Ryzykowna gra. Macron słowami o wysłaniu wojsk do Ukrainy wyszedł przed szereg [OPINIA]
"Nie ma dzisiaj konsensusu, by wysłać w sposób oficjalny i otwarty wojska lądowe do Ukrainy, ale w przyszłości niczego nie można wykluczyć. Zrobimy wszystko, co trzeba, by Rosja nie mogła wygrać tej wojny". W co tymi słowami właściwie gra Emmanuel Macron?
02.03.2024 | aktual.: 02.03.2024 19:26
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Prezydent Francji wygłosił swój zaskakujący komunikat po zorganizowanej przez siebie w Paryżu mini-konferencji na temat sytuacji Ukrainy, na którą zjechały się europejskie głowy państw oraz przedstawicieli Stanów Zjednoczonych i Kanady. Został zapytany o możliwość wysłania zachodnich wojsk na Ukrainę, bo wcześniej o dyskusji nad takim ruchem wspomniał znany z prorosyjskich sympatii premier Słowacji Robert Fico.
Francuscy politycy, urzędnicy i dyplomaci próbowali tłumaczyć słowa prezydenta, łagodząc ich wydźwięk. Pojawiły się zapewnienia, że prezydentowi chodziło tylko o wzbudzenie debaty, że nie mówił o regularnych siłach wojskowych tylko specjalnych doradcach albo oddziałach specjalnych, pomocy w dziedzinie cyberbezpieczeństwa itp.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na reakcję Rosji nie trzeba było jednak długo czekać i była dokładnie taka, jakiej należało się spodziewać.
Rzecznik Kremla, Dmitrij Pieskow, odpowiedział, że wejście wojsk NATO na Ukrainę będzie oznaczało wojnę Rosji z Sojuszem.
Od słów Macrona dystansowali się kolejni zachodni przywódcy, nie tylko ci najbardziej zachowawczy w sprawie zaangażowania w pomoc Ukrainie – jak kanclerz Niemiec Olaf Scholz – ale też ci zdecydowanie popierający Kijów, jak prezydent Biden czy premier Tusk. Jedyne państwa, które pozytywnie przyjęły słowa Macrona to Litwa i Estonia.
Zobacz także
Podsumowując, słowa francuskiego prezydenta wywołały wielkie zamieszanie i całkowicie przykryły, w niekorzystny sposób, zorganizowany przez niego ukraiński szczyt. Dlaczego prezydent użył sformułowań, które wpędziły go w takie wizerunkowe kłopoty?
Mało tego – Macron potem je podtrzymał. Gdy Władimir Putin ostrzegł przed niebezpieczeństwem konfliktu nuklearnego w razie wprowadzenia wojsk NATO do Ukrainy w corocznym orędziu do narodu, francuski prezydent indagującym go o to dziennikarzom odparł: "Każde moje słowo w tej sprawie jest wyważone, przemyślane i starannie dobrane".
POCZWÓRNY SYGNAŁ
Czy Macron po prostu powiedział to, co przyszło mu na myśl, bez zastanawiania się nad możliwymi reperkusjami, jakie mogą mieć słowa przywódcy jednego z najważniejszych militarnie i gospodarczo państw Europy? Nie byłby to pierwszy raz, gdy francuski polityk wypowiada się w mocno nieprzemyślany sposób w tematach strategicznych.
I tak w 2019 roku mówił o NATO jako o sojuszu w stanie "śmierci klinicznej". W czerwcu 2022 roku z kolei na jego głowę posypały się gromy, gdy powiedział, że Putin "nie powinien zostać upokorzony" za swój "historyczny błąd" napaści na Ukrainę.
To było zaledwie niecałe dwa lata temu. Wtedy Macron postrzegany był jako jeden z najbardziej "gołębich" przywódców europejskich wobec Rosji – nawet jeśli nie było to nigdy do końca prawdą.
Dziś słowa o możliwości wysłania zachodnich wojsk na Ukrainę stawiają go z kolei wśród polityków najbardziej "jastrzębich", przynajmniej na poziomie retoryki. W efekcie niewgłębiony w temat obserwator łatwo może odnieść wrażenie, że i Macron, i francuska polityka miotają się w sprawie Ukrainy od ściany do ściany.
Brytyjski ekspert ds. Rosji Edward Lucas powiedział portalowi Euobserver: "Macron głośno myśli. Gdyby był profesorem uniwersytetu, można by tu uznać za uroczy ekscentryzm, ale gdy tak zachowuje się zwierzchnik sił zbrojnych mocarstwa atomowego, to są powody do niepokoju. Nie wiem na ile można traktować go poważnie".
Jak wielkiego chaosu nie wywołałyby słowa Macrona, można w nich dostrzec pewną wewnętrzną logikę. Camille Grand, były asystent sekretarza generalnego NATO ds. inwestycji, analizując słowa prezydenta Francji dla AFP odczytał je jako potrójny sygnał skierowany do trzech adresatów: Rosji, Ukrainy, oraz francuskiej opinii publicznej. Do tej listy można by jeszcze dopisać europejską społeczność. Problem w tym, że każdy z tych adresatów może inaczej zrozumieć przesłanie Macrona, niż życzyłby sobie tego prezydent.
RYKOSZET. ROSJA ZOBACZYŁA, ŻE ZACHÓD JEST PODZIELONY
Zacznijmy od Rosji. Od początku wojny to Rosja mnoży groźby wobec Zachodu, straszy go swoim arsenałem atomowym i bronią supersoniczną. Nie robią tego wyłącznie przerażający telewizyjni błaźni putinowskiej propagandy w rodzaju Władimira Sołowjowa, ale też były prezydent Dmitrij Miedwiediew, dziś wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Zachód pozostawał tymczasem powściągliwy, jego przywódcy wyraźnie dawali do zrozumienia, że wykluczają bezpośrednie włączenie się w konflikt z Rosją.
Słowa Macrona miały zapewne jeśli nie odwrócić stolik, to wysłać Rosji komunikat, że sprawa Ukrainy jest kluczowa dla interesu bezpieczeństwa Europy i że gdy stawką będzie np. samo przetrwanie ukraińskiej państwowości, to na stole będą znajdować się wszystkie opcje, także te dziś zupełnie niewyobrażalne. Słowa o wojskach zachodnich w Ukrainie tworzą sytuację "strategicznej niejednoznaczności", którą Rosjanie będą musieli uwzględnić w swoich planach wobec Kijowa.
Problem w tym, że - biorąc pod uwagę reakcję innych zachodnich przywódców na słowa Macrona - Rosjanie na razie zobaczyli przede wszystkim to, że w kwestii obecności zachodnich wojsk w Ukrainie Zachód jest podzielony, a dla większości państw NATO wysłanie wojsk to absolutnie nieprzekraczalna granica.
UKRAINA POTRZEBUJE AMUNICJI, A NIE SŁÓW
Drugim adresatem słów Macrona była Ukraina. Wypowiedź francuskiego prezydenta, podobnie jak cała konferencja, miały być sygnałem: jesteście naszym kluczowym sojusznikiem, nie pozwolimy wam przegrać.
Kijów nie potrzebuje jednak w tej chwili zapewnień, że na stole leży opcja francuskich wojsk w Ukrainie – nikt wśród ukraińskich elit politycznych nie prosi o taką pomoc, Ukraińcy doskonale wiedzą, że to bardzo odległy i dziś zupełnie fantastyczny scenariusz, który nie będzie miał istotnego wpływu na przebieg następnych tygodni wojny.
Sytuacja na rosyjsko-ukraińskim froncie jest dziś w zasadzie patowa. Żadna strona nie jest w stanie przeprowadzić znaczącej ofensywy, radykalnie zmieniającej zakres kontrolowanego przez siebie terytorium. Ten pat na dłuższą metę jest jednak korzystniejszy strategicznie dla Rosji. Bo mimo wszystkich swoich problemów Rosja ma większe rezerwy ludnościowe, sprzętowe, gospodarcze, by dalej prowadzić wojnę.
Ukraina bez pomocy Zachodu nie będzie w stanie obronić swoich dotychczasowych pozycji, nie mówiąc o marszu naprzód. Tymczasem pomoc amerykańska padła ofiarą wewnętrznych konfliktów między Demokratami a Republikanami. Partia Trumpa, a przynajmniej jej istotna część, nie chce przegłosować w roku wyborczym niczego, co mogłoby zostać przedstawione jako polityczny sukces Bidena. Konsensus dotyczący Rosji i polityki w Europie Wschodniej, kiedyś łączący obie formacje, pęka na naszych oczach.
W tej sytuacji tym ważniejsza staje się rola Europy jako źródła finansowego i materiałowo-sprzętowego wsparcia dla Ukrainy. Tu można pochwalić część niedawnych decyzji Macrona, np. przystąpienie do czeskiej inicjatywy zakupu amunicji dla Ukrainy, w tym także wyprodukowanej poza UE. Dotychczas Francja stała na stanowisku, że europejska pomoc powinna być wydawana wyłącznie na pociski produkowane w Unii, co biorąc pod uwagę ukraińskie potrzeby i możliwości europejskiego przemysłu obronnego pozostawało głęboko problematyczne. Jeszcze ważniejsza jest zapowiedź budowania przez Francję koalicji państw chętnych do przekazywania Ukrainie rakiet średniego i długiego zasięgu.
Zobacz także
Pytanie jednak, czy słowa o nawet odległej możliwości wysłania wojsk zachodnich do Ukrainy nie szkodzą takim wysiłkom, choćby wyzwalając lęki przed tym, że wsparcie dla Ukrainy w końcu wciągnie Zachód do otwartego konfliktu z państwem Putina.
NIEUDANE - NA RAZIE - PRZYWÓDZTWO
Perspektywa podobnego konfliktu daje argumenty takim politykom jak Olaf Scholz.
Kanclerz Niemiec z pewnością nie chce, by Ukraina tę wojnę przegrała. Ale boi się też niestabilności, jaką mogłaby przynieść całkowita klęska Moskwy. Czy to może stać za brakiem zgody na przekazanie Ukrainie takiej broni jak rakiety dalekiego zasięgu Taurus? Na pewno obawy te ma spora część niemieckiej opinii publicznej. Zarysowana przez Macrona perspektywa tylko umocni jej lęki.
Ostatnie słowa Macrona analizowane były też jako sygnał dla europejskiej wspólnoty: że w sytuacji paraliżu amerykańskiej polityki wobec Rosji to Francja ustawia się w roli nowego lidera koalicji państw wspierających Kijów. Wypowiedź Macrona nie przybliża jednak Francji do realizacji tego scenariusza, raczej zraża do niej europejskich sojuszników.
Wreszcie pojawia się pytanie, które w swoim komentarzu postawiło "Politico": czy taką rolę pozwoli Francji odegrać jej własna opinia publiczna?
Poza partią prezydencką słowa Macrona skrytykowała praktycznie cała francuska scena polityczna. Sondaże pokazują spadek pozytywnych odczuć wśród Francuzów wobec Ukrainy. Dla protestujących także nad Sekwaną rolników Ukraina jest głównie niebezpieczną konkurencją, a nie bohaterskim narodem broniącym się przed rosyjską napaścią.
Premier Gabriel Attal próbował wykorzystać dyskusję nad słowami Macrona do tego, by zaatakować Zjednoczenie Narodowe i jego liderkę. "Musimy zadać sobie pytanie, czy w naszym kraju nie ma już oddziałów Putina. Mówię o pani i pani kręgu" – zwrócił się do Marine Le Pen w trakcie debaty we francuskim parlamencie.
To jednak partia Le Pen prowadzi dziś w sondażach ze średnim poparciem 28 proc., wyprzedzając lewicową koalicję NUPES (24 proc.) i partię prezydenta (19 proc.). Trudno uwierzyć, by podobne zarzuty odebrały jej zwycięstwo w wyborach do europarlamentu.
WAŻYĆ SŁOWA
Macron ma oczywiście rację, że nie można wykluczyć tego, że kiedyś wojska europejskie będą musiały się bardziej zaangażować w konflikt w Ukrainie. Zwłaszcza gdyby wybory w USA wygrał Trump i Ukraina została bez wsparcia zza oceanu.
Ale zakładanie i publiczne rozgłaszanie najgorszego scenariusza nie zawsze jest mądrą taktyką. Może łatwo zmienić się w samospełniającą się przepowiednię. Właśnie dlatego, że niczego nie można wykluczać, trzeba zachować spokój i ważyć słowa.
Europa, zamiast wikłania się w ciągle fantastyczne scenariusze, potrzebuje konkretnych działań na tu i teraz, dających Ukrainie przestrzeń co najmniej do trwania w pacie. Przynajmniej do czasu przełamania paraliżu amerykańskiej polityki bezpieczeństwa, spowodowanego przez kampanię Trumpa. Jeśli dodać do tego perspektywę zbudowania europejskiej polityki wsparcia dla Ukrainy na wypadek, gdyby w Stanach jesienią Trump wygrał, to Macron ma tu pole do działania, by pozostawić dziedzictwo na miarę swoich ambicji.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski