Frank Ledwidge: Ukraina nie może polegać na Europie. Jest zbyt słaba
- Gdyby decyzja o członkostwie należała do Wielkiej Brytanii czy Francji, Ukraina już byłaby w NATO. Ale USA nie podejmą ryzyka konfrontacji z Rosją, nie pod rządami Trumpa. A dla Kremla jest tylko jedna czerwona linia: Ukraina w NATO. I to też jest powodem, dlaczego nie zobaczymy w Ukrainie dużych sił pokojowych - mówi Wirtualnej Polsce Frank Ledwidge.
Tatiana Kolesnychenko, Wirtualna Polska: Rok 2024 nie był dla Ukrainy dobry. Zaczął się od upadku Awdijiwki, a skończył okupacją Kurachowego. Widzieliśmy, jak padają kolejne miasta-twierdze w Donbasie. Teraz Rosjanie są trzy kilometry od Pokrowska, a od granic odwodu dniepropietrowskiego – osiem. Czy ukraiński front zmierza ku upadkowi?
Frank Ledwidge, brytyjski ekspert wojskowy*: Zbyt wcześnie mówić o upadku frontu. Choć widzimy, że Rosjanie robią ciągłe postępy, atakują mniejszymi siłami, ale agresywnie i na wielu kierunkach jednocześnie.
Chersoń, Orihiw, Wełyka Nowosilłka, Toreck, Czasiw Jar, Kupiańsk, Kursk... Rosjanie atakują niemal na całej linii frontu, która rozciągnęła się na 1170 km.
Nie jest to odkrywcze, ale problem Ukrainy sprowadza się do nierówności sił. Rosjanie mają więcej ludzi, więcej sprzętu. Ukrainie od początku brakowało rakiet, czołgów, dronów, ale teraz największym problemem stał się brak ludzi.
Więc Kijów może odnosić taktyczne sukcesy, atakując Rosję na morzu albo jej logistykę w głębi kraju, ale środek ciężkości wojny jest na frontach wschodnim i południowym, gdzie Ukraina jest pod dużą presją. Ma silne, doświadczone brygady, ale musi nimi manewrować, przerzucać w różne miejsca, by łatać dziury w słabnącej obronie. Dzięki temu może powstrzymywać rosyjskie ataki, ale nie wszystkie na raz.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ukraińcy pomyślą, że zostali zdradzeni? "Będzie podgrzewane przez Rosję"
Ale te brygady nie są wieczne. Przykład 72. brygady zmechanizowanej, która w 2022 roku stoczyła decydującą bitwę o Kijów, a potem przez dwa lata broniła Wuhledaru w Donbasie, pokazuje, że dwa i pół roku walk bez rotacji i odpoczynku wyczerpują nawet najsilniejsze jednostki. We wrześniu brygada wycofała się z Wuhledaru, bo nie miała kim bronić pozycji.
Właśnie to rodzi obawy o upadek frontu. Istnieje ryzyko, że w pewnym momencie doświadczone jednostki zaczną zawodzić i front się załamie. Ale powtórzę: nie sądzę, aby Ukraina była bliska takiej sytuacji. Mamy tu silny czynnik ludzki, czyli świadomość konieczności obrony kraju, który mimo wszystko utrzymuje morale w wojsku.
Na froncie brakuje ludzi, a Ukraina ewidentnie ma problem z poborem. Co powinien zrobić Kijów? Obniżyć wiek mobilizacyjny do 18 lat, na co naciskają Amerykanie?
Argument Stanów Zjednoczonych opiera się na tym, że podczas wojny wietnamskiej sami obniżyli wiek mobilizacyjny do 18 lat. Ale te porównania nie są sprawiedliwe, bo USA były wówczas w zupełnie innej sytuacji demograficznej. Dla Ukrainy taki krok może postawić przyszłość kraju pod znakiem pytania.
Bo istnieje punkt bez powrotu? Kiedyś Wołodymyr Zełenski powiedział, że można wygrać wojnę, ale przegrać kraj, bo nie będzie komu go odbudowywać, rozwijać. A pokolenie w wieku 18-30 lat, które najbardziej przydałoby się na froncie, jest jednocześnie najmniej liczne w strukturze społecznej.
Tu dotykamy delikatnej kwestii, jaką jest prawdziwa liczba ofiar tej wojny. Biuro Zełenskiego i sztab generalny utrzymują, że straty po stronie Ukrainy są niskie w porównaniu do Rosji.
Według ostatnich oficjalnych informacji od początku inwazji 43 tysiące ukraińskich żołnierzy zostało zabitych, a 370 tysięcy rannych. W tym czasie Rosjanie stracili łącznie w zabitych i rannych prawie 800 tysięcy ludzi. Jeśli zakładamy, że te liczby są prawdziwe, mobilizacja w przedziale wiekowym 18-25 lat nie powinna spowodować dużej szkody demograficznej.
Ale jeśli rzeczywista liczba ofiar jest znacznie wyższa - a moim zdaniem jest - to unikanie mobilizacji jest bardzo rozsądnym argumentem.
Skąd przekonanie, że liczba ofiar jest wyższa? Niewiele większe liczby podają analitycy otwartych źródeł informacji (OSINT).
We wrześniu 2024 roku do amerykańskiej prasy wyciekły dane Departamentu Obrony USA, z których wynikało, że szacunkowe straty po obu stronach wynoszą milion [ok. 80 tys. zabitych oraz 400 tys. rannych Ukraińców i ok. 200 tys. zabitych oraz 400 tys. rannych Rosjan – red.]. Podobne szacunki nieoficjalnie słyszałem od samych Ukraińców. Rzeczywisty stosunek strat nie wynosi jeden do pięciu czy siedmiu, jak mówi dowództwo, tylko jeden do dwóch. Nie można mówić, że zniszczyłeś ćwierć miliona rosyjskich żołnierzy, nie wspominając o tym, że straciłeś ponad sto tysięcy własnych.
Wracając do pytania o obniżenie wieku mobilizacyjnego - jest to decyzja strategiczna. Czy przyszłość Ukrainy zależy od demografii, czy od istnienia państwa? Te dwie kwestie są teraz sprzeczne ze sobą. Jeśli uznajemy, że ta wojna jest egzystencjalna, to wszystkie ręce na pokład. Ale wówczas powinniśmy mieć świadomość, że zniszczymy potencjał demograficzny. Anglia w 1915 r. mogła sobie na to pozwolić, a mimo to przez dziesięciolecia odczuwała skutki.
Ukraina może nie poradzić sobie z dużym szokiem demograficznym, bo to zdestabilizuje kraj na lata. Więc rozumiem, dlaczego Zełenski mówi "nie" dla mobilizacji młodych. Tu znowu wracamy do pierwszego pytania o ryzyko załamania się frontu. Przez brak świeżej siły może nadejść moment, w którym ukraińskie wojsko nie będzie w stanie trwać jak spójny organizm. Takie przypadki już zdarzały się w historii.
Jest jeszcze trzecie wyjście: uzbroić ukraińskie wojsko w nowoczesny sprzęt, co obniżyłoby liczbę ofiar. Jak sam pan mówił w poprzedniej naszej rozmowie, USA mają tysiące sztuk sprzętu wojskowego, które mogliby przekazać Ukrainie bez obniżenia własnego potencjału bojowego. Zamiast tego oczekują, że Kijów będzie walczyć ludźmi. Więc kiedy Amerykanie mówią o obniżeniu wieku mobilizacyjnego, pobrzmiewa w tym hipokryzja, a w Ukrainie rośnie przekonanie, że Zachód wykorzystuje Ukraińców jako mięso armatnie, by wykrwawić Rosję.
To prawda, w tej sytuacji USA zachowują się dwulicowo. Amerykanie wydają na pomoc Ukrainie miliardy dolarów, ale większość tych pieniędzy zostaje u nich w kraju. Wsparcie wojskowe było duże, ale mogło być znacznie większe. Pod rządami Trumpa może się to zmienić. Jeśli Putin nie będzie negocjować, wsparcie dla Ukrainy może znacząco wzrosnąć. Tylko pytanie brzmi: kto będzie obsługiwał te czołgi, działa czy systemy rakietowe? A nawet jeśli Ukraina obniży wiek mobilizacyjny, ile potrwa przeszkolenie nowych ludzi? Ten moment utracono na początku inwazji.
Rosja wykorzystuje swoją przewagę i mimo przywidywań analityków nie zwolniła tempa ofensywy wraz z nadejściem zimy. Najcięższe walki trwają w Donbasie, ale tuż przed końcem roku Rosjanie próbowali szturmować prawy brzeg Dniepru na wysokości Chersonia, co sprowokowało masę spekulacji, że w 2025 roku Kreml spróbuje znowu okupować miasto.
Nie sądzę, by poważnie rozważali forsowanie Dniepru. Biorąc pod uwagę wściekły opór Ukraińców, Rosjanie musieliby rzucić na zdobycie Chersonia główne siły, czyli wycofać je z Donbasu. Może spróbują stworzyć coś w rodzaju Krynek [wioska na okupowanym lewym brzegu Dniepru, którą Ukraina zdobyła i utrzymywała przez niecały rok - red.], ale niczego więcej nie osiągną. Myślę, że prawdziwym celem jest przytrzymanie w regionie ukraińskich sił i niedopuszczenie do przerzucenia ich w inne miejsca na froncie, gdzie obrona słabnie.
Tę samą taktykę Ukraina próbowała zastosować w obwodzie kurskim. To była jedna z niewielu brawurowych operacji Kijowa w 2024 roku. Ale otwierając kolejny front, Ukraina osłabiła obronę w Donbasie, a w dodatku amerykańscy urzędnicy uważają, że może zostać wyparta z Rosji w kolejnych miesiącach. Jeśli tak się stanie, obwód sumski będzie zagrożony inwazją?
Jeśli do tego dojdzie, to za wiele miesięcy. Ukraińcy będą zaciekle bronić zajętych terenów w obwodzie kurskim tak, jak to robią teraz, kosztem innych odcinków. Według mnie operacja kurska militarnie była nieistotna, a do tego bardzo ryzykowna. W sierpniu 2024 roku, kiedy Ukraina ją zaczynała, nie było poważnego zagrożenia dla obwodu sumskiego. Nawet jeśli Rosjanie coś kombinowali, ukraińskie wojsko byłoby w stanie odeprzeć niewielki atak. Teraz będzie to znacznie trudniejsze, bo Rosja zgromadziła w regionie duże siły, które będą kontynuować natarcie i podążać za Ukraińcami, jeśli będą się cofać.
Na razie dzieje się to bardzo powoli, co nie zmienia faktu, że musi to być deprymujące dla żołnierzy walczących w Torecku albo rejonie Wełykij Nowosilki. Gdybym był na ich miejscu, zadawałbym sobie pytanie, dlaczego najsilniejsze ukraińskie brygady bronią nie wiadomo czego w Rosji, zamiast wspierać front w Donbasie?
Odpowiedziałabym, że próbują utrzymać jedną mocną kartę Ukrainy na wypadek negocjacji z Rosją.
Spierałbym się o sensowność tej strategii. Ukraina kontroluje niecałe 500 km kwadratowych terytorium, a to jest nic na skalę Rosji. Rozumiem, że ukraińskie dowództwo chciało doprowadzić do przełomu, ale zabrakło klarownego celu, jak choćby zajęcia elektrowni jądrowej w Kursku. Ukraińskie siły okazały się niewystarczające. Teraz trzeba mierzyć się z konsekwencjami. Dopóki najlepsze brygady bronią pozycji w Kursku, Rosja okupowała o wiele większe tereny w Donbasie.
Wiem, że podobnego zdania jest wielu ukraińskich dowódców. Zresztą sceptyczność wobec operacji kurskiej była jednym z powodów zwolnienia Walerija Załużnego, byłego naczelnego dowódcy Sił Zbrojnych Ukrainy, a obecnie ambasadora w Wielkiej Brytanii.
Był konserwatywny w swoim podejściu. Jeśli jesteś w defensywie, przeprowadzenie nalotu lub ataku w konkretnym celu czasami może być korzystne, ale zajmowanie kilkuset kilometrów kwadratowych ziemi, tylko po to by, ją utrzymać, już takie nie jest.
Zwolnienie Załużnego było wstrząsem dla Ukrainy, choć po porażce kontrofensywy w 2023 roku wydawało się logicznym ruchem. Jednak Załużny nadal cieszy się ogromnym zaufaniem, czego nie można powiedzieć o jego następcy gen. Oleksandrze Syrskim. Ale czy ich sposób dowodzenia bardzo się różni?
Za Syrskim ciągnęła się reputacja kogoś, kto nie dba o straty. Miał nawet ksywkę "generał 200"[od "ładunek dwieście", jak kiedyś oznaczano transport poległych żołnierzy - red.], co nie jest prawdą. Zarówno Załużny, jak i Syrski dbali o żołnierzy. I tak samo obaj nie mieli wyboru, mogli polegać tylko na radzieckiej sztuce wojskowej, bo żołnierze, którymi dowodzili, nie byli szkoleni do prowadzenia operacji w NATO-wskim standardzie. W tym sensie Syrski i Załużny nie różnią się zbytnio, bo mają ograniczone możliwości w postaci słabo wyszkolonych żołnierzy.
I przypadkowych dowódców? Pod koniec roku Ukrainą wstrząsnął skandal. Ujawniono drastyczne przypadki znęcania się i wymuszania łapówek od żołnierzy 211. brygady Mostowo-Pontonowej. Z jednej strony Ukraina ma przykłady żołnierzy, którzy przeszli drogę od piechoty do najwyższych stanowisk i cieszą się ogromnym szacunkiem podwładnych. Ale z drugiej równie dużo jest patologii, przypadkowych osób z wielką ambicją, które dbają bardziej o karierę, niż o skład osobowy. Da się to wykorzenić w wojsku?
Da się, mogę przytoczyć przykład Wielkiej Brytanii. Podczas I wojny światowej na dowódców mianowano ludzi ze względu na pochodzenie, a nie umiejętności. To się zemściło na nas, bo ponieśliśmy ogromne straty. Ale wyciągnęliśmy wnioski: podejście polegające na nieustannej agresji nie działa. Podczas II wojny światowej już mieliśmy dowódców, którzy awansowali ze względu na umiejętności i byli oni znakomici.
Jeszcze inne podejście mieli Niemcy, którzy stworzyli system dowodzenia misją i dzięki temu przez całą II wojnę światową mieli dobrych dowódców. Sprowadzało się to do tego, że wszyscy, niezależnie od tego, czy jest to kucharz, czy strzelec, rozumieli, jak powinna toczyć się wojna, jaki jest cel, ich miejsce i zadanie. System był wpojony każdemu do tego stopnia, że jeśli powiedzmy, ginęło dowództwo batalionu, dowodzenie mógł przyjąć sierżant.
W ukraińskim wojsku nie ma instytucji dowodzenia misją, a żołnierze nie zawsze rozumieją cele dowództwa. Wciąż dominuje poradzieckie podejście: otrzymujesz rozkaz i wyznaczone środki, a dowództwo oczekuje, że wykonasz go co do joty. Nowoczesne wojsko tak nie działa. Dostajemy rozkaz, załóżmy zajęcia wioski, ale sami obmyślamy, w jaki sposób to zrobimy i czego potrzebujemy. Można zmienić ten sposób myślenia, ale to wymaga szkoleń, wielu szkoleń i czasu, tworzenia struktury dowodzenia na każdym szczeblu i zaufania. Ale to jest problem również Rosji.
W 2022 roku śmialiśmy się z głupoty Rosjan, ale trzy lata później to oni odnoszą sukces na froncie i nie zawsze wynika to wyłącznie z przewagi liczebnej.
Wynika to z umiejętności wyciągania wniosków. Znowu sięgnę po przykład z historii. W 1939 r. Rosja najechała Finlandię. Zabrzmi znajomo: chciała zmienić rząd i podporządkować sobie ten kraj. Miała znaczną przewagę liczebną, ale poniosła porażkę. Finowie dzielnie bronili swojej ziemi i zachowali suwerenność.
Śmiali się z głupich Rosjan, którzy rzucali swoich żołnierzy, jak mięso armatnie, bez zimowych mundurów, broni i odpowiedniej artylerii. Czuli się tak pewni, że w 1941 r. zdecydowali wraz z Niemcami zaatakować Rosję, żeby odzyskać ziemie zaanektowane podczas wojny zimowej. Ale Rosjanie odrobili lekcję domową, szybko pokonali Finów. Dlatego Karelia jest teraz częścią Rosji, a nie Finlandii.
Rosjanie potrafią się uczyć i mówiłem o tym na samym początku inwazji: powinniśmy uważać, bo oni nauczą się walczyć. Zawsze się uczą. Przyjęli wiele niemieckich wojskowych technik, a w dodatku nie przejmują się ofiarami. Podczas walk o Bachmut z łatwością poświęcili 40 tys. ludzi. Ale teraz załapali, że można prowadzić wojnę manewrową, używać małych jednostek, szybkich ataków, by destabilizować obronę Ukraińców. I wiem, że ukraińscy żołnierze dobrze to wiedzą, ukraińskie dowództwo to wie, ale nadal tkwimy w przekonaniu o "głupich Ruskich".
Jak długo Rosja będzie w stanie utrzymywać obecne tempo ofensywy?
Powiem rzecz nieprzyjemną, ale w wojnie na wyniszczenie Rosja prawdopodobnie wytrzymają dłużej niż Ukraina. Po prostu mają więcej zasobów. Mają lepszą sytuację demograficzną i są gotowi ponosić każde koszty, by zdobyć jakieś miasteczko czy wioskę w Donbasie.
Chce pan powiedzieć, że nie warto liczyć na upadek czy bunt w Rosji?
Jest to skrajnie mało prawdopodobne, choć żyjemy tą nadzieją od prawie trzech lat.
Byłem akurat w Ukrainie, kiedy wydarzył się pucz Prigożyna, wszyscy myśleli, że nadchodzi rewolucja. Ale ona się nie wydarzyła i się nie wydarzy.
Rosja ma zasoby, postępy na froncie, a cała komunikacja Kremla sprowadza się do tego, że główny cel - podbić całą Ukrainę - pozostaje niezmienny. W tych warunkach negocjacje, na które wszyscy liczą, wydają się mało realne. Więc 2025 rok nie przeniesie zmiany?
Nie mam kryształowej kuli, ale wydaje się, że szanse na przełom są niewielkie. Rosjanie chcą zająć co najmniej cztery ukraińskie obwody – doniecki, ługański, chersoński i zaporoski, by stworzyć wyimaginowaną Noworosję i będą do tego dążyć.
Albo Rosjanie blefują, szantażują Zachód, by naciskał na Ukrainę w spawie terytorialnych ustępstw.
Oczywiście, że nas rozgrywają. Być może są skłonni do negocjacji, bo ponoszą bardzo wysokie koszty wojny. Ale nie umniejszałbym negocjacyjnych zdolności Donalda Trumpa, jest w tym bardzo stanowczy i twardy.
Znowu powiem coś niepopularnego, ale codziennie giną setki Ukraińców, a realnej perspektywy wygrania wojny wciąż nie ma. Kijów nawet po utracie terytoriów nadal może wyjść z tej wojny zwycięsko, bo zachowa suwerenność, funkcjonujące państwo, dostęp do Morza Czarnego. To są podstawy. Po zakończeniu wojny Ukraina będzie potęgą militarną w Europie z najbardziej doświadczoną armią na kontynencie. Ale najpierw musi się zatrzymać, podsumować i wykorzystać swoją wiedzę.
Kluczem jest realizm. Nie będzie wyzwolenia Krymu czy Doniecka, nie będzie też zaproszenia do NATO. Taka jest rzeczywistość polityczna. Rosjanie nie zaakceptują Ukrainy w NATO, więc będą kontynuować wojnę, czego nie chcą USA, a zatem będą szukać kompromisu.
Mówi pan, że ukraińskie wojsko będzie najsilniejsze na kontynencie, który uważa Rosję za największe zagrożenie. Gdzie tu logika, skoro pozostawiamy Rosji prawo weta kogo zapraszać do Sojuszu?
Gdyby decyzja o członkostwie należała do Wielkiej Brytanii czy Francji, Ukraina już byłaby w Sojuszu. Ale USA nie podejmą tego ryzyka, nie pod rządami Trumpa. On nie pójdzie na konfrontację z Rosją. A dla Kremla jest tylko jedna czerwona linia: Ukraina w NATO. I to też jest powodem, dlaczego nie zobaczymy w Ukrainie dużych sił pokojowych.
Dlatego nie? Francja i Niemcy już wyraziły gotowość wysłania sił pokojowych.
Po pierwsze, nie zgodzi się na to Rosja, bo to oznaczałoby, że na terytorium Ukrainy musiałyby powstać bazy wojskowe państw NATO. Po drugie, Amerykanie się nie zaangażują w misję pokojową, a Europa nie ma takich sił. To łatwo policzyć. Ilu potrzeba jest ludzi, by kontrolować całą linię frontu?
Najskromniejsze szacunki mówią o 100 tysiącach.
Byłem z misją pokojową ONZ w Bośni. Kontyngent z Europy liczył około 40 tys. żołnierzy. Był rok 1995 i siły zbrojne Europy były wówczas trzykrotnie większe. Dzisiaj, przy bardzo dużym wysiłku Unia mogłaby wysłać ok. 20 tys. żołnierzy, z czego byłoby to ok. siedem tysięcy Brytyjczyków i około 10 tys. Francuzów.
Nie chodzi tylko o wysłanie ludzi, ale i o logistykę, rotację, utrzymanie sprzętu. I może Europa zdecydowałaby się na to, gdyby miała gwarancję ze strony Stanów Zjednoczonych. A jak mówiłem, Trump nie chce ryzykować konfliktu z Rosją.
De facto to oznacza, że Rosja wyjdzie z wojny z przekonaniem, że siłą może wymusić wszystko. Może masowo popełniać zbrodnie wojenne, najeżdżać sąsiadów i nic. Więc Ukraina, Polska i kraje bałtyckie nadal będą mieć tuż za granicą 140-milionowy kraj, śniący o odrodzeniu swojego imperium i gotowy zaakceptować każdą przemoc.
Rosja jest agresywna i chce atakować Europę, ale jednocześnie ten wielki kraj od pół roku nie może zająć Pokrowska, peryferyjnego miasteczka w Donbasie. Jak miałaby zaatakować kraje NATO? Mam dość dużo sceptycyzmu, kiedy słyszę o zagrożeniu dla krajów bałtyckich. Co roku Narodowa Rada Wywiadu USA publikuje raport, sporządzany przez 17 wywiadowczych agencji. W zeszłym roku Amerykanie doszli do wniosku, że Putin nie chce wojny z NATO.
Ukrainie potrzebna jest realistyczna strategia, a nie marzenia o NATO. Równie skuteczne mogą być dwustronne gwarancje bezpieczeństwa z poszczególnymi krajami i konsekwentne budowanie swoich sił zbrojnych. Ukraina już osiągnęła to, co najważniejsze - niepodległość swojego kraju i nadal może mieć wspaniałą przyszłość, odbudować gospodarkę, kontynuować integrację z Unią. To jest strategia.
Tatiana Kolesnychenko jest dziennikarką Wirtualnej Polski
*Frank Ledwidge - ukończył prawo na Uniwersytecie Oksfordzkim oraz uzyskał doktorat z nauk wojennych w King's College London. Przez 15 lat był oficerem brytyjskiej armii. Służył na Bałkanach oraz w Iraku i Afganistanie. Po zwolnieniu z wojska został cywilnym doradcą rządu brytyjskiego ds. m.in. Afganistanu i Libii. Obecnie wykłada w jednej z największych brytyjskich baz wojskowych - RAF Halton. Ledwidge jest autorem kilku książek, w tym "Losing Small Wars" i "Aerial Warfare: A Very Short Introduction".