"Zamiast zjeść Hołownię, nakarmili Mentzena". Adrian Zandberg dla WP
- Zamiast rozmawiać o sytuacji pracowników, kosztach życia i programie, opozycja zajmowała się sama sobą. Skończmy z tym wreszcie - apeluje w rozmowie z Wirtualną Polską współprzewodniczący partii Razem Adrian Zandberg. Jeden z liderów Lewicy mówi też o tym, jak PO zbudowała Konfederację oraz jak sieci handlowe oszukują Polaków.
01.05.2023 | aktual.: 01.05.2023 10:13
Michał Wróblewski, Wirtualna Polska: Dlaczego to Konfederacja, a nie Lewica zdobywa dziś dusze i serca młodych?
Adrian Zandberg, Lewica: Partia Razem ma akurat spore poparcie wśród młodych wyborców. Zresztą cała Lewica notuje ostatnio wzrosty. Przebijamy 10 procent poparcia.
Ale to Konfederacja jest na fali.
"Fenomen" pana Menztena i jego partii wziął się, moim zdaniem, z wielomiesięcznego tłuczenia Szymona Hołowni przez ultrasów Platformy. Chcieli zniechęcić wyborców Hołowni do Hołowni, no to zniechęcili. Pozostaje tylko pogratulować strategii. Bo w efekcie, zamiast zjeść Hołownię, nakarmili Mentzena.
I Mentzen będzie się "tuczyć" kosztem reszty opozycji?
Gdyby Konfederacja urosła, to byłoby to tragiczne dla Polski. Gdyby ci ludzie decydowali o gospodarce, o budżecie, to by się skończyło kompletną rozwałką polskiego państwa. Chyba tylko Putin miałby powody do zadowolenia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
I za to odpowiedzialność poniesie Platforma z Donaldem Tuskiem na czele?
Cóż, Platforma długo opowiadała te same balcerowiczowskie bajki, które teraz opowiada Mentzen. Ostatnio wzięli na wstrzymanie, no to zaczynają im uciekać wyborcy, którzy w te bajki uwierzyli. Natomiast uprzejmie przypominam, że pan Mentzen jest talibem, który chce karać kobiety za przerywanie ciąży i wprowadzać nierozerwalność małżeństw. To panowie z Konfederacji podpisali wniosek do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Bezpośrednio odpowiadają za barbarzyńskie zaostrzenie prawa aborcyjnego.
Widocznie znacznej części wyborców to nie przeszkadza.
Myślę, że wiele osób nie jest tego świadomych. Skrajną prawicę wystarczy popytać o ich faktyczne poglądy. Wtedy entuzjazm wobec tych panów szybko zgaśnie. Nie sądzę, żeby ta fala poniosła pana Mentzena i pana Brauna szczególnie daleko.
Wróćmy do praprzyczyny tych wzrostów, o których sam pan mówił. Czy to Donald Tusk jest odpowiedzialny za to, co - jak pan to określił - "ultrasi" Platformy zrobili z Hołownią?
Nie namówi mnie pan na udział w konkursie, kto mocniej przywali w Hołownię. Jest mi bardzo daleko do konserwatystów typu Marka Sawickiego czy Pawła Zalewskiego. Spieram się z nimi, czasem ostro. Ale myślmy racjonalnie - z zatłuczenia Hołowni może być za chwilę pięćdziesięciu Braunów w Sejmie. Nie wiem, czy tego pragną platformerscy ultrasi, ci z internetu i ci z mediów. My na Lewicy zdecydowanie tego nie chcemy.
Zobacz także
Apeluje pan zatem do PO i Donalda Tuska: skończcie z podjudzaniem Silnych Razem i przestańcie obrażać innych liderów?
Te nawalanki to ostatnie, czego dziś Polska potrzebuje.
Jedno skinięcie Donalda Tuska i atak na Hołownię by ustał. Tak się nie stało, więc Hołownia zawiązał sojusz z Kosiniakiem-Kamyszem. Tusk życzy im powodzenia.
Dziś potrzeba mobilizacji. Od tego będzie zależeć wynik wyborów. To zadanie i dla Kosiniaka z Hołownią, i dla Tuska, i dla mnie. Mamy różnych wyborców - konserwatywnych, liberalnych, lewicowych. Niech każdy mobilizuje swoich. Zamiast wdawać się w puste szarpaniny, z których nic nie wynika, lepiej zająć się swoim ogródkiem. I do tego zachęcam. A jak już się mamy spierać, to spierajmy się o programy, o konkretne rozwiązania. Większy będzie z tego pożytek.
Dlaczego zatem tego nie robicie?
Na razie opozycja straciła ostatnie miesiące zupełnie bez sensu.
Bo?
Najpierw był bzdurny konkurs: "kto będzie liderem opozycji?".
I?
Nikt nie będzie, bo to są różne formacje. Potem katowanie tematu jednej listy, chociaż z góry było wiadomo, że będą trzy. Zmarnowany czas. Zamiast rozmawiać o sytuacji pracowników, o kosztach życia, punktować rząd za nieudolność, to opozycja zajmowała się sama sobą, a media tylko to podkręcały. Naprawdę, skończmy z tym.
Opozycja powinna podpisać dziś pakt dotyczący wspólnych rządów po wyborach?
No i znowu wracamy do kolejnej odsłony tej zabawy…
Tyle że to współlider Lewicy proponuje to od wielu tygodni. Włodzimierz Czarzasty.
Tam, gdzie się da, powinniśmy dogadać się na konkretne rozwiązania: ustawy sądowe czy zamknięcie konfliktu z Unią. Natomiast na pewno nie potrzeba kolejnej przepychanki, tym razem o to, kto się widzi na stołku premiera...
Podważa pan zatem apel jednego z liderów lewicowej koalicji?
Nie. Włodek słusznie apeluje, żeby rozmawiać o planie przyszłych rządów. Zgadzam się, że to jest potrzebne. Natomiast żaden pakt, choćby najsłuszniejszy, wyborów za nas nie wygra. O tym, kto i w jakiej konfiguracji będzie rządzić, zdecydują ludzie przy urnach.
Kandydatem na premiera, jako lider największej partii, będzie Donald Tusk?
Powtarzam: o tym, kto będzie premierem, będziemy decydować po wyborach. Bo o tym decyduje większość parlamentarna. Dziś jej nie ma. Trzeba ją dopiero zdobyć.
Marszałek Czarzasty mówił mi jasno: kandydatem na premiera będzie polityk stojący na czele największej partii. Czyli Donald Tusk.
W historii naszego kraju byli różni premierzy. Niekoniecznie ci, których stali na czele partii. Wielu przywódców dla dobra Polski potrafiło się cofnąć o dwa kroki, po to, by sformować rząd. Sugerowałbym wszystkim, którzy dziś opowiadają o swoich wielkich ambicjach, żeby wstrzymali konie.
Wielu wyborców oczekuje, że przyszli pretendenci do objęcia władzy przedstawią kandydatów na ministrów, na premiera. Obywatele nie chcą głosować w ciemno.
Najpierw wybory trzeba wygrać, a nie dzielić się stołkami. Teraz powinniśmy rozmawiać, jakie ustawy przyjąć jesienią. Weźmy kwestię pieniędzy z KPO: tu trzeba działać szybko, nie może być tak, że ważne rzeczy nie zostaną dowiezione, bo będą dogadywane na ostatnią chwilę. I o tym faktycznie powinniśmy rozmawiać już teraz. A nie o tym, kto pragnie być premierem.
Jak Lewica zamierza realizować wspólny program z - jak często to podkreślacie - liberałami pokroju Donalda Tuska?
Żeby to było możliwe, lewica musi być silna. Chociaż oczywiście kompromisy mają to do siebie, że nikt nie jest z nich do końca zadowolony. Powiem tak: doceniam to, że Platforma nieśmiało, ale jednak powoli wychodzi z kościelnej kruchty. Naprawdę to doceniam. Natomiast jeśli chodzi o sprawy społeczne - uwierzę, jak zobaczę. Tu są rzeczywiście przestrzenie, w których mamy zasadniczy spór, jak w polityce mieszkaniowej.
Platforma chce dalej robić to, co PiS - dopalać pieniędzmi z budżetu banki i deweloperów. My chcemy zmiany. Zamiast kredytowego rozdawnictwa, które nie działa, proponujemy wzmocnić samorządy, dać im pieniądze na budowę mieszkań na wynajem.
Ale żeby nie było zbyt gorzko, powiem tak - zgadzamy się w końcu, że problem mieszkalnictwa jest kluczowy. Wszystkie partie opozycyjne przyznały nam w końcu rację, że trzeba na to wydać sporo pieniędzy. I to mnie cieszy. Teraz trzeba je tylko wydać mądrze, a nie bez sensu.
To, żeby było jeszcze bardziej słodko, pójdzie pan ramię w ramię z Donaldem Tuskiem na marszu 4 czerwca w Warszawie?
Politycy PO najpierw mówią, że to ich marsz i że nie zapraszają innych partii, a potem mają pretensję, że ci inni nie zadeklarowali obecności. Wydaje mi się to nieco dziwne. Może niech Platforma najpierw sama dojdzie ze sobą w tej sprawie do porozumienia? Chyba że chodzi nie o wspólne działanie, tylko o to, żeby znowu była awantura. Ja się w każdym razie na taką awanturę nie piszę.
Wybiera się pan zatem na ten marsz?
4 czerwca to ważna data z polskiej historii. Jeśli mielibyśmy ją uczcić wspólnie, ponad podziałami, to pewnie najrozsądniej byłoby spotkać się bez kamer i o tym porozmawiać. Szczęśliwie zostało jeszcze sporo czasu.
***
Naszą rozmowę publikujemy 1 maja, w Międzynarodowy Dzień Solidarności Ludzi Pracy. Jak jest dziś pozycja pracowników w Polsce?
Jesteśmy społeczeństwem, które pracuje bardzo dużo. Niemal najwięcej w Europie. A jednocześnie Polacy dostają za swoją pracę dużo mniej niż w innych krajach. Wystarczy spojrzeć na dane: udział płac w polskim PKB jest niski. Z tego tortu, który wszyscy wypracowujemy, polscy pracownicy dostają mniej, a kapitał - więcej niż na Zachodzie. Teraz, kiedy przyszła drożyzna, pracownicy boleśnie to czują - przy kasie w sklepie.
Rząd przecież walczy z inflacją: tarcze antykryzysowe, dodatki…
Rząd głównie administruje spadkiem płac realnych. Morawiecki za to bezpośrednio odpowiada - bo zapisał w budżecie księżycowe wskaźniki inflacji, nie dał porządnych podwyżek w budżetówce. Przez to ludzie realnie mają coraz mniej w portfelu. Pracownicy socjalni, nauczycielki, pracownicy DPS-ów, opiekunki żłobkowe, szeregowi urzędnicy... oni wszyscy po prostu biednieją.
Ale ponoć się nie skarżą. Marek Suski twierdzi, że jego Polacy nie pytają na spotkaniach o drożyznę. Pytają go o niepodległość.
To jest kompletne oderwanie od rzeczywistości. I dowód na to, że PiS zasługuje na czyściec w ławach opozycji. Ale w sumie nie dziwię się, że pana Suskiego nie pytają o rosnące koszty życia. Ludzie mają oczy. Widzą, że prawica nie umie się postawić korporacjom, które windują ceny. To o co tu pytać?
Rząd tego nie widzi?
Trzeba bardzo mocno zamykać oczy, żeby nie dostrzec, że duże firmy wykorzystują sytuację, zarabiają na inflacji. A rząd udaje, że problemu nie ma. Stoi z założonymi rękami i czeka, aż ceny same spadną. A one same nie spadną. Pośrednicy, wielcy producenci podnoszą ceny także wtedy, gdy nie muszą. Bo mogą. A rząd nawet europodatku od nadmiarowych zysków boi się przegłosować.
Wiele firm nie podnosi pensji - wbrew temu, co głoszą dane GUS-u. Zyski konsumuje zarząd, firma chwali się rekordowymi wynikami, a pracownicy nie mają z tego nic. Szkopuł w tym, że to firmy prywatne, więc co niby miałby zrobić z tym rząd?
O nie, nie ma tak łatwo! To rząd ustala reguły, według których działa rynek. I to rząd ma dbać o realną, a nie pozorowaną konkurencję. Oczywiście są różne branże, nie we wszystkich to tak wygląda. Trzeba to uczciwie powiedzieć. Ale w wielu zasady dyktują dziś oligopole. I tak, sporo firm z jednej strony maksymalizuje zyski, a z drugiej mówi pracownikom, że nie ma pieniędzy na podniesienie pensji. To nie jest fair.
Co powinien zrobić rząd? Ułatwić pracownikom organizowanie się, negocjowanie podwyżek. W Polsce większość pracowników nie jest zrzeszona w związkach zawodowych. Kiedy przychodzi gorszy czas, płacą cenę za to, że są niezorganizowani. Bo pracownicy są silni wtedy, gdy mogą zbiorowo negocjować swoje warunki pracy. Gdy pracownik zostaje sam, można go łatwo rozegrać.
Twierdzi pan, że wielkie sieci handlowe oszukują Polaków. Jak?
Wykorzystują sytuację i to dość bezczelnie. Skoro wszyscy słyszą, że jest inflacja, to można podnieść ceny jeszcze bardziej. Albo sprzedawać za tę samą cenę produkty w mniejszych opakowaniach. Idziesz do dyskontu, na billboardzie jest masło w starym opakowaniu, 200 gramów, podchodzisz do tej samej lodówki, co zawsze, wrzucasz masło do koszyka - a w domu okazuje się, że masła jest już tylko 170 gramów. To nie teoria, tylko przykład z życia wzięty. Ludzie dają się na te proste numery łapać, bo sięgają z przyzwyczajenia po swoje ulubione produkty.
No i co z tym zrobić?
Powinien wkroczyć Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK). Jest podstawa, jeśli mamy do czynienia ze sprzedażą towaru innego niż ten reklamowany. Zwróciłem się w tej konkretnej sprawie do szefa UOKiK. Czekam na reakcję.
Liczy pan na coś?
Ze strony UOKiKu? Owszem. Ze strony rządu? Nie mam złudzeń. Śmieszy mnie, kiedy widzę premiera, który wygraża Brukseli na wiecach, a potem podpisuje grzecznie wszystko, co mu tam podsuną do podpisania. Facet boi się wielkiego biznesu, stchórzył przed opodatkowaniem big techów, wystarczy, że amerykańska izba handlowa tupnie nogą i potrzebne projekty ustaw spadają.
Prosta ustawa, która chroniłaby bezpieczeństwo pracowników - między innymi w magazynach międzynarodowych firm logistycznych takich jak Amazon - od miesięcy nie może doczekać się głosowania. Więc o czym tu w ogóle gadać? Giganci traktują Polskę jak kraj, gdzie się zarabia pieniądze, ale już niekoniecznie trzeba szanować pracowników czy płacić podatki.
I to wszystko wina premiera?
A gdzie jest podatek od nadzwyczajnych zysków sektora paliwowo-energetycznego? Gdzie jest podatek cyfrowy? Kto się z tego wycofał? Krasnoludki czy Morawiecki? Premier radośnie się chwali w TVP, że podpisał kolejne umowy z Microsoftem. O tym, że za te inwestycje zapłacimy z budżetu państwa, już w TVP nie powie. Rząd Morawieckiego jest silny wobec słabych i słaby wobec silnych. Grzecznie administruje dojeniem polskiego państwa i polskich konsumentów.
Klienci są z jednej strony dojeni, z drugiej - rozpijani. Przed majówką był wysyp promocji typu: kup 12 piw, 12 dostaniesz "gratis". Z tym też rząd powinien coś zrobić?
Mamy w Polsce regulacje, które nie pozwalają na wszechobecną promocję alkoholu. Niestety, są ignorowane. Reklamy alkoholu wciskają się w internecie drzwiami i oknami, wyświetlają się dzieciakom, niektóre są moim zdaniem wprost do nich kierowane. Jestem daleki od purytanizmu - zarówno w przypadku alkoholu, jak i marihuany. Dorośli ludzie mają prawo do swoich wyborów. Ale to, co ostatnio wyprawiają celebryci i producenci alkoholu, to jest po prostu przegięcie.
Niestety, również poseł Lewicy - Maciej Kopiec - swego czasu promował na swoim Instagramie alkohol Kuby Wojewódzkiego i Janusza Palikota. Niedawno obaj panowie otrzymali zarzuty prokuratorskie w związku z nielegalną reklamą alkoholu. Przełom?
Zasady dotyczące reklamowania alkoholu są jasne. Niewątpliwie paru celebrytów postanowiło "przetestować" polskie państwo, przesunąć granice. Producenci wódki sprawdzają, na jak dużo mogą sobie pozwolić. I powinni za to dostać mocno po łapach.
Rozmawiał Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Czytaj też: