Kim Dzong Un eskaluje "wojnę". "Zostanie wymazana z mapy"

Kim Dzong Un znów przypomniał światu o swojej nieobliczalności. Władimirowi Putinowi wysyła z odsieczą koreańskich żołnierzy, a Korei Południowej i USA grozi - nie pierwszy już raz - użyciem broni atomowej.

Kim Dzong Un: "Będziemy bez wahania wykorzystywać wszystkie swoje zdolności ataku przeciwko swoim wrogom"
Kim Dzong Un: "Będziemy bez wahania wykorzystywać wszystkie swoje zdolności ataku przeciwko swoim wrogom"
Źródło zdjęć: © PAP | KCNA

"Jeśli wybuchnie wojna, Republika Korei zostanie wymazana z mapy. Ponieważ chce wojny, jesteśmy gotowi położyć kres jej istnieniu" - to oświadczenie, które opublikowała w tym tygodniu Koreańska Centralna Agencja Informacyjna (KCNA).

Ukazało się ono w reakcji na rozrzucenie nad Koreą Północną propagandowych ulotek, o co Pjongjang oskarżył sąsiadów z południa. Na dowód KCNA opublikowała niewyraźne zdjęcia balonów i ulotek, ale rząd w Seulu zapewnił, że nie ma nic wspólnego z akcją. Jeśli ulotki zostały wysłane z południa, to mogą za tym stać południowokoreańscy aktywiści.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Wojny balonowe"

Nie byłby to pierwszy taki przypadek. Prawdą jest, że w przeszłości aktywiści z południa wysyłali na północ balony z podwieszonymi do nich propagandowymi materiałami. Informowali w nich o północnokoreańskich obozach i pokazywali, jak wygląda życie obywateli w Korei Południowej. Na przykład w roku 2020 na ulotkach zestawiano głodnych poddanych Kim Dzong Una z uśmiechniętymi obywatelami Korei Południowej.

Korea Północna nie pozostawała i nie pozostaje dłużna - tylko w ostatnich czterech miesiącach na południe wysłała ponad 6 tys. balonów z różnymi odpadami. Niektóre z nich zawierały nawet odchody. W odpowiedzi z Korei Południowej przez megafony zaczęto nadawać wiadomości ze świata i muzykę K-pop.

Tym razem "wojna balonowa" miała jednak poważniejsze następstwa. Północnokoreańska armia wysadziła odcinki dwóch nieużywanych dróg łączących oba kraje, a przy granicy rozmieszczono jednostki artyleryjskie i rakietowe. W stan podwyższonej gotowości Pjongjang postawił również przygraniczne garnizony.

KCNA poinformowała, że ponad 1,4 mln młodych ludzi zgłosiło się "na ochotnika" do wstąpienia lub powrotu do Koreańskiej Armii Ludowej. Miał to być spontaniczny odzew na "poważną prowokację", czyli akcję ulotkową.

Kim Dzong Un: mam atom i nie zawaham się go użyć

Postawienie armii w stan gotowości i wysadzanie różnych obiektów też nie jest nowością. W 2020 roku Korea Północna zburzyła budynek biura łącznikowego wybudowany tuż nad granicą. Wówczas też postawiono armię w stan gotowości, a studenci, uczniowie i rolnicy masowo zgłaszali się do armii. Jeszcze wcześniej, co w roku 2017, KCNA twierdziła, że na ochotnika zgłosiło się prawie 3,5 mln ludzi w odpowiedzi na presję USA ws. północnokoreańskiego programu nuklearnego.

Wówczas, podobnie jak teraz, Pjongjang przedstawił ten masowy zaciąg jako pokaz jedności narodu, motywowany chęcią obrony kraju i odwetu. Seul z kolei odpowiedział podobnie, stawiając własne jednostki w stan gotowości, a Ministerstwo Obrony w Seulu ostrzegło, że jeśli w jakimkolwiek starciu ucierpi którykolwiek obywatel Korei Południowej, Korea Północna będzie świadkiem "końca swojego reżimu".

Zajścia z ostatnich dni wpisują się w ciąg buńczucznych działań Kim Dzong Una.

Na początku października dyktator ostrzegł, że może użyć broni jądrowej w potencjalnych konfliktach z Koreą Południową i Stanami Zjednoczonymi. Według niego obydwa państwa są odpowiedzialne za podnoszenie wrogości na Półwyspie Koreańskim.

"Będziemy bez wahania wykorzystać wszystkie swoje zdolności ataku przeciwko swoim wrogom" - zapowiedział Kim Dzong Un.

Niepokojące są również zmiany w północnokoreańskiej konstytucji. Wpisano do niej punkt mówiący, że Korea Południowa jest krajem "wrogim". Dotychczas północnokoreańska doktryna zakładała pokojowe zjednoczenie obu państw i wprowadzenie komunizmu. Teraz konstytucja wprost określa Południową Koreę jako "państwo wrogie", które trzeba zająć siłą.

Zbliżenie dwóch reżimów

Południowokoreańscy eksperci zauważają, że Kim zdecydował się na taki krok, bo poczuł się pewnie po zbliżeniu z Federacją Rosyjską. W czerwcu Rosja i Korea Północna podpisały traktat o wszechstronnym partnerstwie strategicznym. Umowa zawarta przez Putina i Kim Dzong Una zawiera klauzulę o wzajemnej obronie, zgodnie z którą obie strony mają udzielić sobie nawzajem wsparcia w przypadku agresji z zewnątrz.

Jednym z przejawów tego zbliżenia jest nie tylko dostarczanie Kremlowi pocisków artyleryjskich, ale również wysłanie do Rosji kilku tysięcy północnokoreańskich żołnierzy. Obecnie odbywają oni szkolenie. Możliwe, że na front lub w rejony przygraniczne z Ukrainą, mogą zostać przerzuceni do końca 2024 r.

Reżim, mając za plecami atomową potęgę Rosji, postanowił stroszyć piórka. Przy tym, jak podkreśla prof. Kang Dong-wan, wykładowca nauk politycznych i dyplomacji na Uniwersytecie Dong-a w Pusan, do eskalacji nie dojdzie.

- Północnokoreański reżim opiera się na polityce strachu i potrzebuje zewnętrznego wroga - ocenił prof. Kang w rozmowie z BBC. - Zawsze, gdy napięcia rosną, Korea Północna podkreśla zewnętrzne zagrożenia, aby zwiększyć lojalność wobec reżimu.

Kim ma również świadomość słabości własnej armii i ogranicza się jedynie do prowokacji jak ostrzelanie niezamieszkałych wysp, czy wysadzanie w powietrze dróg. Jest to jedynie wymachiwanie szabelką, ponieważ w bezpośrednim starciu armia Korei Północnej nie jest w stanie konkurować z południowym sąsiadem. W większości obszarów rozwój sił zbrojnych zatrzymał się na poziomie lat 70. XX wieku.

Armia liczna, ale archaiczna

Ponad milionowa armia jest czwartą co do wielkości i na papierze wygląda całkiem nieźle. Ranking Global Firepower opracowywany jedynie na podstawie suchych liczb umieszcza północnokoreańską armię na 36. miejscu, a marynarkę wojenną nawet w pierwszej dziesiątce. Jednak kiedy przyjrzeć się bliżej, tak już nie jest.

Głównym typem czołgu są pojazdy Chonma-ho w wersjach od 1 do 3, których Kim Dzong Un ma ok. 1200. Chonma-ho tych wersji są wzorowane na radzieckich T-62, których produkcję zakończono przed 40 laty. Koreańczycy posiadają jeszcze ok. 1 tys. oryginalnych radzieckich T-62. Pozostałe wozy to oryginalne T-72 lub ich lokalne odmiany.

Znacznie gorzej przedstawia się wyposażenie oddziałów zmechanizowanych, których na północy praktycznie nie ma. Koreańczycy dysponują głównie starymi chińskimi VTT-323 i radzieckimi BWP-1. Również artyleria zatrzymała się w rozwoju na poziomie sprzed wielu dekad. Głównym orężem jest haubica M-20, pochodząca jeszcze z lat 30. XX w. I młodsza o dwie dekady D-74, produkowana w Korei na licencji.

Prawdziwym skansenem są siły powietrzne, których trzon stanowi 120 sztuk Chengdu J-7 i 106 Shenyang J-5. Pierwsze z nich to licencyjne MiGi-21, a drugie to MiG-17F. Koreańczycy posiadają także ok. setki Shengyangów J-6, czyli MiGów-19 chińskiej produkcji. Samoloty w zasadzie nie były modernizowane od ponad dwóch dekad, więc nie przedstawiają sobą żadnej wartości bojowej. Podobnie jak 80 sztuk bombowych H-5, czyli licencyjnych Iłów-28. O tym jak stare są to maszyny, najlepiej świadczy to, że z polskich Sił Powietrznych zostały wycofane w 1979 r., kiedy uznano je za przestarzałe.

Ruszenie taką armią na dobrze zorganizowaną i nowoczesną armię Korei Południowej mogłoby zakończyć się katastrofą i faktycznym upadkiem reżimu dynastii Kimów. Kim Dzong Un ma tego świadomość, dlatego jedynie macha szabelką, mając za sojusznika Władimira Putina.

Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Węgierska pokusa PiS [OPINIA]
Tomasz P. Terlikowski