Koziński: Niemcy łapią katar. Kiedy zarażą się Polska i reszta Europy? [OPINIA]
Bardzo nieoczekiwana zmiana – polska scena polityczna jest dziś dużo bardziej stabilna niż niemiecka. Kto by się spodziewał, że to w ogóle możliwe jeszcze dekadę temu?
11.02.2020 | aktual.: 11.02.2020 14:59
Przyzwyczailiśmy się, że w Niemczech zmiany na szczytach politycznych dokonują się powoli. Gdy w 2005 r. władzę oddawało SPD Gerharda Schroedera, już na wiele miesięcy przed wyborami wiadomo było, że kolejnym kanclerzem zostanie Angela Merkel z CDU/CSU.
W tym samym roku w Polsce właśnie upadała potęga SLD, a jej miejsce próbowały zająć dwa ugrupowania, które powstały zaledwie w 2001 r.: Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość. Wyniku ówczesnych wyborów nikt nie umiał przewidzieć do samego końca – podobnie jak późniejszych decyzji personalnych na szczytach władzy. „Typowo polski chaos” – myśleli sobie pewnie Niemcy dumni z politycznego porządku, jaki panował u nich.
Ale minęła dekada i wszystko się zmieniło o 180 stopni. Gdy władzę w 2015 r. oddawała Platforma, na wiele miesięcy wcześniej było wiadomo, że przejmie ją PiS. Wyniki wyborów w 2019 r. były znane na długo przed ich datą. Opozycja nawet się nie łudziła, że zdoła PiS pozbawić rządów. Przewidywalność niczym w Niemczech.
Tyle że w Berlinie teraz o takiej stabilność mogą tylko pomarzyć. Wybory parlamentarne w tym kraju za rok, ale dziś konia z rzędem temu, kto przewidzi, jaka konfiguracja partyjna i personalna będzie po nich tworzyć rząd. Chaos całkowity. Co się takiego stało w Niemczech, że nagle tamtejsza polityka znalazła się w okresie tak potężnych zawirowań?
Policzone dni Merkel
Bezpośrednią przyczyną obecnych zawirowań jest kryzys z tworzeniem rządu landowego w Turyngii. Nowy kanclerz został wybrany przez koalicję CDU oraz prawicowej AfD, partii, która w Niemczech – we względu na poglądy – jest otoczona kordonem sanitarnym, partie głównego nurtu nie wchodzą z nią w koalicje. W Turyngii ta zasada została złamana, co wywołało ogólnokrajowe reperkusje. Tak potężne, że z kierowania CDU zrezygnowała szefowa Annegret Kramp-Karrenbauer.
Pozornie mówimy o ruchu czysto technicznym – w końcu wiadomo, że w Niemczech pełnię władzy sprawuje Angela Merkel. Tyle że niemiecka kanclerz rządzi już prawie 15 lat. Wiadomo, że jej czas minął. Ustąpienie miejsca AKK (tak popularnie określa się Kramp-Karrenbauer) na szczycie CDU, było formą zarządzania procesem sukcesji.
Tyle że dziś czarno na białym widać, że ten proces się nie udał. AKK formalnie zrezygnowała z powodu kryzysu w Turyngii, lecz pomruki niezadowolenia wobec niej słychać było od dawna. CDU słabo wypadło w eurowyborach, w kilku wyborach landowych.
Ale przede wszystkim nowa przewodnicząca nie miała żadnego pomysłu na odświeżenie partii. Zdobywała głosy tylko siłą rozpędu, poparciem żelaznego elektoratu. Nowej jakości w tym nie było, CDU z Merkel na czele byłaby dokładnie w tym samym miejscu. Najlepszy dowód, że eksperyment z AKK nie wypalił.
Nie jest tak, że cała CDU została w pełni ułożona pod Merkel. Ona zawsze miała w partii opozycję. Jej główną twarzą jest Friedrich Merz, ale silnych nazwisk po tej stronie jest więcej. Teraz ci ludzie dojdą do głosu. Widać, że CDU potrzebuje nowego spojrzenia, świeżego pomysłu, zastrzyku energii. A skoro tak, to odejście Merkel jest przesądzone.
Nie wiadomo tylko, w jakiej formie. Czy dojdzie do tego dopiero po wyborze nowego szefa CDU? A może nowy lider uzna, że warto, by obecna kanclerz pełniła tę funkcję do przyszłorocznych wyborów? A może odwrotnie – turbulenecje wewnątrz partii są tak ogromne, że Merkel nie dotrwa na stanowisku nawet do wewnątrzpartyjnych wyborów? Dziś właściwie każdy z tych scenariuszy jest możliwy – i to najlepiej pokazuje, w jakim chaosie znalazła się niemiecka scena polityczna.
Problemy Niemiec, problemy Europy
Nie wiadomo, kto będzie stał na czele CDU w czasie przyszłorocznych wyborów. Nie wiadomo, czy ta partia zdoła je wygrać. Nie wiadomo, z kim mogłaby ewentualnie stworzyć koalicję rządową. Nie wiadomo, czy w ogóle jakakolwiek koalicja będzie możliwa. Niewykluczone, że Niemcy wejdą na ścieżkę, którą teraz podążają Hiszpania i Izrael – kraje, które rozpaczliwie powtarzają co kilka miesięcy wybory, licząc, że w ten sposób uda się wyłonić stabilną większość (warto dodać, że to próby nieudane).
To wszystko oznacza duże problemy dla Polski. Jesteśmy tak ściśle powiązani gospodarczo z Niemcami, że każde zawirowanie po tamtej stronie Odry oznacza kłopoty u nas. Po drugie, wszystkie turbulencje polityczne zawsze wywołują jeden efekt: głos zyskują populiści. Wcale nie jest powiedziane, że nagle w Niemczech nie odezwą się głosy antypolskie. Gdyby się okazało, że nagle politycy grający polską kartą zyskują na popularności, mogłoby to doprowadzić do bardzo niebezpiecznej dla nas kaskady zdarzeń. Takie ryzyko zawsze się pojawia w erze politycznej zawieruchy.
I problem najbardziej praktyczny. W przyszłym półroczu Niemcy obejmują prezydencję w UE. Powszechnie oczekiwano, że to właśnie oni dokończą negocjacje nowego budżetu unijnego na lata 2021-2027. Tyle że teraz to staje się trudniejsze niż ktokolwiek się spodziewał. W efekcie grozi nam to, że rok 2021 Unia zacznie bez nowego budżetu. W takiej sytuacji turbulencje polityczne, które teraz obserwujemy, będą tylko niewinnym zefirkiem przy tornado, które za chwile ogarnie całą Europę.
Bo gdy Niemcy mają katar, szybko cała Europa łapie zapalenie płuc. A niemieckie problemy dziś to dużo więcej niż zwykłe przeziębienie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.