroczenie na terytorium Rosji. Ukraina wkroczyła do obwodu kurskiego. Kreml nie wcisnął czerwonego guzika.

A my nadal się boimy. To jest zamknięte koło: Zachód nie podejmuje przełomowych kroków, by uniknąć eskalacji, ale eskalacja i tak następuje.

O czym to świadczy?

O tym, że nie rozumiemy natury konfliktu. Europejski kraj został ofiarą inwazji, a my, zamiast zrobić wszystko, by to powstrzymać, debatujemy, czy możemy wysłać broń ofensywną, czy tylko defensywną. Za długo, za mało, za dużo ograniczeń. A w tle ciągłe lęk, że każda decyzja doprowadzi do III wojny światowej.

W jednej ze swoich analiz pan też stwierdził, że zbliżamy się do III wojny światowej i musimy czynić przygotowania na najgorsze. Napisał pan: "Autokraci od dawna kalkulują, że nie było lepszego czasu, aby poważnie rozwinąć swoje wojownicze plany".

Bo wmawiamy sobie, że wojna w Ukrainie to lokalny konflikt, gdzieś tam na wschodzie. I nikt na poważnie nie chce się nim zajmować. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo to jest niebezpieczne. Bo jeśli ten "konflikt" umieścimy obok tego, co robi Iran na Bliskim Wschodzie oraz Chiny w Azji i Afryce, zobaczymy, że mamy do czynienia z prawdziwym wstrząsem dla globalnego porządku. Nasz świat się rozpada, a my przyglądamy się temu biernie.

Nie potrafimy wrócić do naszego doświadczenia z czasów zimnej wojny. Wtedy umieliśmy stawiać czoła zagrożeniom. Odpowiadaliśmy w zdecydowany sposób, ale równocześnie nie dając sprawom wymknąć się spod kontroli. Ta umiejętność została całkowicie utracona.

Teraz nie rozmawiamy o naszych możliwościach, tylko nad formą reakcji. A prawda jest taka, że o wiele taniej zatrzymać Putina w Ukrainie. Ugasić ten pożar tu i teraz, zamiast czekać, aż faktycznie Kijów przegra.

Ale?

Ale problem polega na tym, że nowe pokolenie polityków nie jest zahartowane zimną wojną. Straciło instynkt dokonywania rozsądnych osądów w sytuacjach zagrożenia. Rosja sprytnie to wykorzystuje, by pogłębiać podziały w koalicji wspierającej Ukrainę. Węgry i Turcja utrudniły rozwój sojuszu w Europie. Francja, a zwłaszcza Niemcy zbyt długo wahały się z dostarczaniem broni ofensywnej. Mamy inwazję, a Berlin na początku chciał wysyłać hełmy zamiast broni. My debatowaliśmy, a Rosja miała czas, by adaptować się, umocnić na swoich pozycjach.

Nawet teraz, po wszystkim, co zobaczyliśmy w Ukrainie, nie doceniamy faktu, że determinacja Rosji jest znacznie większa niż Zachodu. Rosjanie są gotowi poświęcić setki tysięcy ludzi, jeśli uwierzą, że dzieje się to w obronie ich ojczyzny. Podczas gdy Zachód poddaje się, jak tylko do domu zaczynają wracać pierwsze worki z ciałami.

Pan nawiązuje do zimnej wojny, ale jak pan sobie wyobraża powrót do tamtych czasów? Które europejskie społeczeństwo jest gotowe porzucić wizję życia w dobrobycie i pokoju oraz przyjąć, że od teraz zamiast na kulturę i edukację będziemy wydawać pieniądze na zbrojenie się, a może nawet przywrócimy pobór?

Żadne. Prawda jest taka, że nie porwałoby to elektoratu ani w Europie, a już na pewno nie w Ameryce. Co nie zmienia faktu, że zbyt wiele lampek na tablicy rozdzielczej globalnego porządku świeci się na czerwono. A my nie wiemy, co z tym robić.

Jesteśmy zbyt skupieni na swoich sprawach wewnętrznych, by to dostrzec. Mówię o Wielkiej Brytanii, a jeszcze bardziej o Stanach Zjednoczonych.

Cała kampania wyborcza w USA była skupiona na wewnętrznych problemach. Amerykanie już nie chcą być strażnikiem wolnego świata?

Oczywiście, że chcą zachować pozycję stróża globalnego porządku, bo to prestiż, który pomaga w handlu i buduje dobrobyt. Ale czy w rzeczywistości chcą się angażować? Niekoniecznie. Zwłaszcza obecne pokolenie, które zostało całkowicie wypalone przez brak efektu wojen w Iraku i Afganistanie.

Podczas Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa pytałem republikańskich senatorów, dlaczego blokują pakiet pomocy dla Ukrainy. A oni odpowiadali, że mieszkańcy Nebraski nawet nie wiedzą, gdzie leży ten kraj. Dlaczego więc mają płacić za tę wojnę?

Nebraska, podobnie jak cała Ameryka chce opieki zdrowotnej, edukacji dla dzieci i silnej gospodarki. Chcą wszystkiego, co lokalne. Zwykły Amerykanin myśli: "Sorry, ale nie mam nic wspólnego z waszymi wojnami". Oni nie rozumieją, jak niestabilna Europa wpływa na amerykański handel i dobrobyt, zwłaszcza w sytuacji, kiedy Chiny coraz bardziej agresywnie zachowują się w Azji. Ameryka też potrzebuje Europy jako swojego najbliższego sojusznika i przyjaciela.

Ale jednak Amerykanie stawiają na izolacjonizm, a co jeśli w środę dowiemy się w dodatku, że następnym prezydentem USA ponowie został Trump?

Wtedy powinniśmy być gotowi na to, że z czasem dojdzie do rozerwania więzi transatlantyckich. Trump jasno dał do zrozumienia, że bezpieczeństwo Europy jest problemem Europy i USA pod jego władzą nie będą już tworzyć klosza nad starym kontynentem. Trump skoncentruje uwagę na Dalekim Wschodzie, czyli na Pacyfik.

Ale nie sądzę, by ta postawa USA była trwała. Historia pokazuje, że amerykański izolacjonizm jest cykliczny. Wróćmy do samego początku Stanów Zjednoczonych. Francja pomogła USA uzyskać niezależność, ale kiedy sama poprosiła o wsparcie wojskowe, usłyszała odmowę. George Washington [pierwszy prezydent USA, uznawany za twórcę izolacjonizmu – red.] stwierdził, że Amerykanie nie będą jeździć po świecie i walczyć w cudzych wojnach. "Zamierzamy dbać o siebie" - powiedział. To nastawienie nie zmieniało się na przestrzeni lat. Do I wojny światowej Amerykanie przystąpili bardzo niechętnie, a do II dopiero po ataku na Pearl Harbor.

Teraz to "zamierzamy dbać o siebie" słyszymy z ust Trumpa. Sytuacja jest niebezpieczna, wierzę, że w razie jakiegoś istotnego wydarzenia, które wywoła zwiększone zaniepokojenie, USA dostaną impuls i wrócą do swojej starej roli.

Co ma pan na myśli, mówiąc o "istotnym wydarzeniu"? Załamanie frontu w Ukrainie? Atak na państwa bałtyckie?

Nie wiem. Ale jasne jest, że Putin nadal będzie dążył do rozszerzenia swoich wpływów i podkopania bezpieczeństwa w całej Europie. Prostym przykładem jest blokada morska Ukrainy. Póki statki ze zbożem nie mogły wypłynąć z Odessy, w Wielkiej Brytanii ceny żywności podskoczyły o 15 procent.

Inny przykład to kraje bałtyckie. Są w NATO, ale to nie powstrzymuje Rosji od siania zamętu w gospodarce, niezgody w polityce, a duża rosyjskojęzyczna diaspora w tych państwach tworzy dodatkowe problemy. Więc jest ogromna szara strefa, w której Rosja intensyfikuje działania sabotażowe, ale to niekoniecznie wyraźnie narusza artykuł [atak na któregoś z członków Sojuszu powinien być interpretowany przez pozostałe państwa członkowskie jako atak na nie same - red.].

Więc po prostu przyglądamy się temu. A Kreml z jednej strony destabilizuje Europę, ale z drugiej buduje swoją oś zła, zacieśnia gospodarcze sojusze z Globalnym Południem. Pewne jest to, że tu i teraz zostaniemy sami z agresywną Rosją i wojną w Ukrainie.

Jesteśmy na to gotowi?

Moim zdaniem nie. Obawiam się, że skończy się to porażką Kijowa w tym sensie, że zostanie na nim wymuszone podpisanie jakiejś umowy pokojowej. Kawałek Ukrainy przejdzie pod kontrolę Rosji, a to bardzo utrudni Kijowowi rozwój gospodarczy oraz osiągnięcie stabilności i bezpieczeństwa.

A nie dzieje się to już teraz, kiedy władzę wciąż sprawuje Biden? Ukraina bez przewagi w powietrzu i możliwości uderzania rakietami dalekiego zasięgu w logistykę w głębi Rosji, powoli wycofuje się z Donbasu. A Kreml, zamiast wyczerpać swoje ofensywne siły, sprowadził na front północnokoreańskich żołnierzy. Wygląda na to, że ma o wiele silniejsze wsparcie od swoich sojuszników niż Ukraina. Co w tej układance może zmienić dojście do władzy Kamali Harris? Raczej tak samo, jak Trump będzie się skupiać na Pacyfiku.

To prawda, dojście do władzy Harris dramatycznie nic nie zmieni. Z kolei Biden do końca swojej kadencji nie zrobi nic, co mogłoby zachwiać łodzią. Nie podejmie żadnej poważnej decyzji, która mogłaby się stać jego niewygodnym dziedzictwem.

Więc niezdecydowani nadal będziemy tkwić w klinczu?

Tak, to kwestia, czy pewne procesy odbędą się szybciej, czy wolniej. Ale bez względu na to, kto wygra, prawdopodobnie zobaczymy powolne zmniejszenie pomocy wojskowej dla Ukrainy.

Choć fakt zaangażowania północnokoreańskich żołnierzy jest umiędzynaradawianiem wojny. I w tej sytuacji powinniśmy konsolidować siły, zdjąć ograniczenia narzucone na Ukrainę, dać jej wszystko, czego potrzebuje. Ale NATO się nie zaangażuje, bo zablokują to Turcja i Węgry. A jako pojedyncze kraje jesteśmy rozproszeni. Nie traktujemy Ukrainy poważnie. To jest sedno sprawy.

Ale Wielka Brytania też nie zdjęła ograniczeń na użycie rakiet Storm Shadow do uderzeń w głąb terytorium Rosji.

Londyn był gotów udzielić zgody, ale zablokowały ją USA. Warunki licencji są takie, że mogą kontrolować użycie rakiet przez państwa trzecie. Jest to bardzo irytujące, bo pokazuje, jak ograniczone są nasze możliwości.

Wróćmy na chwilę do ryzyka użycia broni jądrowej. Od początku inwazji cała strategia Zachodu sprowadza się do tego, że tylko brak druzgocącej porażki Rosji może uchronić świat przed użyciem broni nuklearnej. Ale Mariana Budjeryn, badaczka na Uniwersytecie Harvarda, zwraca uwagę, że to może działać odwrotnie – sukcesy na froncie i w polityce wobec Zachodu mogą tylko zachęcić Kreml. Przykładem jest atak na Hirosimę i Nagasaki, który pozwolił USA zaoszczędzić środki i siły oraz szybciej zakończyć wojnę. Więc dopiero teraz jesteśmy w jeszcze większym niebezpieczeństwie?

Wokół tego jest wiele spekulacji. Nie wierzę, by Rosja odważyła się użyć broni nuklearnej bez względu na kontekst sytuacji. Skutki tego ruchu byłyby katastrofalne dla samego Kremla, bo oznaczałyby utratę najbliższych sojuszników. Broń nuklearna nie była używana od dziesięcioleci i nie sądzę by Chiny czy Indie chciały, żeby to się zmieniło. Pekin jest znacznie bardziej powściągliwy i wyważony, jeśli chodzi o rywalizację z Zachodem. To zmieniłoby wszystko.

***

Tobias Ellwood jest byłym oficerem armii brytyjskiej, brytyjskim parlamentarzystą, a obecnie pisarzem i komentatorem spraw związanych z obronnością, bezpieczeństwem narodowym i polityką zagraniczną. W latach 2017-2019 był ministrem ds. weteranów, rezerwistów i personelu w Ministerstwie Obrony. Urodził się w Nowym Jorku (jego ojciec pracował w ONZ). Studiował na Uniwersytecie Loughborough, stopień magistra uzyskał na City University Business School oraz na International Security Studies w Kennedy School of Government na Uniwersytecie Harvarda.

Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
wybory w usaKamala HarrisDonald Trump