W Polsce obawy przed odsyłanymi migrantami. Byliśmy w niemieckim "centrum wyjazdowym"
W przygranicznym Eisenhüttenstadt powstało "centrum wyjazdowe". To z niego migranci będą odsyłani do Polski. Według nieoficjalnych informacji Wirtualnej Polski może chodzić o około 1000 osób rocznie. - Obowiązujące teraz procedury są nieefektywne - mówi nam Olaf Jansen, szef Centralnego Urzędu ds. Rejestracji Cudzoziemców Brandenburgii.
Jednopiętrowy niebieski budynek pachnie świeżością. Nic dziwnego. Gdy byliśmy tam w ostatnich dniach lutego, trwały ostatnie prace wykończeniowe. Niewielkie pokoje, prysznice i toalety na korytarzach. Pierwsze skojarzenie - hotel robotniczy. Błąd.
To "Dublin-Zentrum", ośrodek, w którym będą kwaterowani cudzoziemcy, których wnioski o azyl zostaną odrzucone przez Federalny Urząd ds. Migracji i Uchodźców (BAMF). Zanim zostaną deportowani z Niemiec, spędzą w Eisenhüttenstadt - mieście położonym na wysokości Świebodzina - dwa, może cztery tygodnie. Takie przynajmniej są założenia.
Pierwszy taki ośrodek powstał w Hamburgu, ale to z tego przy granicy z Polską migranci będą trafiali do nas. Władze federalne przyśpieszyły prace nad utworzeniem ośrodków deportacyjnych pod wpływem opinii publicznej wstrząśniętej zamachami w kraju:
Maj 2024. Mannheim, Badenia-Wirtembergia. 25-letni Afgańczyk mieszkający w Niemczech od blisko dekady, zaatakował nożem uczestników prawicowego wiecu. Ranił sześć osób, w tym policjanta, który zmarł w szpitalu. Napastnika zastrzelono.
Sierpień 2024. Solingen, Nadrenia Północna Westfalia. 26-letni Syryjczyk zasztyletował troje uczestników festiwalu muzycznego, ranił ośmiu.
Grudzień 2024. Magdeburg, Saksonia-Anhalt. 50-letni Saudyjczyk wjechał samochodem w tłum na jarmarku bożonarodzeniowym. Zginęło sześć osób, rannych było prawie 300.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trump liczy na przełom w Rijadzie. "Dokonamy dużego postępu"
Po każdym z tych aktów terroru kraj pogrążał się w żałobie, a z każdym kolejnym, Niemcy byli coraz bardziej wściekli na migrantów i polityków, od których żądali rozwiązania problemu z obcymi. Na tym kampanię wyborczą do Bundestagu budowali populiści.
Migranci - temat polityczny po obu stronach Odry
Według danych przytaczanych przez wysokonakładowy "Die Welt" od 2015 roku do Niemiec przybyło 12,5 miliona migrantów, z czego na stałe zostało 5,35 mln. To zarówno uchodźcy, jak i migranci zarobkowi.
Politycy skrajnie prawicowej, faszyzującej AfD (Alternatywa dla Niemiec) wykorzystywali ataki w kampanii wyborczej do Bundestagu. Żądali zaostrzenia polityki migracyjnej, natychmiastowej deportacji nielegalnych migrantów. W styczniu AfD dystrybuowała ulotki wyborcze w formie biletów lotniczych z wezwaniem do pozbycia się "nielegałów". Akcja była kontrowersyjna, ale skuteczna.
17 lutego, tuż przed wyborami, federalna minister spraw wewnętrznych Nancy Faeser ogłosiła: - Abyśmy mogli nadal chronić ludzi przed wojną i terrorem, obowiązuje również następująca zasada: każdy, kto nie ma prawa przebywać w Niemczech, musi opuścić nasz kraj.
Dodała: - Jeśli ludzie przyjeżdżają do Niemiec, mimo że muszą przejść procedurę azylową w innym kraju UE, muszą zostać tam przeniesieni szybciej.
Także Friedrich Merz, lider chadeków z CDU zapowiadał przed wyborami m.in. wprowadzenie stałych kontroli na granicy kraju, w tym z Polską.
Swoją deklarację powtórzył też po zwycięskich dla siebie wyborach: - Jeśli zostanę wybrany na kanclerza Republiki Federalnej Niemiec, pierwszego dnia mojej kadencji poleciłbym Federalnemu Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, aby na stałe kontrolowało granice Niemiec ze wszystkimi naszymi sąsiadami i bez wyjątku odrzucało wszelkie próby nielegalnego wjazdu.
W Polsce strach przed masowym cofnięciem migrantów do Polski szybko zaczęły podsycać Prawo i Sprawiedliwość i Konfederacja, która w Europarlamencie współpracuje z AfD. Choć według dostępnych informacji, w latach 2023-2024 Niemcy przekazały nam odpowiednio 404 i 331 migrantów w ramach procedury Dublin III, to teraz polska prawica mówi o 40 tysiącach. Urząd do Spraw Cudzoziemców podaje znacznie mniejsze, bo kilkutysięczne liczby.
W sobotę 9 marca w Słubicach odbył się protest środowisk narodowych pod hasłem "Stop zalewaniu Polski migrantami przez Niemcy". Demonstrujący zablokowali most graniczny na Odrze między polskim miastem a Frankfurtem. Doszło do przepychanek z policją, a protestujący ustawili zasieki na moście, co ostatecznie doprowadziło do blokady granicy na ponad godzinę.
Procedury jak u Kafki
"Dublin-Zentrum" - tak po niemiecku nazywa się oficjalnie "centrum wyjazdowe" - leży na obrzeżach miasta tuż obok blokowiska.
Ośrodek jest otoczony zwykłym płotem z siatki, wejść i wyjść z niego można tylko przez bramę ze szlabanem. Całości pilnują ochroniarze. Wokół spory ruch, ludzie wchodzą i wychodzą. To dlatego, że "centrum wyjazdowe", w którym będzie do 250 miejsc, ma działać na terenie istniejącego już ośrodka recepcyjnego. Ten jest większy, bo przebywa w nim teraz ok. 900 osób. Z deportacjami nie ma jednak nic wspólnego.
"Dublin-Zentrum" miało rozpocząć działalność 1 marca, ale tuż przed tą datą przesunięto start o kilkanaście dni. Jak się dowiedzieliśmy, "ze względu na trwające procedury". Oficjalne otwarcie ostatecznie odbyło się 13 marca.
Utworzenie ośrodka przy granicy z Polską nie jest przypadkowe - ma być głównie nastawiony właśnie na odsyłanie migrantów za Odrę. Nie kryje tego zresztą samo brandenburskie ministerstwo spraw wewnętrznych, które wprost przyznaje, że taki będzie "środek ciężkości" funkcjonowania centrum.
Protestów przeciwko lokalizacji po stronie niemieckiej nie było - AfD, która w całym kraju zdobyła ponad 20 proc. głosów w Eisenhüttenstadt, zmiotła konkurencję. Wynik: 42,7 proc. Podobnie było zresztą we wszystkich landach wschodnich.
Przy bramie nie muszę długo czekać. Ochrona szybko mnie sprawdza i za chwilę jestem w gabinecie Olafa Jansena. To kierownik ośrodka recepcyjnego w Eisenhüttenstadt i równocześnie szef Centralnego Urzędu ds. Rejestracji Cudzoziemców Brandenburgii [Zentrale Ausländerbehörde - w skrócie ZABH - red.].
- Kawy? - pyta Jansen i od razu przechodzi do rzeczy.
- Obowiązujące teraz procedury są nieefektywne. To wszystko wygląda jak u Kafki. Mamy do czynienia ze skomplikowanym i niezrównoważonym procesem administracyjnym. Naszym celem jest odejście od tego modelu - mówi szef ZABH.
Co to dokładnie oznacza?
- Zacznijmy może od samego początku. Polska jest jednym z najkonkretniejszych, najpoprawniejszych i najsprawniejszych państw w Europie w tej kwestii: odpowiada szybko, zgodnie i zawsze korzystnie. Krótko mówiąc: można dobrze współpracować z Polską.
- Niemniej istnieje duży potencjał, aby uprościć transfery między Polską a Brandenburgią i uczynić procedury bardziej wydajnymi dla obu stron. Ale jeśli będziemy stawiać sobie nawzajem przeszkody, nie zbliżymy się do rozwiązania problemu. Możemy go rozwiązać tylko wtedy, gdy będziemy współpracować - podkreśla Jansen.
Jak wynika z danych udostępnionych przez Federalny Urząd do spraw Migracji i Uchodźców (BAMF), "oddawanie" uchodźców generalnie nie działa. Włochy zadeklarowały w 2024 r., że przyjmą z Niemiec prawie 10,5 tys. migrantów - ostatecznie przyjęły trzy osoby. Grecja - z 15,5 tys. wniosków o readmisję zaakceptowała 229, a przyjęła 22 osoby. Polska przyjęła natomiast 340 osób.
Ilu uchodźców będzie teraz trafiać do Polski drogą przez Eisenhüttenstadt? Według informacji Wirtualnej Polski może chodzić o ok. 1000 osób w skali roku, ale żadna z niemieckich instytucji nie chciała podać tej liczby oficjalnie.
Przyjmiemy tylko zidentyfikowanych
Z naszego punktu widzenia słowa, że odpowiadamy "zawsze korzystnie", mogą niepokoić. Bo czy to znaczy, że Niemcy oczekują, że przyjmiemy dowolną liczbę migrantów i są tego pewni? Niepokój może budzić też niechęć do oficjalnego podawania liczby deportowanych.
Kilka dni przed wizytą w Eisenhüttenstadt Wirtualna Polska rozmawiała z Jakubem Dudziakiem, rzecznikiem prasowym Urzędu do Spraw Cudzoziemców.
- Tworzenie ośrodków dla migrantów, którzy mieliby być przekazani do innego państwa członkowskiego na podstawie Rozporządzenia Dublin III, nie zmienia obowiązujących obecnie procedur w tym zakresie - komentował rzecznik.
- Do okoliczności wskazujących na odpowiedzialność danego państwa zaliczamy m.in. potwierdzenie w systemie Eurodac [na podstawie pobranych odcisków palców cudzoziemca - red.], wizę lub dokument pobytowy wydany przez dane państwo członkowskie - tłumaczył Dudziak.
Procedury dublińskie wydają się jasne. Migranci składają wniosek w pierwszym kraju UE, w którym się znajdą. To ten kraj przeprowadza następnie procedurę dotyczącą przyznania statusu uchodźcy.
Często się jednak zdarza, że takie osoby nie czekają na przeprowadzenie procedury i jadą dalej - na przykład do Niemiec - i tam chcą złożyć wniosek ponownie. BAMF odpowiedzialny za tego rodzaju postępowania, sprawdza jednak najpierw, czy Niemcy są w ogóle zobowiązane do przeprowadzenia procedury azylowej.
Jeżeli podczas tej weryfikacji okaże się, że są przesłanki wskazujące na odpowiedzialność innego państwa, np. Polski, BAMF będzie dawał znać ośrodkowi w Eisenhüttenstadt.
"To kompletne wariactwo"
Olaf Jansen precyzuje, na czym polega "kafkaizacja" procesu administracyjnego przy przekazywaniu migrantów. Zatem jakie możliwości istniałyby, gdyby strona polska i niemiecka współpracowały bardziej efektywnie i intensywnie?
- Obecny system, oparty na indywidualnym rozpatrywaniu spraw, jest kosztowny, nieefektywny i niespójny. Wyobraźmy sobie sytuację, w której Polska chce deportować na przykład do Kamerunu grupę uchodźców, którzy są zobowiązani do opuszczenia kraju. Jednak część potencjalnych pasażerów tego samolotu wciąż znajduje się w Niemczech. Dlaczego nie możemy wysłać ich z Niemiec do Kamerunu na podstawie polskiego nakazu deportacji w ramach pomocy administracyjnej dla strony polskiej bez odsyłania ich najpierw do Polski? Wszystkie te dodatkowe transporty angażują naszych i waszych ludzi, zasoby i koszty - tłumaczy Jansen.
- Oczywiście musiałoby to działać w dwie strony, dlatego chcemy przejąć inicjatywę w tej kwestii, aby poprawić współpracę z Polską - mówi Jansen bez owijania w bawełnę.
Na tym jednak nie koniec. - Każdy z krajów związkowych w Niemczech ma swoje procedury na wypadek odsyłania uchodźców. Polska ma zatem do kontaktu przynajmniej 16 niemieckich jednostek. Nie byłoby lepiej skoordynować to po naszej stronie? To kompletne wariactwo. Dlatego jednym z powodów, dla których chcemy przejąć inicjatywę w tej sprawie, jest to, żeby poprawić kooperację z Polską - mówi wprost Jansen.
- Obecny system zmusza nas do przerzucania się ludźmi. Znalezienie rozwiązania tego problemu przyczyni się do poprawy funkcjonowania naszego regionu granicznego - nas jako Brandenburgii na zachodzie i województw: lubuskiego, dolnośląskiego, a także Wielkopolski na wschodzie. Na tym nam zależy.
Niemiec podaje kolejny przykład.- W rękach naszej policji znajduje się ktoś, kto ma trafić do Polski. Nasi policjanci kontaktują się więc z waszymi i pytają: macie siły, żeby o godz. 12 w czwartek 20 marca przejąć w Słubicach jedną osobę? Dajmy na to, że dla polskiej strony to nieodpowiedni termin. Nasze służby występują więc z kolejną konkretną propozycją, a ta ponownie może zostać odrzucona. To może trwać w nieskończoność. A wystarczyłoby inaczej zadać pytanie: kiedy pasowałoby wam przejęcie danego jegomościa. Podajcie czas i miejsce - tłumaczy Jansen.
- Oczywiście najłatwiej byłoby, gdyby kwestia konkretnego transferu była uzgadniana przez osoby odpowiedzialne z Brandenburgii bezpośrednio z ich polskimi kolegami w Słubicach, Gubinie, Olszynie itp., a nie w każdym indywidualnym przypadku za pośrednictwem władz krajowych w Warszawie i Berlinie. Wówczas transfery mogłyby być lepiej łączone, a tym samym ogólnie bardziej efektywne - dodaje.
Niemiecka propozycja - ich pogranicznicy na granicy polsko-białoruskiej
Rozmówca Wirtualnej Polski uważa, że kluczem do dalszego zmniejszenia napływu nielegalnej migracji nie jest ograniczanie ruchu wewnątrz UE. Niemieckie kontrole na granicy z Polską już teraz budzą irytację mieszkańców pogranicza.
- Klucz leży na zewnętrznych granicach wspólnoty. Zamiast angażować służby w kontrole utrudniające codzienne funkcjonowanie regionu, lepiej wzmocnić granicę zewnętrzną. Zamiast kierować dodatkowe siły na granicę z Polską, może powinniśmy zaproponować wam wsparcie, łącznie z wysłaniem naszych służb na granicę z Białorusią? - zastanawia się Jansen.
Kierownik ośrodka w Eisenhüttenstadt rozwija ten wątek.- Po pierwsze. Osoby, które chcą się dostać UE, a nie mają dokumentów i nie potrafią się dostatecznie wylegitymować, nie powinny być wpuszczane. Każdy ma dzisiaj smartfona i naprawdę nie jest jakąś wielką sprawą, żeby móc się odpowiednio wylegitymować, jeśli się tego oczywiście chce. Tutaj powinniśmy być konsekwentni. Nie masz dokumentów, nie dostaniesz prawa pobytu - mówi Jansen.
- Druga sprawa dotyczy tych, którzy przekroczyli już granice, których odsyłamy, a oni chwilę później wracają. Zabawa w kotka i myszkę. Tę sytuację opisujemy, mówiąc o "problemie drzwi obrotowych". Dopiero, jeśli rozwiążemy sprawę tych dwóch grup, będziemy mogli się skupić na ludziach, którzy chcą azylu po raz pierwszy i mogą przedstawić wystarczający dowód tożsamości. Bo czy błędem jest dawanie ludziom, którzy są uprawnieni do procedury azylowej, szansy na osiedlenie się tam, gdzie mogą najłatwiej rozpocząć życie po pomyślnym zakończeniu procedury? - pyta.
Jansen podkreśla, że należałoby się również zastanowić nad uregulowaniem kwestii pomocy socjalnej, którą osoby ubiegające się o azyl otrzymują indywidualnie w każdym kraju. Zrównanie ewentualnego zasiłku na poziomie europejskim doprowadziłoby do tego, że czynnik ekonomiczny przestałby być w wielu przypadkach decydujący.
A jak ma się to wszystko do funkcjonowania ośrodka? - Zakładamy, że będzie przebywać u nas około 100-150 osób. Pojemność maksymalna, czyli 250 osób, zadeklarowana została na sytuacje kryzysowe - tłumaczy Jansen. - Centrum będzie częścią istniejącej infrastruktury. Osoby, które mają opuścić Niemcy - w odróżnieniu od pozostałych, tych z ośrodka recepcyjnego - nie będą już otrzymywać "kieszonkowego". Centrum oferuje im jedynie dach nad głową, wyżywienie i opiekę medyczną - wskazuje.
- To jednak jest dopiero początek naszej drogi. To jest próba znalezienia pragmatycznego rozwiązania naszej regionalnej sprawy. Chcemy odejść od centralnego sterowania tym tematem, które i tak nie przyczynia się do rozwiązania problemu i nie pomaga ludziom. Naszym celem jest znalezienie korzystnego rozwiązania dla obu stron - podkreśla.
- Sukces centrum odciąży także służby, które już teraz są przeciążone. Dzięki temu policjanci wrócą do swoich zajęć i ponownie zajmą się handlem narkotykami, ludźmi czy po prostu przestępczością - mówi.
Brandenburskie ministerstwo spraw wewnętrznych podaje, że obecnie na terenie landu przebywa ok. 100 osób, które dotarły do Niemiec przez Polskę, które będą podlegać nowej procedurze.
Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski