Jakub Majmurek: Gra Dudy dopiero się zaczyna
Polityczne lato wygrał Andrzej Duda. Przez dwa lata spychany na margines przez własny obóz, wyszydzany i atakowany przez opozycję, zrośnięty z własną karykaturą z "Ucha prezesa", prezydent dwoma wetami wywalczył sobie nagle miejsce w politycznej pierwszej lidze, odpowiadające powadze urzędu.
Decyzja o wetach była ryzykowna, Duda mógł stracić w ten sposób poparcie własnego obozu, nie zyskując w zamian szacunku liberałów i lewicy. Jak jednak pokazują ostatnie sondaże, ryzyko opłaciło się. Działalność prezydenta ocenia raczej, lub zdecydowanie dobrze prawie 57% pytanych. Niecałe 10 punktów procentowych więcej niż w lipcu.
Spór w rodzinie
To poważny polityczny kapitał. Dlatego, jak sądzę, zeszłotygodniowe spotkanie prezydenta z Jarosławem Kaczyńskim, może być dopiero początkiem wielkiej gry Dudy z Nowogrodzką – nie jej końcem.
Nie ma się co przy tym łudzić, że pomiędzy prezydentem a Jarosławem Kaczyńskim zachodzi jakaś fundamentalna różnica co do politycznych celów. Nie, cele są podobne: radykalna przebudowa III RP, silniejsze podporządkowanie publicznych instytucji władzy polityków, wymiana elit. Kaczyński i Duda różnią się jednak co do metod i stylu. Jarosław Kaczyński chce z III RP wojny manewrowej, opartej o brawurowe natarcia na pozycje przeciwnika. Prezydent stawia na wojnę pozycyjną i bardziej ewolucyjne, niż rewolucyjne zmiany. Na taktyczne sojusze ze starymi elitami i większy szacunek dla instytucjonalnej ciągłości państwa.
Kwestią sporu jest też to, kto w obozie "dobrej zmiany" ma być głównym rozgrywającym. Czy niepełniący żadnej oficjalnej funkcji "szeregowy poseł" Kaczyński, czy posiadający demokratyczny mandat prezydent. Polska konstytucja nie daje prezydentowi wielu narzędzi do tego, by rząd realizował jego politykę – chyba, że jest liderem własnego obozu politycznego, jak Kwaśniewski w okresie 1995-1997. Premier Szydło dziś jednak swoich strategicznych posunięć nie konsultuje z Dudą, a Jarosławem Kaczyńskim. Prezydent chciałby, by kluczowe dla obozu decyzje Kaczyński konsultował z nim.
Gra o sądy…
Pierwszym obszarem gry Dudy będzie reforma sądownictwa. Prezydent manifestacyjnie zatrudnił do przygotowania swoich wersji ustaw sądowych Michała Królikowskiego – wiceministra w rządzie PO-PSL. Bardzo konserwatywnego, ale przy tym nielubianego w obozie władzy, zwłaszcza w resorcie sprawiedliwości.
Duda wyraźnie stara się w sprawie sądów szeroko zarzucać sieci. Spotyka się z całą opozycją, głosi, że jest otwarty na konsultacje. Wątpliwe jest jednak, by ostatecznie przedstawił reformy, znacząco odbiegające od pomysłów Ziobry, akceptowalne dla liberalnej opozycji. Musi więc przekonać swoją dawną partię do poparcia projektów, jakie wyjdą z Dużego Pałacu. Z pewnością podstawowe różnice z ustawami Ziobry dotyczyć będą trybu odwoływania sędziów SN i uprawnień prezydenta wobec tego organu. Duda będzie się także starał, by ustawom nie dało się zarzucić niekonstytucyjności.
W mediach słyszymy informacje od ludzi prezydenta, że jeśli Sejm w komisjach za bardzo zmieni prezydencki projekt, Duda znów może posłużyć się wetem. W interesie obu stron jest jednak dogadanie się w obszarze reformy. Obozowi "dobrej zmiany" nie zaszkodzi oddanie Dudzie części kompetencji, jakie poprzedni projekt przyznawał ministrowi sprawiedliwości. W długoterminowym interesie PiS jest też to, by reformy nie były kontestowane jako niekonstytucyjny zamach stanu. Jeśli po stronie parlamentarnej nie zwyciężą urażone ambicje i irracjonalne emocje, Duda ma szansę wygrać tę grę.
…i resorty prezydenckie
Prezydent nie gra jednak tylko o sądy. Z Krakowskiego Przedmieścia słychać wciąż krytykę dwóch ministrów: Witolda Waszczykowskiego i Antoniego Macierewicza. Faktycznie, trudno o gorszych szefów resortów w rządzie Beaty Szydło, niż ta dwójka.
Krytyka pod ich adresem ma jednak jeszcze jeden wymiar. Polityka obronna i zagraniczna to obszary, w których konstytucja przyznaje pewną odpowiedzialność prezydentowi. To on reprezentuje państwo na zewnątrz, buduje jego międzynarodowy wizerunek, jest też zwierzchnikiem sił zbrojnych. Konstytucja nie daje jednocześnie głowie państwa żadnych narzędzi do tego, by realnie wpływać na politykę rządu w tych dwóch sferach.
Atakując szefów MSZ i MON Andrzej Duda walczy o swój wpływ na armię i dyplomację. Szef powoływanego przez prezydenta Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Paweł Soloch, powiedział, że prezydent powinien mieć wpływ na to, kto szefuje MON. Tak było w tzw. Małej Konstytucji z 1992 roku, gdzie MON, MSZ, oraz ministerstwo spraw wewnętrznych stanowiły resorty prezydenckie. Niezależnie od sejmowej większości o ich obsadzie decydował prezydent.
Andrzej Duda zainicjował publiczne konsultacje konstytucyjne. Można przypuszczać, że pojawi się w nich kwestia wzmocnienia prezydenta w podobny sposób. Konstytucji nie da się jednak zmienić inaczej niż większością 2/3 głosów w Sejmie, a do żadnych zmian nie ma i w najbliższej przyszłości nie będzie koniecznej. Maksimum co prezydent może ugrać, to jakiś rodzaj porozumienia z Kaczyńskim dający mu większy wpływ na obronność i politykę zagraniczną – być może także w kwestii personaliów.
Szachownica w ruchu
Prezydent gra jednak przede wszystkim o reelekcję. Potrzebuje do niej większości, która wykracza poza elektorat "dobrej zmiany". Musi zagrać również o wyborców Kukiza, nie-PiS-owską prawicę, część centrum. Dlatego rozmawia z liberalną opozycją. Dlatego puszcza oko do środowisk bliskich Kukiz ’15, obejmując patronat nad rocznicą powstania Narodowych Sił Zbrojnych, imprezą gromadzącą środowiska bardzo nieprzyjemnej skrajnej prawicy. Z drugiej strony do faktycznie pluralistycznego komitetu obchodów setnej rocznicy niepodległości Duda nie zaprosił nikogo ze środowisk niesławnego Marszu Niepodległości – być może mając świadomość, że centrowym wyborcom kojarzy się on głównie z przemocą, nienawiścią i skrajnościami.
Ta gra Dudy wprawia szachownicę polskiej polityki - gdzie król był do tej pory tylko jeden – w ruch. Co to oznacza dla obozu władzy? Prezydent trochę oddalony od macierzystej partii, ale lojalny w kluczowych sprawach może być dla niego bardzo mocnym zasobem. Pod warunkiem, że poszczególni aktorzy sejmowej większości – Ziobro, Macierewicz, a przede wszystkim Kaczyński – będą potrafili powściągać własne ambicje i uznać podmiotowość Dudy. Jeśli tego nie będą w stanie zrobić i PiS wystawi w następnych wyborach kogoś innego, niż obecny prezydent, straci Krakowskie Przedmieście – a dla sukcesu "dobrej zmiany" utrzymanie go jest konieczne.
Dla opozycji nowa samodzielność Dudy to trudny orzech do zgryzienia. Z jednej strony daje nadzieję na to, że prezydent będzie blokować najbardziej dzikie projekty Nowogrodzkiej. Pozwala rozgrywać różnice w obozie rządzącym. Z drugiej strony, z samodzielnym, podmiotowym Dudą wygranie wyborów prezydenckich w roku 2020 roku nie będzie wcale łatwe. A z obecnym prezydentem w pałacu, nawet w przypadku zmontowania większości w Sejmie, opozycji rządzić będzie niezwykle ciężko.
Jakub Majmurek dla WP Opinie