Po sukcesie Ukrainy wrze w Rosji. Putin dał ludziom czas do 6 stycznia
Makiejewka, Czułakiwka i Fedoriwka - w tym miejscowościach Ukraińcy dokonali jednego z największych pogromów w wojnie. Według doniesień, zginęło kilkuset żołnierzy armii rosyjskiej. Nawet w Rosji nie ukrywają, że wojska Władimira Putina skompromitowały się na wielu poziomach. - To są szkolne błędy, a Ukraińcy je świetnie wykorzystali. Oni tylko czekają na takie okazje - komentuje w rozmowie z Wirtualną Polską płk Andrzej Kruczyński.
W poniedziałek Centrum Komunikacji Strategicznej Sił Zbrojnych Ukrainy podało, że w wyniku skutecznego ataku na koszary wroga w Makiejewce w Donbasie zginęło około 400 rosyjskich rezerwistów, a 300 zostało rannych. Ukraińcy zaatakowali budynek szkoły zawodowej numer 19 w nocy z 31 grudnia na 1 stycznia. Ostrzał był prawdopodobnie odpowiedzią na zmasowane ataki Kremla, kiedy to ukraińskie miasta zaatakowały irańskie drony kamikaze.
Doniesienia o pogromie w Makiejewce potwierdzili Rosjanie. Rosyjski MON twierdzi jednak, że zginęło tylko 63 żołnierzy. W oficjalnym komunikacie ministerstwo podało, że "ostrzał przeprowadzono z systemu rakiet HIMARS, ukraińskie wojsko wystrzeliło sześć pocisków, a dwa z nich zostały zestrzelone".
Totalny pogrom
Okazało się jednak, że nie był to jedyny sukces Ukraińców w sylwestra. We wtorek pojawiły się doniesienia o ataku, który również przeprowadzono 31 grudnia. Według Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy, w miejscowości Czułakiwka na okupowanych terenach obwodu chersońskiego zginęło lub zostało rannych około 500 rosyjskich żołnierzy.
Pojawiły się też doniesienia o ostrzale okupantów w Fedoriwce. W tym przypadku nie jest jeszcze znana liczba ofiar.
Rosjanie się skompromitowali
Jak podaje Instytut Badań nad Wojną (ISW), rosyjskie MON próbuje zrzucić winę za ataki na władze tzw. Donieckiej Republiki Ludowej (DNR).
Na jaw wyszło, że rosyjscy żołnierze naruszyli szereg zasad bezpieczeństwa - m.in. używali prywatnych telefonów komórkowych, co pozwoliło stronie ukraińskiej ich namierzyć. Przez całą wojnę rosyjscy żołnierze w Ukrainie rozmawiają przez niezabezpieczone linie komórkowe, często ujawniając swoje pozycje i demaskując nieład w ich szeregach.
Kolejnym błędem Rosjan było umieszczenie żołnierzy tylko 13 kilometrów od linii frontu w niezabezpieczonym przed atakami budynku - szkole zawodowej, która nie posiadała schronu.
Rosjanie nie wyciągnęli też żadnych wniosków z poprzednich ataków i składowali duże ilości broni w budynku, w którym przebywali żołnierze. To doprowadziło do tego, że po uderzeniu rakiet amunicja eksplodowała i doprowadziła do jeszcze większych zniszczeń.
Głosy oburzenia nawet na Kremlu
Rosjanie poinformowali opinię publiczną o ukraińskim ataku, a prezydent Władimir Putin złożył kondolencje rodzinom ofiar. Na Kremlu coraz głośniej mówi się o tej sprawie jako o totalnej porażce.
Siergiej Mironow, przywódca prokremlowskiej partii Sprawiedliwa Rosja w parlamencie, wezwał do ścigania wszystkich odpowiedzialnych urzędników, "niezależnie od tego, czy noszą epolety, czy nie". - Ani wywiad, ani kontrwywiad, ani obrona powietrzna nie zadziałały prawidłowo - powiedział.
"W sprawie Makiejewki będzie krótko. W przypadku każdego takiego zdarzenia należy podać imiona, nazwiska i stanowiska odpowiedzialnych osób. Traktowanie przeciwnika, jak durnia, który niczego nie dostrzega, to po 10 miesiącach wojny karygodne przestępstwo. Rozmieszczanie żołnierzy gdzie popadnie, w zwykłych budynkach, a nie w schronach, to bezpośrednia pomoc przeciwnikowi" - napisał na Telegramie rosyjski dziennikarz i radny Moskwy Andriej Miedwiediew.
Urzędnicy wysokiej rangi domagają się dymisji szefa DNR Denisa Puszylina, który miał pozwolić, aby w jednym miejscu stacjonowały setki żołnierzy i znać miejsce przechowywania broni.
Putin dał swoim ludziom czas do 6 stycznia
ISW podaje, że prezydent Rosji Władimir Putin nakazał wojsku i Komitetowi Śledczemu zbadanie incydentu w Makiejewce do 6 stycznia.
"Niezdolność Putina do odniesienia się do krytyki i naprawienia błędów w rosyjskiej kampanii wojskowej może podważyć jego wiarygodność jako bezpośredniego przywódcy wojennego" - oceniają badacze z amerykańskiego instytutu.
"To są szkolne błędy"
- To są szkolne błędy, a Ukraińcy je świetnie wykorzystali. Oni tylko czekają na takie okazje. Jednym atakiem zabijają wiele osób. Taka liczba ofiar robi wrażenie i oddziałuje na morale pozostałych. Mówi się, że Rosja miała być potęgą, a okazuje się, że wygląda to coraz gorzej. Te ofiary na pewno umierały w niesamowitych męczarniach, bo Rosjanie na pewno nie mieli sił i środków, żeby im pomóc - komentuje w rozmowie z Wirtualną Polską płk Andrzej Kruczyński, weteran GROM, uczestnik misji w Bośni, Kosowie oraz Iraku.
- Amerykanie też kiedyś popełniali takie błędy. Pamiętamy przecież operacje, gdzie w pewnych rejonach na pustyni pojawiały się sygnały telefonów komórkowych albo urządzenia i aplikacje, które pozwalały w szybki sposób namierzać wojska. Jak widać, ta lekcja przez Rosję nie została odrobiona - przypomina.
- Po stronie ukraińskiej też są ofiary śmiertelne, ale nie było sytuacji, żeby ktoś w jednym miejscu trzymał kilkuset żołnierzy. Żołnierz powinien mieć przy sobie karabinek do obrony, ale nie można gromadzić w tym samym miejscu amunicji, czy granatów, które mogą wybuchnąć - punktuje ekspert.
Płk Kruczyński zaznacza, że Rosjanie ciągle popełniają te same błędy. - Widzieliśmy przecież lotniska, gdzie w jednym miejscu, na małej powierzchni, stały strategiczne bombowce. Jestem zdziwiony, że ktoś dopuszcza do takiej sytuacji. To świadczy o poziomie dowódców, którzy ciągle się zmieniają i brakuje im doświadczenia - podsumowuje weteran GROM.
Mateusz Dolak, dziennikarz Wirtualnej Polski