Premier Izraela Benjamin Netanjahu© Getty Images | SeanGallup

Wojna w Strefie Gazy. "Netanjahu boi się, że stanie przed sądem"

13 kwietnia 2024

Benjamin Netanjahu ma osobiste powody, by przeciągać wojnę z Hamasem - mówi Maciej Kozłowski. W rozmowie z Wirtualną Polską były ambasador RP w Izraelu wskazuje, że premier stał się zakładnikiem nacjonalistycznych polityków, prących do kontynuacji starcia. Jeśli wyjdą z rządu, Netanjahu straci władzę i wtedy może być surowo rozliczony.

Minęło pół roku od 7 października, kiedy to bojownicy z Hamasu zaatakowali przygraniczne kibuce i izraelskie miasteczka oraz festiwal muzyczny Nova. Hamas był brutalny: zabijali całe rodziny, dochodziło do gwałtów. Tylko pierwszego dnia zginęło 1200 Izraelczyków, a ponad 200 zostało uprowadzonych. W odpowiedzi Siły Obronne Izraela uderzyły na Strefę Gazy.

Jak podają źródła palestyńskie, dotychczas zginęło 33 tysiące ludzi. Izrael twierdzi, że wśród zabitych jest 12 tysięcy terrorystów z Hamasu i że straty wśród cywilnej ludności są tak duże, bo Hamas chowa się w obiektach cywilnych. Równocześnie rząd Izraela jest powszechnie krytykowany za doprowadzenie do katastrofy humanitarnej w Strefie Gazy. Przez Izrael przetoczyły się wielotysięczne demonstracje z żądaniem zawieszenia broni i negocjacji z Hamasem w sprawie uwolnienia zakładników.

Poza problemami wewnętrznymi Izrael jest także zagrożony przez proirański Hezbollah z Libanu, proirańskie bojówki syryjskie oraz irackie, a teraz także uderzenie z Iranu. Teheran miałby dokonać akcji odwetowej za nalot na irański konsulat w Damaszku, który Izrael przeprowadził 1 kwietnia.

W piątek "Wall Street Journal", powołując się na "osobę zaznajomioną ze sprawą", doniósł, że Iran może zaatakować w ciągu 24-48 godzin. Z kolei źródła irańskie poinformowały agencję Reutera, że Teheran zasygnalizował Waszyngtonowi, że nie będzie działał pochopnie, a odwet przybierze formę mającą na celu uniknięcie poważnej eskalacji. Jeśli Teheran rzeczywiście spełni swoje zapowiedzi, istnieje niebezpieczeństwo, że konflikt mógłby się rozlać na cały region. W piątek wieczorem Hezbollah wystrzelił z Libanu serię rakiet w kierunku północnych terenów Izraela.

Czy irańskie groźby zostaną spełnione? Czy i kiedy Izrael zdecyduje się na wejście do kolejnego miasta w Strefie Gazy, czyli Rafah, w poszukiwaniu bojowników Hamasu? Czy ta wojna może się wkrótce skończyć? Rozmawiamy o tym z Maciejem Kozłowskim, byłym ambasadorem Polski w Izraelu.

Sebastian Łupak: Jak długo może trwać wojna w Strefie Gazy?

Maciej Kozłowski, ambasador RP w Izraelu w latach 1999-2003: Wizja pesymistyczna to wojna tląca się jeszcze przez długie miesiące czy nawet lata.

A optymistyczna?

Zawieszenie broni, które będzie ewaluowało w stan trwałego pokoju. Warunkiem do tego byłoby stopniowe wycofanie się wojsk izraelskich ze Strefy Gazy i próba zbudowania tam cywilnej administracji. W jej budowaniu mogłyby wziąć udział siły międzynarodowe czy umiarkowane kraje arabskie, jak np. Zjednoczone Emiraty Arabskie.

Maciej Kozłowski
Maciej Kozłowski© PAP

Która z tych opcji wydaje się bardziej realistyczna?

Na to pytanie chyba nikt nie potrafi teraz udzielić kategorycznej odpowiedzi. Chwilowo Izrael oszczędza siły. Wycofał się z miasta Chan Junis, stara się odizolować północ od południa Gazy i nie dopuścić do tego, aby bojownicy Hamasu przenikali do ruin miasta na północy. Pod ogromną presją amerykańską i światową Izrael zgodził się także na zintensyfikowanie pomocy humanitarnej dla głodujących i chorych. Otworzył dwa przejścia graniczne z Gazą: Kerem Shalom i Erez. Zgodził się także na otwarcie portu Aszdod i przyjmowanie w nim statków z pomocą humanitarną dla Gazy.

Dzieci w obozie dla uchodźców palestyńskich Deir Al-Balah w Strefie Gazy
Dzieci w obozie dla uchodźców palestyńskich Deir Al-Balah w Strefie Gazy© Getty Images | Majdi Fathi

Z drugiej strony rząd Benjamina Netanjahu zapowiedział nieunikniony atak na miasto Rafah na południu Strefy Gazy, w którym w namiotach koczuje ponad milion uchodźców, a między nimi ukrywają się bataliony Hamasu. Obecne ruchy Izraela wskazywałyby więc raczej na kupowanie czasu przed kolejnym krwawym natarciem, a nie na poszukiwanie pokoju?

Nie wiemy, czy do ataku na Rafah dojdzie. Miejmy nadzieję, że nie. Przestrzegają przed tym Stany Zjednoczone. Przed atakiem musiałaby bowiem nastąpić ewakuacja ludności cywilnej z Rafah: to jest ponad milion ludzi. Nie ma ich gdzie ewakuować, bo na południe jest już tylko granica z Egiptem, a Egipt nie godzi się na masowy napływ Palestyńczyków na swoje terytorium. Sytuacja jest nie do rozwiązania. Pamiętajmy też, że ta ludność cywilna to żywa tarcza dla Hamasu, który wciąż sprawuje tam władzę. Oni zrobią wszystko, żeby uniemożliwić ewakuację cywilów z Rafah.

Z kolei radykałowie izraelscy będą na ten atak nalegać, ale to będzie oznaczało wyrok śmierci na zakładników izraelskich pozostających w rękach Hamasu. Miejmy nadzieję, że opozycja w Izraelu powstrzyma Netanjahu przed skazaniem własnych zakładników na śmierć. 

Główny problem polega na tym, że nie wiemy, jaką wizję ma Netanjahu na zakończenie tej wojny. Jej ostateczne cele nie zostały dostatecznie jasno sprecyzowane.

Netanjahu zapowiadał, że chce uwolnić wszystkich zakładników, ale przede wszystkim ostatecznie zniszczyć Hamas.

Te dwa cele wzajemnie się wykluczają. Uwolnienie żywych zakładników możliwe jest tylko poprzez jakieś porozumienie z Hamasem. Ponadto Hamas to nie tylko bojownicy czy organizacja militarna. To także cała ideologia walki o niepodległe państwo palestyńskie. W Gazie mieszka 2,3 mln Palestyńczyków, w tym kilkaset tysięcy młodych ludzi, których ta wojna na pewno zradykalizowała. Oni wkrótce będą gotowi sięgnąć po broń. I nieważne czy to będzie Hamas, czy Islamski Dżihad, czy organizacja o innej nazwie.

Były premier Izraela Naftali Benett mówi, że III Rzeszę zniszczono, zdobywając Berlin, a po drodze zabijając nazistów z Wehrmachtu i SS. Izrael podobnie myśl o Hamasie - trzeba ich zlikwidować fizycznie, a wraz z nimi zniknie ideologia.

Po okupacji Niemiec wielu kluczowych nazistów osadzano w więzieniach. Owszem, byli tacy - nieliczni - których skazano na śmierć, ale wszyscy stawali przed sądami. Nie było jednak takiej sytuacji, żeby Alianci wkroczyli do Niemiec i mordowali wszystkich, którzy sprzyjali NSDAP.

Poza tym Niemcy były po wojnie podzielone i okupowane przez siły alianckie do 1949 roku. Czy Izrael jest gotowy na kilkuletnią okupację Strefy Gazy? Sam Netanjahu mówił, że nie jest to celem Izraela. Izrael nie chce przecież brać odpowiedzialności za tych ludzi, za ich żywienie, zapewnienie im pracy, edukacji czy opieki zdrowotnej. Trudno sobie wyobrazić Izrael prowadzący szkoły czy szpitale dla Palestyńczyków w Gazie. Muszą to robić sami mieszkańcy Gazy.

Czy w takim razie po zniszczeniu Hamasu Izrael może się wycofać z Gazy i zostawić tam ziemię niczyją, którą będą rządzić zbrojne milicje i bojówki? Przypominałoby to sytuację Somalii, tyle że nad Morzem Śródziemnym.

Nie sądzę, żeby Izrael mógł sobie pozwolić na takie sąsiedztwo. Dlatego mówiłem, że prędzej wojna będzie się tam tliła przez długie miesiące, a Izrael utrzyma tam jakąś obecność wojskową.

Jednocześnie Izrael nie zgadza się, by odpowiedzialność za Gazę przejęła umiarkowana - będąca w opozycji do Hamasu - Autonomia Palestyńska/Fatah, co tylko pogłębia trwający impas.

Antyrządowa manifestacja w Tel Awiwie. Protestujący domagali się m.in uwolnienia zakładników przetrzymywanych przez Hamas i ustąpienia Benjamina Netanjahu
Antyrządowa manifestacja w Tel Awiwie. Protestujący domagali się m.in uwolnienia zakładników przetrzymywanych przez Hamas i ustąpienia Benjamina Netanjahu© Getty Images | Alexi Rosenfeld

Czy ten impas mogą przerwać trwające negocjacje w Egipcie? Są tam przedstawiciele Izraela, Hamasu, USA, Egiptu i Kataru. Na stole jest zgoda Izraela na rozejm oraz powrót 150 tysięcy Palestyńczyków do północnej Gazy. W zamian Hamas miałby przedstawić listę wciąż żyjących zakładników żydowskich, porwanych 7 października 2023 roku. Hamas twierdzi, że spośród 130 zakładników 40 "zaginęło". Czy dojdzie do porozumienia?

Obawiam się, że nie. Szef CIA Bill Burns przyleciał do Kairu i czeka na odpowiedź Hamasu. Myślę, że będzie negatywna.

W czasie tych negocjacji Hamas reprezentują politycy mieszkający na co dzień w Katarze. Natomiast szefem Hamasu w Strefie Gazy wciąż jest Jahja Sinwar, mózg operacji militarnej z 7 października. Po sześciu miesiącach armii Izraela nie udało się go wytropić. Nie sądzę, że on zgodzi się na warunki postawione przez Izrael i Amerykanów.

Z kolei lider politycznego skrzydła Hamasu, Ismail Hanija, żyjący między Katarem a Turcją, stracił właśnie w izraelskich nalotach w Gazie trzech synów. Zapowiedział jednak, że śmierć tych "męczenników" - jak ich określił - nie wpłynie w żaden sposób na negocjacje z Izraelem. Powiedział: "nie pójdziemy na ustępstwa. Wróg łudzi się, jeśli myśli, że atak na moich synów w kulminacyjnym momencie negocjacji skłoni Hamas do zmiany stanowiska".

Amerykanom bardzo zależy na pokoju w tej części świata. Prezydent Joe Biden jest coraz bardziej zniecierpliwiony postawą rządu Netanjahu. Czy to zmusi Izrael do zmiany strategii?

Joe Biden w rozmowie telefonicznej z premierem Izraela, tuż po tragicznym w skutkach ataku IDF na konwój humanitarny World Central Kitchen, powiedział, że takie ataki na pracowników organizacji humanitarnych są niedopuszczalne. Wezwał Izrael do ochrony ludności cywilnej. Zagroził, że jeśli armia izraelska nie zmieni swojego stosunku do cywilów, USA mogą wstrzymać pomoc dla Jerozolimy.

Taka zmiana nastawienia do Izraela jest widoczna w całym świecie. Netanjahu miał po 7 października ogromny kredyt zaufania i ten kredyt zmarnował. Ten kredyt był bardzo wysoki, bo atak Hamasu był wyjątkowo brutalny. Zginęło wtedy 1200 ludzi, zamordowanych często w bestialski sposób. Jednak odpowiedź Izraela na napaść Hamasu była nieproporcjonalna.

Izrael, jak podają źródła palestyńskie, zabił w odwecie 33 tysiące Palestyńczyków, w tym kilkanaście tysięcy bojowników Hamasu. Reszta to cywile.

Na te liczby trzeba uważać, bo zarówno te podawane przez Hamas, jak i przez Izrael, są niewiarygodne. Na każdej wojnie dane o stratach własnych i przeciwnika są bowiem elementem wojny.

Na pewno jednak liczba cywilów zabitych w Gazie jest olbrzymia i nie do zaakceptowania. To prawda, że w każdej wojnie zdarza się, że giną cywilne, ale to są najczęściej tragiczne przypadki. Natomiast w Gazie cele militarne Izraela przysłaniają troskę o życie o cywilów.

Atak na konwój humanitarny, w którym zginął także Polak Damian Soból, pokazuje to najlepiej. Dla zabicia rzekomego terrorysty poświęcono życie siódemki cywilów. To nie jest akceptowalny sposób prowadzenia wojny. Stąd coraz ostrzejsza krytyka ze strony USA i reszty świata.

Czy Izrael będzie można oskarżyć o zbrodnie wojenne?

Izrael nie jest stroną Statutu Międzynarodowego Trybunału Karnego i nie uznaje jurysdykcji MTK nad tym, co się dzieje w Strefie Gazy. Więc to, czy jacyś generałowie staną po wojnie przed sądem, będzie zależało od woli Izraela.

Dlaczego Netanjahu nie słuchał dotąd Amerykanów?

Przypomnę, że w rządzie Netanjahu zasiadają radykałowie, skrajnie prawicowi, nacjonalistyczni politycy, którzy domagają się np. wspomnianego ataku na miasto Rafah. Jeśli on nie nastąpi, mogą wyjść z rządu. A wtedy gabinet Netanjahu upadnie. Tymczasem jeśli nie będzie przedterminowych wyborów, będzie premierem do 2026 roku, mimo że jego partia - Likud - ma słabnące poparcie.

Teraz chroni go, jako premiera, immunitet. Jeśli straci władzę, boi się, że stanie przed sądem - ma zarzuty o korupcję i nadużycie władzy. Trwają cztery postępowania. Do tego może dojść komisja, która oskarży go o poważne zaniedbania, które doprowadziły do tragedii 7 października.

Netanjahu może usłyszeć zarzuty o korupcję. Z drugiej strony może przedstawiać siebie jako "wybawcę Izraela", który zlikwidował kilkanaście tysięcy bojowników Hamasu. Tymczasem na terenie Rafah wciąż stacjonują ich bataliony. Netanjahu twierdzi, że musi dokończyć dzieła i ma w tym spore poparcie.

Dlatego Izrael jest dziś tak bardzo podzielonym krajem. Setki tysięcy ludzi demonstrują na ulicach przeciwko temu rządowi, domagając się zawieszenia broni i sprowadzenia zakładników do domu, a przecież wśród przetrzymywanych przez Hamas wciąż są kobiety, starcy i dzieci.

Niechęć do rządu Netanjahu narasta. Przedterminowych wyborów domaga się przywódca opozycji Beni Ganc. Gdyby miały one odbyć się teraz, rząd Netanjahu by je przegrał.

Jednocześnie wielu Izraelczyków uważa, że czas, kiedy na froncie giną nasi żołnierze, to nie jest dobry moment na wewnętrzne spory. A przecież każdego dnia są także nowe ofiary po stronie izraelskiej.

Izrael to dziś rozdarty kraj.

Modlitwa w trakcie święta Eid al-Fitr w mieście Rafah w Gazie
Modlitwa w trakcie święta Eid al-Fitr w mieście Rafah w Gazie© Getty Images | 2024 Anadolu

A Palestyna nie? Można sobie wyobrazić, że wielu Palestyńczyków obwinia Hamas i wspomnianego Jahja Sinwara o bezsensowny atak na Izrael, który sprowadził na Palestyńczyków obecne piekło.

Na logikę - bo nie mamy żadnych miarodajnych badań socjologicznych - palestyńskie społeczeństwo też jest podzielone i wiele osób obwinia Hamas za swoje osobiste tragedie. Natomiast wiemy, że popularność Hamasu na Zachodnim Brzegu rośnie. Młodzi Palestyńczycy się tam radykalizują. Ta radykalizacja następuje zresztą w całym świecie arabskim, w tym w Arabii Saudyjskiej.

Przed wojną Amerykanie liczyli, że uda się podpisać trójstronne porozumienie o współpracy między USA, Izraelem a Arabią Saudyjską, które ustabilizowałoby sytuację w regionie. Jednak póki Izrael zabija cywilów w Gazie, Arabia Saudyjska niczego nie podpisze. To też dla administracji Bidena problem?

Oczywiście. Tak zwane Porozumienia Abrahamowe zostały dotąd zawarte z Emiratami Arabskimi i Bahrajnem. Oba te kraje uznały istnienie Izraela. Przywrócono ruch lotniczy, wymianę handlową i ruch turystyczny z Izraelem. Przed wojną trwały zaawansowane rozmowy, aby Arabia Saudyjska do grona tych państw dołączyła. Teraz ciężko sobie wyobrazić, żeby Saudowie w najbliższym czasie wrócili do stołu rokowań.

Dlaczego Izrael, zaangażowany w Gazie, zadał sobie trud, by uderzyć w ambasadę Iranu w Damaszku w Syrii? Teraz Iran zapowiada krwawą zemstę i prawdopodobnie szmugluje broń na Zachodni Brzeg. Po co Izraelowi ten dodatkowy kłopot?

W konsulacie w Damaszku odbywała się ważna narada generałów i oficerów irańskich służb, którzy zajmowali się pośredniczeniem i kontaktami między Teheranem a proirańskimi bojówkami, jak np. Hezbollah w Libanie. Zabity generał Mohammed Reza Zahedi odpowiadał np. za dostawy irańskiej broni dla Hezbollahu. Eliminacja takich postaci jest stałą polityką Izraela. Pytanie, czy tego typu egzekucje coś rozwiązują, skoro na miejsce wyeliminowanych pojawiają się nowi ludzie.

Czy Izrael powinien się teraz obawiać, że Hezbollah w Libanie, bojówki syryjskie czy wręcz sam Iran zechcą wziąć krwawy odwet za ten atak na konsulat w Damaszku?

Na razie, mimo gwałtownych zapowiedzi, żadnej spektakularnej akcji ze strony Teheranu nie było. Iran boi się bowiem bezpośredniego starcia z Izraelem, bo to oznaczałoby wojnę z USA. Podobnie Hezbollah - ostrzeliwuje z Libanu północ Izraela, ale są to działania miarkowane, ataki na obiekty wojskowe, a nie na ludność cywilną. Iran nie jest teraz gotów do rozpętania szerszej wojny w regionie.

Najwyższy przywódca Iranu ajatollah Chamanei w czasie pogrzebu oficerów irańskich zabitych w Damaszku przez siły izraelskie
Najwyższy przywódca Iranu ajatollah Chamanei w czasie pogrzebu oficerów irańskich zabitych w Damaszku przez siły izraelskie © Getty Images | 2024 Anadolu

Czy na pewno? Amerykanie ostrzegają, że taki atak na Izrael może nastąpić właśnie z terenu Iranu, a nie Libanu. Zapowiedział go sam ajatollah Ali Chamanei, mówiąc, że "reżim zła musi zostać ukarany". Joe Biden dodatkowo zapewnił Izrael, że w takim przypadku może liczyć na niewzruszone wsparcie USA.

Dotychczasowa historia wskazuje, że Iran jest bardzo ostrożny i pragmatyczny. Po zabiciu przez Amerykanów w 2020 roku irańskiego generała Kassima Sulejmaniego, dowódcę elitarnych jednostek Islamskiej Gwardii Rewolucyjnej, Teheran też zapowiadał straszliwy odwet, który jednak nigdy nie nastąpił. Ale oczywiście niczego wykluczyć nie można. Cały Bliski Wschód to rejon nieprzewidywalny.

Jak w tej sytuacji powinna zachować się polska dyplomacja? Izraelska armia zabiła polskiego obywatela. Na ambasadorze Izraela w Polsce Jakowie Liwne wymuszono przeprosiny. Co dalej? Czy polski prokurator powinien mieć dostęp do izraelskiego śledztwa w tej sprawie?

Ta sprawa jest szersza niż polska. Tam zginęło także troje Brytyjczyków, Australijka i osoba z paszportem amerykańsko-kanadyjskim. Rzecz ma więc kontekst międzynarodowy. Jeśli byłoby śledztwo międzynarodowe, to Polska powinna w nim uczestniczyć i koordynować swoje dyplomatyczne ruchy z partnerami w USA i Europie.

Coraz częściej w Unii Europejskiej pojawiają się głosy, że wspólna polityka wobec Izraela wymaga przeglądu. Hiszpania domaga się formalnego uznania państwa palestyńskiego. Poszczególne kraje nakładają sankcje na osadników izraelskich stosujących przemoc. Polska powinna być częścią tych dyskusji.

Nie oczekujmy jednak drastycznego obniżenia poziomu relacji Bruksela-Jerozolima. Wynika to choćby z tego, że Izrael jest stowarzyszony z UE. Istnieje Rada UE-Izrael i wiele powiązań instytucjonalnych począwszy od spraw militarnych po współpracę naukową. Izrael jest np. częścią CERN, czyli Europejskiego Ośrodka Badań Nuklearnych.

Trudno nie krytykować Izraela i nie być posądzanym przy tym o antysemityzm. Pana rada?

Izrael podlega takim samym kryteriom oceny, jak każdy inny kraj. Można krytykować, nawet ostro, rząd Izraela, ale nie można mówić, że wszyscy Żydzi są odpowiedzialni za to co się dzieje w Gazie. Przecież Żydzi mieszkający w Polsce czy Ameryce nie odpowiadają za to, co robi Netanjahu. Można więc krytykować rząd, ale nie można obarczać winą wszystkich Izraelczyków czy żyjących w diasporze Żydów.

Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski

Maciej Kozłowskihistoryk, pisarz, dziennikarz, dyplomata. Wykładowca w Collegium Civitas. W 1990 r. podjął pracę w dyplomacji, obejmując stanowisko radcy-ministra pełnomocnego w Ambasadzie RP w Waszyngtonie. W latach 1993–1994 pełnił tam obowiązki chargé d’affaires. Następnie przeszedł do pracy w MSZ, gdzie kierował pracami departamentu Ameryki Północnej i Południowej. W latach 1999-2003 pełnił funkcję ambasadora RP w Tel Awiwie. Po powrocie do kraju pełnił obowiązki zastępcy dyrektora departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu MSZ. Autor książki "Trudne pytania w dialogu polsko-żydowskim" (2006).

Źródło artykułu:WP magazyn
izraelhamaswojna w palestynie