"To nie jest żaden balon!". Eksperci o kolejnych doniesieniach z USA
A jeśli to wcale nie były balony, jak początkowo przypuszczano, tylko niezidentyfikowane obiekty, które miały przetestować amerykański system rozpoznania? - One mogą mieć szersze spektrum działania - mówi WP Marcin Faliński, były oficer Agencji Wywiadu. Zupełnie nowe światło na sprawę rzuca też najnowsze nagranie pilotów F-16.
15.02.2023 | aktual.: 15.02.2023 20:28
To, co ujawniono, jest co najmniej zaskakujące.
Pierwszy strzał był chybiony. Rakieta wpadła do wód jeziora Huron, czwartego na świecie pod względem powierzchni. To ogromny akwen, przez środek którego przebiega granica USA i Kanady. Drugi strzał dosięgnął celu. Czyli tak naprawdę czego? Tu jest ciągle wielki znak zapytania.
- Nie nazwałbym tego balonem - stwierdził jeden z pilotów F-16 w ujawnionej rozmowie ze swoim kolegą. Z nagrania, które wyciekło, wynika, że trudno mu było wprost stwierdzić, do czego strzelał.
Co mogli zobaczyć i usłyszeć Chińczycy
Marcin Faliński, były oficer Agencji Wywiadu podejrzewa, że to co zestrzelili Amerykanie, to mogą być obiekty służące do celów rozpoznawczych.
- One mogą mieć szersze spektrum działania, ale chodzi o rozpoznanie wizualne i wykonywanie zdjęć, a również nasłuch i odbiór sygnałów radioelektronicznych wysyłanych przez obiekty należące do USA i NATO – komentuje Faliński w rozmowie z Wirtualną Polską.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Fotogenicznym obiektem mogłaby być np. baza rakiet balistycznych w Montanie na północy USA. - Ważne dla zainteresowań obcego wywiadu mogą być także instalacje na Hawajach, czy w Japonii i Korei. Grenlandia i cała Kanada również może pozostawać w ich zainteresowaniu - dodaje Marcin Faliński.
Poza tym, zdjęcia robione z niższej wysokości będą zawsze lepszej jakości niż te robione przez satelity. - Będą bez zakłóceń, które powoduje atmosfera. Tutaj chodzi o szczegóły, balon może też stabilnie zawisnąć nad obiektem, co również poprawia jakość - dodaje były oficer Agencji Wywiadu.
Jak działa amerykański system rozpoznania
Zdaniem eksperta jest też jeszcze jedna ewentualność: - Te obiekty mogą również po prostu służyć do sprawdzenia szczelności amerykańskiego systemu rozpoznania - uważa Marcin Faliński.
Ku podobnej diagnozie skłania się Piotr Niemczyk, ekspert ds. bezpieczeństwa, były wiceszef Zarządu Wywiadu Urzędu Ochrony Państwa. - Mówiąc kolokwialnie, Chińczycy mogli po prostu chcieć zagrać Amerykanom na nosie - uważa Niemczyk.
Przypomina, że kilka miesięcy temu doszło do głośnego spięcia między Chinami a USA. - Chińczycy przeprowadzali na Pacyfiku ćwiczenia rakietowe. A amerykańskie samoloty latały wówczas wzdłuż przestrzeni powietrznej Chin i obserwowały te ćwiczenia. Władze z Pekinu oczywiście się wściekały, że Amerykanie naruszają ich przestrzeń powietrzną. A ci zachowywali się zgodnie z prawem międzynarodowym, nie ingerowali w przestrzeń powietrzną Chin, tylko monitorowali tę sytuację pod kątem zdarzeń z obronnością. Może tak być, że teraz Chińczycy przypisują sobie prawo do reakcji w taki sposób. Mam wrażenie, że to ich pewnego rodzaju odpowiedź - komentuje Piotr Niemczyk w rozmowie z Wirtualną Polską.
Ekspert podkreśla, że chociaż nie mówi się o tym na co dzień, to balonów wciąż używa się bardzo często, najwięcej do celów meteorologicznych czy pomiarów geodezyjnych.
- W najbardziej przyjaznej dla Chińczyków interpretacji to były balony, które się zerwały, a służyły właśnie do tego typu pomiarów. Ale czy mogły się zerwać aż cztery takie balony? - zastanawia się Piotr Niemczyk.
Jest jeszcze jedna kwestia, która poddaje w wątpliwość to, że zestrzelone obiekty prowadziły rzeczywistą działalność szpiegowską.
- Gdyby tak było, byłyby lepiej zakamuflowane i wyglądałyby bardziej jak typowe balony służące do pomiarów. Poza tym, jeśli wypuszcza się coś na obce terytorium, to trzeba mieć świadomość, że ten ktoś się zdenerwuje i przechwyci ten obiekt. Gdyby znajdowała się na nich nowoczesna aparatura szpiegowska, to zostałaby łatwo przejęta i wykorzystana do dekonspiracji - dodaje Piotr Niemczyk.
Jego zdaniem, cała operacja mogła być właśnie chińskim testem dla amerykańskiej obrony powietrznej. - Chińczycy mogą w ten sposób sprawdzać, jakie Amerykanie stosują procedury bezpieczeństwa - uważa Niemczyk.
Chiny: Amerykanie histeryzują
Chińczycy zaprzeczają, że pierwszy zestrzelony balon służył do działań szpiegowskich. Przekonują, że miał na celu tylko badania meteorologiczne, a uciekł z powodu silnego wiatru. W komentarzu w "China Daily", największym anglojęzycznym chińskim dzienniku, czytamy, że zestrzelenie balonu miało pokazać strategiczną siłę administracji Joe Bidena w obliczu ataku republikanów.
"Zamiast tego pokazało światu, jak niedojrzałe i nieodpowiedzialne, wręcz histeryczne, były Stany Zjednoczone, zajmując się tą sprawą" - napisał dziennikarz Chen Weihua.
Rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego USA John Kirby powiedział we wtorek, że wciąż nie ma pewności, do czego służyły zestrzelone obiekty. Ten nad jeziorem Huron był kolejny. W piątek niezidentyfikowany obiekt latający zestrzelono nad Alaską, a w sobotę nad Kanadą.
John Kirby dodał, że na razie nie ma żadnych wskazań, że były one częścią programu zewnętrznych działań wywiadowczych. Dzień wcześniej tłumaczył, że obiekty zostały zestrzelone ze względu na to, iż nie było pewności do czego były wykorzystywane.
Ale trzeba pamiętać, że 4 lutego Amerykanie zestrzelili chiński balon obserwacyjny u wybrzeży Karoliny Południowej. A na nim już trochę sprzętu znaleziono. Co dokładnie - to w tej chwili bada FBI.
Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski