Jarosław Gowin: "Renegocjacja umowy koalicyjnej z PiS‑em jest konieczna" [WYWIAD]
- Kiedy wybory? Piłka jest po stronie opozycji. W praktyce marszałek ma do wyboru dwie daty: 28 czerwca lub 5 lipca. To od tempa prac opozycyjnej większości senackiej zależy, czy kalendarz skonstruowany przez Elżbietę Witek da ewentualnym nowym kandydatom jeden, czy też dwa tygodnie na zebranie podpisów - mówi prezes Porozumienia Jarosław Gowin w rozmowie z Marcinem Makowskim dla WP.
Marcin Makowski: Bycie szeregowym posłem chyba panu służy?
Jarosław Gowin (Prezes Porozumienia): Na pewno z perspektywy szeregowego posła polska polityka jest znacznie ciekawsza niż "House of Cards".
A nie ma pan wrażenia, że czasem przypomina "Świat według Kiepskich"?
Na pewno jest w niej za dużo sporów, improwizacji i niepotrzebnych podziałów. Na końcu jednak spór o termin wyborów prezydenckich zakończył się dobrym kompromisem wewnątrz obozu Zjednoczonej Prawicy, a polskie państwo stało się ponownie sterowne.
"Jarosław Gowin zapobiegł zepchnięciu Polski w głęboki kryzys przez narodowo-konserwatywne władze forsujące wątpliwy pomysł wyborów prezydenckich. Zapewnia mu to miejsce w podręcznikach do historii" - napisał o panu ostatnio "Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung".
Rzeczywiście, gdyby wybory odbyły się 23 maja, przebiegałyby w atmosferze chaosu. Legitymacja nowego prezydenta, ktokolwiek by nim został, byłaby szeroko kwestionowana w kraju, ale także za granicą. Natomiast uniknięcie tego kryzysu to nie jest sukces mój, ale wspólny sukces prezesa Jarosława Kaczyńskiego i mój.
Zastanawiam się, czy taka rekomendacja na prawicy nie jest jak pocałunek śmierci? Do tej pory "Frankfurter Allgemeine Zeitung" wypowiadał się przeważająco krytycznie o rządzie Prawa i Sprawiedliwości, będąc w jego kręgach synonimem niemieckich nacisków politycznych.
Przecież to najważniejszy dziennik europejskiej chadecji. Zawsze podkreślałem, że Niemcy są naszym kluczowym partnerem gospodarczym, a zatem jednym z najważniejszych partnerów politycznych. Polska racja stanu wymaga tego, aby wobec ewidentnie wrogiej polityki Władimira Putina utrzymywać możliwie jak najlepsze relacje z drugim z potężnych sąsiadów. "Jak najlepsze" oznacza jednak również podmiotowe. Dlatego byłem krytykiem nadmiernego uzależniania Polski od stanowiska Niemiec, jak działo się to za rządów Donalda Tuska.
Wróćmy do kraju. Sejm ekspresowo uchwalił we wtorek poprawki do ustawy o głosowaniu korespondencyjnym, zamieniając je na głosowanie hybrydowe. Czy nie dało się tego zrobić spokojniej, z uwzględnieniem choćby części uwag opozycji?
To pytanie nie do mnie. Ja uczestniczyłem w pracach na nową ordynacją na etapie rozstrzygnięć kierunkowych. Uważam ją za bardzo dobrze przemyślaną i w pełni odpowiadającą standardom demokratycznym. Niektóre z poprawek opozycji zostały uwzględnione. Dlatego, o ile dobrze zauważyłem na sali posiedzeń, Konfederacja ustawę poparła, a Lewica i Koalicja Polska – wstrzymały się od głosu. Nie przypominam sobie, by w obecnej i minionej kadencji jakakolwiek kontrowersyjna politycznie ustawa miała tak względnie dobre przyjęcie. Wierzę, że również w Senacie uda się wypracować przynajmniej w niektórych sprawach wspólne stanowisko.
Czy pana zdaniem Senat wykorzysta swoje prawo do 30 dni pracy nad poprawkami i jak to wpłynie na termin nowych wyborów?
Liczę, że senacka większość wykaże się odpowiedzialnością za dobrą organizację i bezpieczne przeprowadzenie wyborów. Wiadomo, że im później ustawa zostanie uchwalona ustawa, tym większe będzie ryzyko perturbacji organizacyjnych, które mogą doprowadzić do niepotrzebnych zachorowań. Jednak nawet gdyby Senat przetrzymał ustawę 30 dni, i tak przełom czerwca i lipca jako termin wyborów jest w mojej ocenie niezagrożony.
Nie byłoby wtedy zbyt mało czasu na zebranie podpisów dla ewentualnego nowego kandydata, nie mówiąc już o prowadzeniu normalnej kampanii?
Piłka jest po stronie opozycji. 6 sierpnia kończy się kadencja prezydenta Dudy. Jeżeli wziąć pod uwagę, że po wyborach Sąd Najwyższy potrzebuje trzech tygodni na podjęcie uchwały o ważności wyborów, to w praktyce marszałek Witek ma do wyboru dwie daty: 28 czerwca lub 5 lipca. To od tempa prac opozycyjnej większości senackiej zależy, czy kalendarz skonstruowany przez panią marszałek da ewentualnym nowym kandydatom jeden, czy też dwa tygodnie na zebranie podpisów.
W ciągu ostatnich miesięcy politycznych sporów o wybory wróciliśmy do punktu wyjścia. Głosowanie w lokalach oraz opcjonalne korespondencyjne gwarantowała już pierwsza ustawa covidowa. W międzyczasie na włosku zawisła Zjednoczona Prawica i o mały włos nie doszło do rozłamu w samym Porozumieniu. Kolejny raz sprawdza się powiedzenie, że w polskiej polityce wiele musi się zmienić, aby wszystko pozostało bez zmian? A może rozwoju wypadków nie dało się przewidzieć.
Pewne rzeczy przewidzieć można było od wielu tygodni. Musi pan przyznać, że ja na przykład konsekwentnie powtarzałem, że wyborów korespondencyjnych nie da się przygotować na żaden termin majowy. Największa od stu lat globalna epidemia postawiła cały świat przed nowymi wyzwaniami, do których nie byliśmy jako ludzkość przygotowani. Według oficjalnych danych około 70 proc. wyborów zaplanowanych na ostatnie miesiące zostało przesuniętych.
Tak musiało stać się również w Polsce. Oczywiście byłoby lepiej, gdybyśmy dogadali się szybciej wewnątrz naszego obozu politycznego oraz między rządem a opozycją, ale mogę powiedzieć tylko tyle, że zrobiłem wszystko co w mojej mocy, aby do takiego porozumienia doprowadzić. Kiedy ustępowałem z urzędu wicepremiera i ministra nauki, złożyłem zobowiązanie, że doprowadzę do przesunięcia wyborów na termin, w którym będą one bezpieczne i w pełni demokratyczne, a jednocześnie zrobię to w taki sposób, aby nie narazić na szwank koalicji rządowej. Obu tych obietnic dotrzymałem.
Czy pana zdaniem Łukasz Szumowski dotrzymał swoich rekomendacji? Minister zdrowia zaraz po świętach wielkanocnych mówił, że wybory bezpiecznie da się przeprowadzić tylko korespondencyjnie, albo w sposób tradycyjny za dwa lata. Dzisiaj zagłosował wbrew swoim słowom. Jak twierdzi opozycja, z asa w rękawie rządu, zamienił się w jego obciążenie?
Na pewno Łukasz Szumowski stał się w ostatnich miesiącach wielkim autorytetem społecznym. Jednak każdy z nas, polityków, musi brać w swoich decyzjach pod uwagę nie tylko wskazania eksperckie, ale także ogólną sytuację polityczna. Ze względów konstytucyjno-ustrojowych wybory muszą się odbyć najpóźniej na początku lipca. Do tego czasu wyborów czysto korespondencyjnych nie udałoby się przygotować. Dlatego minister Szumowski zaproponował cały szereg poprawek do ustawy, które przyjęliśmy. Radykalnie zmniejszają one ryzyko dodatkowych zarażenia koronawirusem.
A może w lekarzu wygrała polityka? Zalecenia medyczne i pragmatyka utrzymania władzy nie zawsze idą ze sobą w parze.
Nie zgadzam się z tą oceną. Wygrał nie lekarz ani nie polityk. Wygrał obywatel. Taki, który myśli o dobru wspólnym. Ze względu na Konstytucję wybory trzeba przeprowadzić w trybie mieszanym. Minister Szumowski przyjął to do wiadomości i chwała mu za to.
Wie pan może czym się kierował Jarosław Kaczyński, że wynegocjowane już raz porozumienie odnośnie przełożenia terminu wyborów, trzeba było jeszcze raz w aurze możliwego rozpadu rządu przypieczętowywać wieczorem w minioną sobotę?
Odpowiedzialna polityka wymaga umiejętności trzymania języka za zębami. Proszę pozwolić, że wydarzeń ostatniego weekendu nie będę komentował.
Nie skomentuje pan również doniesień medialnych, że za forsowaniem terminu 23 maja stał były prezes TVP Jacek Kurski, który uważał, że późniejsza data oznacza możliwą porażkę prezydenta Andrzeja Dudy?
O ewentualnej roli prezesa Kurskiego wiem tylko z mediów. Ani sam z nim nie rozmawiałem, ani nikt z liderów PiS-u nie potwierdzał mi jego roli w ostatnich wydarzeniach.
Zmieniając nieco temat. Adam Bielan stwierdził, że dyskusja na ostatnim posiedzeniu Zarządu Porozumienia - już po przypieczętowaniu terminu wyborów - była "emocjonalna". Jak te emocje wyglądały z pana perspektywy?
O mnie jeszcze w czasach studiów psycholog, który prowadził badania nad studentami pierwszego roku filozofii powiedział, że jestem "nienormalnie spokojnym człowiekiem". Byłem w ostatnich tygodniach poddany skrajnej presji, ale cały czas trzymałem nerwy na wodzy. A co do Porozumienia: jestem dumny, że stworzyliśmy demokratyczną partię, w której ścierają się różne poglądy. Także w sprawie terminu wyborów toczyliśmy wiele dyskusji, natomiast o atmosferze spotkania najlepiej świadczy końcowa uchwała przyjęta przez aklamację. Władze partii udzieliły pełnego poparcia moim działaniom.
Marszałek Bielan przedstawił tę sprawę nieco inaczej, mówiąc o "uchwale w pełni wspierającej Zjednoczoną Prawicę". To nie to samo, co poparcie pańskich planów, które wcześniej wprost krytykowała część polityków Porozumienia.
Między poparciem dla Zjednoczonej Prawicy a poparciem dla moich działań nie ma żadnej sprzeczności. Przecież konsekwentnie od wielu tygodni powtarzam, że jestem zwolennikiem utrzymania koalicji rządowej. Co więcej, po to podałem się do dymisji, aby dać obozowi Zjednoczonej Prawicy kilka dodatkowych tygodni na wypracowanie dodatkowego kompromisu, co też się stało.
RMF i "Fakt" donoszą jednak, że na prezydium zarządu obecna była "mocna krytyka Gowina", oraz "dostał pan burę od swoich podwładnych".
Uwielbiam relacje medialne oparte o rzekome informacje od anonimowych polityków. Fakty są takie, że prezydium udzieliło zgodnie z moim postulatem pełnego poparcia kandydaturze Andrzeja Dudy, obecności Porozumienia w rządzie oraz mojej działalności w ostatnich tygodniach.
Dlaczego ostatecznie nie doszło do zapowiadanego wyrzucenia z partii ministra Zbigniewa Gryglasa, a polityczna gilotyna została czasowo wstrzymana?
Na początku posiedzenia zaapelowałem, abyśmy odłożyli na bok wzajemne pretensje. Teraz mamy jeden wspólny cel i jest nim reelekcja prezydenta Dudy. Ostatnie wydarzenia postawiły Porozumienie przed wielką próbą i ogromna większość naszych działaczy zdała tę próbę znakomicie.
Jakie są dalsze losy partii? Czy na horyzoncie czeka negocjacja nowej umowy koalicyjnej z PiS-em?
Uważam, że renegocjacja umowy koalicyjnej jest konieczna. Nie ze względu na różnice zdań, która pojawiła się przy okazji wyborów.
Delikatnie pan to nazwał. Politycy Prawa i Sprawiedliwości zupełnie wprost przedstawili ultimatum: "zagłosujecie za, albo się żegnamy".
Pozwoli pan, że pozostanę przy określeniu "różnica zdań". I to nie ona rodzi potrzebę nowej umowy koalicyjnej, ale epidemia. Po niej musimy opracować nową strategię rozwoju Polski. Po 1989 r. realizowano dwie strategie rozwoju naszego kraju. Do 2015 r. opierano go o zagraniczne inwestycje. Po objęciu władzy przez Zjednoczoną Prawicę głównym motorem rozwoju stał się wzrost konsumpcji napędzany szerokimi transferami społecznymi. W mojej ocenie, wobec głębokiego kryzysu, w którym znalazła się światowa gospodarka, potrzebna jest nowa strategia.
Jaka?
Przedstawiłem ją w dokumencie "Nowy Plan Rozwoju". Piszę w nim o tym, że nasza gospodarka powinna się rozwijać głównie w oparciu o polski kapitał, a jednocześnie koncentrować się na rozwoju przemysłu. Cała Europa popełniła wielki błąd przenosząc masowo produkcję do Azji. Oprócz tradycyjnych obszarów w których polska gospodarka liczy się na świecie, np. w budownictwie, przemyśle motoryzacyjnym czy meblarstwie, potrzebujemy nowych dźwigni rozwoju. Są nisze, w których możemy osiągnąć przewagę konkurencyjną. Musi to być związane z branżami najbardziej innowacyjnymi, takimi jak IT czy biomedycyna. To z kolei wymaga wzrostu nakładów na naukę. W nowym, znacznie uboższym świecie wygrają ci, którzy postawią na edukację, innowacje i naukę. Przede wszystkim te sprawy programowe powinny się znaleźć w nowej umowie między nami i PiS-em.
Nowe wybory mogą oznaczać również nowe otwarcie dla Platformy Obywatelskiej. Czy pana zdaniem wymieni ona Małgorzatę Kidawę-Błońską w roli kandydatki na prezydenta? Jeśli tak, na kogo?
Gołym okiem widać, że liderzy Platformy poważnie rozważają wymianę kandydata. Jeśli do tego dojdzie, obstawiałbym kogoś z czwórki: Borys Budka, Tomasz Grodzki, Radosław Sikorski, Rafał Trzaskowski.
Jest jeszcze jedno pytanie, które wszyscy sobie dzisiaj zadają. Czy wystąpi pan w #hot16challenge2?
Moje talenty wokalne wystawiłyby uszy Polaków na ciężką próbę.
A jak ocenia pan talenty wokalne prezydenta Andrzeja Dudy i jego rapowanie o "ostrym cieniu mgły"? Dobra zajawka?
Przyznam, że wiem o całej akcji i o udziale prezydenta, ale nie słyszałem żadnego z występów. Proszę mnie więc zwolnić z obowiązków jurora.
Bardzo dyplomatyczna odpowiedź.
Może. Ale przy okazji szczera. I będę się jej trzymał.
Dla WP Opinie rozmawiał Marcin Makowski