Płot na granicy z Białorusią nie stanowił dla nich przeszkody. Wystarczyła drabina i byli w Polsce, skąd wyruszyli dalej. Tylko w sierpniu do Niemiec dotarło 15 tys. migrantów. Nie ma złudzeń - ten rekord zostanie zaraz pobity. Są o tym też przekonani policjanci, z którymi byliśmy na granicy polsko-niemieckiej. Przez nasz kraj wiodą już dwa szlaki, a Niemcy organizują siły szybkiego reagowania.
- Nielegalna migracja jest obecnie jednym z najgorętszych tematów debaty publicznej w Niemczech. W miniony czwartek i piątek odbywała się w Bundestagu debata dotycząca tego zagadnienia. Do tematu w weekend odniosła się federalna minister spraw wewnętrznych Nancy Feaser oraz kanclerz Olaf Scholz.
- Wirtualna Polska wzięła udział w specjalnej akcji zorganizowanej przez brandenburską policję. Chcieliśmy pokazać naturę i skalę zjawiska. Celem wydarzenia było także ukazanie policyjnej codzienności, która towarzyszy funkcjonariuszom w regionie granicy z Polską.
- Tylko jednego dnia, od godzin porannych do południa niemiecka policja przechwyciła łącznie 108 nielegalnych migrantów. Udało się zatrzymać także jednego przemytnika - czego byliśmy świadkiem.
Dochodzi godz. 5 rano. Forst - blisko 20-tysięczne niemieckie miasto przy granicy z Polską - jeszcze śpi. Tylko przed komendą Policji Federalnej ruch. Tam czeka na nas Jens Schobranski, rzecznik brandenburskiej policji. Z nim pojadę na patrol. Jest w pełnym umundurowaniu i wyposażeniu - włącznie z bronią ostrą. Pozostali funkcjonariusze podobnie. Widać, że jeśli zajdzie potrzeba, taryfy ulgowej nie będzie. Schobranski pokaże mi, jak w praktyce wygląda łapanie migrantów, którzy nielegalnie przedostają się do Niemiec.
O ile uwaga u nas skupiona jest na aferze wizowej w MSZ i wschodniej granicy, to o tej zachodniej zapominamy, jakby tam problem nie istniał. Tymczasem rozwijający się kryzys migracyjny nie schodzi również z pierwszych stron niemieckich gazet, w których o Polsce pisze się całkiem dużo. To dlatego, że stała się głównym szlakiem przerzutowym dla uchodźców z dwóch kierunków - bałkańskiego i białoruskiego.
Pakujemy się do dużych, siedmioosobowych radiowozów. W teren wyjeżdża równocześnie pięć takich samych aut. W naszym samochodzie, poza mną i Schobranskim, jest jeszcze jeden kierowca oraz dwóch niemieckich i dwóch francuskich dziennikarzy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Afera wizowa. Polacy zabrali głos
Podejrzany bus, czyli alarm za alarmem
- Codziennie mamy nawet kilkadziesiąt interwencji. Przeważnie dzwonią do nas obywatele, informujący o podejrzanych samochodach, z których wysiadają duże grupy ludzi - mówi Jens Schobranski.
- Forst stało się w ostatnim czasie głównym centrum przerzutu migrantów. Przemytnicy szukają różnych tras i sposobów na przerzucenie ludzi przez granicę i teraz upatrzyli sobie ten teren - tłumaczy.
Rzecznik jeszcze nie rozkręcił swojej opowieści, a tu sygnał z centrali. W krótkofalówce słychać informację o zgłoszeniu dwóch dostawczaków na czeskich numerach rejestracyjnych, z których wysiadły grupy mężczyzn. Na twarzy Schobranskiego zdziwienie, bo to przy stadninie koni, zalewie kilkaset metrów od komendy. Docieramy tam błyskawicznie.
Idealny scenariusz to zatrzymanie przemytnika, samochodu i migrantów. Tym razem ideału nie będzie - na poboczu stoi ośmiu mężczyzn (później okaże się, że to Syryjczycy), ale przemytnicy zdążyli już odjechać. Podjeżdżają kolejne radiowozy, do których pakowani są zatrzymani. Nie szarpią się, nie protestują.
- Najpierw prześwietlimy ich tożsamość, co często jest utrudnione, bo osoby docierające do Niemiec szlakiem bałkańskim zazwyczaj nie mają ze sobą dokumentów. Co najwyżej mają zdjęcia dokumentów w telefonach - tłumaczy rzecznik.
- Przy braku dokumentów sprawdzamy w rejestrze, czy byli już kiedyś zarejestrowani w Europie. Robimy to, pobierając odciski palców, które porównujemy z bazą danych. Jeśli nic nie znajdujemy, migranci mogą się ubiegać o azyl i dostają miejsce w ośrodku pierwszego kontaktu. Jeśli jednak ich odciski będą w bazie, dana osoba może zostać odesłana na podstawie tzw. procedury dublińskiej.
Procedura, o której wspomina Schobranski mówi, że migrant może ubiegać się o azyl nie w dowolnym wybranym przez siebie kraju, tylko w pierwszym bezpiecznym kraju, którego granicę przekroczył. Na tej podstawie Niemcy zgłaszają się zatem na przykład do Polski lub innego kraju z trasy, którą (o ile uda się potwierdzić) migrant przebył w drodze do Niemiec.
- Oczywiście współpracujemy przy tym ze służbami odpowiednich krajów. Z wami jest teraz zintensyfikowana i coraz lepsza - mówi rzecznik.
Już świta. Radiowozy z zatrzymanymi odjeżdżają, my ruszamy dalej. Mundurowy kontynuuje: - We Frankfurcie nad Odrą istnieje specjalny polsko-niemiecki zespół, który może operować po obu stronach granicy. W rejonie Forst takie działania nie są na razie planowane.
Oddalamy się z August Bebel Strasse w kierunku granicy z Polską. Za chwilę kolejne zgłoszenie o podejrzanym busie. Tym razem jest dalej, więc kierowca wciska gaz w podłogę. Schobranski tłumaczy, że czas jest tutaj bardzo istotny. Docieramy na miejsce po kilku minutach, ale tym razem nie ma śladu ani po samochodzie, ani migrantach. Może następnym razem.
Okazja pojawia się niemal natychmiast. Zgłoszenie pochodzi z rejonu Chociebuża, który oddalony jest od granicy o około 30 km. Normalnie nie pędzilibyśmy tak daleko, ale mamy zobaczyć jak wygląda policyjna robota.
- Przemytnicy wiedzą, że nasze działania skupiają się w rejonie granicy. Dlatego wjeżdżają w głąb kraju, gdzie jest mniej patroli i tam wysadzają przemycanych. Często wysyłają także zwiadowców, którzy najpierw sprawdzają czy trasa jest bezpieczna. Doświadczony funkcjonariusz już na pierwszy rzut oka rozpoznaje samochód przemytników - opowiada rzecznik.
30 osób w niewielkim busie
Do Chociebuża nie dojeżdżamy, bo dyżurny informuje o busie na słowackich blachach, który nie zatrzymał się do kontroli i zmierza autostradą w stronę Forst. Zawracamy i ustawiamy się na wjeździe.
Kilka minut i jest podejrzany. Widząc policję kierowca skręca w ostatniej chwili i omija blokadę. Pruje do miasteczka szosą, jest na obrzeżach. I tak rozpoczyna się pościg za przemytnikiem.
Uciekający widzi, że jest bez szans i gwałtownie hamuje. Przemytnik wyskakuje w popłochu i ucieka. Za nim rzuca się jeden z interweniujących funkcjonariuszy. Nasze auto próbuje przeciąć mu drogę z drugiej strony.
Schobranski decyduje, że teraz i on musi pobiegać - wyskakuje z radiowozu i goni uciekiniera. Za chwilę tracę go z oczu, bo znika w krzakach. Słychać trzask łamanych gałęzi, szamotaninę. Nie mija jednak wiele czasu, a z chabazi wyłazi rzecznik, a z nim przemytnik, którego przejmuje kolejny funkcjonariusz.
Szybka akcja. Ułatwiło ją to, że uciekający zgubił but. Teraz zziajany i oszołomiony mężczyzna zostaje przeszukany i zakuty w kajdany. Jego identyfikacja idzie sprawnie. Okazuje się, że to 18-letni Syryjczyk, któremu tego dnia kończyło się pozwolenie na pobyt w Niemczech. Szanse na przedłużenie są raczej marne. Teraz chłopak leży na ziemi i dysząc prosi o wodę, którą momentalnie zwraca.
Schobranski pozostaje niewzruszony: - Jestem rzecznikiem, ale przede wszystkim policjantem. Facet był tak oszołomiony, że nie stawiał oporu.
Trudno uwierzyć, ale do białego fiata ducato, przemytnik zapakował 30 osób. Wszyscy pochodzą z Syrii. Wśród nich była także rodzina z dwójką dzieci. Jak potem zeznawali, podróż zakończoną na przedmieściach Forst, rozpoczęli w Turcji. To ponad dwa tysiące kilometrów (o ile zaczęli w Stambule, a nie dalej - na wschodzie kraju).
Stamtąd przez Bałkany, Węgry, Słowację i Polskę dotarli do Niemiec. Za podróż zapłacili "od głowy" po 8-10 tysięcy euro. I zostali złapani. Pieniędzy nikt nie będzie zwracał, to dla nich jasne. Nie są chętni do rozmów, niewiele komentują.
Dochodzi południe. Kolejne zgłoszenia nie napływają, więc wracamy na komendę. Okazuje się, że w czasie akcji wszyscy funkcjonariusze zatrzymali łącznie 108 migrantów. W ciągu jednego dnia, zaledwie kilku godzin.
- Tylko jeden Irakijczyk, a reszta to Syryjczycy - podsumowuje Jens Schobranski. - Wszystko wskazuje na to, że dotarli do nas szlakiem bałkańskim. Najczęściej wiedzie przez Grecję lub Bułgarię do Macedonii. Stąd wystarczą trzy dni drogi, by dostać się do Serbii, a dalej na Węgry i już blisko do miejsca docelowego: albo przez Austrię do Niemiec, albo przez Słowację i Polskę. Granica austriacko-niemiecka od dawna jest mocniej patrolowana, między innymi w Bawarii. Polska w takim wypadku stała się głównym węzłem komunikacyjnym.
I stąd w Niemczech trwa debata, czy nie przywrócić kontroli na granicach z kolejnym krajem - Polską. Mówi już o tym w prost szefowa ministerstwa spraw wewnętrznych Nancy Faeser.
Gwałtowny wzrost od sierpnia
Policja Federalna pewnie nie zgodziłaby się pokazać mi swojej pracy, ale pod koniec sierpnia sytuacja na granicy polsko-niemieckiej gwałtownie się zaostrzyła. Oficjalnych danych jeszcze nie ma, ale jak podawał dziennik "Bild", tylko w sierpniu nad Sprewę dotarło ponad 15 tysięcy migrantów - w lipcu było to "tylko" 10,7 tys. Daje to więc wzrost o około połowę miesiąc do miesiąca. Schobranski podkreśla, że pewnie wrzesień będzie pod tym względem rekordowy.
Słowa rzecznika brandenburskiej policji potwierdza Olaf Jansen, kierownik ośrodka recepcyjnego w Eisenhüttenstadt i szefa Centralnego Urzędu ds. Rejestracji Cudzoziemców (ZABH).
To największą tego typu placówka w całej Brandenburgii. Przebywa w niej obecnie 3,2 tys. osób i powoli zaczyna pękać w szwach. Dlatego Niemcy prowadzą rozbudowę. Po jej zakończeniu będzie można przyjąć kolejne 500 osób. Ośrodek w Eisenhüttenstadt to pierwszy punkt kontaktu dla osób, które ubiegają się o azyl.
Do ośrodka dotarliśmy po południu. Otacza go wysoki płot z wygiętymi do wewnątrz końcami. Przy bramie budka kontrolna.
- Proszę iść wzdłuż płotu. Na końcu będzie ktoś czekać i poprowadzi pana dalej - mówi funkcjonariuszka ochrony. Po chwili jestem w biurze Olafa Jansena.
- Sytuacja jest niezwykle dynamiczna. Z naszych danych wynika, że w sierpniu mieliśmy do czynienia z 50 proc. wzrostem migracji. Oceniam, że teraz należy doliczyć jeszcze przynajmniej kolejne 30 proc. Zakładamy, że tylko we wrześniu przyjmiemy ok. dwa tysiące osób - mówi kierownik ośrodka.
- Teraz większość docierających do nas przebyła trasę bałkańską. Tak jest od mniej więcej dwóch tygodni. Wcześniej większość docierała przez Polskę z Białorusi. Te proporcje zaraz mogą się znowu zmienić, bo tak to działa. To jest mafijny biznes, za którym stoją olbrzymie pieniądze napędzające wzrost aktywności przemytników - tłumaczy Jansen.
Dynamika zmian rzeczywiście jest - jeszcze w pierwszej połowie września MSW Brandenburgii szacowało, że ruch na trasach rozkłada się mniej więcej po połowie.
- Migranci, którzy przeszli szlak białoruski docierają do Niemiec z Polski - to jasne. Robią to jednak dwojako. Albo bezpośrednio przekraczają granicę białorusko-polską - tak jest najkrócej. Albo docierają do Niemiec nieco na około - przez Litwę (i Polskę) lub nawet Ukrainę (i znów przez Polskę do Niemiec). Dlatego coraz więcej przemytników to Ukraińcy - dodaje kierownik.
Idziemy obejrzeć ośrodek. Za głównymi budynkami widać plac z boiskiem, wokół którego postawiono kontenery mieszkalne. Trwa ciągle rozbudowa. Właśnie wylewane są fundamenty, na których ustawione zostaną kolejne kontenery. Placówka położona jest na skraju osiedla z wielkiej płyty, więc bloki można dostrzec ponad koronami drzew z placu budowy.
- Nastroje wśród ludzi są coraz gorsze - Jansen uprzedza moje pytanie o relacje migranci-Niemcy. - Zresztą nie tylko tu, w zasadzie wszędzie. Możliwości integracji są ograniczone. Szwankuje podejście na poziomie federalnym i rośnie świadomość problemu w społeczeństwie. Rząd podejmuje decyzje, ale nie odczuwa ich konsekwencji. One spadają na samorządy, a bezpośrednio na ludzi. Zrozumienie społeczeństwa jest dla nas bardzo ważne, ale ono jest na wyczerpaniu - tłumaczy szef ZABH.
Idziemy w kierunku parkingu przed budynkiem, w którym znajduje się szkoła. Tam w cieniu chowają się przed słońcem niektórzy mieszkańcy ośrodka. Wśród nich są tacy, którzy dotarli do Niemiec pokonując płot na granicy Polski i Białorusi.
Jednym z nich jest Syryjczyk Jafar.
- Do Niemiec dotarłem 3 lipca. W drogę wyruszyłem z Libanu, przez Zjednoczone Emiraty Arabskie, Białoruś i Polskę. Płot przeszedłem po drabinie. Na Białorusi było bardzo źle, chcieli nas tam zabić. A Polacy odwracali się i tylko udawali, że nas nie widzą - mówi Jafar.
Od lipca w ośrodku jest także Ghani z Afganistanu. On także dotarł do Niemiec przez mur na granicy z Białorusią.
- Najpierw przyleciałem do Moskwy, stamtąd na Białoruś. Samo pokonanie płotu nie było trudne. Największy problem sprawiały białoruskie służby - opowiada 22-latek. - Pokonałem płot przy pomocy drabiny. Trzeba było jeszcze przeciąć drut na szczycie, ale tak nie za dużo, żeby się nikt nie zorientował i skoczyć.
Ghani, podobnie jak Jafar, jest oszczędny w słowach. Opisuje krótko, że do przejścia przez granicę przygotowywał się przez tydzień.
- Przez ten czas koczowaliśmy przez tydzień w lesie. W tym czasie obserwowaliśmy, jak wygląda sytuacja. Po tygodniu kończyły się zapasy i już nie mogliśmy czekać. Podjęliśmy próbę przejścia. Udało się - mówi.
O samej drodze do Niemiec Syryjczyk i Afgańczyk nie mówią nic. Kto ich przewiózł? Za ile? Jak przeszli drogę przez Polskę? Ostatecznie obydwaj zostali przechwyceni w Brandenburgii.
Kontrole na granicach wrócą?
Zaniepokojenia sytuacją na granicy nie ukrywają już szefowie resortów spraw wewnętrznych Brandenburgii i Saksonii, landów graniczących z Polską. Otwarcie apelują do władz federalnych w Berlinie o natychmiastowe działania i powtarzają, że jest coraz gorzej.
Władze federalne mają jednak jeszcze jedną zagwozdkę związaną z migracją z Polski. Chodzi o aferę wizową, która to zatacza coraz szersze kręgi. Sprawa cały czas jest rozwojowa, ale wedle doniesień może chodzić o nawet 250 tys. wiz pracowniczych (choć polski rząd mówi o liczbach o tysiąc razy mniejszych). Niektórzy urzędnicy polskiego MSZ mieli handlować tymi dokumentami w krajach afrykańskich i azjatyckich. Za ok. 5 tys. dolarów od sztuki kupowały je niezweryfikowane osoby.Z takimi papierami wjazd do Unii Europejskiej nie stanowił już problemu.
W związku z wybuchem afery poleciały głowy - w tym wiceszefa resortu Piotra Wawrzyka. Rządzący uważają, że sprawy nie ma, a sam Jarosław Kaczyński mówi, że "nie ma afery, to nawet nie jest aferka". Śledztwo trwa, ale pytania zadaje i UE, i Niemcy, którzy nie wiedzą jeszcze, jak handel wizami mógł czy też może wpłynąć na sytuację na granicy z Polską.
Na początku tygodnia do siedziby federalnego MSW wezwany został w tej sprawie polski ambasador. Szefowa resortu Nancy Faeser rozmawiała także ze swoim polskim odpowiednikiem Mariuszem Kamińskim. Niemcy nadal oczekują wyjaśnień.
Nie zważając na to, Brandenburgia podjęła działania na własną rękę. Od drugiego tygodnia września w rejonie przygranicznym rozpoczęły się zintensyfikowane kontrole. Michael Stübgen, minister spraw wewnętrznych Brandenburgii, mówił o nich w wywiadzie dla "Märkische Allgemeine Zeitung". Zapowiadał, że działania będą koordynowane na poziomie kraj związkowy-władze federalne.
Stübgen uważa, że to jednak za mało i apeluje o przywrócenie stacjonarnych kontroli na granicach. W podobnym tonie wypowiadał się także Olaf Jansen.
W apelach o wprowadzenie stacjonarnych kontroli na granicy z Polską Stübgenowi wtóruje szef MSW Saksonii Armin Schuster, który mówi o "prawdziwym kryzysie migracyjnym". Nie czekając na działania ze strony Berlina i ten kraj związkowy rozpoczął już zintensyfikowane kontrole na własną rękę.
W przesłanym nam oświadczeniu saksońskie MSW wskazuje, że "w ostatnim czasie liczba przestępstw w obszarze przestępczości transgranicznej ponownie wzrosła". Krótko: przemyt przybiera na sile.
Zdania władz krajów związkowych nie podziela natomiast René Wilke, burmistrz Frankfurtu nad Odrą.
- Już sama debata o wprowadzeniu kontroli jest wysoko populistyczna. Ma dać jedynie społeczeństwu jakieś tam poczucie bezpieczeństwa - mówi burmistrz.
- Absolutnie popieram to, jak to teraz wygląda. Policja jest w rejonie granicy 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Sprawdza wszelką podejrzaną aktywność, nie wpływając przy tym na życie mieszkańców naszego "podwójnego miasta". Dlaczego zatem karać pozostałe 99 proc. społeczeństwa ograniczeniami, które będą miały uciążliwy wpływ na codzienne życie?
Wilke podkreśla także, że ewentualna decyzja o zaostrzeniu środków na granicy odbiłaby się także znacznie na gospodarce regionu granicznego.
- Polacy dojeżdżają do pracy w Niemczech. A Niemcy tankują i robią zakupy w Słubicach. Kolejki na granicy sparaliżowałyby pracę wielu zakładów w Niemczech w tym m.in. fabryki Tesli - podkreśla burmistrz Frankfurtu. - Ile zyskalibyśmy krótkoterminowo w porównaniu do strat długoterminowych?
Co wobec narastającej presji migracyjnej planuje zatem zrobić Berlin? W sprawie ewentualnego przywrócenia kontroli na granicach z Polską zwróciliśmy się do niemieckiego MSW.
"Na tle obecnej sytuacji migracyjnej policja federalna szczególnie zintensyfikowała swoje działania na granicach lądowych (w tym na granicach z Rzeczpospolitą Polską), przy znacznym wzmocnieniu oddziałów policji do szybkiego reagowania" - przekazał nam w odpowiedzi Cornelius Funke z zespołu prasowego MSW w Berlinie.
"Tymczasowe przywrócenie kontroli na granicach wewnętrznych opiera się na przepisach rozporządzenia (UE) 2016/399 (kodeks graniczny Schengen) i może być traktowane jedynie jako ostateczność. Dlatego ważne jest, aby nadal wykorzystywać i rozszerzać wszystkie możliwości współpracy krajowej i transgranicznej. Federalny Minister Spraw Wewnętrznych i strona polska zgodzili się co do tego" - czytamy w przekazanym nam oświadczeniu.
- To są ludzie, którzy szukają lepszego życia. Migracji nie da się zatrzymać, ten proces trwa od tysięcy lat, to coś normalnego i część procesu ewolucyjnego - mówi Olaf Jansen.
- Człowiek udaje się tam, gdzie będzie mieć lepsze warunki do życia. Nie możemy myśleć, że możemy to zmienić, musimy jednak zmienić proces. Kraje EU muszą się porozumieć, bo żaden europejski kraj nie jest w stanie podołać temu wyzwaniu samodzielnie - podsumowuje.
Scholz zabiera głos
Olaf Scholz, kanclerz Niemiec podczas sobotniego wiecu SPD w Norymberdze, wyraził swoje poparcie dla zwiększenia kontroli nad nielegalną migracją. Zapewnił również, że podjęte zostaną dodatkowe kroki w celu osiągnięcia tego celu.
Kanclerz Scholz zaznaczył, że Niemcy są krajem, który popiera prawo do azylu. Jednakże dodał, że każda osoba, która przybywa do kraju bez uzasadnionego powodu do ochrony lub popełniła przestępstwo, powinna zostać deportowana.
- Nie chciałbym, żeby Polska po prostu machnęła ręką; będziemy potem dalej dyskutować na temat naszej polityki azylowej - stwierdził Scholz. Dodał, że powinno być tak, że "każdy, kto przyjeżdża do Polski, jest tam rejestrowany i tam przechodzi procedurę azylową, zamiast wiz, które w jakiś sposób były udzielane za pieniądze, pogłębiając problem".
Scholz oznajmił, że "należy to omówić z polskim rządem". Podkreślił, że w zależności od aktualnej sytuacji "konieczne może stać się podjęcie dalszych środków na granicach, na przykład na tej polskiej".
Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski