Szczyt NATO w Wilnie. Polskie władze "chłodzą głowy"
Przedstawiciele polskich władz nie spodziewają się przełomu ws. Ukrainy po szczycie NATO w Wilnie. Tonują nastroje i nie windują oczekiwań. - Proces wstępowania Ukrainy do NATO będzie długi, ale w Wilnie zrobimy kilka kroków naprzód - słyszymy w obozie władzy. Nasze państwo ma zyskać na Litwie też nowe gwarancje bezpieczeństwa.
11 i 12 lipca w Wilnie odbędzie się szczyt państw Sojuszu Północnoatlantyckiego. Między innymi na ten temat prezydent Andrzej Duda rozmawiał kilkukrotnie w ostatnim czasie z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim - wynika z informacji Wirtualnej Polski.
Jak nieoficjalnie ustaliliśmy, polski przywódca nie koloryzował rzeczywistości podczas spotkań ze swoim ukraińskim odpowiednikiem. Nie udawał, że wierzy w to, iż państwa NATO gremialnie otworzą nagle drzwi Ukrainie i przyspieszą jej ścieżkę wchodzenia do Sojuszu. Współpracownicy głowy państwa - ale też inni politycy z rządu PiS - przyznają w kuluarowych rozmowach z WP, że to będzie "długi i żmudny proces", choć "Polska robi i będzie robić wszystko, by go przyspieszyć".
- Spodziewamy się "kroków naprzód", zbliżających Ukrainę do NATO. Wspieramy w tym Ukraińców i nie robimy tego wyłącznie dla podniesienia ich morale, ale dlatego, że to bardzo ważna kwestia dla naszego bezpieczeństwa. Tak jak Niemcy zabiegały o rozszerzenie UE i NATO w latach 90. o Polskę, chcąc mieć stabilne sąsiedztwo, tak samo my patrzymy dziś na Ukrainę - wyjaśnia jeden z dyplomatów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nie będzie twardych deklaracji
Nasi rozmówcy z obozu władzy tonują jednak nastroje i przestrzegają przed nadmiernymi oczekiwaniami. Jak udało nam się ustalić, twardych deklaracji dotyczących wstąpienia Ukrainy do NATO nie należy się w Wilnie spodziewać (nie będzie choćby zarysowanej perspektywy czasowej akcesji). Ale - jak usłyszeliśmy - jest wielka szansa na powstanie nowej Rady NATO-Ukraina.
Takiego kroku spodziewają się także eksperci. - To by było symboliczne i politycznie ważne, bo do tej pory taki uprzywilejowany status miała tylko Rosja. Utworzenie Rady Ukraina-NATO byłoby sygnałem, że Ukraina zyskuje uprzywilejowany status na rzecz Rosji. To otworzyłoby jej łatwiejszy dostęp do konsultacji, które do tej pory były często blokowane przez Węgry - mówi Wirtualnej Polsce dr Wojciech Lorenz z Polskiego Instytut Spraw Międzynarodowych.
Czy to już przesądzone? - Państwa sojusznicze pracują nad tym, jak ująć to "językowo", jak opisać ścieżkę wejścia Ukrainy do NATO. Toczą się na ten temat rozmowy, ale szczegóły zostaną przedstawione dopiero na koniec szczytu w Litwie - przyznaje jeden z naszych rozmówców.
Według portalu POLITICO niewielka grupa zachodnich sojuszników prowadzi "zaawansowane" i "gorączkowe negocjacje w ostatniej chwili", w celu sfinalizowania deklaracji bezpieczeństwa dla Ukrainy przed szczytem NATO na Litwie.
Prof. Daniel Boćkowski, ekspert od bezpieczeństwa z Uniwersytetu w Białymstoku, w rozmowie z WP zauważa, że "Wilno nie będzie jeszcze tym momentem, gdy rozpocznie się pełny proces" przystępowania Ukrainy do NATO. - Być może zostanie ustalona mapa drogowa wejścia Ukrainy do Sojuszu. Decyzje o konkretnych uzgodnieniach zapadną zapewne w nieco dłuższej perspektywie - mówi.
Jak dodaje informator z rządu, "nie można stawiać dziś publicznie twardych warunków Ukrainie w sprawie wstąpienia do NATO, bo wtedy Rosja zrobi wszystko, żeby któryś z tych warunków był nie do spełnienia". - Dlatego ci, którzy dziś postulują idealistyczne, nierealne rozwiązania, powinni schłodzić głowy - mówi jeden z urzędników.
Jak dodaje kolejny rozmówca: - Ukraina stanie się częścią NATO wtedy, kiedy warunki na to pozwolą. Ale nie definiujmy tych warunków teraz, bo to będzie działać jedynie na korzyść Rosji.
Co dalej z krajem agresora? Nasi rozmówcy z rządu zajmujący się dyplomacją wskazują, że nie należy spodziewać się formalnej likwidacji istniejącej od 1997 r. Rady NATO-Rosja, choć - jak podkreślają - "to ciało jest dziś martwe". - Zobaczymy, czy państwa Zachodu zdecydują się na "odformalizowanie" tego ciała - zastanawia się polityk związany z PiS.
Gwarancje bezpieczeństwa dla Polski
Kluczowe dla Polski - jak słyszymy - będzie potwierdzenie gwarancji bezpieczeństwa, wynikających przede wszystkim z art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego. Rozmowy na ten temat toczą się już od dłuższego czasu, a prezydent Andrzej Duda podejmuje go na każdym spotkaniu bilateralnym z przywódcami państw Zachodu i kierownictwem NATO.
- Będziemy starali się uzyskać gwarancje wzmocnienia wschodniej flanki NATO pod każdym możliwym względem. Więcej ćwiczeń, więcej sprzętu, większa adaptacja strategiczna do aktualnych wyzwań - wymienia w rozmowie z Wirtualną Polską szef Biura Polityki Międzynarodowej w Kancelarii Prezydenta Marcin Przydacz. Podkreśla, że "wzmocnienie bezpieczeństwa państwa polskiego jest dla nas kluczowe".
Nasz rozmówca mówi też o "kontynuacji polityki obrony i odstraszania" - tak, by być w każdej chwili przygotowanym do realizacji zapowiedzi prezydenta USA Joe Bidena o "obronie każdego centymetra kwadratowego potencjalnie atakowanego państwa NATO". - Oczekujemy także zwiększenia wydatków na przemysł obronny oraz liczby żołnierzy na wschodniej flance Sojuszu - słyszymy od rozmówców z obozu rządowego.
Przedstawiciele obozu władzy - nie tylko z rządu, ale też z otoczenia prezydenta - podkreślają, że to również na Polsce spoczywa odpowiedzialność i obowiązek utrzymania stabilności bezpieczeństwa w regionie. - Ta stabilność i bezpieczeństwo promieniują przecież na naszych partnerów z Zachodu. Polska robi swoją robotę i zabezpiecza NATO od wschodu. Nie jest już tak, jak w latach 90., kiedy to nas musiano ochraniać; ta logika jest dziś odwrócona. Na tym polega Sojusz - przekonuje nasz rozmówca z obozu władzy.
Na rządowym zapleczu toczą się też rozmowy o możliwości wstąpienia Polski do programu Nuclear Sharing. Temat wrócił ostatnio za sprawą premiera Mateusza Morawieckiego, który przyznał, że Polska chce być w natowskim programie odstraszania nuklearnego. Chodzi m.in. o udostępnienie głowic jądrowych sojusznikom, którzy nie mają broni nuklearnej.
Przypomnijmy, że nawet w przypadku przystąpienia Polski do programu (i wydzielenia samolotów F-16, które będą zdolne do przenoszenia ładunków jądrowych), nasz kraj nie będzie mieć wpływu na decyzyjność procesów związanych z użyciem tej broni. Warto też przypomnieć, że posiadaczami broni jądrowej w sojuszu są trzy kraje: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Francja.
Nasi rozmówcy z obozu władzy nie spodziewają się jednak, że w tej sprawie po szczycie NATO w Wilnie coś się zmieni. Niektórzy wręcz twierdzą, że prezydent Duda może być niezadowolony z rzucanych na wiatr słów szefa rządu. - Najpierw się coś załatwia, a potem o tym mówi. W tym przypadku jest odwrotnie: najpierw gadanie, w tak poważnej sprawie, potem brak decyzji, a na końcu znów trzeba się tłumaczyć lub zapominać o wszystkim - mówi jeden z naszych rozmówców.
Premier Morawiecki nie będzie miał wpływu na agendę szczytu NATO. Ta nie została jeszcze oficjalnie zaprezentowana.
"Nowe, regionalne plany obrony"
W piątek sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg zapowiedział utworzenie na szczycie Sojuszu w Wilnie, który odbędzie się 11-12 lipca, "nowych, regionalnych planów obrony", aby przeciwstawić się "dwóm największym zagrożeniom dla naszego Sojuszu: Rosji i terroryzmowi".
Szef NATO przekazał też, że oczekuje, iż sojusznicy zgodzą się na składający się z trzech elementów pakiet dotyczący wsparcia dla walczącej z Rosją Ukrainy. Jedną z części tego pakietu ma być właśnie utworzenie Rady NATO-Ukraina. Stoltenberg ocenił, że należy stworzyć wieloletni program wsparcia militarnego, by zbliżyć do siebie siły NATO i wojska Ukrainy.
- Jestem przekonany, że odnajdziemy wspólną drogę, by wyjaśnić kwestię członkostwa Ukrainy w NATO, ale nie podam szczegółów, zostaną one przedstawione w Wilnie - oświadczył.
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski