Przemyśleć katechezę [OPINIA]

Dramatyczna historia dziecka w szkole w Rożnowie, które zostało napiętnowane za to, że nie przystąpiło do I Komunii Świętej, powinna się stać kolejnym przyczynkiem do głębokiej dyskusji na temat modelu obecności katechezy w szkołach. A dyskusja ta powinna odbyć się także w Kościele - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.

Lekcje religii w szkołach
Lekcje religii w szkołach
Źródło zdjęć: © Agencja Wyborcza | Fot. Rafał Michałowski / Agencja Wyborcza.pl
Tomasz P. Terlikowski

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Zachowanie księdza proboszcza w Rożnowie, ale także dyrektorki szkoły podstawowej w tej miejscowości trudno określić inaczej niż skandalicznym. On miał "doradzić", by w związku z tym, że dziecko właścicieli kwiaciarni nie przystąpiło do I Komunii Świętej, nie kupować tam kwiatów.

I już samo to było skandaliczne, a jeśli jest prawdą, to biskup powinien nałożyć na księdza stosowne kary, tak by uświadomić mu, że nie jest jego rolą dyktowanie wiernym gdzie mają, a gdzie nie mają robić zakupów. Ale gorsza, z perspektywy przyszłości katechezy rzeczy, wydarzyła się w miejscowej szkole. Tam nauczycielka kupiła wszystkim dzieciom z okazji I Komunii Świętej drobne prezenty, jednak dziewczynka, która z sakramentu nie skorzystała, prezentu nie otrzymała, bo - jak powiedziała nauczycielka - "na to nie zasłużyła".

To był początek, absolutnie przewidywalnego hejtu na dziewczynkę, którą koledzy i koleżanki zaczęli nazywać "dzieckiem diabła". Ani nauczycielka, ani dyrektorka szkoły nie czują się absolutnie odpowiedzialne za to, co się stało, a dziewczynka musiała skorzystać z psychoterapii.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

I choć można powiedzieć, że to sytuacja jednostkowa, to stawia ona realny problem związany z obecnością katechezy w szkołach. Jest nim kwestia ochrony wolności sumienia i wyznania uczniów w szkołach, otwarty charakter edukacji, a także prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Jeśli poważnie potraktować te zasady, nie ma żadnych powodów, by w szkole publicznej wręczać dzieciom prezenty z okazji I Komunii Świętej. Ani to miejsce, ani ten czas.

A już absolutnym skandalem, i to z perspektywy pedagogicznej, jest pomysł, by jednemu z dzieci prezentu odmówić, bo "na nie nie zasłużyło". Każdy, kto ma dzieci albo z nimi pracuje musiał mieć świadomość, że wywoła to nagonkę na dziewczynkę. Inność w tym wieku jest niszczona.

Komunia to nie nagroda

Skandaliczny jest również język. Komunia Święta nie jest dzieciom (ani dorosłym) ofiarowana jako nagroda, i nie jest żadną naszą zasługą, że do niej przystępujemy. Teologicznie to niczym niezasłużony dar, a nie coś co wiąże się z "zasługą". Z tej perspektywy warto też zadać pytanie - wiem, że to dla wielu oburzające - czy w ogóle uroczystość ta powinna się wiązać z prezentami, i czy powinna mieć masowy charakter.

W coraz szybciej laicyzującej się - i coraz bardziej pluralistycznej Polsce szkoła musi być miejscem, które łączy, a nie dzieli. Wprowadzanie uroczystości religijnych w program szkolny jest zaś czymś, co dzielić może. Ukraińskie dzieci mogą być niewierzące, prawosławne albo greckokatolickie, ale i w jednym, i w drugim przypadku nie będą przystępowały do I Komunii Świętej.

Coraz więcej jest wśród nas także wyznawców islamu, ale także ludzi po prostu niewierzących. I nie ma powodów, by w szkole dokonywać podziału dzieci na te katolickie i inne. I to rodzi pytanie już nie tylko o to, na ile I Komunia Święta ma być powiązana ze szkołą (bo generalnie nie jest i nie musi być), ale nawet o to, na ile częścią programu edukacyjnego powinny być szkolne rekolekcje czy rozpoczynające rok szkolny msze święte.

Troska o wyłączenie tego rodzaju sporów z życia szkolnego może mieć także pozytywne skutki dla osób wierzących. W dużych miastach, szczególnie jeśli chodzi o szkoły średnie, to chodzenie na religię staje się wyjątkiem, i to młodzi wierzący są niekiedy poddani niechęci. Mądra obrona wolności sumienia i wyznania może pomóc także im. Tolerancja powinna obejmować także ich. Co to oznacza w praktyce? Najkrócej rzecz ujmując, wyprowadzenie ze szkół elementów różnicujących dzieci i młodzież ze względu na wiarę czy niewiarę.

Zmiana, o której mówię, nie wymaga wyprowadzania religii ze szkół. To byłby zresztą, moim zdaniem, pomysł zły i to na wielu poziomach. Po pierwsze, zdaniem części konstytucjonalistów, niezgodny z polską konstytucją, ale po drugie rodzący kolejny gigantyczną wojnę między Polakami. Jeśli nowa, rodząca się koalicja chce, choć trochę obniżyć poziom emocjonalnego sporu społecznego i wyciągnąć rękę do konserwatywnej części elektoratu, to zdecydowanie nie powinna proponować wycofania religii ze szkół.

Ta propozycja będzie też niebezpieczna dla samej, tworzącej się dopiero koalicji, bo nie widać powodów, by wsparł ją PSL, pewna część Koalicji Obywatelskiej, a także Trzeciej Drogi. Część ich wyborców to ludzie wierzący, i to także tacy, którzy chcą, by ich dzieci mogły chodzić na katechezę.

Katecheza potrzebuje reformy

Konstatacja ta nie oznacza, że nic nie trzeba zmieniać. Katecheza potrzebuje reformy, i to zarówno z perspektywy państwa i społeczeństwa, jak i Kościoła. Polska staje się krajem realnie pluralistycznym. Laicyzacja zwiększa grupę ludzi niewierzących a migracje mocno różnicują nas religijnie. I program religii w szkołach powinien to brać pod uwagę.

Ten przedmiot powinien zawierać więcej ogólnej wiedzy religijnej, wiedzy o innych wyznaniach chrześcijańskich, ale także innych religiach, powinien być mocno skupiony na konieczności dialogu międzyreligijnego (co zresztą byłoby zgodne z nauczaniem papieskim), ale także na umiejętności debaty na temat etyczne i społeczne prowadzonej językiem niekoniecznie religijnym. Taki model byłby o wiele bardziej sensowny i głębszy, niż obecny.

Czy Kościół jest na taką zmianę gotowy? Jak się zdaje jeszcze nie, choć coraz częściej pojawiają się głosy duchownych, że potrzebna jest dyskusja nad reformą katechezy. Już widać, że nadzieje w niej pokładane nie spełniły się. Wcale nie jest tak, że spowolniła ona laicyzację, albo przekazała młodzieży głęboką wiedzę. Skutkiem wprowadzenia religii do szkół jest także wyprowadzenie młodzieży z parafii i kościołów.

A to właśnie tam przekazywana jest wiara i doświadczenie religijne. Salki parafialne opustoszały, a szkoła nie może zastąpić tego, co dzieje się w świątyniach. I już tylko z tego powodu warto rozmawiać o tym, czy przypadkiem nie ograniczyć liczby godzin katechezy w szkołach do jednej tygodniowo (są miejsca, gdzie już się to dokonało) i nie zaproponować młodzieży drugiej godziny w szkołach. Nie wszędzie będzie to możliwe, ale warto przynajmniej o tym dyskutować.

Jest to tym ważniejsze, że proces sekularyzacji młodych jest tak szybki, że może się okazać, że niebawem nie będzie już szczególnie o czym dyskutować, bo młodzi zagłosują butami i zwyczajnie opuszczą lekcje religii. Teraz jest jeszcze czas, ale nie ma go, wbrew pozorom, zbyt wiele.

Tomasz P. Terlikowski* dla Wirtualnej Polski

*Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF 24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła, jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
religiaszkołakatecheza
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2327)