Przewodniczący Episkopatu znów stracił okazję do milczenia [OPINIA]
Jego list skierowany do Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika wpisuje się wyłącznie w narrację PiS, dowodzi, że arcybiskup Stanisław Gądecki nie wyciągnął wniosków ani z przegranej PiS, ani z narastającej - także z przyczyn politycznego zaangażowania Kościoła - laicyzacji – pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Głos Kościoła może i powinien być w Polsce słyszany. Gorący spór polityczny, emocje sięgające zenitu potrzebują mądrego, studzącego rozgrzane głowy głosu Kościoła. Hierarchowie mogą i powinni stać ponad bieżącym sporem i próbować budować trudne przestrzenie pojednania czy przynajmniej wzajemnego zrozumienia.
Kościół - mając świadomość, że jego wierni, ale i duchowni, głosują na różne partie (od lewej do prawej strony), może i powinien przypominać o wartości wspólnoty i o podstawowych kryteriach etycznych, które mają łączyć Polaków. Kłopot polega tylko na tym, że zamiast tego otrzymujemy z rąk przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski - jako polscy wierni - kolejny "rozgrzany politycznie" dokument, który niewiele ma wspólnego z zadaniami Kościoła.
Jeśli chcieć podsumować treść listu arcybiskupa Stanisława Gądeckiego do Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, to trzeba by sparafrazować słynny adres Galicyjskiego Sejmu Krajowego z 1866 roku skierowanego do cesarza Franciszka Józefa: "Przy tobie PiS-ie stoimy i stać chcemy".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
List przyjmuje wyłącznie perspektywę PiS-u, jego autor nawet nie udaje, że rozumie argumentację drugiej strony czy powody, dla których panowie zostali skazani, a sami więźniowie traktowani są tak, jakby byli zamknięci z przyczyn politycznych, a ich postawa - teraz i poprzednio - wyrastała wyłącznie z najwyższych pobudek moralnych. Ton tego listu ani nie buduje autorytetu Kościoła, ani nie buduje porozumienia narodowego, ani nawet nie pomaga Kamińskiemu i Wąsikowi. Jedyne, czemu on służy, to wzmocnieniu narracji PiS.
Cel nie uświęca środków
To surowa ocena, ale trudno o inną. Arcybiskup zaznacza, że "w pełni rozumie przyczyny podjęcia tak dramatycznej formy protestu". "Protest głodowy jest formą wyrażenia sprzeciwu wobec działań władzy, odbieranych przez Panów jako radykalnie niesprawiedliwych, oraz jako potencjalnie skuteczny środek służący zwróceniu uwagi ludzi kierujących się w życiu sumieniem. Niemniej, aby móc upominać się o sprawiedliwość trzeba żyć" - napisał do uwięzionych arcybiskup Gądecki. "Życie każdego z Panów ma wartość dla naszej wspólnej Ojczyzny i może przyczynić się do tego, by czynić ją bardziej sprawiedliwą" - dodał.
Co oznaczają te słowa? Otóż ni mniej, ni więcej tylko tyle, że arcybiskup uznaje, że obaj panowie cierpią głęboką niesprawiedliwość, że każdy, kto kieruje się w życiu sumieniem, powinien stanąć po ich stronie, a także, że gdy tylko opuszczą oni więzienie będą nadal budować "bardziej sprawiedliwą Polskę".
Tego typu język i argumentacja byłaby zrozumiała i konieczna, gdyby w areszcie siedział Nelson Mandela, czy skazany przez białoruski reżim za pracę dziennikarską Andrzej Poczobut, ale tak nie jest. Obaj politycy zostali skazani za nadużycie władzy, podżeganie do korupcji i fałszowanie dokumentów. I trzeba jasno powiedzieć, że także z perspektywy moralnej, nadużywanie władzy (szczególnie, gdy jest się przedstawicielem służb specjalnych), fałszowanie dokumentów czy "wodzenie na pokuszenie", podżeganie do czynów nieetycznych czy złamania prawa jest złem.
Można się spierać o intencje obu polityków, można przyjąć, że wszystkie ich działania były motywowane wyłącznie gorącym pragnieniem sprawiedliwości, albo - jak to czynią inni - że chodziło im wyłącznie o niszczenie przeciwników politycznych, ale, choć ocena moralna ich czynów zmienia się w zależności od przypisanych im intencji, to w obu przypadkach pozostaje ona negatywna. Cel bowiem - o czym, zdawałoby się nie trzeba przekonywać przedstawiciela Kościoła - nie uświęca środków. Intencje, jeśli były szlachetne, nie sprawiają, że każdy model działania staje się moralnie godziwy czy zgodny z prawem.
Walka z korupcją (czyli przestępstwem) nie może dokonywać się metodami bezprawnymi, bo wówczas sama staje się bezprawiem. A jeśli, co niestety także jest wiarygodne (choć pewności, co do intencji nigdy mieć nie można) szlachetny cel walki z korupcją uzupełniony był o wiele mniej szlachetną intencją walki z przeciwnikami politycznymi, to sprawa staje się jeszcze bardziej jednoznaczna. I powtórzę raz jeszcze, osobiste przekonania obu więźniów nie mają tu znaczenia. Zasady obowiązują także tych, którzy są przekonani, że walczą w "świętej sprawie".
Szukając równowagi
Czy te jasne - także z perspektywy Kościoła - zasady powinny skłonić arcybiskupa do milczenia lub do odrzucenia próśb żon obu panów o wsparcie? Niekoniecznie. Arcybiskup - poważnie traktując głodówkę obu więźniów, mógł wezwać ich do jej przerwania, a także ograniczyć się tylko do apelu do ministra sprawiedliwości o humanitaryzm. Jeśli zaś koniecznie chciał wejść w ocenę polityczną ostatnich wydarzeń, mógł z jednej strony apelować o nieuleganie pragnieniu odwetu, a z drugiej o odrzucenie wywoływania skrajnych emocji w sytuacjach - najdelikatniej rzecz ujmując - moralnie i prawnie niejednoznacznych.
Obie te uwagi można by usprawiedliwić, bo jest przecież faktem, że pozostali dwa skazani w aferze gruntowej, jako że nie są politykami, nie zostali jeszcze osadzeni. To zaś pozwala zadać pytanie, czy tak szybkie działanie służb, aresztowanie obu polityków nie miało także podtekstu politycznego? Czy nie było związane z chęcią zaspokojenia chęci "odwetu", która jest żywa wśród części elektoratu obecnej koalicji.
Nierównowaga w traktowaniu skazanych funkcjonariuszy i polityków ma jednak jakieś przyczyny. Można oczywiście powiedzieć, że taką przyczyną był fakt, że byli posłowie i byli politycy robili wokół siebie show, że zaczęli - jeszcze na wolności - budować swój wizerunek "jedynych sprawiedliwych", "więźniów politycznych", a do tego świadomie - budując narrację swojej partii - prowokowali obecną władzę do podjęcia działań. I to także będzie prawda. O tym także mógł napisać w swoim liście arcybiskup. To by była poważna, niespieszna analiza, która - być może - jeśli zostałaby przemyślana, dobrze napisana, mogłaby stać się ważnym głosem Kościoła w rozgrzanej polskiej debacie. Zamiast tego otrzymaliśmy jednak utrzymany w bardzo wysokim moralnym tonie, partyjny głos.
Kościół nie uczy się na błędach
Głos ten - i to także jest zarzut wobec arcybiskupa Gądeckiego - nie tylko szkodzi Kościołowi, ale także nie może być skuteczny. Jeśli apele o humanitarne traktowanie kierowane do ministra sprawiedliwości miałyby być skuteczne, to musiałyby być utrzymane w tonie obiektywizującym, szukającym porozumienia. Jeśli arcybiskup chce być głosem wołającego o łaskę, to musi sam wznosić się ponad plemienne spory.
Tyle, że tego nie zrobił. Jego list to jasne opowiedzenie się po jednej ze stron politycznej debaty, a to czyni go absolutnie nieskutecznym politycznie. Ustępstwa po takim liście oznaczałyby, że minister Bodnar podziela opinie arcybiskupa Gądeckiego, że obaj panowie walczyli o sprawiedliwość (fałszując dokumenty czy fabrykując sprawy), i że w przyszłości będą to robić nadal. I już tylko to pozwala ocenić ten list jako bezużyteczny z perspektywy wyjścia na wolność Wąsika i Kamińskiego.
Jest on jednak także szkodliwy dla Kościoła. Jedną z przyczyn przyspieszającej laicyzacji był sojusz ołtarza z tronem, wsparcie jakiego część biskupów i jeszcze większa część duchowieństwa udzielała Prawu i Sprawiedliwości. Dane statystyczne, wynik wyborów powinny jasno pokazać duchowieństwu i hierarchii, że to wsparcie jest drogą ku jeszcze szybszemu "wygasaniu" nie tylko politycznego znaczenia Kościoła, ale także praktyk religijnych. Sojusz z PiS-em zaszkodziło Kościołowi, tak jak zaszkodziło mu przyjmowanie partyjnej, jednostronnej narracji. Tyle, że arcybiskup Gądecki zdaje się tego nie zauważać, a nawet przyjmować, że jeszcze więcej tego, co laicyzację przyspieszyło, i co niszczyło autorytet Kościoła, teraz zacznie odwracać te trendy. Tak nie będzie, a zachowanie przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski jasno wskazuje, że nie jest on zdolny uczyć się na błędach.
I z tej perspektywy to dobrze, że już niebawem odbędą się nowe wybory na stanowisko przewodniczącego KEP, a sam arcybiskup Gądecki przejdzie na emeryturę. Pytanie tylko, czy biskupi rzeczywiście wybiorą na to stanowisko kogoś, kto będzie w stanie wyprowadzić Kościół z politycznego klinczu, w którym znalazł się na własne życzenie?
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski*
*Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".