- Ukraina zachowuje neutralność, ale buduje strategię na ewentualny powrót Trumpa. Można to porównać do pokera. Harris – to mała stawka. Z kolei Trump to pójście va banque podczas ostatniego rozdania. Możesz rozbić bank, ale możesz też wszystko stracić – mówi Oleksandr Krajew, amerykanista oraz ekspert Rady Polityki Zagranicznej "Ukraiński Pryzmat".
Tatiana Kolesnychenko: Joe Biden poinformował, że wycofuje się z kampanii prezydenckiej, a jako następczynię wskazał wiceprezydentkę Kamalę Harris. Choć taka decyzja była oczekiwana, to ogłoszona jest politycznym trzęsieniem ziemi. Ukraińscy komentatorzy potraktowali jednak tego newsa z dużą powściągliwością. Nie wiążą większych nadziei z ewentualną nową kandydatką?
Oleksandr Krajew: Z punktu widzenia Kijowa żadne radykalne zmiany nie nastąpiły. Trump nadal jest kandydatem Republikanów, a z ramienia Demokratów zapewne wystartuje ktoś, kto ma nieco większe szanse, niż miał Biden.
Oczywiście mówimy o Kamali Harris, która wywodzi się z administracji Bidena i jest to jeden z kluczowych powodów jej namaszczenia. Jest gwarancją, że dotychczasowa polityka Białego Domu będzie kontynuowana.
Z punktu widzenia technologii wyborczych w tak krótkim czasie przed głosowaniem lepiej nie zmieniać strategii. W tym przypadku mamy więc jasność, że będzie kontynuować dotychczasowy kurs poprzednika.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Milionowa rekompensata dla Magierowskiego? "Sprawy osobisto-majątkowe"
A z punktu widzenia Kijowa to dobrze czy źle?
Dobrze, bo możemy mieć pewność, że istniejące programy pomocowe dla Ukrainy będą kontynuowane.
Ale źle, bo kontynuując stare programy, nie nastąpi przełom w wojnie? Biden za wszelką cenę unikał eskalacji między USA i Rosją, więc Ukraina otrzymywała wsparcie akurat na tyle, by utrzymać front, ale nie by zakończyć wojnę. Być może Harris wykaże się większym zdecydowaniem niż Biden?
Na pewno będzie się różnić od Bidena, bo będzie musiała zbudować swój wizerunek od zera. Nie jest ona ani popularna, ani rozpoznawalna. Więc musi pokazać, że jest silna i zdolna prowadzić niezależną politykę.
Ale nie oczekiwałbym natychmiastowych zmian. Jeśli Harris zdobędzie nominację i wygra wybory, w pierwszej kolejności będzie musiała się zmierzyć z wewnętrznymi problemami - kryzysem migracyjnym i sądowniczym. Łatwo przewidzieć, że będzie miała też problem z Republikanami. Trump już w 2021 roku szturmem na Kapitol pokazał, że nie zaakceptuje porażki.
Więc zanim Harris dojdzie do Ukrainy i polityki międzynarodowej, mogą minąć miesiące.
Uważa pan, że Harris mogłaby wyjść poza formułę, ukutą przez administrację Bidena, że "Ukraina nie może przegrać. Rosja nie może wygrać"?
Problem tkwi nie tylko w USA. Cały Zachód nie może znaleźć niewiadomej X, która rozwiązałaby to równanie. Więc przyjął pozycję obserwatora. Nie sądzę, by Harris miała gotowe rozwiązanie. Pod tym względem raczej nie będzie się bardzo różnić od Bidena.
Musimy jednak zaczekać parę tygodni z osądem. Jeszcze nie wiemy, czy Harris przyjdzie ze swoim zespołem, jak to zazwyczaj bywa, czy przy niej zostaną ludzie Bidena. Nie wiadomo, kto będzie jej wiceprezydentem oraz czy w jej administracji zostanie Jake Sullivan, doradca Bidena ds. bezpieczeństwa narodowego [uważany w Ukrainie za głównego twórcę polityki niedrażnienia Rosji – red.]?
Większość analityków przypuszczała, że rezygnacja Bidena jest asem w rękawie Demokratów. W odpowiednim momencie wyłonią nowego, mocnego kandydata i nastąpi punkt zwrotny. Tymczasem Harris, jak sam pan zauważył, nie cieszy się popularnością. Jakie ma szanse w tak bezprecedensowo krótkim czasie dogonić w sondażach i zwyciężyć z Trumpem?
Harris, choć dopiero zaistniała jako znacząca postać polityczna, już ustanowiła rekord, zbierając 46 milionów dolarów na kampanię w ciągu pierwszego dnia od ogłoszenia startu w wyborach. Oczywiście jest to cześć darczyńców, która przeszła od Bidena do niej, ale musimy dać Harris więcej czasu. Trump prowadzi swoją kampanię od ponad pół roku, a ona – trzecią dobę. Więc to, że jej notowania są niższe, ale nie dramatycznie w porównaniu do Trumpa to już dobry sygnał. Mogła zacząć od zera, bo ma jeden z najwyższych poziomów anty-notowań w Ameryce. Pod tym względem ustępuje jej jedynie Trump.
W przypadku Trampa to wynika z jego toksyczności. Czym Harris podpadła?
Właśnie niczym. Obejmując stanowisko wiceprezydenta, Harris miała trzy zadania: przeprowadzić reformę sądownictwa, policji i prawa imigracyjnego. Nic z tych rzeczy nie zostało zrobione. Przez całą kadencję była cieniem Bidena. To dosyć klasyczna rola dla wiceprezydenta, ale oczekiwania wobec niej były znacznie większe. Zwłaszcza że Biden zajmował się głównie polityką zagraniczną. Teraz ludzie widzą, że nic nie zrobiła i nie bardzo jej ufają.
Harris startuje z dość słabych pozycji, ale nie wyciągałbym pochopnych wniosków. W ciągu następnych tygodni sytuacja może się zmienić.
Załenski podziękował Bidenowi za wsparcie, ale kilka linijek niżej podkreślił, że Ukraina ma "dwupartyjne wsparcie" USA. Po zamachu na Trumpa zadzwonił do niego. Więc szykuje się jednak na jego ewentualny powrót do władzy?
Ukraina stara się zachować maksymalną neutralność. Od prawyborów w 2023 roku nasza dyplomacja wyraźnie grała na obu polach. Ale prezydencka debata, w której Biden wypadł fatalnie, była zimnym prysznicem dla Kijowa. Pokazała, że nie wystarczy balansować, trzeba przygotowywać się na powrót Trumpa, a co najmniej mieć strategię na ten wypadek.
To trochę zbija rosyjską propagandę z tropu. Bo z jednej strony Rosja czeka na powrót Trumpa do władzy i liczy, że spełni swoją obietnicę "szybkiego zakończenia wojny". Ale z drugiej dla nich też jest nieprzewidywalną zmienną.
Jak to? Trump ostatnio co kilka dni szokuje media, to krytykując sankcje wobec Rosji, to chwaląc Putina. Już nie wspominając, że wcześniej de facto zadeklarował, że przymusi Ukrainę do kapitulacji.
Trump jest korzystny dla Rosji, bo ciągnie za sobą chaos. Zamierza po wygranych wyborach przeprowadzić reformy w USA, zlikwidować ministerstwo sprawiedliwości, czyli też prokuraturę generalną, wprowadzić częściowe cenzurowanie prasy, przekazać kongresowi uprawnienia Sądu Najwyższego. Innymi słowy, wprowadzi ogromne zamieszanie i sprawi, że Amerykanie nie będą zdolni do aktywności na arenie międzynarodowej.
Ale ten sam Trump dał rozkaz zbombardowania Grupy Wagnera w Syrii. Był pierwszym, który dał Ukrainie broń. To on wydalił z USA 35 proc. personelu rosyjskiej ambasady. Trump jest nieprzewidywalny i niebezpieczny, ale dopóki sieje chaos, dla Rosji jest opłacalny.
Nieco w podobny sposób jego ewentualny powrót do władzy traktuje też Ukraina. Wizja Trumpa jako prezydenta powinna być co najmniej niepokojącą dla Kijowa. Ale też dostrzega w tej nieprzewidywalności Trumpa jakąś szansę?
Nie bez powodu amerykańską politykę porównują do pokera. Idąc tym tropem, prezydent Harris to bardzo mała stawka. Możesz wygrać, ale niewiele. Musisz za to w kółko rozdawać karty, ciągłe podbijać pulę. To trwa i sukces nie jest gwarantowany.
Z kolei Trump to pójście va banque podczas ostatniego rozdania. Wiesz, że masz mocne karty, ale takie same ma też twój oponent. Możesz rozbić bank, ale możesz też wszystko stracić.
To wpasowuje się w dotychczasowy styl zarządzania Zełenskiego.
To prawda, jest skłonny podejmować ryzyko. Trump może okazać się dla Ukrainy strzałem w dziesiątkę. Na pewno wiemy, że możemy wygrać wojnę, ale potrzebujemy zasobów. Ale Trump równie dobrze może okazać się strzałem w stopę, bo – powtórzę - jest nieprzewidywalny.
Więc jeśli mówimy o nastrojach w Ukrainie wobec Trumpa, powiedziałbym, że w kręgach politycznych i eksperckich są one robocze. To znaczy, że musimy mieć strategię, rozumieć z kim rozmawiać, kogo zapraszać, gdzie jeździć, co możemy zaoferować. Mamy zrozumienie, że z Trumpem można pracować, ale trochę innymi metodami.
Podobno Trump żywi osobistą niechęć do Zełenskiego.
Cóż, mają bardzo skomplikowane relacje. W 2019 roku Trump twierdził, że Zełenski jest jednym z najwybitniejszych polityków współczesności. Teraz Trump mówi, że Zełenski jest najlepszym handlowcem na świecie, który przyjeżdża do Ameryki, by zgarnąć 60 miliardów dolarów. Ale z ust Trumpa, który uważa się za najlepszego biznesmena na świecie, to raczej brzmi jak komplement niż obelga. Wszystkie rozmowy telefoniczne i spotkania raczej wskazywały na to, że Trump pozytywnie odnosi się do Zełenskiego. Więc nie widzę przesłanek, by uważać, że żywi do niego niechęć.
Ale też nie zależy mu ani na Europie, ani tym bardziej na Ukrainie. I ta świadomość na Zachodzie jest coraz silniejsza. Więc, co jeśli Trump będzie próbował przekształcić NATO w rodzaj firmy ochroniarskiej – nie płacisz, nie masz ochrony, a Ukrainie po prostu zakręci nawet ten słabo działający kurek z bronią?
Zacznijmy od tego, że Europa już przygotowuje się na ewentualny powrót Trumpa, rozwija swój potencjał zbrojeniowy i koncentruje się na sobie, bo rozumie, że bezpieczeństwo może zależeć tylko od niej samej. Zobaczyliśmy to wyraźnie podczas ostatniego szczytu NATO. Zostały stworzone programy, które zabezpieczą Ukrainę w przypadku, jeśli Trump zacznie działać na naszą niekorzyść.
Ale jeszcze raz podkreślę: nieraz wiedzieliśmy, jak Trump zmieniał swoje poglądy.
O natychmiastowym zakończeniu wojny w Ukrainie Trump mówi nieustanie. W zasadzie jest to jedna z kluczowych tez jego kampanii wyborczej.
Kluczowe jest tu słowo "kampania". Dla Trumpa i Republikanów Ukraina stała się narzędziem, którym można było okładać Bidena, a teraz Harris. Kiedy Biden chciał dostarczać broń Ukrainie, Republikanie to blokowali. Ale jak tylko Biden przełączył swoją uwagę na inne problemy, republikanie przeforsowali własny projekt, zawierający finansowanie dla Ukrainy.
Innymi słowy, jeśli jest możliwość zapisania na swoje konto sukcesu związanego z Ukrainą, Republikanie robią to bez wahania, ale jeśli ma to być sukces Bidena – będą to torpedować. Trump to atakuje Ukrainę, to podkreśla, że dał jej 120 mld dolarów albo że byłby gotowy bombardować Moskwę, gdyby był prezydentem. Ten sam Trump w lipcu 2023 roku mówił, że Ukraina to "skorumpowany dół gnilny na kształt Afganistanu".
Prawda jest taka, że Trump w ogóle nie ma żadnej strategii względem Ukrainy. Jego retoryka, jak chorągiew, może zmieniać się o 180 stopni. Musimy jednak rozumieć jedną rzecz: Trump nigdy nie chce wyglądać na słabeusza, tak samo jak nigdy nie przegapi okazji, by zarobić. A jak mówią przedstawiciele amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego, dostawy broni dla Ukrainy to interes stulecia. Oprócz tego przegrana Ukrainy, to przegrana z Putinem.
Niekoniecznie, bo zamrażając wojnę, może lansować siebie, jako męża stanu, który przyszedł i posprzątał bałagan po Demokratach.
Oczywiście, że tak, ale musimy też zrozumieć, że zamrożenie wojny w Ukrainie na pewno nie oznacza jej końca. Tylko da Rosji czas, by przygotować się do nowej agresji.
Cytując senatora J.D. Vance'a, którego Trump wybrał na wiceprezydenta: "Nie obchodzi mnie, co będzie z Ukrainą". Jest w tym dużo smutnej prawdy, bo dla Stanów Zjednoczonych najważniejsza jest sytuacja na Pacyfiku.
To prawda, ale jedno z drugim jest powiązane. Vance może sobie mówić różne rzeczy, ale jeśli uważnie przyjrzymy się strategii polityki zagranicznej Trumpa i choćby przeanalizujemy artykuł programowy opublikowany na łamach Foregin Affairs, widać, że u Republikanów jest wyraźnie zrozumienie, że bezpieczeństwo nie działa wybiórczo. Nie można przegrać w jednym miejscu na świecie i wygrać w innym.
Zarówno sojusznicy, jak i ich przeciwnicy postrzegają bezpieczeństwo jako całość. Innymi słowy, przegrana w Ukrainie oznacza początek ofensywy Chin w regionie Indo-Pacyfiku. Niekoniecznie będzie to operacja wojskowa przeciwko Ameryce, ale z pewnością coś, z czym Ameryka nie będzie w stanie sobie poradzić. I otoczenie Trumpa to doskonale rozumie.
Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski