Sojusznik Tuska, wróg Kaczyńskiego, protoplasta Czarnka. Po prostu Giertych
Szczerze nienawidzi Jarosława Kaczyńskiego i zrobi wiele, by się na nim zemścić. To mogło wystarczyć, żeby Roman Giertych, polityczny frontman, który uwielbia rozdawać karty, podporządkował się Donaldowi Tuskowi. Pytanie: na jak długo?
Znajomy z dawnych lat: - Piekielnie inteligentny, niesłychanie pracowity, całkowicie samolubny.
Obecny kolega: - Politycznie opętany. Jego przeznaczeniem, po trosze rodzinnym, było zostać politykiem. Myśli o polityce 24 godziny na dobę.
Współzałożyciel Ligi Polskich Rodzin: - Jest postacią tragiczną polskiej polityki. Za szybko stał się ważny, a był do tego zupełnie nieprzygotowany. Dlatego został bezwzględnie ograny przez Jarosława Kaczyńskiego, a traumę nosi do dziś.
Polityk opcji rządzącej: - Duży format polityczny w dużym ciele. Można nie lubić, nie można lekceważyć.
Polityk opozycji, dobrze znający mecenasa-polityka: - Antypatyczny, gburowaty, nieprzyjemny, okazujący swoją wyższość. Człowiek-łata to on nie jest.
Za sprawą Donalda Tuska wyborcy przypomną sobie o tych różnych twarzach Romana Giertycha.
Dwa marzenia
7 września 2007 roku. Pierwsze rządy Prawa i Sprawiedliwości. Trwa parlamentarna debata nad skróceniem kadencji Sejmu. Na mównicę wchodzi lider LPR Roman Giertych. Do niedawna był koalicjantem PiS, wicepremierem, ministrem edukacji narodowej.
Wie już, że z politycznej gry na szczycie wkrótce spadnie w niebyt. To dlatego, że jego partia - według sondaży - nie ma szans znaleźć się w Sejmie kolejnej kadencji (ostatecznie w wyborach, które odbyły się w październiku, uzyskała 1,3 proc. głosów).
Jeśli Giertych myślał o tym wystąpieniu jak o pożegnaniu i chciał być z niego zapamiętanym, to cel zrealizował. To najprawdopodobniej najlepsze publiczne wystąpienie, jakie kiedykolwiek wygłosił lider LPR. Uderzył w nim - i zmiażdżył - Jacka Kurskiego, posła PiS.
Osią było przypisanie przez Kurskiego rzekomych zasług w reformie edukacji klubowi PiS. To był tylko wstęp. Giertych szybko przeszedł do ulgi prorodzinnej i becikowego, udowadniając brak zaangażowania posłów PiS w te sprawy.
Lider LPR mówił, a sala krzyczała w stronę Kurskiego: "Kłamca!".
Przyszły prezes TVP posłużył Giertychowi jako punktowy cel, ale w rzeczywistości było to całkowite zerwanie z niedawnym sojusznikiem Prawem i Sprawiedliwością oraz z samym Jarosławem Kaczyńskim.
Ci, którzy go znają, mówią, że od tego czasu Giertych ma dwa marzenia: znów wiele znaczyć w polskiej polityce oraz upokorzyć samego Kaczyńskiego.
Czas sukcesów
"W Polsce władza leży na ulicy, tylko Naród nie chce jej podnieść. Dopóki siły Narodu nie ujawnią się w jednej, silnej organizacji, obce agentury i rodzime sprzedawczyki będą hulać bezkarnie i grać nam na nosach. Możemy powiedzieć, jak za dawnych Piastów, że wici zostały już rozesłane, od każdego z nas zależy, czy okaże się Polakiem, czy dezerterem".
Tym cytatem z Romana Giertycha swój obszerny tekst o rodzie Giertychów rozpoczął w 2002 roku Artur Domosławski.
Na łamach "Gazety Wyborczej" reportażysta wskazał, że 10 lat po śmierci Jędrzeja Giertycha, zapomnianego ideologa endecji, głoszone przez niego idee zmartwychwstały i wkroczyły na salony polskiej polityki. Za sprawą jego wnuka Romana.
Tekst powstał po tym, jak w 2001 roku Liga Polskich Rodzin wprowadziła do Sejmu 38 posłów. To wtedy środowisko, które miało wcześniej więcej wspólnego z klubem dyskusyjnym niż realną polityką, zaczęło w końcu coś znaczyć na politycznej arenie.
Jednym z liderów LPR szybko został Roman Giertych. Kawał chłopa o tubalnym głosie, dużo młodszy od większości swoich partyjnych kolegów. Rodzinnie "obciążony" by zostać politykiem, która w domu Giertychów obecna była od zawsze - politykował dziadek Jędrzej, politykował też ojciec Maciej.
Pierwszym politycznym sukcesem Romana Giertycha była reaktywacja Młodzieży Wszechpolskiej, którą poprzedziło wydanie przez niego pisma "Młodzież Wszechpolska".
Mowa o reaktywacji, bo Związek Akademicki Młodzież Wszechpolska - najliczniejsza w przedwojennej Polsce organizacja akademicka, o silnie narodowych i antysemickich poglądach, pod której naciskiem wprowadzono na uczelniach tzw. getta ławkowe dla Żydów - powstała w 1922 roku, a przestała istnieć w 1939 roku. Powojenne próby reaktywacji zostały zduszone przez komunistyczne władze. Roman Giertych przywrócił ją do życia w 1989 r., kilka miesięcy po pierwszych, częściowo wolnych wyborach. To ona stała się trampoliną do dalszych sukcesów.
Ale to nie MW dała młodemu politykowi mandat posła. W 2001 roku krótko przed wyborami, na bazie Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego, powstała Liga Polskich Rodzin utworzona z połączenia sił kilku prawicowych organizacji.
Wśród liderów LPR znaleźli się m.in. Antoni Macierewicz, Gabriel Janowski, Jan Łopuszański, Zygmunt Wrzodak, Marek Kotlinowski, Anna Sobecka oraz Maciej i Roman Giertychowie. Medialnymi patronami projektu były media o. Tadeusza Rydzyka.
Ówczesne poglądy Giertycha i jego politycznych "współbraci" w największym skrócie: Unia Europejska jest zła, sojusz z Rosją byłby dobry. Kobiety najlepiej samorealizują się w domu, a Żydzi i homoseksualiści to zakała.
Te radykalne poglądy gwarantowały pewne poparcie, bo ciężko było znaleźć partię bardziej na prawo niż LPR. Dzięki temu udało się wejść i Giertychowi, i LPR do wielkiej gry.
- Giertych jest w gruncie rzeczy umiarkowany w swoich konserwatywnych poglądach. Jego tragedią, łatką, z którą musi walczyć do dzisiaj, jest to, że w LPR był zakładnikiem bardziej skrajnych kolegów: Zygmunta Wrzodaka, który obrażał wszystkich; Jana Łopuszańskiego, który był przeciwko obecności Polski w NATO; Antoniego Macierewicza, którego wszyscy znają. Dlatego Giertych w początkach LPR nie mógł ostentacyjnie ich lekceważyć - mówi jeden z twórców Ligi Polskich Rodzin.
Czas powstania LPR nie był zresztą przypadkowy. W 2001 r. obserwowaliśmy boom na powstawanie nowych partii politycznych, głównie po stronie postsolidarnościowej, centroprawicowej. To wtedy Lech i Jarosław Kaczyńscy utworzyli Prawo i Sprawiedliwość, a "trzech tenorów" - Maciej Płażyński, Andrzej Olechowski i Donald Tusk - Platformę Obywatelską.
Były to próby przeciwstawienia się rosnącej w siłę lewicy. W 2001 roku próby nieudane - Sojusz Lewicy Demokratycznej i Unia Pracy rządziły niepodzielnie po tamtych wyborach. Lewicowa koalicja zużyła się - obciążona aferami, z aferą Rywina na czele - dopiero w kilka lat później.
W wyborach 2005 roku LPR w zasadzie powtórzyła swój wynik wyborczy: niespełna 8 proc. głosów, co przełożyło się na 34 mandaty. Początkowo nic nie wskazywało, że ten stan posiadania może gwarantować wejście do rządu.
Wydawało się, że rząd utworzy koalicja PO-PiS, czyli dwóch najpopularniejszych partii w kraju - Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości. Skończyło się na "wydawało się".
PO i PiS się nie dogadały. "Premier z Krakowa", czyli Jan Maria Rokita, pozostał premierem jedynie w opowieściach i na plakatach.
PiS najpierw próbowało rządzić państwem, nie mając sejmowej większości. Ale szybko okazało się, że to niemożliwe. To wtedy Jarosław Kaczyński zaproponował współrządzenie Samoobronie Andrzeja Leppera i LPR. Zaprosił partie, które różniło niemal wszystko, a łączyła jedynie chęć bycia u władzy.
W ten sposób 5 maja 2006 roku wicepremierami zostali Andrzej Lepper i Roman Giertych. Raptem 35-letniemu Giertychowi przypadła teka ministra edukacji narodowej.
Opozycja, a zresztą i sami rządzący przyznawali, że to decyzja polityczna, bo Giertych nie zasłynął wcześniej jako specjalista od edukacji.
- Do tej pory wszystkie partie, niezależnie od orientacji politycznej, starały się na to stanowisko proponować fachowców, ludzi z przygotowaniem merytorycznym. Ta nominacja to zmieniła - komentowała wybór Giertycha posłanka Krystyna Szumilas z Platformy Obywatelskiej.
- Boję się. Nie chciałabym, aby polska młodzież była Młodzieżą Wszechpolską - mówiła Krystyna Łybacka, była minister edukacji z Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
- Minister edukacji powinien być dyplomatą, bo materia, z którą ma do czynienia, nie dość, że jest trudna, ale także bardzo delikatna. Roman Giertych, taki jak go poznałem podczas prac w parlamencie, to osoba, która czasami potrafi pogrozić - wskazywał z kolei Tadeusz Sławecki, były wiceminister edukacji z Polskiego Stronnictwa Ludowego.
Giertych ripostował, że narzekają głównie ci, którzy demolowali system edukacji i chcieli indoktrynować uczniów.
- Nie będzie już pieniędzy na organizację Państwa przyjaciela - organizację Kampanii przeciw Homofobii. Nie będzie już pieniędzy na inne organizacje, które mają charakter czysto polityczny albo czysto ideologiczny i które były przez was finansowane (...) Ministerstwo Edukacji Narodowej przez wiele lat było przepompownią również środków finansowych na ideologiczne pomysły lewicy socjalistycznej - powiedział Giertych z sejmowej mównicy.
Dawny polityczny druh Giertycha wspomina: - To było rzucenie Romana na bardzo głęboką wodę i niestety skończyło się fatalnie. Jednocześnie jednak Giertych nie bardzo miał wyjście, więc ciężko go jednoznacznie krytykować. Natomiast aby go zrozumieć dziś, trzeba cofnąć się właśnie do czasu, gdy został wicepremierem i ministrem edukacji narodowej.
Malowanie szkoły na zielono
Giertych postanowił odcisnąć swoje piętno na polskiej edukacji. Zrobił to na tyle mocno, że w 2007 roku, tuż przed maturami, niektórzy śmiali się, że na maturze z języka polskiego na pewno będą "Dziady" i "Granica". Dlaczego? Bo Giertych zrobił z edukacji takie dziadostwo, że przekroczył wszystkie granice.
Maturzyści, którzy potraktowali te dykteryjki poważnie i przygotowali się właśnie z tych lektur, dobrze na tym wyszli: rzeczywiście na egzaminie były "Dziady" i "Granica" (oraz "Przedwiośnie").
Dziś Giertycha jako ministra edukacji kojarzy się jednak przede wszystkim z dwiema decyzjami: obowiązkiem noszenia mundurków oraz zmianą listy lektur szkolnych.
Pierwsza kwestia była idée fixe Giertycha: uważał, że polska szkoła będzie się godniej prezentowała, gdy uczniowie będą ubrani schludnie i jednakowo.
Kilkanaście lat po wyrzuceniu ze szkół granatowych peerelowskich fartuszków pomysł wprowadzenia mundurków wzbudził duże kontrowersje. Jeszcze gorzej było z wykonaniem. W części szkół rodzice skarżyli się, że nie mają pieniędzy na zakup specjalnych strojów dla uczniów. Za "jednolite mundurki" robiły więc poliestrowe narzutki, przypominające numery startowe w maratonach. Kosztowały 20 zł, a nie po kilkaset złotych, jak ładniejsze zestawy. Ale nie bardzo realizowały wizję Giertycha.
Pojawiły się też zupełnie nieprzewidziane kłopoty.
Przykładowo przeciwko mundurkom wystąpili dyrektorzy szkół dla uczniów z autyzmem, którzy wskazywali, że dla części autystycznych dzieci noszenie nielubianych strojów jest udręką. I że nie da się ustalić jednakowych strojów dla wszystkich, bo dzieci akceptują różne kolory i różne materiały.
Ministerstwo Edukacji Narodowej kłopotu jednak nie widziało. Odpowiedziało szkołom, że dobranie odpowiednich strojów to zadanie dyrektora szkoły, a nie - urzędników.
Jeszcze większe kontrowersje, a nawet konflikt w rządowej koalicji, wzbudziły pomysły Romana Giertycha na zmiany na liście lektur szkolnych.
Lider LPR uważał, że młodych Polaków trzeba odpowiednio wychowywać. A żeby to uczynić, nie należy im polecać lektur niewłaściwych pisarzy i poetów. Do niewłaściwych zaliczeni zostali m.in. Goethe, Kafka, Conrad, Witkacy, Dostojewski i - przede wszystkim - Gombrowicz.
Z listy lektur wypadły więc m.in. "Ferdydurke" i "Trans-Atlantyk", czyli - cytując Giertycha - "książka o tym, jak główny bohater poszukuje kochanka w Argentynie".
- Jeżeli zmieniamy lektury, to właśnie po to, żeby zniknęły książki, które nie pokazują pozytywnego podejścia do wychowania - tłumaczył Giertych swoją decyzję w "Naszym Dzienniku".
Zamiast tego do kanonu lektur trafiły m.in. książki o papieżu Janie Pawle II.
Gombrowicz miał jednak swoich obrońców w rządzie. Jawnie przeciwko giertychowej liście zaprotestował Kazimierz Ujazdowski, ówczesny minister kultury.
Pomysł krytykowali też politycy opozycji.
- Minister Giertych przynosi wstyd i hańbę polskiej szkole. Ministrowie, jeśli szkodzą państwu, stają przed Trybunałem Stanu. Giertych powinien stanąć przed trybunałem głupoty - komentował zamieszanie Rafał Grupiński, poseł Platformy Obywatelskiej.
Dziś już zapomnianym "osiągnięciem" Romana Giertycha jako ministra edukacji, ale kilkanaście lat temu szeroko komentowanym, było utworzenie tzw. giertychowskich "trójek".
W ramach projektu "Zero tolerancji dla przemocy w szkole", który skądinąd w swym całokształcie okazał się całkiem udany, lider LPR postanowił wysyłać do szkół zespoły składające się z przedstawicieli: kuratorium oświaty, urzędnika samorządowego i policjanta.
Zadaniem zespołów było sprawdzenie, jak placówki radzą sobie z kłopotami takimi jak używanie alkoholu, narkotyków czy stosowanie przemocy wśród uczniów. "Trójki" odpowiadały też za pogadanki wychowawcze.
"Gazeta Wyborcza" pisała wówczas, że w czasie wizyt giertychowskich "trójek" dyrektorzy niektórych szkół urządzali istny teatr.
"Klasy, do których >>trójki<< wchodziły, były pod specjalną opieką, o patologiach nikt nie słyszał, wytypowani uczniowie chwalili nauczycieli, a rodzice (też wybrani wcześniej) dyrektorów.
- Akcja przypominała malowanie trawy na zielono, jak w PRL, gdy zjawiał się pierwszy sekretarz z >>niezapowiedzianą<< wizytą - mówi nam anonimowo wizytator z łódzkiego kuratorium, który chodził w >>trójkach<<" - opisywała "Wyborcza".
A jednocześnie tych dyrektorów, którzy nie udawali, karano.
"Szczerze powiedziałem o problemach: kradzieżach w szatni, paleniu papierosów w ubikacjach, o fali, czyli prześladowaniu młodszych. Byłem szczery i... głupi. Liczyłem na wsparcie, a dostałem karę" - cytowała jednego z dyrektorów gazeta. Dostał on pismo z kuratorium, że jeśli nie poprawi sytuacji w szkole, może zostać odwołany w nagłym trybie, w czasie roku szkolnego.
Przeciwko ministrowi Giertychowi protestowali uczniowie i studenci. Gdy tylko ogłoszono, że zostanie ministrem edukacji narodowej, w kilku dużych miastach odbyły się manifestacje studenckie przeciwko liderowi narodowców. Potem były kolejne protesty.
Po ogłoszeniu, że Roman Giertych będzie startował w najbliższych wyborach z listy Koalicji Obywatelskiej Agata Szczęśniak, dziennikarka OKO.press przypomniała o nich na Twitterze. - Donald Tusk chyba nie rozumie, jakie emocje w pokoleniu 30-40-latków wywołuje Giertych. To były pierwsze protesty tych ludzi, ich pierwsze zaangażowanie obywatelskie – napisała.
- Jako trzydziestoparolatek potwierdzam, pierwszy protest w życiu był przeciwko Giertychowi jako ministrowi edukacji, w ramach żałoby przyszliśmy do liceum ubrani na czarno - odpowiedział Patryk Strzałkowski, dziennikarz Gazeta.pl.
Wielu komentatorów uważa, że w kategorii najgorszych ministrów edukacji Romana Giertycha przebił dopiero obecny - "HiT"-owy - minister, Przemysław Czarnek.
Zatkać nosy
Miłości między Jarosławem Kaczyńskim a Romanem Giertychem i Andrzejem Lepperem nie było nigdy. Kaczyński w zamian za wicepremierowskie fotele i oddanie części wpływów kupił sobie kilka miesięcy spokoju. Ale pewne było to, że długie wspólne rządy są niemożliwe, a sam Kaczyński starał się osłabić swoich koalicjantów.
Ci byli zresztą powszechnie wyśmiewani. Ludwik Dorn, były wicepremier, komentował później związek PiS-u z Samoobroną i LPR-em, mówiąc o potrzebie zatykania nosa.
Popularny był też żart:
Kaczyński, Lepper i Giertych poszli razem na obiad do restauracji.
- Co podać? - pyta kelner.
- Dla mnie schabowy - mówi Kaczyński.
- A przystawki? - dopytuje kelner.
- A przystawki też zjedzą po schabowym - odpowiada Kaczyński.
Koalicja posypała się w wakacje 2007 r. 9 lipca zdymisjonowany przez prezydenta został wicepremier Andrzej Lepper. Powodem był fakt, że w ocenie Centralnego Biura Antykorupcyjnego był on zamieszany w aferę korupcyjną (sprawa miała wiele odprysków, a jednym z nich było skazanie za przekroczenie uprawnień przy wyjaśnianiu afery m.in. Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, którzy następnie zostali ułaskawieni przez prezydenta Andrzeja Dudę; sprawa dalej jest niezakończona).
Samoobrona jednak nie zdecydowała się wówczas opuścić koalicji rządowej. Zacieśnił się za to sojusz Samoobrony z LPR-em. Ogłoszono powołanie nowej partii - LiS (Liga i Samoobrona), która jednak szybko zakończyła swój żywot.
Koalicję de facto zerwał sam Jarosław Kaczyński. Po odwołaniu Leppera wybrał bowiem na urząd ministra rolnictwa nie kandydata wskazanego przez Samoobronę, tylko swojego posła Wojciecha Mojzesowicza.
Roman Giertych - wbrew późniejszym zapewnieniom, że to on zakończył współpracę z PiS - starał się jeszcze uratować koalicję. Zaproponował powołanie zupełnie nowego rządu, w którym nie znaleźliby się ani on, ani Kaczyński i Lepper. Prawo i Sprawiedliwość tę propozycję odrzuciło.
A z Platformą Obywatelską Giertych - choć mógł próbować - nie miał czego wspólnie budować. Choćby dlatego, że w Donaldzie Tusku widział polityka odpowiedzialnego za nieuchwalenie ustawy lustracyjnej i za obalenie rządu Jana Olszewskiego.
11 sierpnia 2007 roku Roman Giertych oświadczył, że premier Jarosław Kaczyński zerwał umowę koalicyjną. Zapewnił publicznie, że do samorozwiązania Sejmu nie dojdzie, bo zabraknie głosów.
Pomylił się. Jego błyskotliwe przemówienie sejmowe - to, w którym ośmieszył Jacka Kurskiego i skrytykował Prawo i Sprawiedliwość - było ostatnim.
Adam Michnik, redaktor naczelny "Gazety Wyborczej", w 2007 roku na pytanie Vaclava Havla o trzech polskich polityków, których warto zapamiętać, odpowiedział:
"Nazwiska godne zapamiętania to Zbigniew Ziobro, Roman Giertych i ojciec Tadeusz Rydzyk. Każde z tych nazwisk jest symbolem tendencji rozwojowych i przedstawia najgorszą twarz polskiej tradycji i polskiej polityki: autorytaryzm, zakłamanie, ekskluzywizm etniczny i fanatyzm integryzmu religijnego. Mnie to kojarzy się z polską wersją hiszpańskiego nacional-catolicismo à la gen. Franco".
Mówi były polityk blisko współpracujący z Giertychem: - Liga Polskich Rodzin była nieprzygotowana do rządzenia, a Roman Giertych nieprzygotowany do bycia ważną postacią w rządzie. W LPR była grupa młodych działaczy, którzy dopiero się uczyli polityki, nie byli wtedy istotnym wsparciem. I była też grupa starszych działaczy, z których znaczna część niestety miała dyskwalifikujące poglądy, a sposób ich prezentowania tworzył jedynie problemy.
- Roman Giertych jako lider był skryty, a przeciwników we własnym obozie starał się szybko eliminować. Jako minister edukacji uwierzył zaś w swój geniusz, uznał, że nie musi z nikim konsultować swoich decyzji, że wie najlepiej. W efekcie chciał poprzez system edukacji ukształtować nowego Polaka-obywatela, a zasłynął kłótniami o mundurki i Gombrowicza - podsumowuje dawny znajomy Giertycha.
I kończy: - Prawo i Sprawiedliwość nieładnie nas ograło, LPR została zmarginalizowana. Giertych pała żądzą rewanżu. Moim zdaniem chęć rewanżu na Kaczyńskim jest w nim znacznie większa niż potrzeba ochrony demokratycznych wartości.
Adwokat władzy
Po nieudanych wyborach, które doprowadziły do całkowitej marginalizacji Ligi Polskich Rodzin, Giertych stwierdził, że ma co robić - jest adwokatem, ma własną kancelarię.
Media kilkukrotnie donosiły o próbie jego powrotu do polityki.
Przykładowo w 2009 roku "Dziennik" pisał, że były szef LPR chce "wdrapać się do europarlamentu po plecach Declana Ganleya, lidera irlandzkiego sprzeciwu wobec traktatu lizbońskiego". Było to w czasie, gdy środowiska związane z LPR zdecydowały się startować w eurowyborach z list eurosceptycznego Libertasu.
"[Giertych] dzisiaj liże rany po katastrofie wyborczej z jesieni 2007 roku i zbiera siły do dalszej działalności. Oficjalnie ogłasza, że jest adwokatem, chełpi się działalnością swojej kancelarii, zwodzi dziennikarzy deklaracjami o wycofaniu się z zawodowego życia politycznego. To jednak bajki dla naiwnych" - pisał "Dziennik".
Wtedy z planu powrotu do polityki niewiele wyszło. Libertas uzyskał poparcie na poziomie 1,14 proc. i nie wprowadził do Parlamentu Europejskiego żadnego posła.
Paradoksalnie jednak powrót do świata polityki był możliwy za pośrednictwem działalności adwokackiej.
Gdy w 2012 roku premier Donald Tusk szukał prawnika dla swojego syna - Michał Tusk pracował dla OLT Express, linii lotniczej kontrolowanej przez twórcę Amber Gold i po tym, jak Amber Gold okazało się piramidą finansową, był łączony z tą aferą - wybór padł na Romana Giertycha.
"Znalezienie prawnika dla syna Donald Tusk zlecił rzecznikowi rządu Pawłowi Grasiowi, który z kolei zwrócił się o pomoc do Sikorskiego. A ten skontaktował się już bezpośrednio z Giertychem. Nasz rozmówca w Kancelarii Premiera twierdzi też, że wszystko to podsumowała osobista rozmowa szefa rządu z mecenasem" - pisał "Newsweek", który zaznaczył, że Giertych przyjaźni się z Radosławem Sikorskim oraz jest pełnomocnikiem byłego premiera i doradcy Tuska Jana Krzysztofa Bieleckiego w jednej z jego spraw.
W 2015 roku Giertych miał już całe portfolio klientów-polityków.
"Dziennik Gazeta Prawna" umieścił mecenasa na 11. miejscu wśród najbardziej wpływowych prawników w Polsce. Gazeta przypomniała, że "nie bez powodu przylgnęła do niego etykietka adwokata władzy. W swoim portfolio klientów ma m.in. Radka Sikorskiego, Sławomira Nowaka i Jana Rostowskiego".
W dalszej części opisu dziennikarze wskazali, że "po ujawnieniu podsłuchanej rozmowy pozwalającej odnieść wrażenie, iż planował szantażowanie bogatych Polaków, spotkał się wręcz z oskarżeniem o uprawianie gangsterstwa". "Wprost" opublikował materiał, z którego wynikało m.in., że Roman Giertych sugerował pisanie książek o najbogatszych Polakach nie w celu ich wydania, tylko zainkasowania pieniędzy od miliarderów za niewydawanie książki. Sam Giertych wskazał, że taka interpretacja nagranej rozmowy jest niewłaściwa.
Ale - dalej cytujemy "DGP" - "mimo reakcji rzecznika dyscyplinarnego stołecznej palestry Giertycha nie spotkały żadne konsekwencje. W oczach wielu adwokatów potwierdziło to tylko podejrzenie, że ma nad sobą nie tylko parasol ochronny ze strony swoich klientów polityków, ale też obrońców na najwyższych szczeblach NRA [Naczelnej Rady Adwokackiej – red.]".
Za ten opis Giertych pozwał wydawcę gazety. Do wydania wyroku jednak nie doszło, najprawdopodobniej mecenas cofnął powództwo.
W 2017 roku Roman Giertych został pełnomocnikiem samego Donalda Tuska. Wówczas szef Rady Europejskiej ustanowił Giertycha swym reprezentantem w śledztwie dotyczącym współpracy polskich służb z rosyjskimi. Tusk miał w tej sprawie status świadka.
Współpraca ułożyła się na tyle dobrze, że gdy dziś Tusk potrzebuje prawnika, wzywa Giertycha.
- Roman Giertych genialnie monetyzuje swoje polityczne przyjaźnie. Wiele firm, choćby deweloperskich, wybiera kancelarię Romana Giertycha do obsługi. Założenie jest takie, że jak pismo podpisze Giertych, to władze dużego miasta, najczęściej kierowane przez ludzi związanych z Platformą Obywatelską, szybko zajmą się sprawą. Czy tak jest, czy nie - nie wiem. Ale magia Giertycha i jego wpływów działa na klientów – mówi nam anonimowo warszawski prawnik.
- Giertych wrócił do politycznego topu dzięki swojej wiedzy prawniczej. Nawet jego przeciwnicy przyznają, że jest świetnym, bezwzględnie wykorzystującym wszystkie błędy przeciwnika adwokatem. A takich warto mieć po swojej stronie. Tym bardziej że to typ zderzaka, który wiele uderzeń bierze na siebie. To cenne, bo lepiej, gdy ubrudzi sobie ręce prawnik niż lider polityczny - mówi polityk związany z Platformą Obywatelską.
Inny z naszych rozmówców stawia pytanie: jak to się stało, że Roman Giertych po 2007 roku, politycznie przegrany i z łatką nacjonalistycznego oszołoma, tak szybko odnalazł się na rynku prawniczym i równie szybko znalazł klientów wśród najbogatszych Polaków?
I tu nasi rozmówcy różnią się w ocenach.
Od jednego słyszymy, że Giertych po prostu był znakomitym prawnikiem, co wszyscy wiedzieli. A jednocześnie po powrocie do działalności prawniczej bardziej zależało mu na pokazaniu się niż na pieniądzach, więc był gotów pracować dobrze i - jak na warszawskie stawki - niedrogo.
Drugi rozmówca jednak uważa, że "powiązania Romana Giertycha z oligarchami, które dostrzegliśmy po 2007 roku, były pokłosiem jego działalności jeszcze z lat działalności w LPR".
Zdaniem naszego rozmówcy Roman Giertych to, jak istotny jest styk polityki i biznesu, zrozumiał jako już w 2004 roku, gdy był wiceprzewodniczącym sejmowej komisji śledczej badającą tzw. aferę Orlenu (w największym skrócie sprawa dotyczyła spektakularnego zatrzymania prezesa Orlenu w celu uniemożliwienia zawarcia wielomiliardowego kontraktu na dostawy ropy oraz w związku z próbami prywatyzacji państwowych spółek energetycznych).
- Dziś już nikt nie pamięta kuriozalnej sytuacji, gdy Giertych spotkał się w 2004 roku z Janem Kulczykiem na Jasnej Górze i podobno jedli jabłka. Z tego, co wiem, spotkań z różnymi biznesmenami było więcej, a wzrost politycznego znaczenia Romana Giertycha w nawiązywaniu relacji pomagał – słyszymy.
Spotkanie Giertycha z Kulczykiem było przedmiotem wielu żartów. Roman Giertych najpierw bowiem dziennikarzom mówił, że spotkania nie było, potem - że spotkał Kulczyka "w przejściu". Następnie, że "zdawkowo przekazał Kulczykowi informacje, że powinien mówić prawdę". W końcu zaś, że o spotkanie poprosił Kulczyk, a podczas spotkania mężczyźni jedli ciasto i jabłka.
Część opinii publicznej jednak nie potraktowała sprawy żartobliwie. Oto bowiem wyszło na jaw, że wyjaśniający sprawę Orlenu polityk spotkał się z miliarderem, który - według Agencji Wywiadu - był zainteresowany pośrednictwem w ewentualnej transakcji dotyczącej paliwowego giganta.
- Nie mam pojęcia, co Roman jadł z Krauzem i Czarneckim, ale czymś ich musiał ująć, że zdecydowali się powierzyć jemu swoje problemy. Przy czym prawda może być banalna: mogła to być jego wiedza prawnicza, bo Giertych naprawdę dobrze odnajduje się w gąszczu przepisów i potrafi wymyślić dobrą strategię procesową - mówi dawny kompan Giertycha.
Demokracja Romana Giertycha
Jaki w ogóle jest Roman Giertych? To pytanie zadaliśmy ośmiu osobom, które dobrze poznały byłego lidera narodowców, a obecnego kandydata Koalicji Obywatelskiej w wyborach.
Zapewniliśmy naszych rozmówców o anonimowości.
Właściwie wszyscy zgodzili się w pięciu kwestiach.
Po pierwsze, Giertych jest bardzo inteligentny. Potrafi myśleć na trzy kroki naprzód.
- To człowiek, z którym mi zupełnie nie po drodze i którego uważam za nieprzyzwoitego. Ale inteligencji mu nie odmówię - ocenia polityk związany z Prawem i Sprawiedliwością.
Ale po drugie, Giertych jest bardzo - być może zbyt - ambitny. To niekiedy doprowadza do sytuacji, że musi zrobić dwa kroki wstecz.
- Jeśli znajdzie się w Sejmie, to choćby deklarował posłuszeństwo, dyscyplinę i zaakceptował swoją niekluczową rolę, to nie wytrzyma. Po miesiącu, najdalej kwartale, zacznie kombinować, jak stać się ważniejszym w nowym politycznym rozdaniu - uważa dawny kolega Giertycha.
- Jest bardzo ambitny, ale czy to źle? Politykom często brakuje ambicji, podczas gdy potrzeba ludzi ambitnych – ripostuje inny z rozmówców.
Po trzecie: Giertych dobrze się czuje przy ścianie, a źle gdy trzeba dzielić włos na czworo i lawirować.
Od jednego z naszych rozmówców słyszymy, że najlepiej Giertycha podsumował historyk prof. Andrzej Friszke.
"Tym, co charakterystyczne dla umysłowości Giertycha jest brak zgody na pluralizm poglądów i wartości. Dla niego istniała tylko jedna racja i jedna opcja (...) Dla Giertycha mogło być tylko albo-albo" - oceniał Friszke.
W tym opisie jest pewne "ale". Friszke pisał tak o Jędrzeju Giertycha, dziadku Romana.
- Roman jest taki sam. Dlatego nie ma znaczenia, jaką deklarację złoży w sprawie dopuszczalności aborcji czy rozszerzenia praw osobom homoseksualnym. I tak będzie potem szukał rozwiązania, by postawić na swoim, bo przecież racja jest tylko jedna i jest to racja Giertycha - ironizuje nasz rozmówca.
Po czwarte, polityka od urodzenia była jego przeznaczeniem i on bez polityki jedynie wegetuje. Czuje potrzebę cały czas analizować, kombinować, z jednymi się dogadywać, a innych chcieć zniszczyć.
- Giertych od dawna mieszka poza Polską, a dokładnie we Włoszech, co jest niemal każdemu wiadome. Gdyby nie było mediów społecznościowych, które umożliwiają bycie cały czas w centrum wydarzeń, Roman chyba oszalałby z nudów. A tak jest cały czas "pod prądem". Ale od dawna widzimy, że chce więcej, chce być ważnym graczem, a nie tylko komentatorem – opowiada były kolega Giertycha.
Roman Giertych podobno jest fanem gry planszowej "Dyplomacja" (siedem potęg walczy o dominację, co można osiągnąć m.in. dzięki zawieraniu korzystnych sojuszy i zdradzaniu sojuszników). Uwielbia politykować w każdej chwili, nawet w zabawie. Zawieranie sojuszy, wbijanie noża w plecy dawnym sojusznikom oraz pokazywanie swojej wyższości w grze to ponoć dla niego najlepsza rozrywka.
To, że Giertych jest fanem "Dyplomacji", potwierdza nam Przemysław Wipler, kandydat Konfederacji w nadchodzących wyborach parlamentarnych.
- Pamiętam, że jakieś 7-8 lat temu, umówiliśmy się na grę u Romana w kancelarii. Był on, ja, Jan Piński i trzy inne osoby, czyli razem sześć osób. A w "Dyplomację" gra się w siedmiu. Wylosowaliśmy państwa, Turcja pozostała nieobsadzona. Padło pytanie: jak grać bez kompletu? Roman wtedy zarządził: "W Turcji wreszcie zapanuje demokracja. Co turę będzie zarządzało nią inne mocarstwo". Roman nie zdążył zarządzać. Grał Francją. Gdy tylko gra się zaczęła, wszyscy od razu go zaatakowali, bo wiedzieli, że jeśli da mu się chwilę spokoju, to wygra - opowiada Wipler.
Po piąte, to nie jest sympatyczny pan Romek, który ma naturalny dar porywania tłumów i jednoczenia się z ludźmi. Od kilku osób słyszymy, że jest "naturalnie gburowaty". Ale jednocześnie elokwentny i gdy z kimś zacznie rozmawiać oraz się otworzy, można go polubić.
- Moim zdaniem wszyscy, którzy uważają, że Roman jest ich kolegą albo nawet przyjacielem, są w błędzie. Giertych podporządkowuje wszystko sobie i swojej karierze. Po prostu na różnych etapach życia spotyka różnych ludzi i gdy są wspólne sprawy do załatwienia, to je załatwia – słyszymy od jednej z osób.
Dwie inne wspominają o przyjęciach w podwarszawskim domu Giertycha. O tym, że niektórzy, zapraszani przez wiele lat goście, nagle wypadali z grona zaproszonych, bo - jak słyszymy - nie mogli już w żaden sposób pomóc w załatwianiu różnych spraw.
- Ale też Roman potrafi być bardzo hojny, gdy w coś wierzy - od razu zaznacza nasz rozmówca.
- Zabawne jest to, jak wykorzystuje swoją fizyczność – mówi inny.
Giertych lubi bowiem grać swoją posturą oraz tubalnym głosem, lubi przytłaczać.
Sam zresztą tego nie ukrywa: wrzuca niekiedy w mediach społecznościowych swoje zdjęcia z Jarosławem Kaczyńskim, na których różnica wzrostu między politykami jest doskonale widoczna.
Tyle że - zdaniem dawnego znajomego Romana Giertycha - warunki fizyczne były raczej kłopotem niż atutem Giertycha.
- Gdy Giertych był posłem, śmiano się z jego wyglądu i pewnej fizycznej nieporadności. Nie wyglądał zresztą wtedy na trzydziestokilkuletniego mężczyznę. W mainstreamowych mediach był pokazywany jako członek rodziny Adamsów. W agencjach prasowych roi się od jego zdjęć z grymasami na twarzy albo w źle skrojonym garniturze. Myślę więc, że to nie kwestia gry posturą, tylko włożenia solidnej pracy przez samego Giertycha. A wtedy pewne przytłoczenie jego fizycznością jest naturalne – opowiada dawny kompan.
Młot na Kaczyńskiego
Roman Giertych stał się jednym z najgorętszych nazwisk obecnej kampanii wyborczej.
Przez kilka miesięcy trwał polityczny serial, którego tematem było to, czy Giertych zostanie zgłoszony jako kandydat do Senatu w ramach tzw. paktu senackiego, czyli wspólnej działalności części partii opozycyjnych.
Z Platformy Obywatelskiej oraz Polski 2050 Szymona Hołowni padały pod adresem prawnika komplementy. Przeciwna zgłoszeniu Giertycha była głównie Lewica.
Niektórzy przypominali, że Giertych do Senatu startował w 2015 r. Przegrał z Konstantym Radziwiłłem z PiS.
Ostatecznie Giertych kandydatem paktu senackiego nie został.
A gdy już wydawało się, że w wyborach nie wystartuje, niespodziewanie wystawienie go na listach wyborczych Koalicji Obywatelskiej zapowiedział Donald Tusk.
- Żebyś nie czuł się samotny, wystawię na naszej liście twojego wicepremiera Romana Giertycha - zwrócił się do Jarosława Kaczyńskiego podczas wiecu w Sopocie Donald Tusk.
Tusk dodał od razu, że z Giertychem mają różne poglądy.
- Ale pomyślałem sobie: może nie trzeba czekać aż do 15 października z rozliczeniem Kaczyńskiego. Roman Giertych w czasie kampanii ciebie rozliczy bardzo dokładnie i precyzyjnie - zapowiedział lider Platformy.
Tak bowiem jak Giertych wielu trzydziestokilkulatkom może kojarzyć się głównie z funkcją ministra edukacji narodowej, tak od wielu lat uchodzi za "młot" na Jarosława Kaczyńskiego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Złośliwe publiczne listy Giertycha do Kaczyńskiego i innych polityków PiS-u, publikowane w mediach społecznościowych, były czytane przez miliony Polaków.
"Drogi Jarku! Strasznie mi się zrobiło przykro, gdy usłyszałem, że kolejni posłowie opuszczają twój klub parlamentarny pozbawiając cię tak cennej większości w Sejmie. O, niewdzięcznicy! Tyle im dobra zapewniłeś! Każdemu który prosił zatrudniałeś żonę, brata, szwagra, kochankę, kuzyna, a nawet fryzjerkę i jej teściową. A oni nie bacząc na to, w tak trudnym momencie cię opuszczają. Sprzedawczyki, oczajdusze, zdrajcy, zdrajcy, po trzykroć zdrajcy!" - to fragment jednego z listów.
Giertych zaangażował się też w obronę sądów przed kolejnymi pomysłami PiS-u, które sprowadzały się jedynie do wymiany kadrowej i podporządkowania wymiaru sprawiedliwości partii.
W przemianę Romana Giertycha uwierzył nawet Adam Michnik. W lipcu 2023 roku na łamach "Wyborczej" stwierdził: "przez ostatnie lata Giertych zasłużył na pewne kwantum zaufania. Może nie stuprocentowe, ale jednak. Jestem przekonany, że tacy ludzie jak on są potrzebni opozycji".
Prywatna sprawa Giertycha
Jakie poglądy ma dziś Roman Giertych? Tego właściwie nie wiadomo.
Wiadomo, jakie miał przed laty.
Aborcję uznawał za zło i grzech.
Jeszcze w 2016 roku przekonywał, że nowy kompromis aborcyjny mógłby polegać na niekaraniu kobiet za dokonanie aborcji po zgwałceniu lub w razie ciężkiego uszkodzenia płodu, ale zabieg nie powinien być wykonywany legalnie i na koszt społeczeństwa.
Raptem kilka dni temu złożył deklarację w sprawie aborcji, ale dość mglistą. W skrócie: nadal jej nie popiera, ale też będzie zdyscyplinowanym parlamentarzystą i będzie głosował zgodnie ze stanowiskiem klubu parlamentarnego.
W 2012 roku był przeciwnikiem in vitro, wyśmiewając je słowami "a może zamiast in vitro wspierać powiększanie piersi?".
Jeszcze w 2020 roku był przeciwnikiem "walki o prawa LGBT" i wyśmiewał związki partnerskie. Zastanawiał się, czy "pan Śmiszek będzie kandydatem na prezydenta, a pan Biedroń na pierwszą damę, czy na odwrót".
Sam Giertych przekonuje dziś publicznie, że to nie ma znaczenia, bo istotne jest odsunięcie Prawa i Sprawiedliwości od władzy. A dyskusje światopoglądowe mogą to utrudnić.
Na naszą prośbę o rozmowę w ogóle nie odpowiedział.
Gdy zaś ktokolwiek powątpiewa w przemianę Romana Giertycha, jest niewybrednie atakowany przez zwolenników mecenasa i uznawany za sprzymierzeńca PiS-u.
Taki los spotkał ostatnio m.in. Kacpra Wiertelaka-Makałę, młodego działacza Zielonych. Napisał na Twitterze, że codziennie w Łodzi zbiera podpisy pod listą Koalicji Obywatelskiej, a wystawienie w wyborach Giertycha to naplucie mu oraz innym młodym w twarz.
Pod jego wpisem zaroiło się od komentarzy typu "gdzie byłeś, kiedy...", porad, by zaczął zbierać podpisy dla PiS-u oraz by sobie zrobił krzywdę.
Czy Roman Giertych pomoże Koalicji Obywatelskiej pokonać PiS, czy też jej zaszkodzi? Tu zdania są podzielone.
Część komentatorów podkreśla, że trzeba zaufać Donaldowi Tuskowi. A Giertych to - jak wskazują - jeden z największych wrogów Kaczyńskiego, więc znaczenie ma też zdenerwowanie szefa PiS-u. Nie bez powodu przecież Giertych ma startować z ostatniego miejsca na liście w Świętokrzyskiem, skąd najprawdopodobniej wystartuje również Jarosław Kaczyński.
- Można się zastanawiać, czy politycy Koalicji Obywatelskiej będą skorzy do rozliczania ludzi PiS-u, gdy już przejmą władzę. To, że Roman będzie chciał upokorzyć każdego z obecnie rządzących, a Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobrę w szczególności, jest dla mnie pewne. On ich szczerze nie cierpi, a jego prywatna sprawa spowoduje, że będzie bezwzględny - mówi jeden ze znajomych Giertycha.
"Prywatna sprawa" to postępowanie prokuratury i zatrzymanie Romana Giertycha, a także fakt, że prawnik był podsłuchiwany przy wykorzystaniu oprogramowania Pegasus.
Przypomnijmy: 15 października 2020 r. adwokat został zatrzymany przez Centralne Biuro Antykorupcyjne. W trakcie przeszukania w jego domu Giertych stracił przytomność.
Śledczy postanowili przedstawić na wpół nieprzytomnemu adwokatowi zarzut wyprowadzenia pieniędzy z giełdowej spółki deweloperskiej. Giertych uważał i uważa twierdzenia za absurdalne i motywowane wyłącznie politycznie.
Sąd uznał działanie służb i prokuratury za niewłaściwe - nie doszło bowiem do skutecznego przedstawienia zarzutów, samo zatrzymanie było nielegalne, a przeszukanie w domu - bezprawne.
Giertych, gdy wydobrzał, przeniósł się na stałe do Włoch. Obiecuje, że w trwającej kampanii wyborczej pojawi się w Polsce, czego zresztą oczekuje od niego Donald Tusk.
O tym, czy Giertych Polskę będzie też zmieniał, zdecydują wyborcy.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski