Protesty w Gruzji. Tbilisi, 2 grudnia 2024 roku © East News | GIORGI ARJEVANIDZE

Wachtang Maisaia: Na naszych oczach w Gruzji dzieje się rewolucja

- Ludzie są wściekli, bo władza zamachnęła się na ich prawdziwe gruzińskie marzenie, marzenie europejskie, a zamiast niego wciska russkij mir. Protesty ogarnęły cały kraj. Stłumić to niezadowolenie będzie ciężko - mówi Wirtualnej Polsce Wachtang Maisaia, gruziński analityk wojskowy i polityczny, profesor Międzynarodowego Uniwersytetu Kaukaskiego.

  • 28 listopada premier Gruzji Irakli Kobachidze ogłosił, że jego rząd zawiesza do 2028 r. rozmowy o akcesji do Unii Europejskiej.
  • Tego samego dnia Parlament Europejski przyjął rezolucję, w której odrzucił wynik październikowych wyborów parlamentarnych w Gruzji i wezwał do ich ponownego przeprowadzenia w ciągu roku.
  • Po ogłoszeniu decyzji gruzińskiego rządu w całym kraju wybuchły spontaniczne protesty, które są brutalnie tłumione przez służby porządkowe.

Tatiana Kolesnychenko: Patrząc na wydarzenia w Gruzji, trudno oprzeć się skojarzeniom z ukraińską Rewolucją Godności w 2014 roku. Podobne są powody, masowa i spontaniczna reakcja społeczeństwa, brutalność ze strony władz.

Wachtang Maisaia*: Na naszych oczach w Gruzji dzieje się rewolucja. Ale wciąż mam nadzieję, że uda nam się uniknąć przelewu krwi, co nie udało się w Polsce w stanie wojennym czy podczas ukraińskiej Rewolucji Godności.

Jakie widzi pan analogie między Polską w latach 80. i dzisiejszą Gruzją?

Przyczyny protestów są oczywiście inne, ale analogiczna jest forma sprzeciwu. Z godziny na godzinę rośnie liczba instytucji, które w odpowiedzi na decyzję władz ogłaszają strajk. Dobrym przykładem jest MSZ. Tylko w ciągu kilku dni dymisję złożył wiceminister i sześciu ambasadorów w kluczowych krajach, a 200 urzędników ogłosiło strajk. De facto gruzińskie ministerstwo spraw zagranicznych jest dzisiaj sparaliżowane.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Do tego protestują setki pracowników agencji państwowych, Ministerstwa Obrony, Ministerstwa Edukacji, tbiliskiego ratusza, Narodowego Banku, sędziów, wykładowców, nauczycieli, przedstawicieli biznesu, którzy grożą, że przestaną płacić podatki... Wszyscy wydają oświadczenia, że są wierni art. 78 konstytucji, który zobowiązuje wszystkie organy państwowe do dołożenia wszelkich starań na rzecz integracji europejskiej i euroatlantyckiej.

Ma to ogromne znaczenie, bo strajk to paraliż państwa. Nie będzie go tak łatwo zdławić armatkami wodnymi i granatami hukowymi, jak zwykłe protesty uliczne.

Mówi pan o zbuntowanych urzędnikach, ale wielu z nich pracowało w państwowych instytucjach od 2012 roku, kiedy partia Gruzińskie Marzenie założona przez oligarchę i szarą eminencję Bidzinę Iwaniszwili doszła do władzy. Duża część z tych ludzi nawet nie protestowała, kiedy w maju tego roku przyjęto kontrowersyjną ustawę o "agentach zagranicznych", będącą kopią przyjętej w Rosji. Dlaczego dopiero teraz dostrzegli problem?

Decyzja o zawieszeniu eurointegracji była przekroczeniem czerwonej linii dla większości Gruzinów (według różnych badań socjologicznych za europejskim kierunkiem rozwoju opowiada się 70-80 proc. społeczeństwa). Nawet podczas ostatniej kampanii wyborczej liderzy Gruzińskiego Marzenia wielokrotnie deklarowali, że utrzymają proeuropejski kurs.

Zamiast tego zaczęli swoją czwartą kadencję od złamania prawa. Datę inauguracyjnej sesji parlamentu powinna była wyznaczyć prezydent Gruzji Salome Zurabiszwili. Ale mając dowody na liczne falsyfikacje, prezydent zaskarżyła wynik wyborów do Trybunału Konstytucyjnego. Choć trybunał przyjął jej pozew, Gruzińskie Marzenie samowolnie zwołało posiedzenie parlamentu i jednogłośnie przegłosowało nowy rząd. Opozycja nie uznaje wyników wyborów i nie bierze udziału w obradach. Znamienne też jest, że na pierwszą sesję nieuznanego parlamentu nie przyszedł zwierzchnik gruzińskiego kościoła i ani jeden z akredytowanych ambasadorów.

Ale frustracja sięgnęła apogeum, kiedy ogłoszono decyzję o zamrożeniu eurointegracji, co było bezpośrednim złamaniem konstytucji. Wybuchły protesty, władza zareagowała przemocą, co poskutkowało tym, że Biały Dom postanowił zawiesić umowę o strategicznym partnerstwie między USA i Gruzją. To była kolejna czerwona linia i tego samego dnia na ulice wyszły dziesiątki tysięcy ludzi. A władza ma problem z aktywizacją nawet swoich zadeklarowanych sympatyków.

Ludzie poczuli się oszukani?

Ludzie czują wściekłość, bo rząd chce zabrać ich prawdziwe gruzińskie marzenie – europejskie marzenie, a zamiast niego wcisnąć narodowi russkij mir. Jest to przewrót konstytucyjny. Przed tym mieliśmy quasi rząd i quasi premiera, ale teraz, po zastosowaniu bezprecedensowej przemocy wobec protestujących, Gruzja zaczyna dryfować w stronę bycia autorytarnym reżimem, w którym za sznurki pociągają Kreml i oligarcha Iwaniszwili.

Wielu gruzińskich komentatorów podkreśla, że metody, jakie stosuje dzisiaj gruzińska policja, do złudzenia przypominają taktykę rosyjskiego OMON-u. W czym jest podobieństwo?

Nie chodzi tylko o metody. Są podejrzenia, że demonstracji nie pacyfikują Gruzini. Sposób, w jaki poruszają się te osoby w maskach, pokazuje, że mają dużą wprawę w brutalnych pobiciach. Jednym z symboli tych protestów jest wideo, na którym kopią w twarz bezbronnego człowieka. Do tego są porwania i świadome polowanie na dziennikarzy. Setki demonstrantów trafiło do szpitali ze złamanymi kończynami, nosami, szczękami, żebrami. Innych zatrzymano i wsadzono do aresztu. To jest typowa taktyka, którą stosuje rosyjski OMON i Rosgwardia.

Na razie nikt nie ma dowodów, że pod tymi maskami ukrywają się Rosjanie, Czeczeni czy wagnerowcy, ale czy byłoby to aż tak zaskakujące? Wiedzieliśmy już ich w Ukrainie i na Białorusi. Wcześniej podczas rozpędzania protestów na placu Błotnym w Moskwie. Zachowywali się tak samo. Czy mogli wjechać do Gruzji jako "turyści"? Moim zdaniem tak. Zwłaszcza że według moich informacji na kilka dni przed ogłoszeniem decyzji o zamrożeniu eurointegracji mogło dojść do pałacowego przewrotu wewnątrz Gruzińskiego Marzenia.

Faktyczną kontrolę nad władzą przyjęło radykalne skrzydło partii, które opowiada się za normalizacją relacji z Rosją, a nawet umieszczeniem jej baz wojskowych na terytorium Gruzji. Są to osoby bezpośrednio związane z Dmitrijem Kozakiem, wiceszefem administracji Putina, który jest kuratorem Kremla na Kaukazie. Celem jest ustawienie rządu w Gruzji, który de facto byłby całkowicie kontrolowany przez Moskwę.

Jak pan widzi dalszy rozwój sytuacji w Gruzji? Wątpliwe, by Iwaniszwili i jego partia przystali na żądania protestujących. Już nie chodzi o wycofanie się z decyzji o zamrożenie eurointegracji, ale i o rozpisanie nowych wyborów, które prawdopodobnie oznaczałyby koniec władzy Gruzińskiego Marzenia.

Są dwa warianty. Pierwszy optymistyczny, gdzie bez przelewu krwi uda nam się doprowadzić do upadku uzurpatorów. Przypomnę, że strajkują instytucje państwowe, co oznacza paraliż władzy. Oprócz tego wyników wyborów nie uznało żadne demokratyczne państwo. Gruzińskiemu Marzeniu pogratulowały tylko Turcja, Węgry, Armenia, Azerbejdżan, Wenezuela i Nikaragua. Brakuje w tym towarzystwie chyba tylko Korei Północnej.

A drugi scenariusz? Na Kremlu już grzmią, że Gruzja podąża "ukraińską ścieżką w otchłań". Podczas ukraińskiej Rewolucji Godności władza, próbując stłumić protesty, otworzyła ogień do protestujących. Wtedy zginęło 100 osób. Potem zaczęła się aneksja Krymu i wojna w Donbasie.

Nie sądzę, by ośmielili się otworzyć ogień do protestujących. Wiedzą, że za tym pójdzie reakcja społeczeństwa i w konsekwencji otrzymają prawdziwy gruziński Majdan.

Jeśli chodzi o interwencję militarną ze strony Rosji, to takie zagrożenie istnieje. Widzimy, że za kulisami całej tej sytuacji stoi Kreml. Ale nasze szczęście w tym nieszczęściu jest takie, że Moskwa dziś jest skupiona na wojnie w Ukrainie i nagłej aktywizacji walk w Syrii. Nie ma na tyle dużo sił, by otworzyć trzeci front w Gruzji. To daje nam nadzieję, że dni tego quasi rządu są policzone i wkrótce czekają nas nowe wybory parlamentarne.

I jest jeszcze trzeci scenariusz, w którym władza weźmie demonstrantów na przetrzymanie, aż w końcu cała energia się wyczerpie. Podobnie było z demonstracjami, kiedy przyjęto ustawę o agentach specjalnych. Ludzie w końcu rozeszli się po domach.

Myślę, że właśnie na to liczą. Zobaczymy. W tej chwili sytuacja jest nieprzewidywalna. Na razie protest rośnie w siłę. Na ulicach są barykady, w szkołach i na uczelniach wyższych odwołano zajęcia. Moi studenci też dołączyli do strajku, a ja razem z nimi.

Nawet z ust prawosławnych patriarchów słychać krytykę wobec władzy. Sięgnęła po zbyt dużo. Naruszyła prawo, złamała konstytucję, a teraz będzie próbować wcisnąć społeczeństwu karykaturę na stanowisko prezydenta, byłego piłkarza Michaiła Kawelaszwilego, który nie ma nawet wyższego wykształcenia. To kpina z Gruzinów.

Po raz pierwszy prezydent nie będzie wybrany w ogólnokrajowych wyborach, tylko przez specjalne kolegium, w którym Gruzińskie Marzenie ma większość. Więc w zaplanowanym na 14 grudnia głosowaniu z łatwością przegłosuje swojego kandydata. Z kolei obecna prezydent Salome Zarubaszwili ogłosiła, że nie odejdzie ze stanowiska, dopóki nie zostaną przeprowadzone kolejne wybory. Jest dziś jedynym ośrodkiem władzy, który uznaje opozycja i protestujący. Jest w stanie połączyć wokół siebie skłóconą opozycję?

Wokół prezydent dziś koncentruje centrum opozycyjne i ruch protestujących. Liderzy czterech partii opozycyjnych, którym ukradziono wygraną w wyborach parlamentarnych, łączą siły wokół niej. Mamy coś w rodzaju alternatywnego ośrodka władzy. Jeśli Rosja nie będzie się wtrącać w wewnętrzne sprawy Gruzji, mamy wszystkie szanse wygrać tę walkę.

Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski

***

Prof. dr Wachtang Maisaia - politolog, ekspert ds. wojskowości i bezpieczeństwa, profesor Międzynarodowego Uniwersytetu Kaukaskiego oraz wykładowca na Uniwersytecie Państwowym w Tbilisi. Uhonorowany nagrodą Naukową im. T. Filipowicza Uniwersytetu Warszawskiego. Były doradca prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego oraz gruzińskiego przedstawicielstwa dyplomatycznego przy Kwaterze Głównej NATO. W maju 2009 roku Maisaia został zatrzymany pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji. Proces się toczył za zamkniętymi drzwiami, a profesora skazano na 20 lat więzienia. Artykuł, na podstawie którego go sądzono, uznano później za niekonstytucyjny, a samego Maisaię - więźniem politycznym. Został uwolniony w 2013 roku. W maju tego roku Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał, że Maisaia był poddawany torturom podczas przebywania w więzieniu i zobowiązał Gruzińskie państwo do wypłacenia mu 15 tys. euro odszkodowania.