Papieski taniec na dyplomatycznej linie [OPINIA]
Trudny rok czeka watykańską dyplomację. I nie chodzi tylko o dwie wielkie, ważne dla Zachodu wojny, ale także o to, że Kościół jest coraz bardziej podzielony na linii globalna Północ i globalne Południe. Spory doktrynalne i moralne będą się zaś nakładać na odmienne postrzeganie w różnych miejscach Kościoła sytuacji geopolitycznej - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
13.01.2024 15:57
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Początek stycznia to w Watykanie czas, gdy papież spotyka się z dyplomatami i wygłasza do nich przemówienie. Tak było i tym razem.
Papież mówił, jak zwykle, o migracji, wspominał o zbrojeniach, a także o tym, że prawo międzynarodowe w kwestii ataków na cele cywilne musi być respektowane, a także apelował, by politycy pamiętali o tym, że ofiary cywilnie mają swoje twarze, a nie są tylko "szkodami ubocznymi".
Oni "są mężczyznami i kobietami z imionami i nazwiskami, którzy tracą życie. To dzieci, które zostają osierocone i pozbawione przyszłości. To osoby cierpiące głód, pragnienie i zimno - lub które zostają okaleczone z powodu mocy nowoczesnej broni. Gdybyśmy mogli spojrzeć każdej z nich w oczy, nazwać ją po imieniu i przywołać jej osobistą historię, spojrzelibyśmy na wojnę jako na to, czym jest: niczym innym jak ogromną tragedią i niepotrzebną rzezią, która wymierzona jest w godność każdej osoby na tej ziemi" - mówił papież.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nie zabrakło także, co też nie zaskakuje, słów o Izraelu i Palestynie, a także o walczącej wciąż Ukrainie. I w tej sprawie też nie było zaskoczenia. Franciszek mówił to, co zwykle. Wskazywał na konieczność jak najszybszego osiągnięcia pokoju w Ukrainie, odnosząc się do Strefy Gazy potępił zdecydowanie zarówno atak Hamasu, ale i wezwał (co w zasadzie nie jest w Izraelu traktowane jako cel) do budowy państwa palestyńskiego.
Jeśli coś zaskakiwało to ogromna ostrożność retoryczna papieża, który wyraźnie starał się uniknąć jakiegokolwiek zaogniania sytuacji czy choćby wrażenia, że opowiada się po którejkolwiek ze stron.
Latynoskie skrzywienie dyplomacji papieskiej tym razem niemal zniknęło. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Papież znajduje się obecnie w o wiele trudniejszej sytuacji niż rok temu. Kościół w krajach globalnego Południa zaczął na niego spoglądać z nieco innej perspektywy i tym razem to z nim przyjdzie toczyć Franciszkowi spór.
"Globalne Południe Kościoła podziela geopolityczne poglądy papieża"
Paradoksem jest przy tym, że w sporze tym wcale nie chodzi o geopolitykę. Globalne Południe Kościoła generalnie podziela geopolityczne poglądy papieża. Hierarchowie z Afryki, Azji, Ameryki Łacińskiej tak jak on raczej w Stanach Zjednoczonych niż w Rosji widzą zagrożenie dla pokoju, a propaganda rosyjska jest dla nich często przekonująca.
Ostrożność w kwestii palestyńskiej jest dla nich także zrozumiała, bo z jednej strony część z nich ma świadomość, że mocne wsparcie Izraela przeciw Palestynie oznaczałaby nie tylko dotknięcie do żywego emocji i praw arabskich chrześcijan na Bliskim Wschodzie, ale także ataki islamskich organizacji terrorystycznych na wyznawców Chrystusa.
To dlatego papież od kilku tygodni wciąż wraca do kwestii praw Palestyńczyków i mówi o ich ofierze. Nie oznacza to jednak potępienia wprost Izraela, bo to oznaczałoby dla odmiany ostry konflikt ze światem zachodnim, w tym z bliższą przecież Watykanowi niż republikańska administracją Joe Bidena.
Jednym słowem - Watykan stąpa po polu minowym. To jednak nie jest nic nowego. Stolica Apostolska od dawna stara się zachować równowagę między interesami globalnego Południa a globalnej Północy, a kolejni papieże robią wszystko, by nie być postrzeganymi jako ambasadorami NATO.
Jan Paweł II, co warto przypominać, nie tylko nie wsparł, ale wręcz potępiał wojnę w Iraku, a gdy Benedykt XVI - jeden, jedyny raz powiedział o dwa słowa za dużo i krytycznie wypowiedział się o islamie - cenę za to zapłacili chrześcijanie w krajach islamskich. Z tej lekcji wyciągnięto wnioski i odtąd bliskowschodnia polityka Watykanu jest mistrzostwem kroczenia po linie.
Biskupi z Afryki stawiają weto
Teraz jednak do wszystkich tych oczywistych kwestii doszła jeszcze jedna. Watykan znalazł się w ogniu krytyki biskupów afrykańskich, którzy jasno i zdecydowanie domagali się od niego zmiany stanowiska. I co więcej udało im się to, choć tylko częściowo.
Tym razem nie chodziło jednak o geopolitykę, a o moralność. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia Dykasteria Nauki Wiary wydała dokument, który dopuszczał błogosławienie - w czasie prywatnych aktów - par jednopłciowych. "Fiduccia supplicans" została niemal jednogłośnie odrzuca w Afryce.
"My, biskupi Kamerunu, ponownie wyrażamy naszą dezaprobatę dla homoseksualizmu i związków homoseksualnych" - oznajmiła 21 grudnia Konferencja Biskupów Kamerunu. "Homoseksualizm jest sprzeczny z wolą Boga od stworzenia świata" - stwierdzili duchowni w oświadczeniu z 19 grudnia.
"Kościół katolicki, podobnie jak nasze tradycyjne religie afrykańskie i inne religie z innych krajów, nie uznaje homoseksualizmu ani trwałego związku między dwiema osobami tej samej płci" - stwierdzili biskupi Beninu. "W Kościele nie ma możliwości błogosławienia związków osób tej samej płci" - stwierdzili nigeryjscy biskupi.
Analogiczne, choć napisane innym językiem oświadczenie wydał zwierzchnik Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej. "Wyżej wymieniona Deklaracja interpretuje duszpasterskie znaczenie błogosławieństw w Kościele łacińskim, a nie w katolickich Kościołach wschodnich (…) Tak więc, na podstawie kan. 1492 KKKW, niniejsza Deklaracja odnosi się wyłącznie do Kościoła łacińskiego i nie ma mocy prawnej dla wiernych Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego" - napisał arcybiskup Światosław Szewczuk.
"Zapowiedź anglikanizacji doktryny"
Opór był na tyle duży, że kilkanaście dni później, Watykan częściowo wycofał się ze swojego stanowiska. Dokumenty tego rodzaju - przyznali w specjalnym oświadczeniu prefekt i sekretarz Dykasterii Nauki Wiary, kardynał Victor Fernanandez i prałat Armando Matteo - "mogą wymagać, pod względem praktycznym, więcej lub mniej czasu na ich zastosowanie, w zależności od lokalnych kontekstów i rozeznania każdego biskupa diecezjalnego ze swoją diecezją. W niektórych miejscach nie ma trudności z natychmiastowym zastosowaniem, w innych istnieje potrzeba niewprowadzania żadnych innowacji, poświęcając przy tym cały niezbędny czas na lekturę i interpretację". Każdy biskup lokalny ma zawsze władzę - dodają - "rozeznawania in loco, to znaczy w tym konkretnym miejscu, które zna lepiej niż inni, ponieważ jest to jego owczarnia".
Co oznaczają te słowa? Odpowiedź jest prosta. To zapowiedź anglikanizacji doktryny, zgody na to, by wiele z jej elementów było odmiennych w różnych kontekstach kulturowych. W jednych Kościołach błogosławienie będzie, a w innych nie, i to za pełną zgodą Dykasterii Nauki Wiary. Kościół "różnych prędkości" stała się faktem.
Tyle, że to wcale nie oznacza, że postulaty biskupów afrykańskich zostały już zaspokojone. Im nie chodziło tylko o to, by w ich Kościołach nie były błogosławione pary jednopłciowe, bo w tamtym kontekście kulturowym i prawnym (w części z krajów Afryki akty homoseksualne wciąż są karalne, i to przy poparciu lokalnych Kościołów) prawdopodobieństwo takiej prośby skierowanej do duchownego jest żadne. Ich celem było zablokowanie zmian w tej kwestii w ogóle. I to, mimo częściowego wycofania się Watykanu, im się nie udało.
Autorzy oświadczenia Dykasterii Nauki Wiary zwracają bowiem uwagę, że to ustępstwo nie oznacza rezygnacji z pewnych decyzji, a jedynie czas na "przemyślenie", "rozeznanie", "dyskusję". Watykan daje sygnał, że zgadza się na różnorodność, a jednocześnie wyznacza kierunek, w jakim to wszystko ma zmierzać. Czy tak będzie, to zupełnie inna kwestia.
"Element kolonizacji ideologicznej Zachodu"
Można oczywiście zapytać, co wspólnego ma błogosławienie związków jednopłciowych i polityka zagraniczna Watykanu? Odpowiedź jest dość prosta. Państwa afrykańskie, ale także część azjatyckich (ze szczególnym uwzględnieniem krajów islamskich) kwestie związane z prawami osób LGBTQ+ traktują jako element kolonizacji ideologicznej Zachodu. Błogosławienie par jednopłciowych przez Kościół to zatem dla biskupów w tych państwach nie tylko zdrada nauczania Ewangelii (a tak na to patrzą), ale także element włączenia się Kościoła w działania zachodnich organizacji politycznych, które - by posłużyć się tamtym językiem chcą "zniszczyć miejscowe tradycje rodzinne".
A na to nie mogą się oni - we własnej opinii - zgodzić. Nie chcą tego zresztą także ich wierni.
Taki rozłam widać także w innych, nawet najbardziej liberalnych wspólnotach religijnych. Wspólnota Anglikańska od dawna znajduje się w stanie nieustannej wojny, bo nie mieszczą się w niej liberalni biskupi ze Stanów Zjednoczonych, którzy nie tylko udzielają małżeństw jednopłciowych, ale i ordynują osoby homo i transseksualne na księży i biskupów i biskupi Afryki, którzy opowiadają się często nawet za karaniem za akty homoseksualne.
"Franciszek musi być o wiele ostrożniejszy"
I nikt nie zamierza, ani w istocie nie może - biorąc pod uwagę poglądy wiernych, w tej sprawie ustąpić. Kościół katolicki do niedawna był od tego sporu wolny, ale teraz po deklaracji Watykanu już tak nie jest, a afrykańscy biskupi, którzy dotąd murem stali za Franciszkiem, teraz spoglądają na jego najbliższe otoczenie (w mniejszym stopniu na niego, ale to się może zmienić) jak na agenta świata zachodniego.
To właśnie sprawia, że papież Franciszek w swojej polityce zagranicznej musi być o wiele ostrożniejszy, a także - w kolejnych wypowiedziach - zacząć reprezentować linię globalnego Południa.
Dlaczego jest to tak istotne? Bo tak się składa, że jeśli chodzi o wiernych i nowe powołania do kapłaństwa i życia zakonnego znajdują się właśnie tam. Wymuszanie na nich liberalizacji może się skończyć odejściem części wiernych, a nawet jakimś rodzajem schizmy. A na to papież nie może sobie pozwolić. To dlatego już w wystąpieniu do ambasadorów pojawiły się kwestie ważne dla episkopatów afrykańskich.
"Niestety, podejmowane w minionych dekadach próby wprowadzenia nowych praw, które nie w pełni są spójne z tymi pierwotnie zdefiniowanymi i nie zawsze są akceptowalne, dały początek ideologicznej kolonizacji, wśród których główną rolę odgrywa teoria gender, będąca niezwykle groźną, ponieważ usuwa różnice, pod pretekstem, że wszyscy są równi. Takie ideologiczne kolonizacje powodują rany i podziały między państwami, zamiast sprzyjać budowaniu pokoju" - mówił papież, który pod pojęciem "teorii gender" rozumie także pakiet tego, co w państwach zachodnich uważane jest za fundamentalne prawa człowieka w kwestiach LGBTQ+.
Ale nie będzie i całkowitego odwrotu od tych spraw, bo to dla odmiany zraziłoby do Watykanu bardziej liberalnie nastawionych katolików w części krajów zachodnich. Watykan będzie musiał więc chodzić po linie, i to nie tylko w kwestii ukraińskiej czy izraelskiej, ale także moralnej. A to oznacza, że będziemy w nadchodzących miesiącach świadkami wielu zwrotów akcji i pozornych sprzeczności w przekazie Watykanu.
Tomasz P. Terlikowski* dla Wirtualnej Polski
*Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF 24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".