Walka o każdy głos, ale o niektóre bardziej [OPINIA]

Z przytupem afery wizowej, pytaniami o bezpieczeństwo Polski i marszem 1 października w tle wyborcza batalia zbliża się do finiszu. I choć do ostatniego dnia politycy będą twardo walczyć o każdego wyborcę, to o niektórych bardziej - pisze dla Wirtualnej Polski Sławomir Sowiński.

Jarosław Kaczyński podczas spotkania w Elblągu
Jarosław Kaczyński podczas spotkania w Elblągu
Źródło zdjęć: © East News | Stanislaw Bielski/REPORTER
Sławomir Sowiński

23.09.2023 19:27

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Wszystkie informacje o wyborach 2023 znajdziesz TUTAJ.

W finale parlamentarnych elekcji szczególnie zabiega się nie tylko o wyborców niezdecydowanych, ale także o tych - jak się to mówi - "swingujących", gotowych jeszcze zmienić dotychczasowe preferencje wyborcze. Precyzyjne w tym zakresie strategie poszczególnych komitetów są rzecz jasna ich najściślejszą tajemnicą. Niemniej, w ogólnym zarysie, cztery takie kluczowe dziś grupy wyborców możemy wskazać.

Wyborcy zagubieni przez PiS

Dla partii władzy szczególnie ważnym celem na finiszu kampanii wydaje się być niemała, bo licząca nawet do 1,5 mln osób, grupa wyborców, którzy na PiS już raz - cztery lata temu - głosowali, a dziś rządzący nie mogą doliczyć się ich w swych sondażach. O ile bowiem w październiku 2019 roku na ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego zagłosowało ponad 8 mln Polek i Polaków, to według dzisiejszych sondaży PiS może liczyć na 6,5 mln do 7 mln głosów.

To dość liczne grono wyborców jest zapewne zróżnicowane, podobnie jak zróżnicowane są powody, dla których PiS nie może być dziś pewien ich poparcia. W grę wchodzą tu zapewne i kwestie światopoglądowe, i ekonomiczne, i polityczne. Dla partii władzy kluczowe jest jednak to, że wyborcy ci - pomimo wszystkich swych wątpliwości - już raz przekroczyli ważny rubikon polskiej polityki, głosując na wyrazistą partię Kaczyńskiego.

Stąd właśnie - jak można się domyślać - strategiczna decyzja PiS, by na finiszu kampanii, zamiast przekazu bardziej stonowanego, skierowanego do wyborcy politycznego centrum, uderzyć mocno w werbel polaryzacji, którego rytm - "pomimo wszystko bez PiS będzie znacznie gorzej" - zagrać by miał raz jeszcze w sercach i głowach tej właśnie grupy elektoratu.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Mieszkańcy byłych miast wojewódzkich

Inną grupą elektoratu, o którą na finiszu kampanii zabiegać będą niemal wszyscy, są mieszkańcy byłych miast wojewódzkich i tych podobnej im wielkości. Gołym okiem widać zresztą, że na stacje swych kampanii wyborczych we wrześniu i PO, i PiS wybierają np. Tarnów, Siedlce, Radom czy Elbląg.

Wyjaśniając to, warto zauważyć, że w kształtowaniu naszych preferencji wyborczych, historię i geografię (wpływ XIX wiecznych podziałów zaborczych) zastępuje coraz bardziej - obok naszego PESELU - socjologia z ekonomią (stopień urbanizacji środowiska, w którym żyjemy). Mówiąc krótko, matecznikiem PiS są dziś miejscowości do 20 tys. mieszkańców (ok. 15 mln z prawie 30 mln wyborców), zaś opozycja króluje wyraźnie w wielkich miastach powyżej 200 tys. mieszkańców (ok. 5,5 mln wyborców).

Swoistym zatem języczkiem u wagi - także w tej kampanii - pozostają byłe miasta wojewódzkie (i te nieco mniejsze) z ich aspiracjami do nowoczesności, awansu cywilizacyjnego, rozwojem po wejściu do Unii Europejskiej, ale też z pamięcią o historycznej wielkości, nadszarpniętej mocno zębem transformacji. Dość tylko wspomnieć, że na przykład w Płocku czy w Tarnowie, poparcie dla PO w czasach rządów PiS, latach 2005-2007, urosło aż o ok. 20 punktów proc. po to, by w latach 2007-2015, w czasach rządów samej PO, o taką samą mniej więcej wartość spaść. Dość też wspomnieć, że w miejscowościach od 50 do 200 tys. mieszkańców żyje ponad 9 mln wyborców.

To tu zatem, na ulicach i osiedlach tych miast, a jeszcze bardziej w emocjach i oczekiwaniach ich mieszkańców kryje się w dużej mierze recepta na wyborczy sukces. I wszystkie liczące się komitety do ostatniego dnia kampanii tu będą zapewne jej szukać.

Zmęczeni duopolem, zwłaszcza wyborcy Trzeciej Drogi

Z perspektywy politycznej zupełnie kluczową grupą i celem zainteresowań finiszu kampanii są też wyborcy zmęczeni trwającym duopolem PiS-PO, a w każdym razie - ich część.

Nie rozwijając tej kwestii szerzej, ogólnie przypomnijmy, że ok. 1/3 wyborców deklarujących udział w wyborach nie odnajduje się w trwającej już 18 lat politycznej walce ugrupowań Kaczyńskiego i Tuska. A szans na jakieś nowe otwarcie w polskiej polityce szuka pod sztandarami Lewicy, Trzeciej Drogi czy też Konfederacji.

Rzecz jednak w tym, że w spolaryzowanej rzeczywistości politycznej - o co "zadbały" obie największe partie - naszymi preferencjami rządzą w dużej mierze motywacje negatywne ("przede wszystkim zatrzymać PiS" lub "przede wszystkim zatrzymać PO"). Stąd także część wyborców zmęczonych duopolem, w ostatniej chwili, pomimo wszystko, by mieć pewność, że przyłożą oni rękę do powstrzymania Kaczyńskiego lub Tuska, rozważać może przeniesienie swego poparcia z Lewicy, Konfederacji czy Trzeciej Drogi, odpowiednio na PO lub na PiS.

I na taki właśnie zwrot liczą zapewne na ostatniej prostej obie największe partie. Szczególnie dotyczy to zmagań o wyborców Trzeciej Drogi, w przypadku których stosować można - otwarcie albo w sposób zawoalowany - argument o możliwym nieprzekroczeniu wysokiego dla koalicji 8-proc. progu wyborczego i "zmarnowaniu" oddanego na nią głosu.

PO może się tu wahać, bo zepchnięcie pod próg wyborczy Trzeciej Drogi bardzo przybliża trzecią kadencję partii Kaczyńskiego. Ale PiS żadnych skrupułów raczej mieć nie będzie, by część wyborców Trzeciej Drogi i Konfederacji próbować przejąć lub przynajmniej skłonić do pozostania w dniu wyborów w domu. Znamienna była tu niedawna wypowiedź marszałka Terleckiego dla PAP, który - z zaskakującą szczerością - przyznał: "Gdyby zabrakło głosów, co wydaje mi się mało prawdopodobne, to myślę, że wśród tych, którzy znajdą się w Sejmie, będą i tacy, którzy będą rozumieć interes Polski i przyłączą się do nas, a nie pozostaną w tych środowiskach, które nominowały ich do wyborów".

Wolno w niej, jak się zdaje, odczytać właśnie demobilizujący komunikat do wyborców Konfederacji i Trzeciej Drogi: i tak przejmiemy część posłów, na których głosujecie, czy jest więc sens na nich głosować?

Wyborcy ostatniej godziny

Na koniec wspomnijmy jeszcze zdaniem o najbardziej oczywistej grupie wyborców, o których toczyć się będzie batalia na finiszu kampanii, czyli tych niezdecydowanych. Nie rozwijając oczywistości o tym, że pewna część z 17 czy 18 mln głosujących w wyborach do Sejmu Polaków na co dzień nie interesuje się polityką, a swe decyzje wyborcze podejmuje w ostatnich dniach i godzinach przed wyborami, zwróćmy tu uwagę na dwie rzeczy.

Po pierwsze - jak wiele wskazuje - jest to ciągle grupa niemała. Odsetek niezdecydowanych, ale gotowych wziąć udział wyborach, w lipcu CBOS szacował aż na 18 proc. badanych wyborców, a 13 września Ipsos (dla OKO.press i TOK.FM) na 14 proc. Do tego dochodzą jeszcze ci, którzy nie są pewni, czy w ogóle pójdą głosować. Przy frekwencji na poziomie 60 proc. mówimy tu zatem o grupie nawet 2,5 mln wyborców. I po drugie, chyba ważniejsze, z grupy tej - jak wynika z przywołanych badań Ipsos - tylko mniej niż 30 proc. rozważa możliwość głosowania na PiS, co oznacza, że jest to raczej wyborczy rezerwuar opozycji niż partii władzy.

Dlatego właśnie nie można wykluczać, że w ostatnich dniach przed wyborami PiS jeszcze bardziej będzie polaryzował i radykalizował swą kampanię, także i po to, by u tej - dość ważnej grupy wyborców - wzmóc zniechęcenie do polityki jako takiej. I skłonić ich, by 15 października pozostali w domach.

Sławomir Sowiński dla Wirtualnej Polski

* Dr hab. Sławomir Sowiński jest politologiem z Instytutu Nauk o Polityce i Administracji UKSW.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (618)