PublicystykaJakub Majmurek: Prezydent Duda nie miał odwagi powiedzieć "nie" narodowcom

Jakub Majmurek: Prezydent Duda nie miał odwagi powiedzieć "nie" narodowcom

Prezydent Duda podpisał ustawę o nowelizacji IPN, kierując ją jednocześnie w trybie następczym do Trybunału Konstytucyjnego. Uchylenie ustawy w TK byłoby dla PiS najwygodniejszym politycznie sposobem wycofania się z fatalnej i niepotrzebnej zmiany prawa.

Jakub Majmurek: Prezydent Duda nie miał odwagi powiedzieć "nie" narodowcom
Źródło zdjęć: © PAP | Paweł Supernak
Jakub Majmurek

Prezydent w swoim wystąpieniu uzasadniającym taki ruch bardzo wyraźnie starał się przy tym uniknąć otwartej konfrontacji z własnym twardym elektoratem i skrajną prawicą. Co jest szczególnie ciekawe w kontekście tego, co w poniedziałkowy wieczór działo się pod Pałacem Prezydenckim.

Pod wodzą posła Winnickiego miała bowiem miejsce manifestacja narodowców. Nieśli wielki transparent z napisem "Zdejmij jarmułkę, podpisz ustawę". Krzyczeli "Nie przepraszam za Jedwabne" i "Koniec wesela, wracajcie do Izraela". Hańbą jest, że te słowa padają w Polsce roku 2018, tym większą, że wznoszącemu je zgromadzeniu przewodzi poseł na Sejm – ciągle traktowany przez główny nurt prawicy nie jak chory człowiek, którego należy otoczyć szczelnym kordonem sanitarnym, ale jako normalny aktor debaty publicznej. W tym samym dniu, gdy zwolennicy Winnickiego krzyczeli o "żydowskich kłamstwach", w jednym z głównych tygodników opinii prawicy mogliśmy przeczytać duży wywiad z posłem-narodowcem.

Tego już za wiele

Na Krakowskim Przedmieściu Winnicki i jego ludzie zrobili jednak o jeden krok za daleko. Po demonstracji na prawicy posypał się festiwal potępień. Portal "wPolityce" oskarżył narodowców o granie na korzyść Putina, Rafał Ziemkiewicz z charakterystyczną dla siebie elegancją stylu zarzucił im, że zamiast polskiego Jobbiku, budują "pojebbik", zaś Paweł Kukiz przeprosił za wprowadzenie Winnickiego i jego politycznych akolitów do Sejmu. Także prezydent Duda w dzisiejszym wystąpieniu zaznaczył, że w Polsce nie ma miejsca na antysemityzm.

Chciałbym przyklasnąć temu przebudzeniu głównego nurtu polskiej prawicy, niestety nie mogę. Z dwóch powodów. Po pierwsze, to właśnie on przez lata oswajał i wprowadzał do mainstreamu tych samych ludzi, od których dziś się odcina. Jeśli w Polsce faktycznie powstanie obecna w parlamencie, skrajnie prawicowa formacja na wzór węgierskiego Jobbiku, będziemy to zawdzięczać także Ziemkiewiczowi, Kukizowi, mediom Karnowskich, czy liderom PiS. Po drugie, za potępieniem jawnie obrzydliwych ekscesów narodowców, będzie szło przenikanie wielu głoszonych przez nich idei do głównego nurtu polskiej polityki.

Proces ten już dzieje się od lat, a będzie wzmacniał się, jeśli narodowcy faktycznie zaczną z bardzo nawet umiarkowanym sukcesem budować polski Jobbik . PiS nie może sobie pozwolić na okrążenie z prawej flanki przez agresywną, zdeterminowaną formację i będzie próbował zdusić ją, przejmując część jej postulatów i potencjalnych wyborców.

Hodowanie troglodytów

Ze skrajną prawica ta mniej skrajna flirtuje już co najmniej od 2011 roku. Wtedy po raz pierwszy elity głównego nurtu prawej strony naszej sceny publicznej wsparły swoim autorytetem Marsz Niepodległości. Organizowały go te same środowiska, które dziś krzyczą o "żydowskich roszczeniach" i jarmułce prezydenta. Poglądy Młodzieży Wszechpolskiej i ONR dla nikogo nie były wtedy tajemnicą. Ta druga organizacja wprost odwoływała się do skrajnie prawicowego, zafascynowanego totalitaryzmami, fanatycznie antysemickiego nurtu polskiej tradycji narodowej. Wekslującym obecność Marszu w przestrzeni publicznej prawicowym politykom i intelektualistom nie przeszkadzało świętowanie wspólnie z dziedzicami takiej formacji.

Marsz co roku 11.11. kończył się eksplozją przemocy w stolicy – co zmusiło do zdystansowania się od niego część głównego nurtu prawicy, w tym samego PiS. Jednak nawet w zeszłym roku, gdy na marszu pojawiły się jawnie rasistowskie hasła i symbole, politycy rządzącej partii znów mówili o "prowokacjach" i "patriotycznych rodzinach z dziećmi", których nie można "znieważać", nazywając ich "faszystami".

Nikt nie reagował, gdy do polskiego Sejmu poseł Winnicki zapraszał neofaszystów z włoskiej Forza Nuova, czy stronników otwartego faszysty Mariana Kotleby ze Słowacji. Marszałek Kuchciński i zdominowane przez PiS prezydium Sejmu patrzyło w drugą stronę. Trudno też uwierzyć, że Paweł Kukiz nie wiedział, jakie narodowcy mają poglądy, gdy wciągał ich na swoje listy wyborcze.

Nikomu w głównym nurcie nie przeszkadzała skrajna prawica, dopóki można jej było użyć jako młota na "lewaków", "Gazetę Wyborczą", "bluźnierczych artystów", czy "liberalne elity", dopóki waliła w bębenki – lęk przed uchodźcami, walka z genderem – których dźwięk napędzał wyborców rządzącemu dziś obozowi. Zaczęła przeszkadzać wtedy, gdy jej agresja zwróciła się wobec dzisiejszego obozu władzy. Gdy jej skrajne prawicowe, rasistowskie i antysemickie hasła zaczęły grozić międzynarodowym skandalem. Wtedy nagle narodowcy z "patriotycznych rodzin z dziećmi" zmienili się w zagrożenie dla bezpieczeństwa i interesu państwa, przed którymi trzeba zamykać kilka ulic wokół izraelskiej ambasady.

Obraz
© PAP

Bezsilność liberałów

Niestety, w tym procesie hodowania i pompowania naszego własnego Jobbiku swoje za uszami ma także liberalne centrum – zwłaszcza rządząca przez osiem lat Platforma. Ta, wobec wzbierającej fali skrajnej prawicy zachowywała się zawsze kunktatorsko i tchórzliwie. Nie potrafiła wprost powiedzieć, że dla pewnych idei i postaw nie ma miejsca w cywilizowanej debacie publicznej.

Co więcej, liberalne centrum walkowerem oddało prawicy i skrajnej prawicy narrację na temat polskiej historii najnowszej i patriotyzmu. Nie było w stanie przedstawić własnej, obywatelskiej, nieszowinistycznej narracji patriotycznej, a gdy próbowało, to skutki tego (niesławny orzeł z niejadalnej czekolady) były takie, że lepiej o nich jak najszybciej zapomnieć.

W kwestii historii liberałowie przyjmowali silnie prawicową wizję dziejów Polski, opartą o totalny, zupełnie ahistoryczny antykomunizm i kult wszelkich form oporu wobec niego. Do panteonu narodowego włączono nawet tych antykomunistycznych partyzantów, którym udowodniono zbrodnicze działania. To prezydent Komorowski wekslował urzędowy kult tzw. żołnierzy wyklętych. Nawet w Sejmie tej kadencji PO i Nowoczesna zagłosowały za uchwałami oddającymi hołd antydemokratycznym, antysemickim Narodowym Siłom Zbrojnym i kolaborującej z nazistami Brygadzie Świętokrzyskiej.

Gdy przyjmuje się narrację przeciwnika, jego wizję przeszłości i tożsamości wspólnoty, jest się wobec niego politycznie bezsilnym – jak dziś liberałowie wobec prawicy – nie tylko tej skrajnej.

Obraz
© PAP

Będzie brunatnieć

Najgorsze jest jednak to, że oburzenie na wczorajsze ekscesy Winnickiego i spółki wcale nie doprowadzi do wyparcia ich idei z głównego nurtu . Paweł Kukiz może teraz rozpaczać nad błędem, jakim było wprowadzenie narodowców do parlamentu – ciągle ma jednak w klubie Marka Jakubiaka, który co prawda nie wzywa polityków do zdejmowania jarmułek, ale podczas telewizyjnych dyskusji o ostatnim kryzysie pokrzykuje, że jesteśmy w Polsce, nie Izraelu (hasło spokojnie mogłoby się znaleźć na wczorajszej demonstracji), czy poza wszelką historyczną logiką i zdrowym rozsądkiem zarzuca Żydom, ze nie ratowali Polaków, mordowanych przez Sowietów na Kresach.

Jarosław Kaczyński do tej pory zawsze był przekonany, że PiS nie może mieć żadnej konkurencji po prawej stronie, nawet jeśli będzie to oznaczało konieczność przesunięcia się pod samą prawą ścianę. W ciągu ostatnich dwóch lat prezes zawiesił tę doktrynę. Uznał, że PiS jest na tyle silny, że z prawej strony nic mu nie zagraża. Partia Kukiza okazała się tworem chwiejnym, sypiącym się, PiS mógł z łatwością rekrutować posłów z tego stronnictwa. Ruch Narodowy z kolei stracił pomysł na siebie, nie wydawał się zdolny rzucić wyzwania Nowogrodzkiej. Jego potencjalni wyborcy i tak byli przywiązani do partii, znajdowali w niej cały drogi im pakiet: podbijany poza granice absurdu bębenek narodowej dumy, politykę wstawania z kolan, twarde stanowisko w sprawie uchodźców, politykę historyczną skupioną na NSZ itd.

Obraz
© PAP

Ostatnie dni wyzwoliły jednak dynamikę, która może to zmienić. Wrzucając na agendę ustawę o IPN, PiS wyzwolił antysemickie demony. Na ich fali – a także wcześniejszych histerii wokół uchodźców, czy genderu – może wyrosnąć PiS konkurencja z prawej strony. Zwłaszcza wobec wyraźnych ambicji rządzącej partii, by przesunąć się w kierunku centrum i przejąć w następnych wyborach elektorat coraz bardziej rozbitych i zdemoralizowanych PO i Nowoczesnej. Narodowcy z kolei – jak pokazuje wczorajsza demonstracja – są gotowi wystąpić wprost przeciw PiS, a przynajmniej jego prezydentowi.

PiS, by nie dać się okrążyć z prawej strony dalej będzie sięgał po język i idee skrajnej prawicy. Nawet jeśli czasem będzie zmuszony przeciw niej wystąpić – jak w wypadku demonstracji pod ambasadą Izraela – nie odpuści tego elektoratu i jego "wrażliwości". Dzisiejsze wystąpienie Dudy może okazać się modelem przyszłej polityki PiS wobec narodowców. Prezydent w bardzo kulturalny sposób, potępiając antysemickie ekscesy, apelując do centrum i otoczenia międzynarodowego doprowadził do wejścia w życia fatalnych przepisów - mogą minąć miesiące, zanim TK podejmie decyzje. Nie zakwestionował też wizji historii, opartej na fantazmacie polskiej niewinności, kłamstwach i wyparciach jakie wokół niego wyrosły. Ten fantazmat, jak się okazuje, łączy dziś całą polską prawicę polityczną - od ONR po Andrzeja Dudę.

Jakub Majmurek dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)